Opublikowano Dodaj komentarz

Knut-Olof Falk (1906-1990)

Poniższy tekst pochodzi z artykułu “Slawiści z Lund na polskiej ziemi” autorstwa Terho Paulssona z Lunds Universitet, który ukazał się w 2012 roku w XI zeszycie “Prac Komisji Historii Nauki Polskiej Akademii Umiejętności”. Przedruk za zgodą i z poprawkami autora.

Ryc. 1. Knut-Olof Falk

Knut-Olof Falk (ryc. 1) urodził się 19 kwietnia 1906 r. w majątku przy hucie szkła w miejscowości Hammar nad jeziorem Vättern w środkowej Szwecji. Po maturze studiował skandynawistykę i slawistykę na uniwersytecie w Uppsali.Fakt, że wybrał te dwa kierunki, sprawił, że wcześnie zapoznał się zarówno z Polską, jak i z Litwą. Pracował on mianowicie jako lektor języka szwedzkiego na uniwersytecie w Kownie wiosną 1932 r. oraz ponownie w latach 1934–1935 i1936–1937, a na Uniwersytecie Jagiellońskim w roku akademickim 1932/33. W Krakowie uczęszczał na wykłady profesorów Kazimierza Nitscha, Tadeusza Lehra-Spławińskiego i J. Żylińskiego.

 K.-O. Falk odbył swoje studia skandynawistyczne u profesorów Elofa Hellquista i Jörana Sahlgrena, dwóch nestorów szwedzkiej toponomastyki i twórców tzw. szwedzkiej metody w toponomastyce. Pobyt na terenie pogranicznym między Polską i Litwą przekonał Falka, że w nazwach wód tego regionu występuje pierwotne nazewnictwo bałtyckie, które później wskutek kolonizacji z Mazowsza iz Litwy zostało zeslawizowane lub zlituanizowane. W czasie wakacji w latach1934–1937 Falk mieszkał we wsi Meteliaĩ nad jeziorem Metelys w południowej części Litwy, u galmistrasa (zawodnika rybackiego[1]) Pranasa Pockevičiusa oraz u murarza Jana Nowosadki we wsi Magdalenowo nad Wigrami. Przez te lata zapisywał nazwy jezior i rzek, korzystając z pomocy miejscowych informatorów (ryc. 2-3), aby zgodnie z metodą Hellquista i Sahlgrena ustalić najstarsze formy nazw i dokonać obserwacji terenowych, co z kolei pozwoliło ustalić bałtycki (tj. jaćwieski) substrat[2] w nazwach miejscowych Suwalszczyzny. Ponadto w 1934 r. znalazł i sfotografował w warszawskich archiwach Akta kamedułów wigierskich – dokumenty te miały ogromną wartość dla jego dalszych badań.

Ryc. 2. Jeden z informatorów K.-O. Falka
Ryc. 3. Jeden z informatorów K.-O. Falka

Dysertacja

Zebrany materiał wraz z interpretacją etymologiczną danych nazw Falk przedstawił jako dysertację na stopień doktora na uniwersytecie w Uppsali w 1941 r.[3] Zdumiewający jest fakt, że jest to praca akademicka napisana po polsku w okresie, kiedy polskiego szkolnictwa wyższego nie było.Pokazuje niezbicie, że pierwotne nazewnictwo badanych terenów było bałtyckie[4]. Pierwszy tom dysertacji zawiera analizę nazw wszystkich jezior na terenach gmin Wigry i Huta z mikrotoponimią w postaci nazw toni rybackich włącznie[5]. W drugim tomie Falk reprodukował szereg dokumentów z XVI–XVII w., dotyczących terenów przez niego badanych, które sfotografował w 1934 r. w warszawskim Archiwum Skarbowym oraz w Bibliotece Ordynacji Krasińskich[6] (ryc. 4-5).

Ryc. 4. Strona tytułowa I tomu pracy K.-O. Falka

W roku 1942 K.-O. Falk tymczasowo objął katedrę filologii słowiańskiej na uniwersytecie w Lund, a w 1945 został mianowany profesorem nadzwyczajnym tegoż uniwersytetu.

Ryc. 5. Faksymile dokumentów w II tomie pracy K.-O. Falka Wody wigierskie i huciańskie

Przerwa w badaniach na Suwalszczyźnie

Wojna i wydarzenia polityczne sprawiły, że Falk musiał przerwać pracę w rejonie suwalskim aż do 1959 r. Po otrzymaniu doktoratu pracował nad inną kwestią toponomastyczną, mianowicie nazwami porohów dnieprzańskich, zapisanymi w dwóch wersjach przez bizantyjskiego cesarza Konstantyna Porfirogenetę w traktacie De administrandoimperio. Cesarz określa jedną wersję zapisów jako ρωσιστι (tj. w języku Rusi), a drugą jako σκλαβινιστι (tj. po słowiańsku). Ponieważ zapisy „w języku Rusi” mają wyraźny charakter skandynawski, stanowiły ważny argument w długotrwałej dyskusji nad pierwotnym znaczeniem „Ruś” oraz nad rolą Skandynawów w starszych dziejach Kijowa i państwa ruskiego w VIII–IX wieku[7]. Falk po wnikliwej analizie paleograficznej doszedł do wniosku, że „słowiańskie”nazwy zostały przetłumaczone ze swoich „ruskich” (tj. skandynawskich)odpowiedników. Uważa też, że w tym dokumencie mamy pierwsze świadectwa wyodrębnienia języka ukraińskiego od ogólnego wschodniosłowiańskiego.

Ryc. 6. Uczestnicy Kompleksowej Ekspedycji Jaćwieskiej w 1959 r.

Od lat 50. seminarium slawistyczne prof. Falka w niemałym stopniu było poświęcone kontaktom pomiędzy Skandynawią a Rusią. Brali w nim udział skandynawiści(prof. Ivar Lindqvist, prof. Sven Ekbo), finno-ugryści (prof. Julius Mägiste),historycy prawa (prof. Gerhard Hafstöm) oraz studenci prof. Falka. Szczególną uwagę poświęcono pochodzeniu nazwy „Ruś” i implikacjom znaczenia tej nazwy dla historii dawnego państwa kijowskiego[8].

Ryc. 7. Budynek szkoły podstawowej we wsi Jasionowo koło Suwałk
Ryc. 8. Knut-Olof Falk wraz z małżonką Dagmar Falk, którzy po przeprowadzonym wywiadzie postanowili pomóc gospodarzowi skosić siano przed nadchodzącą burzą.
Ryc. 9. Uczestnicy Kompleksowej Ekspedycji Jaćwieskiej w sali szkoły podstawowej w Jasionowie

Wznowienie badań na Suwalszczyźnie

Jak wspomniano, prof. Falk miał możliwość ponownego odwiedzenia Polski dopiero w 1959 r. Już w 1955 pod egidą PAN rozpoczęto obszerne badania terenów pojaćwieskich w okolicach Suwałk. W skład tzw. Kompleksowej Ekspedycji Jaćwieskiej wchodzili badacze z różnych dyscyplin: archeologii, antropologii,etnologii. W 1959 r. zaproszono prof. K.-O. Falka do zorganizowania sekcji językoznawczej tej ekspedycji.

Latem 1959 r. Falk wyruszył z paroma pomocnikami, studentami slawistyki z Lund (ryc. 6). Baza grupy mieściła się w szkole podstawowej we wsi Jasionowo koło Suwałk, będącej również mieszkaniem wiejskiego szewca Kazimierza Bagińskiego (ryc. 7). Przez miesiąc grupa ta pracowała w terenie (ryc. 8),mając głównie dwa zadania: uzupełnienie materiałów do nazewnictwa wodnego regionu oraz dokumentację okolicznych wsi pod względem etnograficznym i językowym.Współpraca w ramach Kompleksowej Ekspedycji Jaćwieskiej trwała kilka lat, póki trwały badania archeologów na cmentarzyskach i grodziskach pojaćwieskich (ryc. 9–10).

Ryc. 10. Uczestnicy Kompleksowej Ekspedycji Jaćwieskiej w sali szkoły podstawowej w Jasionowie
Ryc. 11. Podpisanie umowy między PAN i Białostockim Towarzystwem Naukowym a uniwersytetem w Lund oraz Instytutem Szwedzkim

Samodzielna ekspedycja szwedzka

W 1963 r. zawarto umowę między PAN i Białostockim Towarzystwem Naukowym z jednej strony, a uniwersytetem w Lund oraz Instytutem Szwedzkim[9] z drugiej (ryc. 11). Umowa ta umożliwiła dalszą pracę prof. K.-O. Falka i jego współpracowników na Suwalszczyźnie, a równocześnie corocznie dała naukowcom –przede wszystkim z Białegostoku – możliwość wyjazdu do Szwecji i nawiązania kontaktu z kolegami po fachu z uniwersytetu w Lund. Ekipa z Lund w latach 60.czasem liczyła do 15 osób. Oprócz wspomnianej szkoły wiejskiej we wsi Jasionowo grupa była również zakwaterowana w sąsiedniej wsi Szwajcaria w barakach postawionych przez Białostockie Towarzystwo Naukowe w czasie wykopalisk (ryc. 12). Praca terenowa na Suwalszczyźnie dała studentom z Lund wyjątkową okazję poznania polskiego regionu, w tym czasie rzadko odwiedzanego przez obcokrajowców, i stanowiła dla nich silny bodziec do nauki języka polskiego. Od roku 1959 do późnych lat 70. ponad 100 osób brało udział w kierowanych przez Falka ekspedycjach.

