Opublikowano Dodaj komentarz

Dom moich rodziców

Niektórzy z Was wiedzą, że jestem mocno zaangażowany w projekt wydania “Księgi pamięci Żydów augustowskich”. Jest to duże przedsięwzięcia jak na tak małą organizację społeczną, którą reprezentuję. Obecnie tłumacze intensywnie pracują nad polską wersją tej księgi i co kilka dni spływają do nas kolejne przetłumaczone rozdziały. Czytam je na bieżąco – niektóre są obarczone wieloma błędami historycznymi, inne koncentrują się na organizacjach żydowskich działających w Augustowie przed wojną. Ale są wśród nich są również ciekawe, momentami sentymentalne wspomnienia osób, które znalazły się wśród garstki tych, którzy przetrwali Holocaust. Chciałbym dziś przytoczyć jedno z nich. Dom swoich rodziców (stąd tytuł posta) wspomina Mina Ampel (Wolmir).

Mordechaj Wolmir
Mordechaj Wolmir

Rodzina Wolmir-Rotenberg była jedną z dużych augustowskich rodzin. Mój ojciec – Mordechaj Arie – był znany ze swojej szerokiej działalności publicznej. W chwili wybuchu I wojny światowej znaczna część żydowskich mieszkańców miasta została wcielona do rosyjskiego wojska. Byli między nimi mój ojciec, Szmuel Meir Goldszmidt, Omberg, Palkow, Racicki, Mosze Rotenberg i Mordechaj Lew. Wszyscy służyli w brygadzie augustowskiej. Matka zaś została sama z piątką małych dzieci.

Kiedy Niemcy rozpoczęli ofensywę na miasto, matka zebrała wszystkie dzieci i z kolumną innych uciekinierów wyruszyła w stronę Janowa. Kiedy Niemcy zaatakowali z kolei Janowo, wróciliśmy z matką do Augustowa. Po drodze mijaliśmy Sztabin. Miasteczko było całkowicie zrujnowane i spalone. Kiedy dojechaliśmy do naszego rodzinnego miasta, okazało się, że w naszym sklepie stoją niemieckie konie.

Ojciec przysłał wiadomość, że znajduje się w niemieckiej niewoli, w obozie niedaleko Kassel. Po wybuchu rewolucji do miasta zaczęło wracać wiele rodzin, które spędziły wojnę w Rosji. Ojciec także wrócił z niewoli i od razu zaczął pomagać uchodźcom.

W 1925 mój ojciec i Manie Kantorowicz założyli związek rzemieślników. Do rady wybrani zostali: Manie Gifsztajn, mój ojciec i Dawid Arie Aleksandrowicz. Pierwszą sekretarką była Wercilińska, po niej funkcję tę pełniła Hinda Sztajn.

Ojciec był także członkiem rady miasta oraz komisji ds. podatków, która przy niej obradowała. W ramach swego stanowiska starał się nieść pomoc wszystkim potrzebującym.

Kto mógłby w ogóle przypuścić, że z tak dużej rodziny, z tak kwitnącej i zakorzenionej społeczności pozostanie jedynie kilka osób.

Nie ma żadnego pocieszenia – jedynie skupienie ludu Izraela w jego własnym kraju może rozjaśnić mrok w sercu.

Z hebrajskiego tłumaczyła Magdalena Sommer.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Port i stacja kolejowa w Antwerpii

Na stronie JZI ukazał się artykuł p. Ryszarda Siemiona pt. “Emigracja wsi podlaskich w latach 1885-1920 na przykładzie wsi Jagłowo“. Autor omawia w nim drogę jaką przebywali emigranci z Jagłowa by zakończyć ją w Stanach Zjednoczonych. Artykuł dał mi kolejną inspirację do napisania tego posta.

P. Siemion wskazuje w tekście, iż mieszkańcy Jagłowa okrętowali się w większości w portach Brema i Hamburg. Korzystali ze szlaków przetartych przez pierwszych emigrantów z danej miejscowości i stąd przywiązanie do określonych agencji imigracyjnych i linii “przerzutowych” do Ameryki. Jednym z takich portów, z którego korzystali mieszkańcy innych miejscowości Suwalszczyzny była belgijska Antwerpia. Port w Antwerpii był i jest wyjątkowy, leży około 90 km od Morza Północnego, na prawym brzegu rzeki Skaldy, na skrzyżowaniu najważniejszego szlaku morskiego oraz najgęstszej i najrozleglejszej sieci rzek, kanałów i linii kolejowych. Mimo położenia w głębi lądu przy nabrzeżach mogą cumować statki o największym tonażu. Dawniej i obecnie jest to przede wszystkim port towarowy, ale na przełomie XIX i XX wieku również i stąd odpływały okręty z emigrantami.

Emigracyjny biznes Antwerpii znajdował się w większości w rękach niemieckich linii żeglugowych, które miały umowę operacyjną z Liniami Red Star – amerykańsko-belgijskimi liniami oceanicznymi. Od 1873 do 1934 Linie Red Star przewiozły niemal 2 miliony emigrantów z Antwerpii do Ameryki, w większości do Nowego Jorku. Poniżej zaledwie jedna karta manifestu pokładowego statku pasażerskiego Samland, który 15 czerwca 1907 roku wypłynął z Antwerpii, by 13 dni później zameldować się w Nowym Jorku.

Wśród pasażerów znajdziemy dwie młode kobiety: Aleksandrę Wróblewską z Jasionowa (pozycja 14)  i Pelagię Dochód z Lebiedzina (pozycja 15). Rozpoznaję również kilka innych osób wskazujących jako ostatnie miejsce swojego zamieszkania miejscowość położoną na Suwalszczyźnie.

