Opublikowano Dodaj komentarz

Tajemnice niemieckiej okupacji w Augustowie

czyli sprawa uratowanej dziewczynki i historia upamiętnienia Żydów augustowskich

W 1980 roku (lub wiosną 1981) mój teść Józef Babkowski poprosił mnie o podwiezienie jego i jego znajomych do Urzędu. Okazało się, że tymi znajomymi są Żydzi z USA – 3 albo 4 osoby po 70-tce, dobrze mówiące po polsku, elegancko ubrane. Mój teść miał wtedy ok. 77 lat i chorował na serce, więc moja pomoc była mu jak najbardziej potrzebna. Woziłem go i jego gości do Urzędu Miasta i do Naczelnika Powiatu. Być może jeszcze gdzieś, bo służyłem, jako kierowca ze trzy, cztery razy. Potem jadłem z nimi obiad w domu u Babkowskich. Przybysze zachowywali się swobodnie w mojej obecności, ale nie przypominam sobie, żeby w rozmowie poruszano temat budowy pomnika ku czci augustowskich Żydów.

Nie byłem wówczas świadomy, w jakim celu goście z USA odwiedzają urzędy i co załatwiają. Pamiętam, że była wśród nich kobieta około 80-tki, o wesołym i dość głośnym sposobie bycia, sprawiająca wrażenie osoby wiodącej rej w tym towarzystwie. Z ich wypowiedzi wynikało, że są to byli mieszkańcy Augustowa.

Ich wizyta w Augustowie nie potrwała długo, bodajże parę dni. Cały ten czas towarzyszył im Józef Babkowski. Dopiero później dowiedziałem się, że załatwiali sprawę budowy i odsłonięcia pomnika nad jeziorem Necko, poświęconego Żydom augustowskim. W uroczystości odsłonięcia nie wziąłem udziału, bo nie zostałem o tym wydarzeniu powiadomiony. Jestem przekonany, że gdyby nie pomoc mojego teścia, pomnik ten nigdy by nie powstał. A już w latach 70-tych Józef Babkowski zabiegał o utworzenie cmentarzyka żydowskiego na terenie dzielnicy Limanowskiego (dawne Baraki), gdzie w czasie wojny było getto. To jego inicjatywa przełożyła się na powstanie tego miejsca pamięci.

Jako chłopiec chodziłem z moim tatą do jego rodziny, gdzie przy grze w karty wspominano wojnę. Pamiętam, jak opowiadano, że Niemcy wyznaczali gospodarzy, którzy mieli konie, żeby w określone dni podstawiali furmanki do lokalnego transportu. Najczęściej było to drewno do tartaku na Lipowcu, ale jednego dnia wożono nagrobki z cmentarza żydowskiego i ładowano je do wagonów. Dokąd je wywieziono – nikt nie wiedział. Prawdopodobnie miały posłużyć, jako materiał budowlany. Pamiętam jak mówiono, że Niemcy zabraniali karmić konie owsem, bo ten był zarezerwowany tylko dla niemieckich koni wojskowych.

Mój teść był osobą mocno doświadczoną przez życie, zapewne przez to pozostał bardzo skryty i trzymał swoje tajemnice tylko dla siebie. Urodził się w 1902 roku w Strękowiźnie koło Augustowa i tam mieszkał mniej więcej do połowy II wojny światowej, prowadząc gospodarstwo rolne. W czasie wojny zabudowania zostały spalone, prawdopodobnie przez Niemców, bo leżały z dala od wsi i mogły dawać schronienie partyzantom. Razem z żoną i dziećmi tułał się potem po wsiach powiatu augustowskiego, zatrzymywał u rodziny i znajomych. W sumie, do końca wojny przebywał w 11 różnych miejscach. Po wyzwoleniu wybudował dom w Augustowie przy ówczesnej ulicy Armii Czerwonej 1 (dziś Mostowa 1A) na gruzach domu należącego przed wojną do jakiegoś Żyda. Doczekał się 10 dzieci, zmarł w 1982 roku w Augustowie.

Przed wojną teść miał oprócz gospodarstwa rolnego także firmę budowlaną (do dziś stoją drewniane budynki Domu Opieki Caritas w Studzienicznej pod Augustowem, postawione przez jego zakład), nieraz więc prowadził interesy z augustowskimi Żydami i utrzymywał z nimi bardzo dobre stosunki. Być może te znajomości spowodowały, że w czasie wojny razem z żoną przechowywali żydowską dziewczynkę, prawdopodobnie była to Krystyna Rechtman (córka Leona czy Maxa – nie wiadomo. Leon i Max Rechtmanowie pochodzili z Augustowa). Po wojnie pisała listy po polsku do Babkowskiego, przychodziły z RPA, ale teść nigdy i nikomu ich nie ujawnił. W latach 1937 i 1938 Janinie i Józefowi Babkowskim urodziły się dwie córki, które niestety zmarły w wieku niemowlęcym. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że uratowana dziewczynka miała papiery którejś ze zmarłych. Nie wiem tego na pewno, ale wydawałoby się to logiczne. Możliwe, że Babkowscy pomagali też doktorowi Szorowi (pisownia fonetyczna). Niestety teść o pewnych sprawach nie rozmawiał ani ze mną, ani nawet ze swoimi dziećmi. Dawał do zrozumienia, że lepiej go nie pytać, bo nie wiadomo, kto jeszcze będzie w Polsce rządził. O historii przechowywania przez Babkowskich żydowskiej dziewczynki nie słyszałem więc od nich samych, natomiast wielokrotnie opowiadali mi o tym starsi mieszkańcy Augustowa. Jedno jest pewne – Józefa Babkowskiego i Leona Rechtmana łączyły bardzo dobre stosunki oparte na olbrzymim zaufaniu.

Po wojnie teść utrzymywał kontakty z Leonem i Maxem Rechtmanami. Leon mieszkał w Austrii w Salzburgu do końca życia, zmarł w połowie lat 80-tych. Mieszkała tam również Gienia (?) Rechtman, prawdopodobnie jego córka. Max osiadł chyba w USA. Nie znam okoliczności, w jakich rodzina Rechtmanów przetrwała wojnę. Syn Leona, Owadio Rechtman wyjechał w 1936 roku na tereny ówczesnej Palestyny, w czasie wojny nie był w Polsce. Około 1966 roku Józef Babkowski pojechał do Salzburga na zaproszenie Leona i gościł tam, co najmniej kilkanaście dni. Rechtmanowie byli przed wojną bardzo majętni. Należały do nich kamienice przy Rynku Zygmunta Augusta 9 i 40, kamienica przy ul. 3-go Maja (tzw. Dom Turka), posiadali też szereg działek w okolicy obecnej szkoły nr 5 przy ul. Nowomiejskiej oraz przy ul. Kwaśnej i budynek magazynowy przy ul. Młyńskiej. Prawdopodobnie mieli również kilka jezior, a także część dzierżawili. Podobno Rechtmanowie podarowali te działki przy Nowomiejskiej pod budowę szkoły „tysiąclatki”. Możliwe, że było to w ramach jakiegoś układu, umożliwiającego Leonowi przyjazd do Polski w pierwszej połowie lat 60-tych. Moja żona pamięta, że Leon Rechtman był w Augustowie co najmniej dwa razy i kupił rodzinie Babkowskich telewizor. Po roku 1968 już więcej do Polski nie przyjechał. Co ciekawe, dzięki staraniom i zabiegom Józefa Babkowskiego, z pomocą mecenasa Stanisława Sipowicza i notariusza Kulowskiego, nieruchomości Rechtmanów (oprócz Domu Turka) nie przeszły na Skarb Państwa, a ich administratorem został nie kto inny, jak właśnie Józef Babkowski. Opiekował się tymi majątkami aż do śmierci, po nim przejął ten obowiązek jego syn Franciszek. W 1991 roku do Augustowa przyjechał z Izraela syn Leona Rechtmana, Owadio. Razem z Franciszkiem Babkowskim, z pomocą adwokata Tadeusza Nettera, odzyskali Dom Turka i do roku 2005 sprzedali wszystkie pozostałe nieruchomości. Owadio Rechtman bywał w Augustowie kilkakrotnie, a ok. 1995 roku przyjechał ze swoją córką.