Szwedzka metoda badań terenowych

Prof. Falk sam pisze o tej metodzie:

Toponomaści szwedzcy używają żartobliwie terminu „metoda gabinetowa” w wypadku, gdy badacz nazw miejscowych siedzi spokojnie przy biurku, zupełnie odcięty od swego terenu badań – i fabrykuje czysto formalne, etymologiczne objaśnienia badanych przez siebie nazw.
Nowoczesna toponomastyka przenosi wielką część pracy etymologicznej z biurka w teren, w rzeczywiste warunki przyrodniczo-krajobrazowe, i dąży do poznania możliwie wszystkich czynników – nie tylko natury formalnej, ale również konkretnych realiów, które wpłynęły na powstanie i rozwój danej nazwy.
Badacz nazw miejscowych powinien zdać sobie sprawę z tego, że najważniejszym chyba czynnikiem w jego pracy polowej jest informator[10].

Można powiedzieć, że badania terenowe prowadzone przez Falka w latach 30.,a później w ramach Szwedzkiej Ekspedycji Jaćwieskiej, opierają się na trzech filarach, którymi są: 1) informacje zaczerpnięte od mieszkańców dobrze obeznanych z badanymi obiektami terenowymi; 2) dokładne, i często bardzo żmudne, penetrowanie terenu, aby ustalić, czy hipoteza co do pochodzenia i danej nazwy jest słuszna; 3) studium źródeł historycznych, które świadczą o dawniejszych postaciach danej nazwy.

Ryc. 12. Baraki Białostockiego Towarzystwa Naukowego we wsi Szwajcaria
Ryc. 13. Pobieranie próbki ziemi z użyciem wiertła limnologicznego

Obserwując obiekty terenowe, badacz musi starać się widzieć je z tej samej perspektywy, co ludzie, którzy jako pierwsi nadali im nazwy. Aby podbudować hipotezy, prof. Falk niekiedy korzystał z metod nietradycyjnych w toponomastyce. Na przykład czasem brano próbki gleby wiertłem limnologicznym,aby ustalić rozmiar i kształt istniejącego niegdyś bagna (ryc. 13).

Ryc. 14. Mapka sytuacyjna okolic ujścia Klonownicy i Rospudy

Podam tu kilka konkretnych przykładów ilustrujących, jak prof. Falk zastosował postulaty metodologiczne swoich mentorów – profesorów Hellqvista i Sahlgrena. Klonownica oraz Rospuda (ryc. 14) Najstarszy znany zapis nazwy rzeczki Klonownica pochodzi z Regestru sPisaniaIezior…[11], gdzie występuje ona w formie Klienowica. Osobliwą cechą tej rzeczki jest, że na wiosnę zmienia kierunek i płynie nie do jeziora Rospuda, lecz z Rospudy do jeziora Białe. Ta obserwacja dała prof. Falkowi powód, aby wiązać nazwę z bałtyckim klein-, m.in. w litewskim kleinĩus ‘osoba, która chodzi, kołysząc się’.

Zmiana biegu rzeczki Klonownica wiąże się bezpośrednio ze stanem wody w jeziorze Rospuda i ten fakt jest podstawą również nazwy rzeki i jeziora Rospuda[12]. Nazwa w Regestrze sPisania Iezior… ma postać Dowspuda. Falk rekonstruuje ją jako *Dau-spūda, gdzie pierwszy człon dau- znaczy ‘dużo’, ‘mocno’. Drugi człon łączy z litewskim spūdà, spū̃dis ‘ciśnienie, naciskanie’. Uzasadnienie Falka oparte na faktycznym zjawisku w terenie brzmi:

W czasie odwilży wiosennej wzbiera Rospuda czasem gwałtownie i poziom jej może się podnieść około jednego metra, m.in. przy uroczysku Święte Miejsce, gdzie wpada do niej rzeczka Jałówka. Wezbrane wody Rospudy „ciskają” tak mocno, że przegradzają one drogę Jałówki, która zmienia kierunek prądu i płynie z powrotem do jeziora Jałowe[13].

Dowcień

Na Suwalszczyźnie są dwa jeziora o tej nazwie: jedno w pobliżu Sejn, a drugie niedaleko Wigier. Pierwsze z nich jest wymienione w dokumentach z 1559r. jako Довтенисъ lub Dowtheni. W Regestrze sPisania Iezior… mamy zapis ieziorko Dolcienis[14]. Falk rekonstruuje nazwę jako *Dau-ten-is, gdzie pierwiastek ten- jest ten sam, co w lit. tenéti ‘krzepnąć’. Tu jeszcze raz wywód Falka ma oparcie w warunkach terenowych:

Według moich informatorów Dowcień sejneński zamarza wcześniej niż inne jeziora w najbliższej okolicy. Dowcień k. Wigier w suw. zamarza również wcześniej niż wszystkie jeziora wigierskie; można też wcześniej jeździć końmi i sankami na Dowcieniu niż na innych jeziorach wigierskich[15].

Szczeberka

W Regestrze sPisania Iezior… znajdujemy zapis na Sciebrze rzeccze. Ta rzeka dzisiaj nosi nazwę Szczeberka. W dokumencie z 1547 r. jest zaświadczona jako Stebra. Wśród starych mieszkańców okolicznych wsi Falk zanotował też formę Szczebra jako określenie najszerszej i najgłębszej części rzeki Szczeberka. Falk widzi w tej nazwie pierwiastek steb-/stab- ‘kamień’. Potwierdzenie znalazł w terenie, wędrując wzdłuż całego biegu rzeki od źródeł do ujścia (ryc. 15). Na podstawie własnych obserwacji podaje:„Na środkowych odcinkach biegu rzeki dno i brzegi Szczeberki są przepełnione kamieniami”[16]. W innym miejscu Falk oświadcza, że dno Szczeberki przypomina „brukowany chodnik”.

Ryc. 15. K.-O. Falk w czasie wędrówki wzdłuż biegu Szczeberki

Al͂nas (pol. Hołny)

Jest to jezioro położone w powiecie sejneńskim na wschód od jezior Gaładuś, Dusalis i Stabingis. Słynny baltolog K. Būga wysunął trzy możliwe interpretacje tej nazwy: 1) pierwiastek *el-, *ol- ‘ciec’; 2) el- ol ‘zgiąć’; 3) nazwa jest utworzona ze staroprus. apelatywu alne ‘jeleń’[17]. Lecz Būga nie ustalił, która z tych hipotez jest najsłuszniejsza.I tutaj zebrane przez Falka dane z terenu i od informatorów przychodzą z pomocą. Informator Stanisław Marcinkiewicz (litewskojęzyczny), mieszkający w odległości półtora kilometra od jeziora Al͂nas, objaśnia:

Al͂nas, do jeziora Al͂nas wpadają dwie rzeki: 1) z jeziora Gaładuś, przez wieś Dusznica; 2) z jeziora Okmiany (na Litwie), przez wieś Kalwiszki. Z jeziora Al͂nas wypływa rzeczka, przez wsie Ogrodniki i Hołny, i płynie do jeziora Zapsys na Litwie. Bieg rzeczki widać bardzo wyraźnie wzdłuż całego jeziora, bo prąd jest przez całą długość jeziora. Prąd ten uwidacznia się szczególnie, kiedy jezioro zamarza i lód jest jasny. Prąd rzeczki nie jest równy – jest dość kręty, nawet interesuje to wielu ludzi – dlaczego rzeczka płynąca przez jezioro jest taka kręta[18].

Ryc. 16. Szkic jeziora Hołny z zaznaczonym przebiegiem prądów sporządzony przez S. Marcinkiewicza

Gospodarz S. Marcinkiewicz sporządził Falkowi ręczny szkic, gdzie precyzyjnie zaznaczył „prąd” (ryc. 16). W świetle tych informacji Falk wywodzi nazwę Hołny (lit. Al͂nas) z pierwiastka al– (lit. ol-), tj. zgodnie z pierwszą z trzech hipotez Būgi. Jest to tzw. jezioro przepływowe. Szczególnie ważne w tym kontekście jest to, że informator podkreśla, że ten „prąd” rzuca się mieszkańcom w oczy.

Te nieliczne przykłady nazewnictwa zbadanego przez Falka podaję tu nie po to, aby relacjonować szczegóły jego analiz etymologicznych. Mają one służyć wyłącznie jako ilustracja specyfiki tzw. szwedzkiej metody toponomastycznej,stworzonej przez profesorów E. Hellquista i J. Sahlgrena, a stosowanej przez prof. Falka na terenach pojaćwieskich zarówno w latach 30., jak i od 1959 r. w ramach Szwedzkiej Ekspedycji Jaćwieskiej. W latach 1934–1937 Falk wędrował,jeździł na rowerze lub pływał kajakiem w poszukiwaniu informatorów i dla zbadania terenu, powojenne „ekspedycje” miały do dyspozycji samochody i sprzęt techniczny, np. magnetofony. Lecz zasady sformułowane przez wczesnych mentorów Falka były w obydwóch wypadkach podstawowe: 1) najważniejszy w pracy toponomastycznej jest informator[19];2) niezbędna jest wnikliwa obserwacja warunków terenowych[20].

Ryc. 17. K.-O. Falk z Albertem Koncewiczem

Czytelników zainteresowanych kolejnymi przykładami metod stosowanych przez prof. K.-O. Falka odsyłam do jego analizy nazw wszystkich ok. osiemdziesięciu jezior występujących w dokumencie Regestr sPisania Iezior…[21].