Aby wyruszyć w podróż morską emigranci docierali do portów koleją. Antwerpia ma przepiękny dworzec kolejowy, który zachował się w niemal niezmienionym stanie od czasu zakończenia budowy czyli od 1905 roku. Pokryty kamieniem budynek dworca Antwerpen-Centraal zaprojektował Louis Delacenserie. Wiadukt prowadzący do stacji jest również godną uwagi konstrukcją zaprojektowaną przez lokalnego architekta Jana Van Asperena. Dworzec jest powszechnie uważany za najwspanialszy przykład architektury kolejowej w Belgii, chociaż wpływ eklektyzmu na projekt Delacenserie doprowadził do trudności w przypisaniu budowli do określonego stylu architektonicznego. Główny budynek dworca dzięki ogromnej kopule nad poczekalnią stał się potocznie nazywany spoorwegkathedraal („kolejowa katedra”). Dzisiaj na dworzec parowozy już nie wjeżdżają, ale taki obraz jaki mają dzisiejsi podróżni musieli mieć przed oczami emigranci. Z dworca do portu jest pół godziny drogi piechotą.

Dlaczego pisze akurat o Antwerpii? Nie tylko dlatego, że niektórzy członkowie rodziny mojej żony odpływali w dal z tamtejszego portu, ale także dlatego, że miałem okazję kilkukrotnie przespacerować się wzdłuż peronów dworca kolejowego Antwerpen-Centraal i podziwiać dokładnie te same miejsca, na które z szeroko otwartymi oczami 100 lat wcześniej patrzyli mieszkańcy Suwalszczyzny. Zrobiły na mnie niesamowite wrażenie, co starałem się ująć na kilku zdjęciach.

 
Opublikowano Jeden komentarz

O Jerzym Jaworowskim

Kilka dni temu od prof. Piotra Jaworowskiego otrzymałem pracę magisterską pani Zuzanny Ciepielewskiej dotyczącą sylwetki i prac Jerzego Jaworowskigo, kiedyś znanego i wziętego grafika i ilustratora. Przytaczam tutaj zaledwie dwa akapity w oczekiwaniu na uzyskanie zgody na publikację większych fragmentów:

Jerzy Jaworowski urodził się 11 września 1919 roku w Augustowie w bardzo licznej i zamożnej rodzinie jako pierwszy, upragniony syn lekarza Jana Jaworowskiego i jego drugiej żony, Heleny z Heybowiczów. Miał dziewięć sióstr i młodszego o osiem lat brata. Międzywojenny Augustów był miasteczkiem półkresowym, pięknym uzdrowiskiem położonym wśród lasów i jezior. Mieszkało tam wielu Żydów, Tatarów, Litwinów, Rosjan. Dom, w którym wychował się Jaworowski należał do jego matki i był położony w centrum miasta przy ulicy 3 Maja 5 (dawniej Długiej), na przeciwko kościoła. Jaworowscy zajmowali pokoje na piętrze, pozostałe były wynajmowane lokatorom; na parterze znajdowało się mieszkanie i apteka państwa Worotyńskich. Kolorytu nadawał miasteczku stacjonujący w mieście pierwszy pułk Ułanów Krechowieckich, którzy w świąteczne dni organizowali huczne imprezy, defilady, jasełka.

Jan Leonard Jaworowski

Jan Leonard Jaworowski

Helena z Heybowiczów Jaworowska

Helena z Heybowiczów Jaworowska

Ojciec Jerzego, lekarz powiatowy i zasłużony społecznik, był znaną i szanowaną postacią na Suwalszczyźnie. W czasie zaborów działał w różnych organizacjach polskich, jednocześnie cieszył się szacunkiem władz, co w 1905 r. pozwoliło mu uratować wielu działaczy społecznych i politycznych przed represjami. W 1920 r. skazany przez bolszewików na rozstrzelanie, został uratowany dzięki pomocy ludności. Po pierwszej wojnie organizował służbę lekarską w powiecie augustowskim, utworzył szpital powiatowy i epidemiczny, organizował pierwsze kadry Polskiego Czerwonego Krzyża, Towarzystwo Przeciwgruźlicze. Był także prezesem Straży Ochotniczej, Związku Harcerstwa Polskiego i innych organizacji Otrzymał szereg odznaczeń państwowych. Był osobą bardzo lubianą i towarzyską. Matka była wierzącą katoliczką i osobą bardzo tolerancyjną, nigdy nie pozwalała na wrogie zachowania wobec ludności innego wyznania. Udzielała lekcji francuskiego. Jerzy nie był najlepszym uczniem, co przysparzało rodzicom zmartwień. Mimo wszystko, jako pierworodny syn, był ukochanym dzieckiem ojca, który zostawiał mu zawsze pełną swobodę.

Mam nadzieję wkrótce uzyskać zgodę autorki na publikację większych fragmentów jej pracy magisterskiej, by opublikować je na stronie głównej JZI. Jerzy Jaworowski był nie tylko znanym Augustowiakiem, ale poprzez swoich był rodziców silnie powiązany z miastem i regionem. Nazwisko Heybowicz pochodzi od pierwszych właścicieli majątku Grabowo położonego na pograniczu parafii janowskiej i bargłowskiej, a później majątku Janiszki w obecnej gminie Sejny.