Na zakończenie zabawna anegdota. Krótko po wyjeździe tej „delegacji” z USA zadzwoniono do mnie z Powiatowego Biura PZPR. Zdziwiłem się, bo do partii nigdy nie należałem. Przyjął mnie niejaki towarzysz Święcicki, który zagadnął: – A co Wy tak, towarzyszu, wozicie tego Babkowskiego? Ja na to krótko: – Bo to mój teść. Wyraźnie zaskoczony towarzysz Święcicki złapał powietrze i po dłuższej chwili wydukał: – Aha, aha, aha… Tego nie przewidział, a ówczesne przepisy nie zabraniały wozić teścia!

Sprawa żydowskiej dziewczynki pozostaje do dziś niewyjaśniona do końca. Parę lat temu pisałem do ambasady Izraela i Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie, ale odpowiedziano mi, że w ich rejestrach nie figuruje żaden Józef Babkowski. Może ktoś ma jakąkolwiek wiedzę na ten temat i mógłby tę opowieść uzupełnić? A ja mam nadzieję, że moje wspominki komuś się przydadzą.

Opowieść spisała i opracowała Małgorzata Zachorowska

Artykuł ilustrują kadry z filmu “Journey to Augustów” autorstwa Naomi Sokol Zeavin.


Na początku lat 80-tych, niemal czterdzieści lat po likwidacji augustowskiego getta, nad jeziorem Necko odsłonięto pomnik, który upamiętnił mieszkańców Augustowa żydowskiego pochodzenia. Po kolejnych czterdziestu latach ciszy nadszedł czas, aby ponownie zacząć głośno rozmawiać o tamtych ludziach. Większość z nich zginęła w Holocauście. Nieliczni, jakby przeczuwając złe czasy, opuścili Augustów przed wybuchem II Wojny Światowej. I Ci właśnie, którzy ocaleli opowiedzieli nam swoją historię i historię Augustowa widzianą swoimi oczami w “Księdze pamięci Żydów augustowskich“. Planujemy wydać ją na początku 2022 roku. Zespół tłumaczy z języka hebrajskiego i jidysz już pracuje nad tekstem, którego fragmenty co jakiś czas publikujemy na naszej stronie. Zbiórka na sfinansowanie tego najbardziej kosztownego etapu trwa. Teraz, gdy ponad 90% kwoty zostało już zebrane, prowadzimy ją poprzez naszą własną stronę, utrzymując regulamin z nagrodami za wsparcie. Wpłacając nie tylko masz gwarancję uzyskania nagrody, ale też udzielasz głosu ludziom, którzy przez tak wiele lat milczeli. Zapraszamy: https://jzi.org.pl/en/product-category/kpza/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Zakończenie zbiórki publicznej na wspieram.to

O północy zakończyła się publiczna zbiórka funduszy na tłumaczenie “Księgi pamięci Żydów augustowskich” na portalu wspieram.to. Oto podsumowanie akcji:

Łącznie zebraliśmy 17 771 zł z oczekiwanych 31 500 zł, czyli około 56% tej kwoty. 95 osób wsparło nas 121 razy, a to oznacza, że kilka osób wspierało nas wielokrotnie! Dziękujemy za wszystkie wpłacone kwoty, te duże i te małe! Jesteście wielcy!

Wsparcia finansowe to jedno, ale nie bylibyśmy w stanie uzbierać tej kwoty, gdyby nie szeroko rozpowszechniana informacja o kampanii. Łącze do portalu było udostępnione 188 razy!

Nasze wskaźniki pokazują, że strona kampanii na portalu wspieram.to była odwiedzana w tym czasie ponad 3100 razy! Zainteresowanie pomysłem i zbiórką pieniężną przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania i jest to miejsce, aby podziękować również wszystkim, którzy niestrudzenie udostępniali informacje o zbiórce na tłumaczenie “Księgi pamięci Żydów augustowskich”. Bez Was o akcji nie dowiedziałoby się aż tyle osób!

Równolegle do trwającej kampanii na wspieram.to otrzymaliśmy kilkanaście wsparć bezpośrednio na konto, a także znaczące wsparcia od instytucji: Augustowskich Placówek Kultury oraz Urzędu Gminy Sztabin. Oto podsumowanie finansowe na dzień dzisiejszy:

przez portal wspieram.to zebrano 17 771,00 zł
pozostałe wsparcia 13 047,18 zł
prowizja portalu i koszty nagród 6 428,12 zł1
na tłumaczenie zostaje 24 390,06 zł

Nie wiemy, jaka będzie dokładnie końcowa objętość Księgi, ale przewidujemy, że do pełnego sfinansowania tłumaczenia brakuje nam jeszcze około 3-6 tysięcy złotych. Dlatego nie będziemy ustawać w wysiłkach, aby zebrać brakującą kwotę. W związku z tym postanowiliśmy kontynuować zbiórkę publiczną, już przez nasz własny sklep internetowy, która będzie trwała do końca listopada. Zachowujemy przy tym identyczny regulamin wiążący wsparcia z nagrodami, jak na portalu wspieram.to. Oto link do kontynuacji zbiórki: https://jzi.org.pl/en/product-category/kpza/. Zobowiązujemy się jednocześnie do dalszego informowania o postępach w pracach nad Projektem na stronie https://jzi.org.pl/ksiega-pamieci-zydow-augustowskich/.

Wkrótce do wszystkich osób wspierających roześlemy certyfikaty potwierdzające wsparcie.

Raz jeszcze dziękujemy wszystkim wspierającym! Dodajecie nam energii i motywacji do dalszej pracy!

  1. kwota przybliżona bazująca na dzisiejszych kosztach drukarni, a ponieważ druk książek przeznaczonych na nagrody będzie wykonywany w styczniu 2022, ceny druku mogą ulec zmianie[]
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Maje mojego dzieciństwa – gawęda Józefy Drozdowskiej

serca Maryi

Maje zapamiętane przeze mnie z dzieciństwa były przeważnie ciepłe, suto przybrane zielenią i kwiatkami. W ogródkach obok konwalii zakwitały delikatne, o różowych serduszkach „serca Maryi”. Przydrożne krzyże przystrajane były na ten czas przez nas, dzieci, wiankami witymi ze złocistych mleczy i białej koniczynki.

Wieczorami schodziliśmy się na nabożeństwa majowe. Na koloniach wsi Jeziorki, pod Turówką, gdzie mieszkałam, przez wiele lat odbywały się one w domu pana Wacława Kondratowicza. Jak głosi tutejsza legenda, w miejscu, gdzie stoi dotąd ich dom, pobudowana była pierwsza chata osadnika, który na puszczańskiej polanie założył naszą wieś.
W małym, ale mającym w sobie ducha nabożności domu spotykali się wszyscy na modlitwie, której przewodziła pani Agnieszka Kondratowiczowa, matka moich koleżanek Wini, Jadzi i Krysi, wychowująca w duchu religijnym kilkoro dzieci, a w jakiś sposób pośrednio i nas – sąsiedzkich. Odśpiewywanej lub odczytywanej przed domowym ołtarzykiem, przybranym kwiatami, „Litanii Loretańskiej do NMP” towarzyszyły liczne pieśni maryjne z „Chwalcie, łąki umajone”, „Po górach, dolinach” i „Serdeczna Matko” na czele.