*

Knut-Olof Falk sprawował funkcję profesora przy katedrze slawistyki w Lund od 1945 do 1972 r. Przyznano mu dwa doktoraty honoris causa w Polsce: na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Otrzymał sześć polskich orderów, m.in. Amicus Poloniae[22].

Ryc. 18. Mapa jeziora Wigry zamieszczona w artykule K.-O. Falka Kilka uwag o metodyce badań toponomastycznych

Pracował nad swoimi materiałami z Suwalszczyzny jeszcze przez wiele lat po odejściu na emeryturę. Miał na Suwalszczyźnie wielu przyjaciół, z którymi utrzymywał kontakt. Można bez przesady twierdzić, że Suwalszczyzna stała się jego drugim domem. W 1988 r. został opublikowany w czasopiśmie „Jaćwież” list prof. Falka do pana Jana Wojtycha z Suwałk, w którym autor pisze: „Bardzo bym chciał jeszcze raz powrócić na Suwalszczyznę. Jeszcze raz zobaczyć jeziora i lasy…Miałem tam przecież tyle niezapomnianych przeżyć. Również uczestnicy naszej ekspedycji mają wiele sentymentu dla tej pięknej części Polski”[23]. Życzenie, które wyraża w tym liście, jednak nie spełniło się. Zmarł 31 stycznia 1990 r. w swoim domu, w wieku 84 lat.

Ryc. 19. Odsłonięcie pomnika poświęconego K.-O. Falkowi i Dagmar Falk (1992 r., Suwałki)

W 1992 r. przed gmachem Muzeum Okręgowego w Suwałkach odsłonięto pomnik, dłuta Rafała Strumiłły, w postaci głazu z wyrytym tekstem, który napisany stylizowanym pismem runicznym upamiętnia prof. K.-O. Falka i jego małżonkę, panią Dagmar Falk, która od 1959 r. zawsze towarzyszyła mężowi w każdej wyprawie na Suwalszczyznę, odgrywając przy tym ważną rolę organizacyjną (ryc. 19).

W 2007 r. zbiór fotokopii dokumentów ze spalonych podczas wojny warszawskich archiwów (tzw. „zbiór Falka”) oraz wszystkie inne materiały związane z pracą prof. Falka i reszty ekipy na byłych terenach jaćwieskich zostały przekazane Muzeum Okręgowemu w Suwałkach podczas uroczystości w Konsulacie Rzeczpospolitej Polskiej w Malmö. Inicjatywą tą pani Dagmar Falk spełniła życzenie męża co do dalszych losów tych zbiorów. Przy tej okazji prezydent Suwałk wraz z przewodniczącym Rady Miejskiej wręczył pani Dagmar Falk dyplom Honorowego Obywatela Miasta Suwałki (ryc. 20).

Ryc. 20. Dagmar Falk odbiera dyplom Honorowego Obywatela Miasta Suwałki

[1] Zawodnik rybacki to doświadczony rybak, który kieruje ekipą przy połowach z dużym niewodem – siecią długości do kilkuset metrów przeciąganą albo pod lodem w zimie, albo z łodzi w lecie. Połowy dużym niewodem praktykowane były na jeziorach suwalskich i augustowskich jeszcze w latach 60.XX wieku.

[2] Zob. bliżej: K.-O. Falk, Uwagi o jaćwieskim substracie hydronimicznym na Suwalszczyźnie, „Rocznik Białostocki”(Warszawa) 1981, t. XIV, s. 29–48.

[3] Wody wigierskie i huciańskie, t. I: Studium toponomastyczne (s. 248), t. II: Źródła rękopiśmienne (91 faks.), Uppsala1941.

[4] Ten fakt wzbudził niemałe oburzenie władz niemieckich,które zwróciły się do szwedzkiego MSZ z żądaniem, aby obrona pracy K.-O. Falka się nie odbyła – ustna informacja od pani Dagmar Falk, Małżonki prof. Falka.

[5] Toń – miejsce na jeziorze, gdzie zgodnie z doświadczeniem rybaków ciągnie się niewód przy połowach. Każda toń ma nazwę, która w większości wypadków wskazuje na punkt orientacyjny na brzegu.

[6] Oryginały tych i innych dokumentów sfotografowanych przez Falka spaliły się w czasie wojny. Jego fotokopie w 2007 r. zostały przekazane Muzeum Okręgowemu w Suwałkach.

[7] K.-O. Falk, Dnjeprforsarnas namn i kejsar Konstantin VII Porfyrogennetos’ De administrando imperium, Slaviska och Baltiska Studier 1, Lund 1951 (s. 304).

[8] Wymienię tu kilka prac powstałych w kręgu seminarium prof. Falka: K.-O. Falk, Kilka uwag o nazwie Ruś, „Lingua Posnaniensis” 1968, t. XII/XIII, s. 9–19; S. Ekbo, L’étymologiedu mot finnois Ruotsi ’Suède’, „Acta Baltico-Slavica” 1992, t. XXI, s. 93–96; J. Callmer, Some archeological remarks on the Rus’-problem, „Acta-Baltico Slavica” 1992, t. XXI, s. 109–113; S. Ekbo, FinnishRuotsi and Swedish Roslagen – what sort of connection?, „MediaevalScandinavia”, nr 13, s. 64–69; S. Ekbo, Omortnamnet Roden och därmed sammanhängande problem. En översikt från nordisk synpunkt, „Arkiv för NordiskFilologi” 1958, nr 73, s. 187– 199; J. Mägiste, Fi. Ruotsi,estn. Rootsi m.m. i de finsk-ugriska språken,„Arkiv för Nordisk Filologi” 1958, nr 73, s. 200–209;K.-O. Falk, Altruss. Sineus, „Jahrbücher för Geschichte Osteuropas”1986, nr 34, z. 3, s. 349–353; A.Thulin, The Rus’ ofNestor’s Chronicle, „MediaevalScandinavia”, nr 13, s. 70–96; S. Ekbo,Die Etymologie desfinnischen Ruotsi ‘Schweden’, „Geschichte Osteuropas” 1986, neue Folge,t. 34, z. 3, s. 354–356.

[9] Szwedzki urząd państwowy ds. wymiany kulturalnej z zagranicą.

[10] K.-O. Falk, Kilka uwag o metodyce badań toponomastycznych, „Rocznik Białostocki” 1981, nr 14, s. 297–304.

[11] Regestr sPisania Iezior Ie Kro. M. ku Niewodnicthwu Grodzienskiem y Przelomskiego naliczących […] roku1569 (fotokopia w zbiorach Falka, od 2007 r. w Muzeum Okręgowym w Suwałkach).

[12] Trzy różne obiekty noszą nazwę Rospuda: 1) jezioro na północny-zachód od miasta Filipów; 2) rzeka stanowiąca odpływ tego jeziora; 3) jezioro w Augustowskiem. Oprócz tego istnieje też miejscowość Dowspuda.

[13] K.-O. Falk, Regestr sPisania Iezior… Roku 1569, „Acta Baltico-Slavica” 1976, t. X, s.105–106, 120–121.

[14] Falk zanotował przy Dowcieniu sejneńskim miejscową wymowę

[dołkćeń]

[dołćeń] i uważa, że chodzi tu o zeslawizowane postaci nazwy.

[15] K.-O. Falk, Regestr sPisania…, s. 135.

[16] Tamże, s. 125.

[17] Podaję za: K.-O. Falk, Nazwa jeziora Al͂nas, pol. Hołny, i inne spokrewnione nazwy, „Acta Baltico-Slavica” 1976, t. X, s. 191.

[18] Cytat jest tu podany w polskim tłumaczeniu Falka. Wywiad z p. Marcinkiewiczem przeprowadził Falk – jak zawsze z mieszkańcami litewskojęzycznymi – po litewsku.

[19] Z niektórymi informatorami prof. Falk był w bardzo zażyłych stosunkach i wracał do nich co roku, np. do zawodnika rybackiego Alberta Koncewicza w Zakątach k. Wigier, który służył mu jako informator jeszcze przed wojną (ryc. 17).

[20] Falk pisze np. o tym, jak w roku 1936 przekonał się o słuszności swej hipotezy, że nazwę jeziora Wigry (Vingry u Długosza) należy zestawić z litewskim przymiotnikiem vingrùs ‘kręty, zygzakowaty’:„Pewnego pięknego lipcowego dnia postanowiłem pojechać kajakiem z północnego końca jeziora do południowego końca, aby zbadać konfigurację linii brzegowych.Pamiętam jeszcze żywo swoje wrażenia z tego zetknięcia się z Wigrami. Pogoda była świetna. Wycieczka wspaniała i niezapomniana. Wielokrotnie zdawało mi się,że już jestem u kresu podróży. Ciągle jednak pojawiały się nowe cyple – nowe kształty brzegu. Krętość jeziora była uderzająca. Po ominięciu któregoś z rzędu przylądka – otwierała się przede mną znowu rozległa perspektywa na jakiś nowy »płos« czy na jakąś zatokę. Niemal każdy, kto udaje się na wody jeziora Wigry idobrze je pozna, nie może nie zauważyć, że jest to rzeczywiście jezioro o nadzwyczaj krętych brzegach” K.-O. Falk, Kilka uwag o metodyce…, s. 301 (por. ryc. 18).

[21] 47 K.-O. Falk, Regestr sPisania Iezior…, s. 89–179. W tym samym tomie opublikowane zostały również cztery inne jego prace:Jeszcze raz o nazwie Wigry; Nazwy jeziora Al͂nas, pol. Hołny, i inne spokrewnione nazwy; Bal͂tajis Bìlsas, Juo͂ dajis Bìlsas, Bil͂sinyčia iinne spokrewnione hydronimy, oraz Okmin–Okminek iinne „pary hydronimiczne”. O deminutywach w nazwach miejscowych, s. 181–217.