Jerzy Jaworowski
Jerzy Jaworowski
 
Opublikowano 2 Comments

Historia jednego grobu

Wiele lat temu korespondowałem z Sharon, potomkiem Bernatowiczów, którzy wyemigrowali do USA. Wymienialiśmy mnóstwo maili i w pewnym momencie okazało się, że jest również potomkiem rodziny Pycz. Nazwisko niewątpliwie związane z regionem gminy Sztabin i sąsiednich. Otrzymałem od niej klepsydrę krewnego Ludwika Pycza wydrukowaną w 1902 roku w “Dzienniku Chicagoskim”, a więc po polsku. Poza imieniem i nazwiskiem Sharon niewiele odczytała z tej notki, którą zamieszam poniżej.

Ponieważ kopia jest marnej jakości i słabej rozdzielczości (taką dostałem), pozwolę sobie przepisać tutaj jej treść. Oto ona:

Krewnym i znajomym donosimy tę smutną wiadomość, iż najukochańszy ojciec nas i mąż mój, Ludwik Pycz, pożegnał się z tym światem17 grudnia 1902 roku w Czarniejewie, Gminie Dębowskiej, Guberni Suwalskiej, (Powiat Augustowski), a zwłoki ś.p. Ludwika złożono w grobie w parafii Jamińskiej.

Ś.p. Ludwik Pycz, przybywszy do Ameryki przed 13tu laty pracował przez cały czas w zawodzie rzeźniczym w rzezalniach Chicagoskich. Zapadłszy na ciężką chorobę, za poradą prof. Kuflewskiego udał się w rodzinne strony dla poratowania zdrowia, tymczasem nielitościwa śmierć przecięła pasmo życia jego.

Ś.p. Ludwik był członkiem Tow. Obrońców Korony Polskiej, w parafii NMP Nieustającej Pomocy, na Bridgeporcie. Msza św. za spokój duszy jego odbędzie się 16go stycznia o godz. 7mej rano w kościele NMP Nieustającej Pomocy, na Bridgeporcie.

Na tę świętą i ostatnia przysługę zaprasza w smutku pogrążona:

Felicya Pycz, żona; Leonarda, córka; Józef Szyperski, szwagier; Wiktoria Szyperska, siostra; Józef Zacharewicz, szwagier; Joanna Zacharewicz, siostra; Hieronim Łukawski, teść z dziećmi; Milanowska, ciocia z dziećmi.

Bardzo ciekawy nekrolog! Zawiera mnóstwo informacji o życiu zmarłego i jego rodzinie. Dziś już takich nie spotkamy, nad czym ubolewam, podobnie jak wiele koleżanek i kolegów genealogów. Mnie jednak najbardziej interesowała informacje, że Ludwik Pycz został pochowany na cmentarzu jamińskim, a ponieważ bywałem i bywam w okolicy, więc postanowiłem to sprawdzić.

Pogodny letni dzień 2009 roku wybrałem się wspólnie z żoną po raz pierwszy do Jamin celem odszukania domniemanego grobu. Przetrząsnęliśmy niemal cały cmentarz i dopiero przy granicy we wschodniej części znaleźliśmy grób zmarłego w 1902 roku Ludwika.

W bezpośrednim sąsiedztwie znajdowały się groby Ignacego Pycza, Romualdy Pycz i Henryka Pycza, którzy byli zapewne powiązani rodzinnie z rzeczonym Ludwikiem. Moją uwagę zwrócił nadzwyczaj dobry stan grobu sprzed ponad 100 lat. Nie tylko ktoś przynosił kwiaty, ale i płyta z inskrypcją była w takim stanie, jakby wykonana była niedawno, choć współcześnie, ani takich betonowych nagrobków się nie wykonuje, ani takich inskrypcji w cementowych płytach. Zapytałem więc przypadkowo napotkaną osobę, czy może wie, kto się opiekuje tym grobem. Traf chciał, że była ona dobrze zorientowana i skierowała mnie do rodziny Panasewiczów w Czarniewie. To musiał być dobry trop, bo przecież ta miejscowość (w zniekształconym nieco zapisie) została wzmiankowana w nekrologu.

Wizyta w domu Panasewiczów była bardzo owocna. Spotkałem tam młodego człowieka i jego teściową, która okazała się być córką Ignacego i Romualdy Pyczów, pochowanych tuż obok Ludwika, stryja Ignacego. Opowiedziałem całą historię w jaki sposób do nich trafiłem, o Sharon – ich amerykańskiej krewniaczce i innych zagadnieniach związanych z genealogią. W konsekwencji Sharon mogła się skontaktować z nowopoznanymi krewnymi z Polski ze strony rodziny Pycz.

Akt zgonu Ludwika Pycza z 1902 r.
Akt zgonu Ludwika Pycza z 1902 r.

Po indeksacji parafii Jaminy i umieszczeniu indeksów w wyszukiwarce Geneo każdy może z łatwością odnaleźć dane Ludwika i Ignacego Pyczów oraz poznać ich wzajemne relacje rodzinne. Jak się okazuje znalezienie tych powiązań jest możliwe i bez wglądu w księgi metrykalne. Potrzebne są wizyty terenowe, przeszukiwanie cmentarzy, rozmowy z ludźmi. Jest to znacznie trudniejsze niż wpisanie kwerenty w wyszukiwarce, ale i znacznie ciekawsze!