Wracałyśmy do domów, jak przystało na dzieci, rozbawione, przekrzykując kumkanie żab w licznych wówczas we wsi sadzawkach i „torfowniakach”, klekotanie bocianów i śpiewy ptaków w drzewach. Jedna z głównych kolonijnych dróg – gościniec – obsadzona była gęsto topolami. Na nich to mrowiło się w maju od chrabąszczy, którymi chłopcy mieli zwyczaj straszyć dziewczęta, wkładając je za kołnierze sukienek, często dla psikusów nawet podczas modlitwy.
Wieczorami niosły się również po polach pieśni maryjne z sąsiedniej wsi Żarnowo, gdzie był zwyczaj zbierania się ludzi na majowe przy przydrożnych krzyżach.

W moim rodzinnym domu ci, którzy nie szli na majowe, odczytywali wspólnie na głos litanię do Matki Bożej. W innych domach również. Często wspominam te rozkwiecone i rozmodlone maje, dające siłę memu życiu również i teraz, i myślę, że innym także.

Gawęda pochodzi z książki Józefy Drozdowskiej „Opowieści z domu pod topolą”

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Augustów

O tym, jak odkryłam moją drugą „małą ojczyznę” i poznałam rodzinę Janusza

OD ROKU 1967 DO DZIŚ…

Kiedy zaczyna znikać nasz pierwszy świat, ta mityczna kraina początku, in­stynktownie zaczynamy sobie szukać miejsca rezerwowego. Drugiej małej oj­czyzny i drugiej rodziny.

Byliśmy już z Januszem cały sezon razem i właśnie mieliśmy się przenieść do Kalisza, kiedy postanowił poznać mnie ze swoją rodziną zamieszkałą w Au­gustowie i okolicznych wsiach, które zwane były przez mieszkańców powiato­wego Augustowa „prowincją”.

Babcia Elżbietka
Babcia Elżbietka

Zdawałam sobie sprawę z wagi tej chwili i nie będę ukrywać, bałam się: jacyś nieznajomi, obcy ludzie w jednej chwili mają się stać moimi najbliż­szymi. Szłam ulicą w kierunku jego domu, liczyłam kroki. Na ganeczku do­mu rodzinnego Janusza, na ulicy Tadeusza Kościuszki pod numerem 13, siedziała wsparta o kostyle Elżbietka Malinowska, babka Janusza. Na głowie miała chusteczkę, bieluteńkie, pachnące szarym mydłem włosy i uśmiecha­ła się do mnie całą swoją grubowatością. Była tęga, duża i lekko pochylona. Ganek był też krzywy i też pochylony jak babcia Elżbietka. Domek niewiel­ki, zapuszczony, przypominał trochę czterookienną chatkę, w układzie sy­metrycznym, z sienią na przestrzał. Z domu wybiegła, żeby mnie przywitać, Olimpia, mama Janusza. Maleńka, zawsze uśmiechnięta i serdeczna. Ręce pośpiesznie wycierała w fartuch, bo kończyła właśnie faszerować kurczaka na moje przyjęcie. Kurczak był jej najlepszym daniem. Chciała, żeby od najlepszego zaczęło się moje wrastanie w rodzinę Janusza, w jego świat, w świat jego kolegów i znajomych. Poznawałam także jego z innej, niezna­nej mi dotąd strony. To nie zawsze było łatwe. Często czegoś nie rozumia­łam, coś mnie irytowało. Ale już nigdy nie mogłam sobie pozwolić na chłodną obserwację Augustowa, oglądania go krytycznie, z zewnątrz, jak zapuszczonego peerelowskiego miasteczka. Wszystko wokół stawało się tak­że moje. Własne… Mój Kamień chował się za horyzontem. Wchodziłam w nowy WIDNOKRĄG.

Przez cały czas pobytu w Augustowie jeździliśmy po okolicznych wsiach w poszukiwaniu starych lamp naftowych do Januszowej kolekcji. Nasze wyprawy czę­sto były połączone z odwiedzinami miejsc szczególnych, takich jak Janówka czy Topiłówka. Tam Michałowskich, wojennych wygnańców z Augustowa, gnanych pieszo do obozu w zadymkę, śnieżycę, mróz porzucili Niemcy, kiedy front był tuż, tuż… Tam Janusz dowiedział się, co to jest wojenny głód, bezdomność, nie­życzliwość sąsiedzka i strach. Poznawałam ten ciągle nowy jeszcze dla mnie świat krok po kroku. Potem przyszła kolej na rodzinę ze wsi.

Odwiedzaliśmy cały rozległy ród Malinowskich w Netcie i Żarnowie.

Z młodymi jeździłam na traktorze, a Stacha, cioteczna babka Janusza, uczyła mnie doić krowę. Trochę udawałam własne nieuctwo, żeby im się przy­podobać. O wsi wiedziałam przecież dużo. Jestem w końcu etnografką z dy­plomem! A dzieciństwo w Kamieniu też było nieustannym poznawaniem obyczajów wiejskiego świata. Ale teraz to była inna wieś. Inny jest punkt wi­dzenia, kiedy jako etnograf chodzi się po wsi, prowadzi wywiady, zadaje lu­dziom głupie pytania, a jeszcze inny, kiedy na wieś patrzy się z wysokości dworskiego ganku. Przyszłam tu z innego świata i mając już za sobą kawał ży­cia, stanęłam wobec nowej perspektywy. Tym razem chciałam poczuć się członkiem tej nowej dla mnie społeczności. No, może członkiem to przesada, ale kimś naprawdę jej bliskim.

Chyba w 1988, może już w 1989 roku byliśmy na grobach w Cłach. To ma­ła wyrębinka przy drodze, też bardziej przypominająca przecinkę niż trakt — a na niej krzyże, krzyże, krzyże z patyczków, z szyszek i kijków. Leżą płasko na poszyciu, igliwiu, wzdłuż wgłębień, które jak zasypane okopy wojenne ciągną się jeden obok drugiego. Na drzewie, pod którym stoi jedyny, biały, drewniany krzyż, kartka wyrwana z zeszytu, zgnieciona, zamokła, a na niej dziecinnym pi­smem napisane, że tu leżą pomordowani przez NKWD i UB w lipcu 1945 roku. Padał deszcz, czekaliśmy w samochodzie, aż przestanie lać, żeby zrobić zdjęcia.

Jak oni znaleźli te groby? — zapytałam potem fufajkowatego grubasa, któ­ry z drugim takim samym pił wino „Wino” przy drodze, na polance w desz­czu, ukryty pod liściem chrzanu. Spojrzał, długą chwilę milczał, widocznie nieufny, i wreszcie wymamrotał: „Jednemu z sąsiedniej wsi przyśnił się oj­ciec. Ślad po starym zaginął w 1945. Dopiero się przypomniał. Widać wcze­śniej nie mógł się śnić. Teraz kazał się synowi odkopać i pochować po chrześcijańsku. Wskazał mu miejsce. Właśnie tu, ale lepiej nie gadać! Jak ten, co mu się przyśniło, powiedział, to zaczęli go ciągać po posterunkach”.

Parę dni potem Janusz pokazał mi Kubrynia. Chodził po rynku w Augu­stowie. Uśmiechnięty, zadowolony, chyba nawet bardzo zadowolony. W 1945 to on denuncjował tych, którzy tam leżą. Wtedy, u progu wolnej Polski, wszy­scy go znali i wiedzieli o nim wszystko. A jednak nikt go nie tknął. Tacy to byli „sąsiedzi”! Kubryń był podwładnym Szostaka z UB, największego morder­cy w okolicy.