[22] Przyznano mu również order Lew Finlandii za jego starania o otwarcie katedry finno-ugrystyki na uniwersytecie w Lund.

[23] Cytuję tu za: Knut-Olof Falk (19061990) badacz Suwalszczyzny z Lund, http://www.dziecionline.pl/Suwalki/ludzie/falk.htm.

 
Opublikowano Jeden komentarz

Knut-Olof Falk in press articles - part 1

Probably many of you have heard about the great friend of Poland from Sweden, Knutt-Olof Falk? He was born in 1906 in Hammars Glasbruk in the province of Narke in Sweden. Already as a student of the University of Uppsala, he became interested in Slavic and Baltic languages. In 1931 he started studying Polish in Warsaw. In 1933-34 he was a teacher of the Swedish language at the Jagiellonian University in Krakow. He then attended the classes of outstanding Polish linguists, including Kazimierz Nitsch and Tadeusz Lehr-Spławiński. In the following years he began field studies in the Suwalki region. He specialized in toponomastics, i.e. the science of place names. He stayed in our areas in the spring and summer of 1934, and in the summer of 1936 and 1937. He enriched his field research with research in archives and libraries, looking for materials about the Suwałki Region and making photocopies of them. It is thanks to him that in the form of very good quality photocopies, priceless documents have survived, the originals of which were destroyed during World War II, together with others from the Krasiński Library. In 1938, the Polish-Swedish Scientific Society was established at the University of Stockholm. It published the newsletter 'Svio-Polonica'. It was in this letter that K. O. Falk published an article in Polish in 1939, an elaboration of the oldest Lake District Register. At the University of Uppsala, Falk collaborated and made friends with Zbigniew Folewski, a Polish linguist and Polish language teacher.

W 1941 roku został doktorem na Uniwersytecie w Uppsala, jego dwutomowa praca doktorska miała tytuł: “Wody wigierskie i huciańskie. Studium toponomastyczne” i zawierała unikalne fotografie materiałów źródłowych z Biblioteki Krasińskich, które zostały zniszczone w czasie II Wojny Światowej. Praca wydana w języku polskim, spotkała się z ostrym protestem hitlerowskich Niemiec, co łączyło się z wystawieniem noty dyplomatycznej do rządu Szwecji. Nic jednak nie wskórali. Z tej pracy korzystali po wojnie chyba wszyscy polscy regionaliści, interesujący się historią Suwalszczyzny i Augustowszczyzny. Niestety, w Polsce jest tylko kilka egzemplarzy tej książki. W tym jeden egz. jest własnością naszego stowarzyszenia.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Ciekawy zapis z Księgi Cyrkularza parafii Jaminy

Ciekawy zapis z księgi Cyrkularza parafii Jaminy, jednakże trudny do odczytania.

Tekst z którym zmierzyli się Zbyszek Mierzejewski i Daniel Paczkowski ma obecnie postać następującą:

“No. 50 Jaminy, dnia 27 stycznia 1843 roku

Konsystorz Jeneralny Augustowski

Do WJX Makowskiego Kanonika Katedralnego Dziekana Jeralnego Augustowskiego

Sąd Policji Rządowej Wydziału Łomżyńskiego p????? od???? daty 26.12.1842 / 07.01.1843 roku Nr 299 zostało obwieszczenie treści następującej: na dniach 11/23 listopada b.r. znalezione zostało za Wsią Piątnicą w odległości kilka wiorst od Łomży w bliskości drogi bitej obnażone ciało bez głowy odciętej w połowie grudnia tego roku .wer…że Cydzyńskiej koło drogi bitej stojącej; w studni wydobyto głowę do tułowia poprzednio wynalezionego pasującą. Nadto wydobyto siwy sukman od samodziału w tyle p….t….zeby napradewiata? ślady mający, Kamizelką perkalową w paski ????? i kwiatki okoła oraz dzi..rcedowego kroju w którym znajdowało się dłutko bez rękojeści spodnie płócienne ?????? …polskim(…paskiem) na przodzie, koszulę z grubego płótna, mocno zażółkłą czapkę czworokanciastą z czarnym sukiennym wierzchem i czarnym ordynaryjnym barankiem, tudzież kruj…. ????? wkoło półtora łokcia trzymającą. ?????? Sądowego Zwłoki domniemywają … zamordowanym być miał Kazimierz Marcinkowski na dniach 16/27 października z domu badania w Łomży zbiegły lat 28 mający, katolik rodem w Tykocina twarzy okrągłej nie…iwnych włosów blond wzrostu wysokiego którego ubrania w chwili ucieczki, surdut sukienny (?) jasno granatowy, spodnie płócienkowe w paski, kamizelka sukienna czarna, kozackie buty, furażerka z daszkiem składały, a gdy wykrycie właściciela rzeczy opisanych bądź miejsca gdzie domniemywany Kazimierz Marcinkowski rysopisem ubity przebywał, osób z któremi go widziano stanowi ważną poszlakę … … … morderstwa Przeto … WJX Kanonika Dziekana Aby Plebanowi, Rządcom Kościołów Parafialnych w obrębie swego Dekanatu Obwieszczenia z Ambon dokładnie wygłosić polecił i … ? czasie tak interesującey okoliczności jakiego bądź objaśnienia oraz do śledztwa … wymienionemu w Łomży przedstawił, a tu w ogłoszeniu skutku w owym czasie Rapport złożyć nie omieszkał.”

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pamiętnik z Raczek – 1996

Izrael Berwald (1911-2002)

 (Niemal cała rodzina Izraela nie przeżyła Holokaustu. Pomimo tej bolesnej straty, Berwald zachował miłe wspomnienia z dzieciństwa oraz młodości w Raczkach i chce się z nami nimi podzielić)

Urodziłem się w Raczkach w marcu 1911 roku, jako syn Jozuły, zaś wnuk Mordocheusza oraz Fani z domu Stryjew. Rodzina Stryjew pochodziła z Olity oraz rejonu Grodna, lecz przynajmniej cztery pokolenia Berwaldów pochodziły z Raczek, włączając mnie, a zaczynając od mego pradziadka Abrahama Izaaka, który urodził się w Raczkach około roku 1830. Mój poród odebrał miejski felczer Kuperman, który nie tylko uczestniczył w narodzinach, ale także stawiał „bańki” oraz przeprowadzał drobne operacje.

Moje wczesne dzieciństwo spędziłem na farmie w Koniecborze, którą moja rodzina kupiła ze sprzedaży innego gospodarstwa oraz z dochodów z przemytu pruskich chłopców przez granicę, którzy chcieli uniknąć służby wojskowej. W naszym gospodarstwie uprawiano: owoce, orzechy, żyto, pszenicę, jęczmień, buraki, ogórki, różne odmiany ziemniaków oraz hodowano kury, gęsi i indyki. Na farmie pracowało wielu Polaków, którzy rozwijali produkcję, zaś mój ojciec zajmował się handlem, włącznie z eksportem za granicę. W sumie miałem bardzo radosne dzieciństwo kiedy to uczęszczałem do szkoły w Raczkach.

Po pierwszej wojnie światowej, we wczesnych latach 20-tych, nasze ziemie uległy parcelacji, czyli rządowym podziałom gruntów majętnych gospodarzy, które następnie były rozdysponowane chłopstwu. Nasza rodzina zmuszona była do powrotu do Raczek. Mój ojciec zajął się sprzedażą artykułów przemysłowych w spółce z Herszelem Nusbaumem. W późniejszym okresie ojciec i Nusbaum dołączyli do spółki Jakuba Mariańskiego. Nasz dom umiejscowiony był w kamienicy w obrębie rynku, dwa lub trzy mieszkania od piekarni Dawida Frenkela. Nasz sklep znajdował się w przedniej części mieszkania, a drzwi wychodziły bezpośrednio na rynek.

Moja wczesnoszkolna edukacja odbywała się w szkole Chaima Golda, następnie zaś uczęszczałem do gimnazjum w Suwałkach oraz do szkół w Grodnie i Wilnie. Szkołę ukończyłem zdobywając maturę, co pozwoliło mi złożyć dokumenty na uniwersytet. Zdecydowałem się pójść na medycynę i wyższe nauki pobierałem w szkołach medycznych we Francji i Szwajcarii, zaś dyplom obroniłem w szkole w Genewie, we Włoszech. Ożeniłem się z Fanią Kac z Łomży w roku 1933. Poznaliśmy się właśnie w Łomży na ślubie Julisza Kaca i Kali Mariańskiej z Raczek. Kala była córką Jakuba Mariańskiego, wspólnika mego ojca, który był również jego szwagrem. Rodzicami Fani byli Jakub ben Izaak Mayer Kac z Łomży oraz Róża bat Borys Kabakeris pochodząca z Mariampola. Po naszym ślubie mieszkaliśmy jakiś czas we Włoszech, a później w Łomży oraz Wilnie. Imałem się różnej pracy w oczekiwaniu na pozwolenie do praktykowania medycyny jako żydowski doktor w Polsce. Od czasu do czasu wracałem też do rodzinnych Raczek.

W roku 1938 brat mojego ojca – Paweł, zapewnił mi okazję by wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Do tego czasu stawaliśmy w obliczu narastającego niepokoju politycznego oraz pogłębiającego się antysemityzmu. Przybyliśmy do St. Louis w Missouri w kwietniu tegoż roku. Wkrótce zapisałem się na program szkolenia rezydentów, zaś następnie otworzyłem prywatny gabinet. Na emeryturę przeszedłem w zeszłym roku, w wieku 84 lat.