P.S. Historię tę opisywałem już kiedyś na jakiejś stronie w Internecie, ale strona zaniknęła i w niebyt pociągnęła tę moim zdaniem ciekawą historię, którą teraz postanowiłem odtworzyć z wykonanych ponad 12 lat temu zdjęć, maili i własnej, coraz bardziej szwankującej pamięci. Nic nie jest wieczne – warto więc trzymać swoje notatki w kilku kopiach w różnych miejscach 🙂

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Handel wyrobami szklanymi u Brzostowskiego

Otrzymałem właśnie najświeższy, czyli datowany na grudzień 2021 roku, numer miesięcznika “Nasz sztabiński dom”. Czytam tam zawsze teksty o historii regionu i o ludziach powiązanych z regionem. Od kilku miesięcy ukazuje się w tym miesięczniku rubryka “Wydarzenia ubiegłych stuleci”, w której nasza koleżanka, Urszula Zalewska przytacza wyciągi z ciekawych metryk sprzed stuleci, powiązanych z regionem obecnej gminy Sztabin. Moją uwagę przykuła wzmianka o śmierci Marcina Bernatowicza 202 lata temu i właśnie ten kilkuzdaniowy tekst zainspirował mnie do napisania tego posta.

Ów Marcin Bernatowicz (skądinąd wiadomo, że był synem także Marcina, najstarszego znanego z imienia protoplasty rodu Bernatowiczów z gminy Sztabin) zmarł 18 grudnia 1819 roku. U urzędnika stanu cywilnego zgon zgłaszali jego szwagier, Michał Karp, lat 38, gospodarz z Kunichy, oraz Józef Mikucki, lat 26, parobek u tegoż Michała Karpa. Tu mała dygresja. Po raz kolejny widać, że analiza całej metryki daje pełniejszy obraz sytuacji zmarłego. Choć bezpośrednio nie podano nazwiska małżonki Marcina Bernatowicza, to na podstawie podanych danych zgłaszających wiadomo, że pochodziła z Karpów. I to majętniejszych chłopów, skoro posiadali parobka.

Co jest takiego niezwykłego w tej metryce? Otóż czytamy dalej, że “Marcin Bernatowicz, gospodarz mający wieku swego lat około sześćdziesiąt, będąc w drodze przy towarze szklanym i chorując przez dni pięć, umarł w mieście Szczuczynie w domu sławetnego Karola Pożarskiego, cyrulika w Szczuczynie zamieszkałego, pod numerem dwusetnym w ulicy Grabowskiej”. Kościelny akt zgonu spisano 25 grudnia, zapewne w dniu pogrzebu Marcina. Fantastyczny zestaw informacji o okolicznościach śmierci! Nie dość, że wiemy czym zajmował się Marcin Bernatowicz, to wiemy jak długo chorował, u kogo zmarł, a także ile czasu trwał transport ciała z powrotem do miejsca jego zamieszkania, czyli do wsi Kunicha koło Sztabina. Dalej musimy uruchomić trochę wyobraźni i połączyć fakty z metryki z innymi faktami historycznymi, a zwłaszcza z postacią hrabiego Karola Brzostowskiego.

Karol Brzostowski, właściciel majątku Cisów, przyjął i zrealizował nową myśl – uprzemysłowienia gospodar­stwa wiejskiego. Zdając sobie sprawę z tego, że inaczej dochodów nie osiągnie, oraz ko­rzystając z miejscowych bogactw naturalnych postanowił rozwinąć działalność przemysło­wą. Już w 1819 podpisał umowę z majstrem kunsztu wyzwolonego fabryk huty szklanej, za­mieszkałym w królestwie pruskim Gustawem Uklańskim o budowę i wydzierżawienie manu­faktury szklanej w Koziej Szyi53 Tak więc urządził Brzostowski hutę szkła zwyczajnego o pół mili od Cisowa, a gdy dzierżawca nie umiał wyjść na swoje i w przeciągu roku zbankrutował, Brzostowski wciągnięty znacznym nakładem, musiał fabrykę sam dalej prowadzić.

Brzostowski sprowadził książki techniczne i wyuczył się na hutnika. Po kilku latach manufaktura zaczęła przynosić poważne dochody. Stała się znaną ze swych wyrobów nie tylko w Królestwie, lecz i w guberniach zachodnich carskiej Rosji. Szklana manufaktura stała się zaczątkiem osady fabrycznej zwanej Hutą Sztabińską. Zabudowania huty wysta­wiono w latach 1819-1820 i składały się one z hali huty, prostowni tafel szklanych, tłuczar­ni, potażni, magazynu wyrobów szklanych. Hala huty była jedną z największych w wówczas w Polsce, natomiast powierzchnia wszystkich budynków przemysłowych tej manufaktury nie ustępowała najsłynniejszym obiektom tego typu w kraju i w Imperium Rosyjskim. Wszy­stkie zabudowania wzniesiono z drewna na fundamentach kamiennych.

Prężnie działająca huta dawała zajęcie okolicznej ludności, czego przykładem jest choćby wymieniony akt zgonu Marcina Bernatowicza. Był on rolnikiem i nie zajmował się handlem wyrobami szklanymi. Okres zimy to czas zmniejszonej intensywności prac gospodarskich i prawdopodobnie najmował się do przewożenia transportu gotowych wyrobów do większych ośrodków miejskich, skąd były rozprowadzane w głąb Królestwa Polskiego i dalej, za granicę. Niewątpliwie Szczuczyn należał do takich miejsc. Było to miasteczko zamieszkałe w większości przez Żydów, którzy licznie trudnili się handlem.