Szostaka pokazał mi jeszcze Janek Swiderski w latach sześćdziesiątych, kiedy pływaliśmy po augustowskich jeziorach z moim byłym mężem Jerzym Adamskim. Ten Szostak morderca nadal sobie spokojnie żył, przefarbowany na hobbystę kolekcjonera. Żył tak aż do 1987 roku. Nad Nettą miał muzeum osobliwości. Zbierał i rzeźbił korzenie podobne do różnych stworów, specjalizował się w diabłach, zbierał buteleczki po perfumach, hodował czaplę, lisa i królika. Żył tak, aż któregoś dnia wszystko spaliło mu się do cna. Samotny, opuszczony przez wszystkich Szostak latał wkoło jak oszalały z wiadrem wody. Wył, ryczał, błagał i wzywał pomocy. Tłum stał milczący, patrzył i czekał, aż wszystko spłonie. Bezruch i cisza! Zemsta za pomordowanych ojców i braci.

Ta ziemia wciąż ma swoje tajemnice. Ale piękno i cisza szczelnie je przykrywają.

Januszek u fotografa
Januszek u fotografa

W domu w Augustowie oprócz babci Elżbietki i mamy Olimpii mieszkał jeszcze brat Janusza Jurek z żoną Barbarą i synem Bogusiem. Mama praco­wała do emerytury w sklepie, Jurek od zawsze w budownictwie. Ale tak na­prawdę bardziej był rybakiem niż budowlańcem. Jak miał czas, to wychodził na ryby jeszcze głęboką nocą. Wracał zawsze z tarczą. Wiedział, gdzie jaka ry­ba, wiedział, kiedy bierze. Kaidy połów był zmierzony. Każda większa sztu­ka zapisana. Te zeszyty przechowywane są do dziś. Ale teraz już Jurek ryb nie łowi. Na emeryturze „łowi” stare kapliczki, cmentarze, pomniczki i wszyst­ko, co świadczy o inności, co nie jest z naszego plastikowego świata. Doku­mentuje to w czasie długich codziennych wędrówek z Barbarą u boku, przemieszczając się małym, bardzo już wysłużonym fiacikiem. Jurek to znaw­ca tych ziem. O każdym swoim odkryciu opowiada z takim przejęciem, jakby natknął się na jeszcze nieodkrytą wyspę na Oceanie Spokojnym.

Stary pożydowski dom przy Kościuszki, w którym urodzili się obaj, Ja­nusz i Jurek, kupili ich dziadkowie, Marcin i Elżbietka Malinowscy, których przywiała tu Wielka Rosyjska Rewolucja Październikowa. Malinowscy miesz­kali przedtem w Odessie, gdzie dziadek Janusza miał warsztat szewski. Pra­cowało u niego kilku ludzi, podobno większość chromych, jednonogich, żeby było taniej. „Szewcowi nogi niepotrzebne” — mawiał dziadek Marcin, znany ze specyficznego poczucia humoru. Grupa kalek, jedni bez nogi, inni bez rę­ki, z zapamiętaniem stukają młotkami w podeszwy butów pod czujnym okiem mistrza Sajetana z „Szewców” Witkacego czytającego im na głos „Kapitał” Marksa, ten fragment o „środkach produkcji”, które do nich nie należą, a po­winny. Janusz grał Sajetana w kaliskich „Szewcach”, spektaklu Maćka Prusa. Teraz w kreacyjnym dokumencie mógłby być i swoim dziadkiem Marcinem, i Sajetanem.

Dziadek Marcin z chłopcami
Dziadek Marcin z chłopcami

Dziadek Marcin do Odessy pojechał za chlebem. Urodził się jeszcze w XIX wieku w Żarnowie, w chacie z glinianą polepą zamiast podłogi, gdzie ludzie i zwierzęta spali i mieszkali razem. Było ich dwunastu braci, więc nie było jak dzielić majątku. Marcin jako najenergiczniejszy z nich, ale też nielu­biący pracy na roli, w lnianej koszuli przepasanej sznurkiem, z tobołkiem na plecach i chlebem na drogę wyjechał do Warszawy, gdzie uczył się szewstwa na ulicy Piwnej, w domu „gołębiarki”. Każdy stary warszawiak wie, gdzie to jest, ale nie wie, że to naprzeciwko naszego domu, w którym z jego wnukiem Januszem mieszkamy od czasu, kiedy przyjechaliśmy tu z Poznania. Marcin wyuczył się na Piwnej szewstwa i pojechał dalej — na wschód. Potem, jak Mar­cin i Elżbietka w 1918 roku uciekali z Odessy przed bolszewikami, to cały swój majątek zamienili na papierowe ruble. Elżbietka chciała złote, ale decy­dował Marcin, którego wprawdzie wyzywała od „żarnowskich kluch”, ale za­wsze aż do samej śmierci mu ustępowała. Gdy okazało się, że te papierowe ruble są nic niewarte, Elżbietka wyciągnęła jakieś swoje zaskórniaki, zarobio­ne w Odessie na obszywaniu żon carskich oficerów i aktorek, i kupiła za nie w Augustowie ten pożydowski dom na ulicy Kościuszki.

Januszek w drodze do szkoły teatralnej
Januszek w drodze do szkoły teatralnej

Ich córka, mama Olimpia, wyszła za Bolka Michałowskiego, nauczyciela. Pobrali się w 1936 roku. Miłość była gorąca, ale krótka. W 1940 Sowieci wy­wieźli go na Wschód. Olimpia „odkrytoje pisma” od męża z zesłania prze­chowywała w szufladzie białego bufetu w przedwojennej kopercie z fałszywym dla niepoznaki adresem nadawcy. Kartki były wygniecione i spłowiałe. Bolek wysyłał je Olimpii najpierw z kopalń, z Krzywego Rogu z dalekiego Kaukazu, skąd udało mu się uciec. Potem przychodziły już listy z okolic Siedlec. Na po­czątku wojny był szefem wywiadu AK obwodu augustowskiego. Bolka, gdy już wracał z partyzantki do domu, zamordowali najprawdopodobniej enkawudzi­ści razem z miejscowymi ubolami. Olimpia została sama, bez zawodu, ale za to z dwoma chłopcami i starymi rodzicami na utrzymaniu.

Janusz w młodości nigdy nie widział profesjonalnego teatru, ale za to du­żo czytał, pięknie recytował wiersze i na wszystkich akademiach był pierwszy i najlepszy. Pewnego dnia podjął męską decyzję, że zostanie aktorem. W sa­mej Warszawie. Z drewnianym kuferkiem i w marynarce w kratę uszytej przez babcię Elżbietkę, z włosami w plerezę na cukier i butelką tranu dla zdrowia pojechał w ślad za swoim dziadkiem Marcinem do Warszawy.

Nasz dom w Augustowie
Nasz dom w Augustowie

Nasz dom w AugustowieA teraz pomieszkujemy latem w jego rodzinnym domu w Augustowie. Wy­remontowaliśmy stary, stupięćdziesięcioletni, a może nawet starszy dom. Po­stanowiliśmy przywrócić mu to, co kiedyś było piękne, i to, co zostało zapomniane. Na starych belkach i pobielanych ścianach zawisły rodzinne foto­grafie. Dla mamy Janusza, która na starość miała problemy z poruszaniem się. chcąc jej ułatwić codzienne ablucje, wybudowaliśmy przy jej pokoju własną łazienkę. „Tyle lat tu żyję i nie wiedziałam, że w ścianie jest woda” — powiedzia­ła zdziwiona i przestraszona, gdy pierwszy raz odkręciła kurek. Teraz mama Ja­nusza już nie żyje, Jurkowie przeprowadzili się do bloków w śródmieściu Augustowa.