Posiadam mnóstwo rozmaitych wspomnień z Raczek. By je przedstawić w lepszym świetle, zrecenzowałem artykuł Abrahama Klimana, który opublikowany był w Księdze wspomnień z Suwałk i okolic w roku 1961. Postanowiłem rozbudować informacje o rodzinach i osobach tam wspomnianych. Mam nadzieję, że moje adnotacje przedstawią szeroki obraz życia w Raczkach w czasach kiedy tam żyłem, czyli w latach 1911-1930.

Społeczność

Izrael Aronson – szechita, hazan (rzeźnik rytualny bydła i drobiu), mohel (zajmujący się obrzezaniem). Wyedukowany w kierunku prawa żydowskiego, miły człowiek o dużym  poważaniu w społeczności . Miał przyjemny głos, który cieszył każdego podczas wspólnego śpiewania z synagodze. Przypominam sobie, że Izrael posiadał dwa bardzo ostre noże do wykonywania pracy szechity, które testował na paznokciu palca u dłoni, tak by sprawdzić, czy nie ma żadnych niedoskonałości na ostrzu, które mogłyby spowodować większe cierpienie zabijanych zwierząt.

Chaim Gold – nauczyciel. W Raczkach były trzy żydowskie szkoły. Jedną z nich prowadził Gold. Pozostałe to: najstarsza szkoła Kurczzeika, do której uczęszczał mój ojciec oraz szkoła Pilcelnego. Dzieci uczęszczały do tych szkół od przedszkola, aż do Bar micwy. Gold był dobrym nauczycielem, którzy niezbyt często bił dzieci (ta metoda była normą w ówczesnych czasach). Za każdym razem uciekałem z lekcji, kiedy tylko Gold wspomniał memu ojcu o tym, że mój sukces w nauce słów modlitwy Kadysz (jedna z najważniejszych i najczęściej odmawianych modlitw w liturgii żydowskiej), to będzie cud. Szkoła mieściła się w jednym pomieszczeniu naprzeciw mieszkania Golda, zaś każdy poziom nauczania, to była oddzielna ławka, która zwaliśmy „kita”. Dom Chaima Golda mieścił się tuż przy głównym rynku. Chaim miał dwóch synów- rudowłosego Welwela i Labela.

Eliasz Iwaszkowski – wysoki, pełny szacunku mężczyzna, który mieszkał na ulicy Suwalskiej. Przypominam sobie jego córkę Helke. W szabas Eliasz czytał na głos Torę i słynął ze świetnej intonacji.

Natan Rosenfeld – właściciel sklepu odzieżowego. Miał dwójkę dzieci. Syn Baruch przeżył Holokaust i był inżynierem w Atlancie w stanie Georgia. Baruch był jednym z moich najlepszych kolegów. Rosenfeld miał również córkę Malkę, która wyszła za mąż za miejscowego lekarza. Niestety, ale jego nazwiska nie pamiętam.

Jakub Mariański – właściciel młyna zbożowego w Raczkach. Był wspólnikiem mego ojca i zarazem jego szwagrem, gdyż ożenił się z ojca siostrą- Chają. Mieli szóstkę dzieci. Tylko Dora przeżyła wojnę, gdyż wyemigrowała do Argentyny, gdzie miała czwórkę dzieci.

Herszel Nusbaum – był również wspólnikiem mego ojca, ale wyemigrował do Chicago przed wybuchem wojny. Z tego co wiem, niektóre z jego dzieci żyją w Stanach Zjednoczonych do dziś. Jego żoną była Gitel (Gitka).

Pinchas (Pine) Rubenstein – żył przy rynku, pierwszy dom za rogiem. Jego syn Ben-Tzion, który uczył się w Czechosłowacji w szkole medycznej, prawdopodobnie nie przeżył wojny.

Juda Krupiński – jego ojciec był miejscowym kupcem rybnym. Skupował ryby od rybaków poławiających w rzece oraz okolicznych jeziorach i sprzedawał na szabas na raczkowskim rynku. Jego syn Mojżesz wyemigrował do Meksyku i stał się bardzo znanym przedsiębiorcą. Z tego co mi wiadomo, Mojżesz nadal mieszka w Mexico City.

Dawid Frenkel – główny żydowski piekarz w miasteczku (w Raczkach było jeszcze kilku innych, polskich piekarzy). Jego dom mieścił się na rogu rynku i ulicy Suwalskiej. Miał dwóch synów- Uriego i Szlomę. Każdego ranka ustawiała się długa kolejka po pieczywo. W piątki społeczność przynosiła kugel i cymes do piekarni, tak by po wstawieniu do pieców chlebowych, były ciepłe i świeże w sam raz na szabas.

Izrael Margolis – właściciel sklepu z narzędziami, który prowadził swój punkt w części rynku zniszczonej podczas wojny. W tym miejscu obecnie znajduje się park. Jego trzy córki, Leja, Luba i Sara Sylwia szczęśliwie przeżyły wojnę. Dwie z nich żyją w okolicach Los Angeles, zaś jedna w Izraelu. Sara Sylwia wyszła za mąż za mojego kuzyna Shikę Mariańskiego.

Label Freiman – prowadził sklep wielobranżowy, który był najczęściej odwiedzanym miejscem przez miejscowych chłopców, od czasu, gdy miał dwie śliczne córki i przyjemny plac na świeżym powietrzu zaraz za sklepem. Imiona jego córek to Inda i Bela. Inda była moją pierwszą dziewczyną. Label miał również syna Izraela, który był moim przyjacielem. Izrael ukończył studia we Francji i został dentystą. Freimanowie mieszkali po tej stronie rynku, gdzie Margolisowie, czyli tej części która została zniszczona podczas wojny, a była vis a vis naszego mieszkania.

Saul Stalowski – on i jego brat Ruben mieszkali obok nas. Prowadzili sklep wielobranżowy. Saul opowiadał świetne dowcipy.

Motel Karabelnik – spostrzegawczy Żyd i przyjaciel mego ojca. Mieszkał w części rynku naprzeciw nas.

Elson – prowadzący aptekę zamożny Żyd. Miał syna i córkę, których imion nie pamiętam.

Izaak Leipuner – miał sklep przemysłowy w pobliżu rynku. Nie przypominam sobie imion jego dwóch córek.

Rodzina Lew – handlarze, którzy żyli na ulicy prowadzącej w kierunku Augustowa.

Szymon Berman – żył w Małych Raczkach i prowadził młyn wodny, który następnie dostarczał Raczkom prąd. Jedna z jego dwóch córek miała na imię Malki. Szymon był bardzo religijnym człowiekiem.

Rodzina Atimoni – handlarze i biznesmeni, którzy żyli w ostatnim domu przy drodze na Augustów.

Hirszfeld – prowadził karczmę i niewielka restaurację na rogu głównego rynku. Po jego śmierci punkt prowadziła jego żona Libetal.

Welwel Dworski – mieszkał za polską szkołą. Nie pamiętam czym się zajmował.

Abraham Teva – zabawna historia. Abraham był szechitą. Miał chorowita żonę imieniem Fejga Rifka, która była znana w miasteczku z przezwiska „Feyga Rifka mit di schwache hertz”. W przeddzień szabasu Fejga Rifka chodziła do piekarni i wybierała sobie chałkę. Następnie wychodziła ze sklepu, zostawiając zakup dla swojego męża, który musiał przynieść produkt do domu, gdyż jak twierdziła, jej serce było za słabe, by nosić jakiekolwiek przedmioty. Kobieta przeżyła Abrahama o co najmniej 10 lat.

Codzienność

Życie codzienne w Raczkach było podobne do większości małomiasteczkowych sztetlów w Polsce i skupiało się na prowadzeniu niewielkich biznesów, by zarabiać na życie. Dzieci wspólnie bawiły się na głównym rynku, bądź w domach sąsiadów, na polach wokół miasteczka,  jak i przy rzece. Raczki nie posiadały wodociągu, tylko studnie, a elektryczność pojawiła się dopiero po uruchomieniu elektrowni w Małych Raczkach. Domowe toalety nie istniały, a każdy rodzina posiadała własny wychodek, z nieodłączną gazetą, w wiadomych celach.

W czwartki odbywał się targ, kiedy to chłopi z okolicznych miejscowości przywozili furmankami swoje produkty na sprzedaż. Niemal wszystko było wyprzedawane już z rana i bardzo często zyski do wieczora były wydawane w pobliskich karczmach. Piątki spędzaliśmy szykując się na szabas. Moja matka cały dzień sprzątała i gotowała. Moimi ulubionymi potrawami były „grosse alke” (kluski ziemniaczane), kugel, cymes i smażone ryby, które łowiliśmy w rzece. Głównie szczupaki i okonie. O zmierzchu szamasz (bądź gabaj- skarbnik, opiekun, czyli urzędnik gminy żydowskiej, pełniący funkcję administratora synagogi) ,chodził od domu do domu i pukał w drzwi wołając „Alle yidden, zeit zu shul gehen” („Dla każdego Żyda czas  iść do synagogi”). I wtedy zaczynał się szabas. W sobotę rano wszyscy Żydzi zmierzali do synagogi, a następnie całe rodziny spożywały wspólnie obiad. Najbiedniejsi mieszkańcy miasteczka byli zapraszani do wspólnego posiłku, również przez mojego ojca. W niedziele nasze sklepiki były oficjalnie zamknięte, ale i tak często sprzedawaliśmy najpotrzebniejsze produkty, głównie miejscowym Polakom, lecz również i Żydom.