Handlem wyrobami szklanymi zajmowali się również Żydzi z najbliższego Sztabina, i to bardzo licznie. To również widać po szybkiej analizie metryk z ówczesnej gminy krasnoborskiej w wyszukiwarce Geneo. Jeśli w polu “Szukaj dowolnego tekstu” wpiszemy ciąg znaków “szkł” (odpowiadających fragmentom wyrazów: szkłem, szkła, itp.) otrzymamy pokaźną listę osób wyznania mojżeszowego pochodzących niemal wyłącznie ze Sztabina:

Niestety Żydzi byli notowani we wspólnych dla wszystkich grup wyznaniowych metrykach cywilnych tylko w latach 1808-1825 i tylko te metryki, wraz z towarzyszącymi im szczegółowymi informacjami o profesjach, zostały zachowane i zindeksowane.

Rozwój miejscowości skończył się wraz ze śmiercią Karola Brzostowskiego w 1854 roku. Od tej pory zakłady przemysłowe zaczęły upadać, a mieszkańcy wsi zajęli się głównie rolnictwem. Na mocy testamentu Brzostowskiego uwłaszczono tam 53 rodziny na 499 morgach ziemi, co czyniło Hutę jedną z największych miejscowości w okolicy. Jednak w wyniku upadku przemysłu wiele rodzin wyjechało stamtąd i tym należy tłumaczyć brak wzrostu liczby mieszkańców po 1854 roku, a nawet spadek. W 1880 roku we wsi Huta Sztabińska notowano 47 domów i 450 mieszkańców.

Podobno po dziś dzień na polach, które znajdują się w miejscu dawnych zabudowań fabrycznych Brzostowskiego, można wyorać fragmenty jego szklanych wyrobów. Co jakiś czas zdarzają się całe, nienaruszone butelki mające dziś już niemal 200 lat. Kilka z nich znajduje się w Muzeum Ziemi Sztabińskiej oraz w prywatnych kolekcjach mieszkańców regionu.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Akt zgonu ks. Michała Pożarowskiego

No to dzisiaj coś, co rzeczywiście można nazwać genealogicznym znaleziskiem dnia. Akt zgonu znaleziony w księdze zgonów z Augustowa z lat 1875-1882, którą obecnie uzupełniam do formatu JZI.

Podpis ks. Michała Pożarowskiego znajdziemy pod wieloma metrykami z Augustowa. Urodził się w 1822 roku i wieku 28 lat został wikariuszem w Augustowie, by w latach 1858‑1881 sprawować urząd proboszcza i dziekana augustowskiego, który objął po swoim wuju Antonim Jaskowskim.

Istotnie przyczynił się do rozwoju parafii augustowskiej. W roku 1861 uzyskał pozwolenie na rozebranie i pobudowanie nowych budynków plebańskich, w których uwzględniono także budowę „domu mieszkalnego dla dziadów”. Jednak w aktach z lat następnych opisujących nowe zabudowania nie spotykamy wyraźnej wzmianki o istnieniu szpitala. Można tylko przypuszczać, że w domu służby kościelnej mogło być pomieszczenie przeznaczone dla ubogich. W akcie wizytacyjnym z 1873 r. umieszczono adnotację, iż parafia Augustów szpitala nie posiada.[1]

Okres jego pasterzowania przypadł również na trudny czas. Władze carskie rozwiązały kościół unicki, a jego wyznawców siło starano się przenieść do obcego im kościoła prawosławnego. Powszechnie, nie tylko pod wpływem przymusu, ale i chęci przypodobania się władzom, donoszono na sąsiadów i księży nieposłusznych rządowym wytycznym. Polecenia donosicielstwa nie ominęły ks. Pożarowskiego. Dnia 3 lipca 1875 r. ksiądz Pożarowski informuje biskupa sejneńskiego, że rządowa władza administracyjna wymaga od kapłanów, aby w konfesjonale żądali od swych penitentów osobistej książeczki legitymacyjnej, by prze­konać się z niej, jakiego są wyznania.

W roku 1873 ks. Michał Pożarowski oceniał stan moralny parafian augustowskich w sposób następujący: „Prowadzenie się parafian w ogólności można powiedzieć jest przyzwoite i moralne, [ludzie] są chętni w spełnianiu obowiązków religijnych. Wprawdzie pomiędzy nimi znajduje się kilkanaście osób z wyższej klasy lekceważących posty nakazane przez Kościół i rzadko uczęszczających w dni świąteczne i niedzielne na nabożeństwa. Znajduje się także kilkanaście osób oddających się nałogowi pijaństwa mimo zaprowadzonej wstrzemięźliwości, są i tacy w niewielkiej liczbie osób, niewstrzemięźliwe życie prowadzący pod względem czystości. I nareszcie z klasy biedniejszej niektórzy oddają się Żydom do posług w szabasy.”[1]

Ks. Michał Pożarowski umiera 17 kwietnia 1881 roku. Trzy dni później jego zgon zgłaszają: Antoni Jaskowski, 65 lat, z Klimaszewnicy (zapewne krewny zmarłego), Franciszek Dobecki, 52 lata, miejscowy organista. Z metryki zgonu dowiadujemy się też, że urodził się w miejscowości Guzy w guberni grodzieńskiej w rodzinie zmarłych Augustyna i Katarzyny z d. Jaskowskiej. Akt podpisuje ks. Wawrzyniec Włostowski, późniejszy proboszcz parafii Jaminy. Został pochowany na augustowskim cmentarzu wspólnie ze swoim poprzednikiem, a jego nagrobek w dobrym stanie zachował się do dziś. Niedawno został poddany renowacji.