Przydomowy ogród wypiękniał przez lata, ale tylko w połowie i od wscho­du. Od wschodu, bo w Augustowie majątek starszego brata jest zawsze od wschodu. Młodszy ma grządki na zachodzie. Także na zachodzie Jurek ma oranżerię, którą zbudowaliśmy mu na końcu ogródka, od Kopernika. Szklany pawilon ukryty w zieleni pachnie tak samo jak w wielkiej oranżerii w Kamieniu, tej, co była zaraz obok domku Grabowskiego, tego ogrodnika z grubym paznokciem. Czasami chodzę tam podumać, pomilczeć i zrozu­mieć, jak to w przeszłości tkwi przyszłość. Z naszymi sąsiadami Wiśniewski­mi z naprzeciwka, z drugiej, tej parzystej strony Kościuszki, bardzo się przyjaźnimy. Zosia robi pyszne puszyste kołduny, jak nikt w okolicy, a syn Zbyszek, który wtedy, przed laty, zaczynał od sprzedawania marchewki z wóz­ka, teraz otwiera co i rusz sklepy-salony rowerowe w całym Augustowie.

Mama Olimpia
Mama Olimpia

Augustów i jego okolice to dla mnie druga mała ojczyzna. Dom, w którym urodził się Janusz, to taki zastępczy Kamień. A do rodziny Janusza czasami bliżej mi niż do niektórych członków mojej…

Kończę pisać ten fragment książki w naszym zielonym saloniku w Augu­stowie, w dawnym szewskim warsztacie dziadka Marcina. Potem była tu kuch­nia, w której babcia szyła. Tu też umarła. Kiedy niedługo przed swoją śmiercią już prawie niewidząca mama Janusza, przerażona, wyrwana ze snu, wbiega­ła do przerobionego przez nas pomieszczenia — zielonego salonu — i pytała, gdzie jesteśmy, nie poznając miejsca, Janusz spokojnie odpowiadał: „W warsz­tacie szewskim u dziadka, Mamo”.


Powyższy tekst to tylko jeden mały fragment autobiograficznej książki pani Izabelli Cywińskiej pod tytułem “Dziewczyna z Kamienia”. Dotyczy Augustowa i augustowskiej rodziny Janusza Michałowskiego, męża pani Izabelli. Polecamy przeczytać w całości!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Nowa okładka “Księgi pamięci Żydów augustowskich”

Już chyba wszyscy wiedzą, jak wygląda projekt okładki „Księgi pamięci Żydów augustowskich”. Publikowaliśmy go w wielu miejscach, aż do znudzenia. Stwierdziłem jednak, że projekt ten, o ile skutecznie nawiązuje zarówno do skromnej okładki oryginału, jak i do okładki poprzedniej księgi pamięci wydanej przez JZI (o Żydach sokólskich), to jest za mało związany z samym Augustowem. Czas więc było coś wymyślić. Jakiś augustowski akcent na okładce, inny niż tylko w tytule.

Wiele razy zatrzymywałem się przy pomniku wybudowanym na dawnym cmentarzu żydowskim w Augustowie, zastanawiając się nad smutnym losem augustowskich Żydów. Zastanawiałem się również kim są ludzie, którzy ten pomnik postawili. Teraz, dzięki zaangażowaniu w projekt tłumaczenia i wydania „Księgi pamięci Żydów augustowskich” moja wiedza na ten temat jest znacznie obszerniejsza. Pomnik ten jest najbardziej znanym dziś symbolem dawnej obecności Żydów w tym mieście i pomyślałem, że w jakiś sposób powinien zostać utrwalony na okładce książki.

Stąd graficznie niewielkie, ale moim zdaniem symbolicznie istotne zmiany w nowym projekcie okładki. Wewnętrzny obrys ornamentu odzwierciedla kształt górnej połowy pomnika. Dodatkowo w szczytowej części umieściłem wierną kopię menory (siedmioramiennego świecznika, symbolu judaizmu), która została wykuta w oryginalnym pomniku. Osobie patrzącej na okładkę projekt ma przypominać o losach Żydów Augustowskich, a jednocześnie nie powinien tracić pierwotnych powiązań z poprzednimi wydaniami ksiąg pamięci, w tym z oryginałem księgi augustowskiej.

Swoją drogą przykro jest patrzeć w jaki sposób niektórzy potraktowali pomnik postawiony na poświęconej ziemi. W wielu miejscach poobtłukiwany ciężkim narzędziem, z którym ktoś specjalnie pojawił się w tym miejscu. Stojące za nim ocalałe z cmentarza macewy pokryte są ohydnymi napisami. Pomnik przypomina o znaczeniu społeczności żydowskiej dla Augustowa, jego zniszczenia o tym, że część z nas nie wiedzieć czemu wciąż i wciąż próbuje wymazać tamtych ludzi z pamięci. Wydając „Księgę pamięci Żydów augustowskich” pokazujemy, że pamięć i wspomnienia nie są utrwalone w kamieniu, lecz w słowach. Nie będzie łatwo ich zniszczyć!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Fundatorzy kapliczki w lesie Łubianka

Kapliczka w Łubiance
Kapliczka w lesie Łubianka
Kapliczka w lesie Łubianka

Kapliczka w Łubiance

Pobłogosław las i pole, pobłogosław naszą dolę, Matuś nasza – taka modlitwa wybrzmiewa z cokołu murowanej kapliczki z figurą Matki Bożej zlokalizowanej na skrzyżowaniu dróg w lesie Łubianka pomiędzy Jaminami a Wrotkami. Kapliczka została wybudowana w 1939 r. z inicjatywy leśników: Stanisława Nyki (leśniczego z Łubianki), Antoniego Samsela (gajowego z Ostrzełka), Bolesława Andraki (gajowego z Łubianki) oraz Ludwika Janika (gajowego z Rogowa) – fundatorów kapliczki, których nazwiska umieszczone są na jej tyle. Na przodzie kapliczki widoczne są zachowane ślady po postrzałach żołnierzy sowieckich z lat 1939-1941 r.

Kapliczka znajduje się na szlaku historyczno-przyrodniczym parafii Jaminy i okolic, który jest wspólną inicjatywą Stowarzyszenia Inicjatyw Lokalnych „Biebrza” i Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego.

Poniżej zestawienie informacji o wyżej wymienionych osobach, odnalezione w internecie.

Antoni Samsel – ur. 17 kwietnia 1909 r. w Kalinowie; syn Włodzimierza/ Władysława* i Emilii z d. Balowiak. 27 października 1935 r. jako kawaler z Ostrzełka, gajowy, ożenił się z Marią Kundą z Jamin (ur. 1909-08-06 Jaminy, zm. 1987-01-19 w Ohio, USA), córką Grzegorza i Aleksandry z d. Piktel. Syn Tadeusz (ur. w 1937 r., zm. niespodziewanie w wieku 19 lat, 1956-12-13 w Ohio, USA). Deportowany wraz z żoną i synem w 1940 r. i zesłany w marcu tego roku do miejscowości Miel w pow. Czerdyńskim, Mołotowska Oblast, później do miejscowości Czurocznaja, pow. Krasnowiszerski, Mołotowska Oblast. 28 sierpnia 1941 r. zwolniony (miejscowość Złatoust, Czelabińska Oblast) i wcielony do armii polskiej. Służył w 2. Korpusie Polskim dowodzonym przez gen. Władysława Andersa jako sierżant 6. batalionu. Zmarł 6 lipca 1992 r. w Berea, Cuyahoga, Ohio (USA); pochowany na cmentarzu Saint Adalbert Cemetery (Middleburg Heights, Cuyahoga County) razem z żoną i synem. Odznaczony Krzyżem Walecznych.