Religia była bardzo ważną częścią naszego duchowego, intelektualnego i społecznego życia w Raczkach. Synagoga umiejscowiona była w południowej części miasteczka i po części była drewniana, a po części murowana. Każdy z nas znał swoje miejsce w świątyni. Nasze miejsce było na bimie (podwyższone miejsce stawiane w centrum synagogi) przy wschodniej ścianie budynku. Siadaliśmy w tych samych miejscach odkąd moja pamięć sięga. Alija (wezwanie na bimę w synagodze do publicznego odczytania fragmentu Tory, uznawane za zaszczyt i wyróżnienie; żeby wejść na bimę najczęściej trzeba wspiąć się po kilku stopniach, stąd nazwa) były oparte na darowiznach licytowanych w synagodze podczas posługi. Najdroższe Alija przypadały na czas Wielkich Świąt Yamim Noraim. Podczas posługi mężczyźni modlili się na dole, zaś kobiety siedziały na górze i powtarzały słowa po kobiecie, która była wyznaczona i mogła czytać po hebrajsku. Moja prababcia Bryna była jedną z niewielu kobiet, które pełniły tą funkcję. Dzieci często bawiły się na placu przed synagogą, albo uczestniczyły z dorosłymi w posłudze. Nawiasem mówiąc, rodzina mojej prababki pochodziła z Augustowa.  Byli to Lewinsonowie.

Cmentarz ulokowany był na południe od miasteczka. Jak był pogrzeb, często były zbierane datki dla najbiedniejszych, jako część uroczystości pogrzebowej.

Jeśli chodzi o relacje z katolikami, to miałem wielu znakomitych przyjaciół jak mieszkaliśmy w gospodarstwie w Koniecborze. Chłopi szanowali mego ojca i wspólnymi siłami utrzymywali dobrze prosperujące gospodarstwo. W mieście jednak zdarzały się konflikty zazdrosnych chłopów, którzy byli ograniczeni tylko do prowadzenia niewielkich gospodarstw. Konflikty były głównie z żydowskimi sklepikarzami i rzemieślnikami. Zdarzały się również bójki miedzy nami, a katolikami. Pewnego razu przyłapaliśmy na gorącym uczynku rozrabiaków, którzy włamali się do synagogi, po czym zamknęliśmy ich w wychodku.

Byłem pytany, czy pamiętam, co stało się z lokalnymi księgami i dokumentami. Przypominam sobie, że podczas pierwszej wojny światowej spalono Urząd Stanu Cywilnego oraz wszystkie dokumenty i by potwierdzić  tożsamość oraz datę urodzenia młodych chłopców, musieliśmy jeździć do miast w asyście miejscowego lekarza, który zeznawał daty urodzenia. Ja byłem w Augustowie.

Moje wspomnienia z Raczek są bardzo miłe. Mam nadzieję, że przez te 59 lat życia w Stanach Zjednoczonych przekazałem całą esencję życia w Raczkach moim wnukom i prawnukom.

Luźne tłumaczenie z periodyku Landsmen z roku 1996 – Marcin Halicki. Zbiór zdjęć archiwalnych – Raczowskie Archiwalia.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Krótki wywiad z Grzegorzem Krupińskim, autorem “Inwentarzy”

Niedawno Jamiński Zespół Indeksacyjny wydał cykl “Inwentarzy” w Opracowaniu Grzegorza Krupińskiego. Postanowiliśmy zrobić krótki wywiad z autorem, aby przybliżyć czytelnikom i sympatykom jego sylwetkę.

Jamiński Zespół Indeksacyjny: Gdy wpiszemy do wyszukiwarki internetowej „Grzegorz Krupiński”, w wynikach wyszukiwania na pierwszych pozycjach pojawią się „Inwentarze”. Co Cię skłoniło do opracowania tych Inwentarzy?

Grzegorz Krupiński: Zaczęło się dosyć banalnie i zwyczajnie. Chciałem pójść w swoich poszukiwaniach genealogicznych dalej i poszukiwałem takiego źródła, w którym wymienieni byliby wszyscy 18-wieczni mieszkańcy obszaru Suwalszczyzny. Niczego takiego nie znalazłem, więc postanowiłem wykonać takie opracowanie samodzielnie.

JZI: Czyli były luki w księgach metrykalnych?

GK: Księgi metrykalne najczęściej kończyły się na roku 1808 i nie bardzo było wiadomo co było wcześniej. Wymyśliłem więc sobie, że jeśli zbiorę informacje o wszystkich osobach mieszkających na danym terenie, będzie łatwiej ustalić miejsce pochodzenia wybranej rodziny.

JZI: Inwentarze są dokumentami o znaczeniu bardziej historycznym niż genealogicznym. To są spisy. Nie ma tam informacji o członkach rodziny lub są podawane sporadycznie.

GK: Nawet jedno wystąpienie nazwiska może być, przy braku innych dokumentów, cennym odkryciem, cenną informacją. Oczywiście wątek historyczny ma również ogromne znaczenia. Wiadomo – samo imię i nazwisko to nie jest informacja, której się szuka. Mnie interesuje również to, czym Ci ludzie zajmowali się, co robili, jak wyglądało ich życie. W Inwentarzach guberni szczeberskiej wymienione są całe rodziny, również dzieci. Ze względu na to, że niektóre prace polne wykonywane były przez dzieci, to była istotna informacja podatkowa. Z drugiej strony wiem, że regionalni historycy korzystają z moich opracowań i wyciągają z nich istotne dla siebie informacje.

JZI: Czy w starych dokumentach znajdujesz ciekawe informacje dotyczące dnia codziennego ówczesnych mieszkańców.

GK: Tak oczywiście. Szczególnie zapamiętałem obowiązek corocznego sadzenia krzewów i drzew owocowych przez gospodarzy około 1780, za którego nieprzestrzeganie były kary finansowe. Zarządzenie z tego samego okresu, mówiące o tym, że domy nie mogą być mniejsze niż podane wielkości, też wskazują na ówczesne preferencje.

JZI: Mieszkasz w Warszawie, ale Twoi przodkowie pochodzą z Suwalszczyzny. Nazwisko Krupiński pojawia się dość często w różnych indeksach z Suwalszczyzny. Opowiedz o swoich korzeniach.

GK: Z braku dokumentów nie mogę cofnąć się tak daleko jakbym chciał. Udało mi się dojść do końca 17 wieku. Związani byli z ośrodkami przemysłowymi w puszczy wokół Jeziora Wigry. Udało mi się powiązać rodziny z Wigier, okolic Sejn i Gawrych Rudy. Później, wraz z upadkiem przemysłu puszczańskiego zajęli się rolnictwem, ale już chyba nie ma nikogo, kto kontynuowałby działalność w tym kierunku.

JZI: Czy rzeczywiście opracowanie Inwentarzy umożliwiło Ci cofnięcie się w poszukiwaniach genealogicznych dalej w przeszłość?

GK: Jeżeli chodzi o moją rodzinę to jak dotąd nie, bo moja rodzina mieszkała na ziemiach zakonu kamedułów, a na razie opracowuję inwentarze dotyczące dóbr królewskich. Jest gubernia szczeberska, są starostwa grodzieńskie. W przygotowaniu inwentarze leśnictw, stanowiące również dobra królewskie. Dopiero później mam zamiar zająć się dobrami duchownymi i dobrami prywatnymi. Ciągle szukam dodatkowych materiałów w tym zakresie..

JZI: Wygląda to na lata pracy. Początkowo wydawałeś Inwentarze samodzielnie. Obecnie współpracujesz z Jamińskim Zespołem Indeksacyjnym jako wydawcą. Co sądzisz o tej współpracy?

GK: Powiem szczerze, że rewelacja! Odeszły mi obowiązki związane ze składem, drukiem, dystrybucją. Zyskałem parę godzin czasu tygodniowo. Poziom wydania też jest lepszy. Mam więcej czasu na poszukiwania archiwalne i pisanie.

JZI: W notce biograficznej w Inwentarzach napisałeś, ze współpracujesz z Towarzystwem Genealogicznym Michigan. Na czy polega ta współpraca?

GK: Redaktor tego periodyku, którego rodzina pochodzi z okolic Sejn i Krasnopola, przyjechał kiedyś do Warszawy. Spotkaliśmy się i zaczął mnie namawiać do napisania artykułów. Napisałem dwa – jeden artykuł był o suwalskich żydach, drugi dotyczył wykorzystania do poszukiwań genealogicznych innych źródeł niż księgi metrykalne.

JZI: Jesteś założycielem, a raczej jednym z założycieli Suwalskiego Towarzystwa Genealogicznego. To było ponad 10 lat temu.

GK: Dokładnie 14 grudnia 2005 roku Byliśmy jednym z pierwszych towarzystw genealogicznych, które pojawiły się w Polsce. Suwalszczyzna jest o tyle specyficznym rejonem, że jej archiwalia są mocno rozproszone. Dużo dokumentów archiwalnych, poza Suwałkami, jest w Wilnie, część jest w Mińsku na Białorusi, a część we Lwowie i Warszawie. We Lwowie dla przykładu są dokumenty po Rzewuskich. Idea jaka mi przyświecała była taka, by ułatwić poszukiwania poprzez wzajemną wymianę dokumentów i informacji. Ten cel w tamtych czasach raczkującego Internetu został uzyskany. Obecnie towarzystwo istnieje, ale nie działa aktywnie. Działamy raczej w ramach Polskiego Towarzystwa Genealogicznego i innych organizacji o charakterze bardziej regionalnym.