Grób księży Antoniego Jaskowskiego i Michała Pożarowskiego. Zdjęcie pochodzi ze strony mogily.pl

[1]   Akapit pochodzi z przygotowanej do wznowienia przez wydawnictwo JZI książki “Z dziejów chrześcijaństwa w Augustowie”.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Co indeksować – stare czy nowe księgi metrykalne?

Sobór trydencki (1545-1563) podjął uchwały, w wyniku których w kościele rzymskokatolickim rozpoczęto prowadzenie ksiąg metrykalnych. Początkowo prowadzono księgi ochrzczonych i zaślubionych, później również zmarłych. Takie księgi prowadzone są do dziś. Z punktu widzenia wartości historycznej najcenniejsze są te najstarsze księgi metrykalne, tym bardziej, że zachowało się ich niewiele. Sam z pasją rzucam się do ich studiowania i później indeksacji, gdy jakaś wpadnie mi w ręce. Takie księgi są również niezwykle cenne dla zaawansowanych genealogów, którzy mogą cofnąć się bardzo głęboko w swoich poszukiwaniach przodków i pochodzenia. Jest tylko jedno ale: aby cofnąć się do XVIII czy XVII wieku należy najpierw przebrnąć przez wiek XX, a potem XIX!

Zdarza się, i to wcale nierzadko, że owszem znamy imiona i nazwiska swoich dziadków, zmarłych powiedzmy w latach 1970-tych, ale imion i nazwisk ich rodziców (pradziadków) już nikt z żyjących nie pamięta. Zaawansowany genealog powiedziałby: wystarczy pojechać do Urzędu Stanu Cywilnego, przedstawić dowód na bezpośrednie pokrewieństwo i można otrzymać wypis z aktu zgonu dziadków, w którym informacje o rodzicach być powinny. No dobrze, ale gdy mieszkamy obecnie w odległym miejscu Polski lub za granicą? Wizyta w USC to poważne przedsięwzięcie! A co gdy nie wiemy, w którym urzędzie szukać dokumentów? To tylko jeden z licznych przykładów, które zniechęcają ludzi do poważniejszego zajęcia się historią swojej rodziny. Naturalne jest, że trudności powinny narastać w miarę cofania się w czasie w badaniach, ale gdy pojawiają się na samym początku, skutkują szybkim porzuceniem genealogii. Sam nie raz widziałem porzucone w sieci drzewa genealogiczne składające się z probanta (osoby głównej), jego rodziców i… czasem już tyle. Nawet dziadków nie zaznaczono, prawdopodobnie z powodu trudności ze zdobyciem informacji.

W sukurs mogą przyjść indeksy z nowszych ksiąg metrykalnych. Jak nowych? Na to pytanie odpowiedź daje ustawa o nazwie Prawo o aktach stanu cywilnego((Ujednolicony tekst tej ustawy z 16 marca 2021 znajduje się na stronach Sejmu)). Informuje ona, że po upływie pewnego czasu zapisy z metryk cywilnych przestają być chronione i mogą być udostępnione zupełnie. Ten czas zdefiniowany jest następująco:

  • dla metryk urodzonych: 100 lat
  • dla metryk zaślubionych: 80 lat
  • dla metryk zmarłych: 80 lat

Innymi słowy prawo przewiduje, iż na dzień pisania tych słów metryki urodzonych spisane przed 9 grudnia 1921 roku powinny być udostępniane zupełnie. Analogicznie metryki zaślubionych i zmarłych powinny być dostępne metryki spisane przed 9 grudnia 1941 roku. Czy to oznacza, że metryki spisane później nie są dostępne? Niezupełnie! Wyżej wspomniana ustawa dotyczy aktów stanu cywilnego, czyli dokumentów metrykalnych przechowywanych w urzędach stanu cywilnego. Nie dotyczy ona np. metryk kościelnych, które spisywane były i są przez proboszczów poszczególnych parafii zgodnie z wytycznymi sprzed wieków. Tutaj jednak obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych, która chroni dane personalne przed publicznym udostępnianiem, czyli słynne RODO. Na szczęście tylko osoby żyjące w świetle prawa podlegają tej ustawie, a zmarłe nie.

Jakie są tego konsekwencje? Że można udostępniać wszelkie dane dotyczące osób zmarłych. Można więc indeksować księgi zgonów do czasów współczesnych, a wynik tej pracy udostępniać publicznie pod rygorem spełnienia dwóch warunków:

  1. Zgody administratora danych osobowych, czyli w tym wypadku proboszcza
  2. Usunięcia z publikowanych danych informacji o osobach potencjalnie żyjących

O ile konieczność spełnienie pierwszego warunku jest oczywista, to o co chodzi w warunku drugim? Otóż w aktach zgonów znajdują się informacje o rodzicach zmarłej osoby, ewentualnie o współmałżonku lub o innych osobach np. zgłaszających zgon. Publikując kopie metryk lub indeksy powstałe na bazie tych metryk należy zadbać o to, aby nie znalazły się tam informacje o osobach, które nie ukończyły 100 lat na dzień publikacji. Przykład poniżej:

Jest to strona z księgi zgonów parafii Żyliny z siedzibą w Podżylinach zawierająca dane o zmarłych pod koniec 1979 roku. W metryce #11 i #12 nie ma danych niejawnych – pierwsza osoba urodziła się w 1911 roku, druga w roku 1920, a więc rodzice tych osób są nieżyjący. Wobec tego wszystkie dane zawarte w tych dwóch metrykach można pokazać. Natomiast w metryce #13 wymazałem dane osobowe współmałżonka zmarłej, gdyż nie ma pewności, iż współmałżonek nie żyje, mimo tego, że zmarła osoba urodziła się w 1920 roku. Mało tego! Identycznie zachowuje się wyszukiwarka Geneo, która z indeksów selekcjonuje prawidłowo dane i wyświetla tylko te, które mogą być publicznie udostępnione.