Nagrobek Antoniego, Marii i Tadeusza Samselów ( Saint Adalbert Cemetery Middleburg Heights, Cuyahoga County, Ohio, USA)
Nagrobek Antoniego, Marii i Tadeusza Samselów

Bolesław Andraka – ur. 14 listopada 1894 r. w Mogilnicach; syn Wincentego i Michaliny z d. Bartłom(i)ejczyk. 14 czerwca 1930 r. jako kawaler z Kolnicy (par. Studzieniczna), rolnik, ożenił się z Franciszką Cieślukowską z Białobrzegów (par. Augustów; ur. 1901-02-28 Świderek, zm. 1986-04-30 Bristol, UK), córką Jana i Michaliny z d. Lebiedź. Syn Stanisław (ur. ok. 1931-32 r., zm. 1940 r. Syberia, ZSRR). Deportowany wraz z żoną i synem w 1940 r. i zesłany w marcu tego roku do miejscowości Miel w pow. Czerdyńskim, Mołotowska Oblast, później do miejscowości Czurocznaja, pow. Krasnowiszerski, Mołotowska Oblast. W sierpniu 1942 r. ewakuowany z ZSRR wraz z Armią Polską na Wschodzie. Przedostał się z żoną przez Indie do Wielkiej Brytanii. Zmarł 27 lutego 1976 r. w Bristol, Gloucestershire w Anglii.

Bolesław Andraka we wspomnieniach Pani Marii Michałowskiej:

Bolesław Andraka był leśnikiem, mieszkał z rodziną w leśniczówce na Łubiance i dlatego wszyscy zostali wywiezieni… Zabrano ich w nocy, na początku grudnia 1939 roku, prosto z Łubianki do lagrów koło Czarnego Lasu. Babci pozwolono przynieść im kolację wigilijną i 24 grudnia 1939 roku pożegnali się na zawsze. Mały Staś prosił moją babcię, żeby jego zabrała do siebie, babcia prosiła, błagała, klękała przed nimi, niestety nie pozwolono… Na początku stycznia 1940 roku, przy mrozie -40°, bydlęcymi wagonami wywieziono ich za Ural. To zawsze opowiadała moja Mamusia i Babcia… Zawieźli ich za Ural, a tam było – 60°, głód, brud i odebrana godność. Wujek Andraka pisał do Babci i Dziadka, prosił o suche obierki z ziemniaków dla Stasia, bo Staś umiera z głodu. Babcia suszyła jedzenie, mięso. Dziadek łowił ryby w Biebrzy, to i ryby suszyła, ziemniaki, chleb, bułki, wszystko co się dało. Ludzie ze wsi pomagali, kobiety robiły sweterki, skarpetki, rękawiczki dla Stasia, dziadek 2 razy w tygodniu nosił te paczki do Sztabina i wysyłali po 10 kg, bo więcej nie wolno było… Niestety mały Staś nie przetrzymał tego, umarł i został tam, na tej nieludzkiej ziemi, a ciocia z wujkiem przeżyli dzięki tym paczkom… Wujek miał do wyboru: dołączyć do Armii Andersa i iść z Andersem, lub zabrać żonę i uciekać z Rosji. Po śmierci synka ratowali siebie, poszli z Andersem do Persji, a z Persji przedostali się do Indii… A że Indie były w brytyjskiej koronie, więc z Indii przedostali się do Bristolu. Pamiętam listy z Bristolu, ciągle opisywali swoje życie, wspominali Indie i tęsknili bardzo za Polską, za rodziną, niestety pozbawiono ich wszystkiego, zostali sami, samotni, schorowani, ciocia po tych wszystkich przeżyciach podupadła na zdrowiu… To były inne czasy, teraz na pewno nie byliby sami.

 

Stanisław Nyka – ur. w 1907 r.; syn Feliksa. W 1938 r. jako kawaler z Jamin ożenił się z Heleną Wejman z Glinna Wielkiego (ur. 1921 r.), córką Stanisława. Syn Tadeusz, ur. 1939 r. Deportowany wraz z żoną i synem w 1940 r. i zesłany w marcu tego roku do miejscowości Miel w pow. Czerdyńskim, Mołotowska Oblast, później do miejscowości Czurocznaja, pow. Krasnowiszerski, Mołotowska Oblast. Zwolniony w dniu 29 sierpnia 1941 r. (miejscowość Złatoust, Czelabińska Oblast). Na stronach www FamilySearch dostępny jest manifest statku z 1951 r. wg którego niejaki Stanisław Nyka ur. ok. 1907 r., bezpaństwowiec (Stateless) przypływa z Southampton do Nowego Jorku – jednakże brak innych informacji nie pozwala uwiarygodnić, że to rzeczywiście ten Stanisław Nyka.

Ludwik Janik – ur. 16 stycznia 1907 r. w Wytrzebach; syn Antoniego i Anny z d. Andraka. 23 listopada 1935 r. jako kawaler z Rogowa, gajowy, ożenił się z Anną Pacuk (ur. 1906-06-27 w Mogilnicach, zm. 1991-04-24 w Camden, USA), córką Albina i Józefy z d. Kunda. Syn Lucjan/ Lucian John (ur. 1937-01-15/ 1936-01-21* w Rogowie). Emigrował najpierw do Wielkiej Brytanii (Leominster, Herefordshire), a później z Southampton do USA – 8 grudnia 1948 r. przypłynął do Nowego Jorku na pokładzie statku SS Queen Mary. Naturalizowany wraz z żoną 20 sierpnia 1957 r. (syn – 1957.12.20) Zmarł 4 grudnia 1996 r. w Camden, New Jersey. Brak adnotacji w Indeksie Represjonowanych. W dokumencie naturalizacyjnym żony z dnia 3 marca 1948 r. jako miejsce pobytu męża wskazane jest: Armia Polska w Anglii (Polish Army in England). Sama Anna Janik z synem emigrowała najpierw do Meksyku, gdzie przebywała w Colonia Santa Rosa, skąd 5 marca 1946 r. przez Laredo w Teksasie dotarła do Camden w USA. Syn – Lucian John Janik – zmarł 1 maja 2020 r. w Somerdale, Camden (NJ); pochowany na cmentarzu Saint Joseph Cemetery (Chews, Camden County, New Jersey). Na stronach www Find A Grave opublikowany jest jego dość obszerny nekrolog.

 

Nyka Stanisław, leśniczy oraz Samsel Antoni i Janik Ludwik, gajowi, widnieją w wykazie relacji leśników znajdujących się w Kolekcji Osobistej Władysława Andersa (Leśnicy w Armii gen. Andersa. Komentarz do materiałów przechowywanych w Instytucie Hoovera; Bogusław Kosel, Uniwerystet w Białymstoku) – w opracowaniu podane są sygnatury akt, które zapewne zawierają jeszcze więcej informacji o fundatorach kapliczki.

Zdjęcia dzięki uprzejmości P. M. Michałowskiej i z archiwum JZI.

Maria Michałowska

Ty byłeś jak taka maleńka kruszyna….

(Stasiowi – mojemu małemu wujkowi,
którego nigdy nie dane mi było poznać)

Ty byłeś jak taka maleńka kruszyna
zesłali was tam do piekła srogiego
na Sybir daleki gdzie tajga zimna
to kraj nieludzki dla dziecka małego

To był czas wojny i miesiąc grudzień
cudowna noc wtedy nastać miała
przyszli Sowieci zabrali was z domu
straszliwa pustka tam po was została

Zamknęli w lagrach na kilka tygodni
najbliższą rodziną mej babci byliście
z wigilią tam przyszła byliście głodni
i z płaczem na zawsze się żegnaliście

W styczniu was wieźli do tajgi dalekiej
był mróz a ta podróż nie miała końca
Boże a Ty gdzie byłeś tam były dzieci
Pragnęły pić ciepła jedzenia i słońca

Zwierzęce wagony wiatr wiał bokami
śnieg padał a mróz syberyjski wielki
ty drżałeś z zimna i z głodu zemdlałeś
pragnąłeś zjeść choć suszone obierki

Babunia i dziadziuś suszyli jedzenie
na Sybir daleki paczki wam wysyłali
zbierali ubranka i ciepłe skarpetki
i gdyby mogli serca by tobie oddali

A ty tam marzłeś i drżałeś z zimna
nie mogłeś znieść kurhanów i mrozu
wyrwany jak z gniazda mała ptaszyna
chciałeś być w ciepłym Polskim Domu