JZI: Czy chciałbyś coś jeszcze przekazać czytelnikom?

GK: Zachęcam do poznawania historii poprzez odkrywanie dziejów swojej rodziny. Zachęca to do refleksji nad własnym losem. Pozwala inaczej spojrzeć na historię i czasy współczesne.

W imieniu Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego wywiad przeprowadził Krzysztof Zięcina

Grzegorz Krupiński (1965) jest współzałożycielem Suwalskiego Towarzystwa Genealogicznego (2005), jednej z pierwszych organizacji genealogicznych w Polsce. Bada osadnictwo Suwalszczyzny w XVIII wieku. Odkryte w archiwach dokumenty publikuje w celu ich udostępnienia zainteresowanym badaniem historii regionu i własnych rodzin. Dotychczas ukazały się: Inwentarze guberni szczeberskiej (2010), Inwentarze starostw i dzierżaw powiatu grodzieńskiego 1765 (2012) oraz Inwentarze starostw i dzierżaw powiatu grodzieńskiego 1789 (2018). Jest również autorem artykułów w Roczniku Augustowsko-Suwalskim wydawanym przez Augustowsko – Suwalskie Towarzystwo Naukowe, a także w Polish Eaglet wydawanym przez Polish Genealogical Society of Michigan. Żonaty, ojciec dwóch córek: Martyny i Agaty.

 
Opublikowano Jeden komentarz

Hay Family in Dowspuda Commune

Indexing of metrical record sometimes brings real surprises. Recently from Janówka parish, which covered a large part of the Dowspuda Commune.

General Count Ludwik Michał Pac, the owner of the Dowspuda estate, settled colonists there, mainly from Anglo-Saxon countries, who often called the cultivated lands and their homes in such a way that they resembled their motherland. That’s why in metrical records from Janówka Parish such places as Scotland, Hawenlok or New York could be found. Some of them survived to this day, some disappeared from maps and documents.

Janówka, June 4, 1841. A young, 22-year-old lessee of the New York colony, Jakub (Jacob) Hay, together with Józef Baranowski, a farmer from Janówka, is comming to the presbitery to inform about the death of 3-year-old Anna Abramowicz, daughter of an unmarried Katarzyna, who performs various tasks in this colony.

Rodzina Hay w Gminie Dowspuda

The name of the colony indicates that Jakub or his parents were related to New York. It is doubtful that Count Pac would take them from there. Jakub rather came from England or Scotland, but perhaps he made a trip to New York which already was a big city and made a huge impression on him. Big enough to instil this name on Polish soil.

11 years earlier, on January 25, 1830, the family and friends of Wilhelm (William) Hay come to the same presbytery: his wife Krystyna (Cristine) Renwik together with their daughter Joanna, John Dexon and Mary Hawenlock, who in a moment will become godparents of the newborn child, and Wilhelm (William) Borm, who will be the witness of this ceremony. All colonists. It was recorded that Wilhelm lived by his brother at the colony of Korytki village.

Rodzina Hay w Gminie Dowspuda

Over 130 years later, history comes full circle. In 1973, David Hay and Jolanta Kurniewicz, my mother’s cousin, are getting married in Warsaw. They settle in New York (but not this one mentioned in the vital records from Janówka? ). The family of David Hay has a documented history dating back to the 17th century and has its roots in Scotland. I wonder if there is a chance to document the blood connection between the people mentioned here. I am also wondering if there are still descendants of the Hay line in the Janówka or Raczki commune. Maybe someday it will be settled.

Top drawing: A view of Broadway (between Howard and Grand Streets) in 1840. US Library of Congress.

 

 

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Niespodziewane odkrycie w szczątkach ksiąg

Jak zadziwiające mogą być losy metryk, przekonałam się kilka dni temu,gdy nasz kolega z JZI udostępnił do indeksacji fragmenty roczników z parafii Rygałówka. Zostały one znalezione, zupełnie przypadkowo w innej parafii, leżącej w zakresie naszych zainteresowań. Co ciekawsze są to głównie akty ślubów, sprzed II wojny światowej z roku 1927, 1933, 1937, które zniknęły w czasie zawieruchy wojennej i słuch po nich zaginął.

Jakże się zdziwiłam i ucieszyłam, gdy znalazłam w tych nielicznych metrykach – akt ślubu siostry mojego pradziadka, a mianowicie Marianny Bogdan z Adolfem Waszczukiem z 1937. Akt ślubu okazał się dla mnie być nader interesującym uzupełnieniem moich poszukiwań - m.in. miejsce urodzenia Marianny i mój pradziadek 46-letni Jan Bogdan jako świadek.

Jak widać na załączonym przykładzie zaginione akta pojawiają się niekoniecznie w oczywistych parafiach i tym samym dają wszystkim poszukującym nadzieję na ich odnalezienie.

Marianna i Adolf Waszczuk z synem (z archiwum rodzinnego)

Marianna i Adolf Waszczuk z synem (z archiwum rodzinnego)

Akt ślubu Marianny Bogdan z Adolfem Waszczukiem z 1937

Akt ślubu Marianny Bogdan z Adolfem Waszczukiem z 1937

 
Opublikowano 2 Comments

Reconnaissance Reserve Squadron SPL Dęblin

Today, an unusual post about the short history of the SPL Dęblin Reserve Reconnaissance Squadron. I am writing about this unit because of cadet pilot Franciszek Bernatowicz, my wife's cousin, who served in this unit. He was born in Chicago in 1917, but his father Antoni comes from Jastrzębna in the Krasnybór parish and hence the branch's history is connected with the subject of interest of the Jamiński Indexing Team.

In 1921, the entire Bernatowicz family returned to Poland and settled in Augustów. In the following years, they moved to Grodno in search of work. Franciszek Bernatowicz has always been interested in aviation and dreamed of flying. In 1937, he enrolled at the Aviation Cadet School in Dęblin, which he was to graduate in 1940 as the 13th Promotion. These plans were interrupted by war. The promotion was accelerated and already on September 1, Franciszek was appointed a lieutenant pilot. Below is a short, covering a dozen or so days, historical outline of the unit in which Franciszek Bernatowicz fought in September 1939. His further fate is a long story, which I may someday tell.

Reconnaissance Reserve Squadron

On the night of September 6-7, 1939, Captain Observer Maksymilian Brzozowski evacuated from Dęblin (he was a lecturer at SPL Dęblin), receives at the airport Żyrzyn the order from the Head Of Aviation (via Col. Wieden) to organize a reserve squadron. It was to be formed by trained crews that would complement the the front units.

Flying crews would have been recruited from among cadets who graduated SPL Deblin after an expedited, 2-year course. The crews were supposed to consist of first 10 ranks from the Observer Training Squadron No.4 and Flying Training Squadron No.3.

Shooters (airborne) were to be chosen on an ad hoc basis from among cadets-observers or volunteers from technical staff with appropriate qualifications.

In this way Reconnaissance Reserve Squadron was formed.

Squadron Commander: Capt. Obs. M. Brzozowski

Observers: Cadets Antoni Banachowicz, Władysław Cehak, Edward Chorąży, Wiktor Dobrzański, Alojzy Dreja, Stefan Gawłl, Jan Jozepajt, Gerard Kunowski, Bronisław Kuźniar, Józef Mika - all of them from thirteenth promotion.

Pilots: Cadets Franciszek Bernatowicz, Czesław Daszuta, Kazimierz Dolicher, Bolesław Klecha, Włodzimierz Łomski, Jan Matuszkiewicz, Kazimierz Stankiewicz, Konrad Stembrowicz, Jerzy Zbierzchowski, Sergeants Instructors Jan Kowalski, Henryk Pietrzak, Leonard Pruski.

Full time squadron status: trouble here.

Kind of 7 PZL P-23A "Karaś", but according to some sources 9 or 10 (although so good that everyone agrees that there were only P-23A in this squadron).

Polski lekki bombowiec i samolot rozpoznawczy PZL-P23A „Karaś”
Polish light bomber and reconnaissance aircraft PZL-P23A "Karaś" (Crucian)

Continue reading Rezerwowa Eskadra Rozpoznawcza SPL Dęblin

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Wspomnienia Zygmunta Szczudło – 2 – Wyzwolenie

W końcu po pewnej nocy doszło do tego, że nie było już z nami strażników – zostaliśmy sami. W dzień każdy wychodził ze schronu, żeby znaleźć coś do jedzenia. Stale wszyscy o tym myśleli, nawet śnili po nocach. Śniło się, że coś jesz, a tu budzisz się znowu głodny. Nie pamiętam ile czasu byliśmy bez opieki. Zbliżała się noc, wszystko ucichło, miasto oświetlone od pożarów i tylko spalone papierki fruwały w powietrzu. Była to chyba Niedziela Palmowa – tydzień przed Wielkanocą 1945 roku. Nad naszymi schronami, w których byliśmy, w stronę frontu przelatywały pociski z działka. W nocy obudziło nas jakieś szamotanie przy drugim otworze naszego schronu. Zobaczyliśmy, że był to rosyjski żołnierz, który kazał wychodzić ze schronu i uciekać za nim. On biegł pierwszy, a my za nim. Nagle ostrzelano nas z działka. Popadaliśmy na ziemię i potem znów biegliśmy dalej aż do miasta, gdzie na skrzyżowaniach stały niewiasty z bronią pokazując nam gdzie mamy iść. Na ulicach dużo czołgów, z ludzkich ciał tylko placki zmiażdżone przez gąsienice. Do rana byliśmy na przedmieściu Gdańska. W czasie tego popłochu moi znajomi i koledzy się pogubili, każdy poszedł w inną stronę. Wszystkich jednak zatrzymano na przedmieściach Gdańska i ogrodzono.