Wyszukiwarka Geneo od samego początku miała być zgodna z literą prawa obowiązującego w Polsce. W jej bazie danych znajdują się na przykład indeksy urodzeń z parafii Adamowicze z roku 1926, a mimo to w wynikach wyszukiwania pokazywać się zaczną dopiero w roku 2026. Analogicznie związki małżeńskie i zapowiedzi zawarte po 1941 roku zaczną się pokazywać w wynikach, gdy upłynie 80 lat od daty wskazanej w zapisie. Tak jak wcześniej pisałem z metrykami zgonów jest nieco inaczej, bo dane o osobie zmarłej publikować można z uwzględnieniem restrykcji wymienionych wyżej.

Podsumowując, dzięki indeksacji nowszych ksiąg metrykalnych, zwłaszcza ksiąg zmarłych można dokonać jakościowego skoku pomiędzy współczesnością, a powszechniej dostępnymi danymi historycznymi. W Geneo są indeksy z kilku, czy może nawet kilkunastu takich ksiąg. Zawsze będę zachęcać do rozmów z proboszczami, aby zdecydowali się na udostępnianie współczesnych ksiąg zgonów do indeksacji, bo dzięki sposobowi prezentacji wyników jest to w pełni bezpieczne i chroni wrażliwe dane.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Leśniczówki

Jeszcze kilka wieków temu obszary Suwalszczyzny porośnięte były zwartymi borami. Osadnictwo na większą skalę rozpoczęło się za czasów królowej Bony. Wtedy to Augustów otrzymał prawa miejskie i powstały najstarsze w regionie parafie. Przybywająca ludność karczowała las, by uzyskać miejsce pod domostwa i pola uprawne. Mimo to drzewostan stanowił przez kolejne stulecia dominujący element krajobrazu i gospodarki tego obszaru. Po lasach rozsianych było wiele osad leśnych zamieszkiwanych przez strzelców i strażników leśnych strzegących lasy królewskie, później państwowe, przed kłusownikami i złodziejami drewna. Wraz z upływem czasu wiele z tych osad, które dziś nazywamy leśniczówkami zniknęło z powierzchni ziemi – obszary puszczy kurczyły się, a dzięki szerszemu użyciu konia wierzchowego patrolowane obszary zwiększyły się. Już w okresie dwudziestolecia międzywojennego, kiedy tworzono dokładne mapy topograficzne całego kraju, wielu z tych osad leśnych nie było. Wcześniej z kolei mapy nie były wystarczająco dokładne, aby wszystkie te zabudowania odwzorować. Jest więc całe mnóstwo dawnych leśniczówek, które nie pozostawiły po sobie wyraźnego znaku na mapach. Gdzieniegdzie nazwa danej osady leśnej przerwała jako lokalnie używana zwyczajowa nazwa obszaru, drogi czy uroczyska.

Pamiętajmy jednak, że każda z tych osad zamieszkiwana była przez rodziny, czasem jedną lub dwie, w których rodziły się dzieci, młodzi wchodzili w związek małżeński, a wszyscy wcześniej czy później umierali. Każde z tych wydarzeń pozostawiło ślad w aktach metrykalnych (kościelnych lub cywilnych) odpowiadających najbliższej parafii. Zapis w księgach metrykalnych nierzadko jest jedynym śladem wskazującym na istnienie dawnej osady leśnej, nie wspominając o imionach i nazwiskach zamieszkujących je ludzi.

Przykłady takich leśniczówek można znaleźć samodzielnie w wyszukiwarce Geneo wpisując odpowiednie słowo w polu “Szukaj dowolnego tekstu”, np. “strzelec”, “strażnik leśny” itp. Polecam również lekturę dwóch ciekawych artykułów na ten temat: Osada strzelecka Klonowo i jej mieszkańcy oraz Inhabitants of Łubianka based on Jaminy record books, oba autorstwa Daniela Paczkowskiego.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pijaństwo w carskiej armii

No to pierwsza ciekawostka z ksiąg metrykalnych z obszaru Suwalszczyzny. Dnia 13 września 1914 roku umiera dwóch stacjonujących w Łabnie żołnierzy 1. Fińskiego Artyleryjskiego Dywizjony 1. Parku. Fakt ten odnotowano w prawosławnej księdze zgonu za ten rok, a jako przyczynę zgonu obu kompanów podano ostre zatrucie alkoholowe.

W carskiej Rosji podstawową jednostką obrotu alkoholem było wiadro, czyli ok. 16,5 litra. Dopiero pod koniec XIX wieku państwo powróciło do własnego monopolu produkcji alkoholu oraz zlikwidowało dotychczasowy system miar handlowych. Od tej pory podstawowymi jednostkami handlowymi stały się pojemności 0,25, 0,5 i 0,75 l. Zezwolono na sprzedaż wyłącznie butelkowanego i opieczętowanego alkoholu. Oczywiście skutek takiego pomysłu okazał się odwrotny od zamierzonego. Państwo nie zlikwidowało prywatnych gorzelni tylko skupowało od nich całą produkcję, a następnie wprowadzało ten alkohol ponownie do obiegu. Takim działaniem kierowała chęć uzyskania większych zysków dla kasy państwa.