Marzyłeś o wiośnie słońcu i ptakach
tam odebrali wam godność człowieka
myślałeś że wrócisz tu któregoś lata
umarł Staś mały lata już nie doczekał

Przepastna tajga ci wszystko zabrała
zdradliwy wicher wściekłością wieje
po tobie w sercu wielka rana została
szyderczy los zabrał wszelką nadzieję

Zostałeś sam pośród piekła na ziemi
i dzikich sybirskich wyjących wiatrów
choć twym rodzicom los się odmienił
tobie już nikt tam nie przyniósł kwiatów

Stasiu ty w mej pamięci wciąż jesteś
minęły lata nie raz skrycie płakałam
gdzieś tam daleko na nieludzkiej ziemi
w dzikim bezkresie dziecinka została

* wg różnych źródeł

Opracowano na podstawie:

https://jzi.org.pl/geneo/
https://indeksrepresjonowanych.pl/
https://kresy-siberia.org/
https://genealogiapolska.pl/
https://www.findagrave.com/
http://cejsh.icm.edu.pl/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Augustowskie getto i jego likwidacja

Niemcy przesiedlili rodziny żydowskie z miasta Augustowa, Rajgrodu, Lipska i Sztabina do utworzonego getta na Barakach pomiędzy ulicą Waryńskiego i kanałem Augustowskim. Tu zgromadzono kilka tysięcy ludzi. Mieszkańców tej dzielnicy przesiedlono do mieszkań żydowskich w mieście.

Główna brama była w tym miejscu, gdzie dziś bierze początek ulica Limanowskiego i Spacerowa. Przy bramie był kantor dla żandarmów niemieckich i polskich policjantów ubranych w niemieckie mundury. W kantorku tym wydawano przepustki do wyjścia z getta. Obok był, jak drwina z praworządności, szpital, z którego nikt żywy nie wychodził. Początkowo nieboszczyków chowano przy szpitalu na prowizorycznym cmentarzu, ale szybko cmentarz przeniesiono do lasu pomiędzy dzisiejszą ulicą Kozi Rynek, Jaćwieską, a ulicą Bystrą. Tam też zrobiono dodatkową bramę do wynoszenia zmarłych. Przy głównej bramie był też niby sklepik, jeden na kilka tysięcy ludzi. Słyszałem, że można tam było kupić płacąc dolarami lub złotem.

W getcie nie byłem, ale rozmawiałem z Żydówkami, które przyganiał na Lipowiec polski policjant do niepotrzebnej nikomu pracy – kazano im grabić las. Po zagrabieniu rozsypywano zgrabki na miejsce pograbione i grabiono ponownie, przy okazji bijąc je kijem za powolną pracę. Opowiadały mi, że w getcie, w każdej izbie gnieździło się po kilka rodzin, we wszystkich komórkach, szopkach i piwnicach gnieździli się ludzie. Przed każdą studnią w dzień i w nocy ustawiały się długie kolejki. Często wracając z pracy na Lipowcu zachodziłem na ulicę w pobliżu głównej bramy i stojąc godzinami przyglądałem się scenom, jakie się tam działy. Nie mogłem zrozumieć wtedy niektórych rzeczy. Zadawałem sobie pytanie, jak taki cywilizowany kraj, jakim są Niemcy, może dokonywać takich morderstw. Nie mogłem zrozumieć, co zawinili Żydzi Niemcom, że ci w taki okropny sposób mszczą się nad nimi. Po przeczytaniu “Quo Vadis” H. Sienkiewicza porównywałem Niemców do barbarzyńskich działań Rzymian nad chrześcijanami.

Po tamtej stronie bramy stale gromadziła się duża grupa Żydów, czekających na możliwość wyjścia na roboty w mieście. Porządku pilnowali Żydzi z żółtymi opaskami na rękach. Najczęściej mieli w rękach kije i okładali tych, którzy poza kolejnością przepychali się do kantoru po zlecenie. Wszyscy wychodzący musieli być zapisani, a grupowy otrzymywał przepustkę.

Wychodzący musieli mieć naszyte na plecach i z przodu gwiazdy Dawida. Szli nie po to, aby coś zarobić, bo nikt im za pracę nie płacił. Chodziło im o to, aby cokolwiek wymienić na jedzenie.

Dantejskie sceny odbywały się przy powrocie z pracy. Wszyscy byli rewidowani. Przeszukiwali żandarmi oraz polscy policjanci w niemieckich mundurach, zabierając wszystko co cenniejsze. Niektórzy Żydzi, aby przenieść kawałek mięsa, obtaczali go krowim łajnem lub smarowali błotem. Rozwścieczeni żandarmi i policjanci bili za to “przestępców” najchętniej po głowach. Byłem świadkiem, jak żandarm wysypał kobiecie woreczek kartofli na ulicę. Natychmiast na kartofle rzucili się stojący obok Żydzi i chowali do kieszeni, nie zważając na rozkazy jakie otrzymywali.

W niedzielę 2 listopada 1942 roku słychać było na terenie Baraków wystrzały karabinowe. W całym mieście oczekiwano, że coś nastąpi. Od rana widać było dużą ilość wojska. Byli to młodzi żołnierze z Wermachtu z karabinami.

Wszystkim mieszkańcom nakazano wszystkie drzwi wychodzące na ulicę Krakowską zamknąć na klucz. Przez całą noc getto było otoczone przez wojsko.

Poszedłem na rynek, żeby zobaczyć co się dzieje. Usłyszałem, że będą wyprowadzać Żydów. Na rynku i ulicy Wojska Polskiego widać było żołnierzy i urzędników z ratusza, którzy sprawdzali, czy wszystkie drzwi do domów są zamknięte. Furtki na podwórza zakręcano drutami. Jednocześnie ogłoszono, że jeśli ktoś będzie na ulicy, zostanie włączony do idących Żydów. Nie mogąc znaleźć dobrego miejsca do obserwacji, doszedłem do rogatek z szosą grodzieńską, tam przeskoczyłem płot i schowałem się w krzakach malin.

Zbliżał się pochód, na którego czele szedł młody, przystojny mężczyzna, niosący na rękach niemowlę. Obok szła również wysoka młoda kobieta, prowadząca około 5-letnie dziecko. Po przyjściu do domu dowiedziałem się, że mężczyzna był chirurgiem, a kobieta lekarką dziecięcą, u której moja matka leczyła siostrę Marysię i brata Michała. Za nimi szli czwórkami kobiety i mężczyźni. Wszyscy coś nieśli – jedni węzełki, inni małe dzieci.

Po obu stronach kolumny maszerowali żołnierze, którzy przekleństwami, okropnym krzykiem, popychaniem lufami starali się, aby idący szli czwórkami środkiem ulicy. W dłoniach trzymali karabiny gotowe do strzału. Pochód szedł w ciszy. Gdzieniegdzie słychać było płacz dziecka. Płacz i zawodzenie narastało na rogatkach. Prawie wszyscy odwracali się i spoglądali na miasto. Widać było, że żegnali się z miejscem gdzie się urodzili i mieszkali. Wiedzieli, że już tu nie wrócą, że są skazani na śmierć. Pochód ten posuwał się w stronę Rajgrodu przez 2-3 godziny. Przeszło kilka tysięcy ludzi. Za pochodem jechały podwody, na które kładziono ludzi, którzy pomimo bicia, nie mieli siły iść.

Powyższy opis pochodzi ze wspomnień Jana Dusyna udostępnionych dzięki Muzeum Ziemi Augustowskiej.