Byli tam ludzie różnych narodowości. Potem było przesłuchanie. Każdy osobiście musiał iść do budynku, w którym oficer go przesłuchiwał pytając, jak się nazywa, gdzie mieszkał, w jaki sposób tu się dostał i co robił? Robił też osobistą rewizję. U mnie znalazł tylko szpulkę nici, ale i ją zabrał. Po przesłuchaniu wypuszczano nas przez drugą bramę, skąd już większą grupą szło się dalej. Tak doszliśmy do Kartuz, gdzie wydawano przepustki. Każdy powinien tu okazać jakiś dokument. A myśmy nie mieli, bo niemieckie auswajsy zabrano jeszcze jesienią. Jeżeli ktoś nie miał dokumentu, tożsamość mógł poświadczyć jakiś znajomy. A moi znajomi, jak już wspomniałem, pogubili się. Miałem trudność ze świadkiem, ale w końcu spotkałem znajomego z Sejn, który był folksdojczem i on potwierdził, że mnie zna. Dostałem przepustkę, w której pisało, że jestem dwa lata młodszy, niż faktycznie byłem. Po wyzwoleniu niektórych brano do wojska, bo wojna jeszcze trwała. W ten sposób chciałem tego uniknąć. Dopiero po powrocie do domu, gdy mój rocznik podlegał do wojska, podałem swój prawdziwy wiek.

Po otrzymaniu przepustek tłumy ludzi różnych narodowości wędrowały na południe, z nadzieją, że dojdą do jakiegoś miasta, gdzie będą kursować pociągi. Nie pamiętam już w jakim mieście zobaczyliśmy stojący pociąg towarowy. Nie był to normalny pociąg do przewożenia pasażerów, ale do wojskowego sprzętu. Konduktor nie wiedział dokąd ten pociąg pojedzie, wiedział tylko w którą stronę.

Powciskaliśmy się pomiędzy skrzynie z amunicją, czołgi i inne sprzęty wojskowe. Mimo, że była to już wiosna, w odkrytym pociągu towarowym – szczególnie w nocy – bez okrycia było zimno. Po kilku dniach takiej jazdy dojechaliśmy do Bydgoszczy. Tam była już normalna komunikacja, a w PCK dawano posiłki. Stojąc tam na peronie ostatni raz widziałem swego znajomego, który przy wydawaniu przepustek powiedział, że mnie zna. Prawdopodobnie nie dotarł do Sejn i w drodze został pojmany, ponieważ był folksdojczem. Z Bydgoszczy już normalnym pociągiem jechaliśmy do Warszawy, przez Łódź. W Warszawie byliśmy wieczorem, a ponieważ na Wiśle nie było mostu kolejowego, szliśmy pieszo. Spotkaliśmy tam człowieka, który widząc, że wracamy z niewoli, zaprosił nas do swojego mieszkania w piwnicy. Mieszkał tam ze swoją rodziną. Nad ranem wszyscy usnęli twardym snem, a rano wyszliśmy w dalszą drogę, przez miasto, na drugi brzeg Wisły i na Pragę. Idąc przez zrujnowaną Warszawę spotykaliśmy ludzi idących do kościoła, bo był to pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych 1945 roku. Na Pradze był już pociąg kursujący do Białegostoku. W ten sposób zbliżyliśmy się w stronę domu. Na kilkudniowej trasie część osób docierała już do swoich domów. Do samego Białegostoku dotarło nas tylko troje; dziewczyna z Jastrzębnej, chłopak z Tartaczysk i ja.

Zygmunt Szczudło z przyszłą żoną Jadwigą Buchowską i jej kuzynką Jadwigą Okulanis. Rok 1947.
Zygmunt Szczudło z przyszłą żoną Jadwigą Buchowską i jej kuzynką Jadwigą Okulanis. Rok 1947.

Z Białegostoku pieszo już ruszyliśmy w stronę Dąbrowy. Ponieważ głód nam dokuczał, zaszliśmy do tamtejszych ludzi, a ponieważ był to okres wielkanocny, u każdej rodziny było czym poczęstować. Nie mieliśmy żadnego umiaru w jedzeniu. Wiedząc, że wracamy z niewoli, babcie wychodziły do nas na drogę, pytając czy nie spotkaliśmy ich córki lub syna, którzy jeszcze nie wrócili z wojny. Przez Sokółkę, Dąbrowę, omijając Augustów, szliśmy do domu 3 dni.

Drugą noc spędziliśmy w Jastrzębnej, u rodziny doprowadzonej dziewczyny. Na trzeci dzień, już tylko z kolegą, doszliśmy do Tartaczyska. Rozstałem się z nim, i dalej maszerowałem już sam. O zmierzchu byłem w Gibach, a w nocy dotarłem do domu. W domu był już ojciec i siostra Zosia, którzy z robót powrócili wcześniej. Ojciec został wyzwolony w okolicach Olsztyna, zaś siostra w Królewcu. Wyglądałem wtedy fatalnie – trochę kości, chudy, wygłodzony i strasznie zawszony. Matka natychmiast spaliła moją bieliznę. Na przedmieściach Gdańska znalazłem pantofle, które były za małe. Wracając pieszo z Białegostoku do Sejn, natarłem sobie stopy.

Nie pamiętam ile razy zachodziliśmy do ludzi, prosząc o jedzenie. Z pewnością jednak zbyt często, bo stało się nieomal to, co rosyjskiemu jeńcowi w Gawieniancach. Ledwie zdążyłem dojść do domu, od razu zachorowałem. Nie pamiętam, ile czasu leżałem, leczony przez matkę różnymi ziołami, zanim wyzdrowiałem.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Wspomnienia Zygmunta Szczudło – 1 – Na okopach

Na początku lipca 1944 roku Michał Buchowski[1], ówczesny sołtys Gawienianc przywiózł z gminy rozkaz, aby wszyscy mieszkańcy wsi, pod karą śmierci, bez różnicy – młodzi czy starzy, kobiety czy mężczyźni, jeśli są zdrowi i zdolni do kopania okopów zgłosili się z łopatami na okres 2 tygodni. W pierwszym dniu z Gawienianc nikt się nie zgłosił. Przez noc przesiedzieliśmy w lesie na grądzie[2]. Nie mieliśmy wiadomości jak szybko posuwa się front wschodni i ile jeszcze czasu będziemy musieli siedzieć w lesie, za co groziła kara śmierci. Na drugi dzień zmiękliśmy i poszliśmy do Starego Folwarku. Stało tam całe dowództwo i kuchnia polowa, ale nie zależało nam na niej, gdyż mieliśmy z domu żywności na kilka dni. Kopaliśmy rowy w lesie, nad jeziorem. Każdego dnia po nocy ludzi ubywało. Uciekali przeważnie ludzie młodzi, wydostała się z tego również moja późniejsza żona. Niektórzy na drugi brzeg przepływali jezioro na różnych klockach. Innej możliwości ucieczki nie było, gdyż przez most przechodziło dużo wojska. Po kilku dniach pojawiła się wiadomość, że gestapowcy powiesili dwóch Polaków, którzy próbowali uciekać. Jeden z nich pochodził z koloni Sejny. Wśród ludności powstała panika. Przy sztabie był lekarz – może jakiś Mazur, który mówił po polsku. Ludzie młodzi udający chorych szli do niego z prośbą o wydanie przepustki do domu, po zmianę bielizny. Być może lekarz ten już przewidywał, że Niemcy zbliżają się do kapitulacji i dlatego był Polakom przychylny. Dlatego i ja po dwóch tygodniach pobytu na okopach spróbowałem załatwić sobie przepustkę na wymianę bielizny dla siebie i ojca, który zostawał przy kopaniu. Lekarz dał mi przepustkę na dwa dni. Był tam ze mną kolega z Birżyń, Henryk Dąbrowski (syn Antoniego i Anny Moroz). Obaj szliśmy szosą przez most i nikt nas nie zatrzymał, mimo że było dużo wojska. Kiedy dotarliśmy do Krasnopola, nagle z urzędu wyszedł jakiś urzędnik i zażądał przepustek. Po sprawdzeniu pozwolił iść dalej.

Gdybyśmy ich nie mieli, być może spotkałby nas los, o jakim wspomniałem wcześniej. W Sejnach w tym czasie było dużo Ukraińców – widać było, że zbliżał się front. Umówiłem się z kolegą, że jeśli on nie będzie wracał z powrotem, to i ja nie pójdę. Miałem zamiar nie wracać, ale matka namawiała mnie, bojąc się, że Niemcy z zemsty spalą budynki. Wszystko teraz zależało od kolegi z Birżyń. Czekałem na jego powrót. Znając jego rodzinę, którą uważano w okolicy za oświeconą i znającą się na polityce, liczyłem na to, że go już nie wyprawią. Jednak moje nadzieje się nie spełniły – na drugi dzień przyszedł i namawiał mnie do powrotu. Matka zapakowała mi bieliznę dla ojca i wyruszyliśmy z powrotem. Ja jednak szedłem z nadzieją, że zawiozę ojcu bieliznę i będę starał się o jakąś okazję do powrotu. Po powrocie na okopy należało zwrócić przepustkę. Tak też uczyniłem. Gdy podałem ją lekarzowi, ten z ironicznym uśmiechem spojrzał na mnie i spytał, czy matka była rada. Być może takich przypadków było mało, żeby ktoś wracał.

Read More