Powszechne pijaństwo nie omijało również armii. Regulamin wojskowy przewidywał, że podczas wojny każdy żołnierz ma tygodniowo prawo do trzech czarek wódki zwanej „winem chlebowym”. Jedna czarka równała się 160 gramom alkoholu. W czasie pokoju wódka była wydawana z okazji świąt, nie mniej niż 15-krotnie w ciągu roku. Skutek był taki, że poborowy-abstynent kończył służbę wojskową będąc nałogowym alkoholikiem.

Regulamin regulaminem, ale prócz przepisowych, już nie małych, ilości alkoholu (wcale nie małych) żołnierze pozyskiwali dodatkowe ilości wódki u miejscowej ludności. Nic dziwnego więc, że artylerzyści starszy feuerwerker Ilia Smirnow i starszy feuerwerker Aleksander Prokofiew dokonali żywota przy kieliszku, a raczej przy szklance wypełnionej tym zdradliwy trunkiem.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Co można wycisnąć z metryki

Wielokrotnie słyszałem opinie powątpiewające w sens szczegółowej indeksacji. Za długo! A po co? Każdy może sobie zajrzeć do metryki, itp. Chciałem więc pokazać przykład uzasadniający takie podejście na przykładzie metryki cywilnej ślubu z 29 stycznia 1815 roku. Metryka spisana według Kodeksu Prawa Cywilnego Napoleona, a więc bardzo długa, mieszcząca się na kilku stronach – stąd dwa skany:

Akt ślubu: Wojciech Pycz i Agnieszka Cimoch Akt ślubu: Wojciech Pycz i Agnieszka Cimoch

O ile wiem metryka nie jest nigdzie dostępna online, więc łatwo zajrzeć do niej nie można. Indeksując ją więc według standardowego podejścia otrzymujemy następujące dane:

  • Rok: 1815
  • Akt: 2
  • Miejscowość: Kunicha
  • Pan młody: Wojciech Pycz, syn Macieja i Magdaleny Sokołowskiej
  • Panna młoda Agnieszka Cimoch, córka Bazylego i Krystyny Bernatowicz

Na podstawie tych danych możemy więc dodać 6 osób do drzewa genealogicznego, ale… No właśnie. Poza rodzicami młodych nie mamy o nich żadnej dodatkowej informacji. Miejscowość wskazuje, najprawdopodobniej na wieś, z której pochodzi panna młoda, ale jednak najprawdopodobniej. Tylko tyle.

Jednak metryka jest bardzo obszerna, więc zapewne zawiera znacznie więcej informacji. Istotnie! Ale od początku… Mamy po pierwsze mnóstwo informacji o panu młodym: że mieszkał we wsi Czarniewo w parafii Jaminy i w tejże parafii się urodził (podług złożonej metryki wyjętej z ksiąg kościoła jamińskiego), że jego ojciec nie żyje od roku i dwóch miesięcy (złożył sepulturę ojca swego, który jak życie skończył rok jeden miesięcy dwa), że ma 23 lata i że mieszka przy matce luźno, a więc nie ma gospodarki rolnej. Sporo, prawda? Analogicznie dowiadujemy się, że panna młoda mieszka we wsi Kunicha parafii Krasnybór i w tejże parafii się urodziła, ma 23 lata i że jej matka już nie żyje, a zamieszkuje wspólnie z ojcem. Otrzymujemy niemal pełny obraz sytuacji życiowej dwójki nowozaślubionych umocowany w funkcji czasu i przestrzeni. Wiemy w jakich księgach poszukiwać metryk urodzenia młodych, wiemy w jakim okresie szukać metryk zgonu nieżyjących rodziców.

Mało tego! Czytając dalej, na kolejnej stronie otrzymujemy informację o świadkach obecnych przy spisywaniu metryki. A są to:

  • Antoni Pycz (60) stryj młodego
  • Szymon Pycz (50) stryj młodego
  • Marcin Bernatowicz (42) brat wujeczny młodej
  • Maciej Bernatowicz (31) brat wujeczny młodej

Poznajemy w ten sposób dwóch braci ojca młodego oraz dwóch braci matki młodej wraz z ich wiekiem (czyli można określić przybliżoną datę urodzenia). Kolejne cztery osoby do drzewa genealogicznego!

Czy warto? Można przecież zebrać informacje o krewnych przeszukując indeksy z innych okresów. Zdarza się jednak, że jest luka w zapisach metrykalnych bodź w ogóle brak wcześniejszych ksiąg, a więc indeksów za dany okres nie ma, bo nie ma na podstawie czego ich stworzyć i co wtedy? I nie jest sytuacja wyjątkowa. Możemy sobie wyobrazić również gruby błąd indeksującego, a wówczas mimo tego, że indeksy są, to są tak zdeformowane, że ciężko znaleźć poszukiwaną osobę.

Zdarza się też, że metryka jest dostępna online, a jest zapisana w języku rosyjskim lub po łacinie. Jeśli ktoś zna te języki – super, ale jeśli nie? Zaczynają się prośby o tłumaczenie na różnych grupach czy forach. Oczywiście tak też można, ale wiem z własnego doświadczenia, że uzyskanie rzetelnego tłumaczenia w niektórych przypadkach nie jest trywialne.

Nie wiem, czy czujecie się przekonani. Aby zrozumieć sens takiej indeksacji trzeba posiedzieć w genealogii trochę więcej czasu i w swoich badaniach cofnąć się do okresu, gdzie zapisów metrykalnych zaczyna już brakować lub urywają się w ogóle.