 

Memorial Book of Augustów Jews

Liczymy, że przynajmniej niektóre z wymienionych przez Jana Dusyna osób uda się zidentyfikować i odkryć ich wcześniejsze losy. Losy późniejsze wszystkich mieszkańców Augustowa i okolic żydowskiego pochodzenia są dobrze znane – ich życie zakończyło się w obozach koncentracyjnych lub podczas drogi do nich. Historie postaci Żydów augustowskich ujrzą światło dzienne dzięki tłumaczeniu “Księgi pamięci Żydów augustowskich”. Projekt wsparcia tej społecznej inicjatywy trwa: https://jzi.org.pl/en/product-category/kpza/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

10 dni kampanii crowdfundingowej

Dziś mija 10 dni kampanii promującej projekt przetłumaczenia i wydania “Księgi pamięci Żydów augustowskich”. I jesteśmy w lekkim szoku! Udało się zebrać już 7151 zł, czyli 22% potrzebnej kwoty! Co za wspaniała wiadomość! Dziękujemy wszystkim wspierającym, których mamy już 39!

Wprowadziliśmy nowe nagrody za wsparcie projektu. Zawierają one unikalny, kolekcjonerski album dostępny wyłącznie dla osób wspierających projekt wydania “Księgi pamięci Żydów augustowskich” na portalu crowdfundingowym wspieram.to. Będzie zawierać kilkaset zdjęć Augustowa z pierwszej połowy XX wieku wraz z towarzyszącymi im opisami ze starej prasy, również z tego samego okresu. Całość formatu B5, o objętości około 100 stron. Ekskluzywne wydanie w sztywnej okładce i na powlekanym papierze. Album nie będzie dostępny w naszym sklepie internetowym. Otrzymają go wyłacznie osoby wspierające projekt! Album wchodzi w skład nagród Kolekcjoner i Kolekcjoner Czytelnik.

Ponadto, dzięki nieocenionej pomocy wolontariuszy, realizowaliśmy 2,5-minutowy filmik promujący akcję:

We encourage you to watch and continue sharing to make sure the word about our Project spreads as broadly as possible!

Przydatne łącza:

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Budujemy społeczność wokół projektu

Pierwsze trzy dni kampanii przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Zebraliśmy 10% potrzebnej kwoty, a informacja o zbiórce na tłumaczenie “Księgi pamięci Żydów augustowskich” została udostępniona już prawie 120 razy! To bardzo budujące, a  w przyszłość patrzymy z nadzieją.

W tego typu akcjach niezmiernie ważne jest budowanie społeczności wspierającej projekt. Chodzi o to, aby informacja o projekcie dotarła do jak najszerszego grona odbiorców, wśród których mają szanse znaleźć się osoby zainteresowane. Udostępniajmy więc ją jak najszerzej! Jak to zrobić najprościej? Oto krótka instrukcja w punktach:

  1. Klikamy w link: https://wspieram.to/jzi-zydzi-augustow
  2. Niemal na samej górze strony zobaczymy taki obrazek jak powyżej.
  3. Klikamy w ikonkę facebooka, tweetera lub maila, w zależności od tego jakie medium komunikacji preferujemy
  4. Dopisujemy kilka słów od siebie. To bardzo ważne, aby spersonalizować przekaz. Pokazujemy w ten sposób, że sami jesteśmy zainteresowani projektem, a to wzbudza większa zainteresowanie
  5. Akceptujemy! Pamiętajmy przy tym, aby post był publiczny, a nie zamknięty do grona Twoich znajomych. Umożliwi to Twoim znajomym dalsze udostępnianie informacji.
Dziękujemy za wszelkie formy wsparcia!
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Szczypta historii Jagłowa

Mapa Prus Nowowschodnich Textora-Sotzmana 1808 - fragment
Mapa Prus Nowowschodnich Textora-Sotzmana 1808 - fragment
Mapa Prus Nowowschodnich Textora-Sotzmana 1808 – fragment

Jagłowo – wieś królewska

Wieś Jagłowo powstała w XVI wieku (9 włók i sianożęć Kunicha – włóka to od 18 do 25 ha). Należała do dóbr królewskich, klucza Chodorowskiego. Pierwsza wzmianka o niej pochodzi z 1596 roku. Zapis brzmi ”Jedłowo” i wg językoznawców nazwa pochodzi od słowa jedla – jodła. Kolejny zapis pochodzi z 1599 roku „do Jedlowa” i z 1650 roku „Jagłowa”. W tym czasie otrzymał ją w dożywotnią dzierżawę Stanisław Goydanowski. Wdowa po nim Regina Chibowska za zgodą króla z 11 czerwca 1633 roku przekazała cały obręb Jagłowa Dorocie z Gajewskich, żonie Jana Goydanowskiego, która trzymała ją jeszcze w 1651 roku. W 1661 roku od króla Jana Kazimierza Jagłowo dostał w dożywocie Stanisław Stanisławski, cześnik warszawski i jego żona Helena z Pieczów. W 1690 roku było tu 16 dymów. Po śmierci wdowy po cześniku warszawskim – Stanislawskiej, Jagłowo dostał Skiwski starosta radnicki dzierżawca pobliskiego Dębowa, a następnie jego syn Aleksander. Lustrator w 1720 roku stwierdził, że dzierżawa składała się z 7 włók gruntu, dwóch włók łąk bielnych. Pustyń i bagien między gruntami a bagnami było 88 włók i jako bezużyteczne zostają bez czynszu. Oprócz tego do dzierżawy należał bór z bagnem w kierunku Dębowa o wielkości 140 morgów z drzewami bartnymi. Przed 1748 rokiem Jagłowo w dzierżawie posiadał niejaki Karwowski. W 1712 roku dalej w Jagłowie notowano 9 włók ziemi uprawnej, ale już w 1780 roku 12 włók. W 1760 roku ziemie uprawiało 20 gospodarzy w końcu lat osiemdziesiątych XVIII wieku około 30- tu. Cała wieś w 1789 rok to 33 domów z 135 mieszkańcami. W roku 1864 notujemy już ok  38 domów i ok. 235 mieszkańców. W roku 1909 47 domów i ok. 290 mieszkańców, a w 1926 r. 48 domów i 277 mieszkańców.

Kadr z filmu „Byli rybacy nad Biebrzą w Jagłowie” Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie
Kadr z filmu „Byli rybacy nad Biebrzą w Jagłowie” Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie

Najstarsze odnalezione rody zamieszkujące Jagłowo w  XVIII wieku

Prawdopodobnych 20 gospodarzy, z zapisu powyżej uprawiających ziemię w 1760 roku.

Data urodzenia jest zawsze orientacyjna i wynika z wieku podanego w akcie zgonu. Podwójne imiona to wynik różnych zapisów. Daty zgonów są zapisami dokładnymi.

  • Michał Siemion ok. 1730-1814, syn Szymona
  • Wojciech Siemion 1748-1831, syn Szymona
  • Adam Mojżuk 1763-1823, syn Wojciecha
  • Mateusz Mojżuk 1770-1839, syn Szymona (Wawrzyńca)
  • Tomasz Dawidowicz 1764-1829, syn Marcina
  • Bartłomiej Sawośko 1754-1824, syn Piotra
  • Karol Wojtkielewicz 1759-1829, syn Szymona 1735-1810
  • Szymon Jan Ostrowski 1757-1827, syn Szymona
  • Jan Janewicz 1758-1828, syn Pawła (Szymona)
  • Bartłomiej Zajko (Zajkowski) 1751-1829, syn Wawrzyńca
  • Jan Pikus 1738-1827, syn Jana ( Kazimierza)
  • Józef Ratkiewicz ?-?, syn Łukasza
  • Jan Koszczuk 1777-1837, syn Macieja
  • Wojciech Trochim 1744-1814
  • Maciej Pycz 1755-?, syn Walentego 1730-?
  • Szymon Kamiński 1748-1814, syn Mateusza
  • Jerzy Mikucki 1740-1828, syn Urbana (Stanisława)
  • Karol Gawarecki 1768-1846, syn Piotra
  • Jakub Poźniak 1748-1825, syn Sebastiana
  • Jan Pikus 1738-?, syn Jana

Opracował Ryszard Siemion