Ten marzec był wyjątkowy dla nas wszystkich. Ograniczenia w poruszaniu się wprowadzone w związku z pandemią przymusiły nas do spędzania większej ilości czasu w domu, a zatem i przed komputerem. Odbiło się to wyraźnie na postępach prac w indeksacji JZI. Otóż w marcu do wyszukiwarki Geneo dodaliśmy aż 18 500 nowych indeksów pochodzących z 24 ksiąg. Dodaliśmy pierwsze indeksy z prawosławnej parafii w Raczkach, grecko-katolickiej parafii w Jacznie, a także z rzymsko-katolickiej parafii w Sejnach. Poza tym uzupełniliśmy dane z parafii: Augustów, Bargłów, Dąbrowa, Janówka, Kaletnik, Rajgród i Studzieniczna. Równolegle jak zwykle uzupełniamy i poprawiamy wcześniej dodane indeksy. W marcu indeksowali i weryfikowali:
Wszystkim wyżej wymienionym dziękujemy, a także tym, którzy pracują nad swoimi księgami, ale nie zdążyli w marcu nadesłać indeksów 🙂
Polecamy również zerknąć na bardziej szczegółową tabelę pokazującą ilość zindeksowanych akt metrykalnych z podziałem na lata, parafię i rodzaj metryki. Można ją znaleźć tutaj.
Prezentowany artykuł, zatytułowany „Miejsce Święte w puszczy augustowskiejˮ (podaję jego oryginalny zapis), ukazał się w 1932 roku w piśmie „Orli Lot". Był to miesięcznik krajoznawczo-etnograficzny wydawany przez Polskie Towarzystwo Krajoznawcze w Krakowie z przeznaczeniem dla Kół Krajoznawczych. Wychodził w latach 1920-1950. Autorem tekstu jest Seweryn Udziela, urodzony w 1857, a zmarły w 1937 roku, nauczyciel, etnograf oraz badacz folkloru i ludoznawca. Jego imię nosi Muzeum Etnograficzne w Krakowie. Ilustracje krzyży i kapliczek przydrożnych z okolic Augustowa i Suwałk wykonał Stefan Bykowski z Bydgoszczy, współpracownik, wychodzącego w okresie międzywojennym, augustowskiego pisma regionalnego „Nasz Głosˮ.
Więcej wiadomości na ten temat można uzyskać m.in. na stronach internetowych Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie, Wydawnictwa Benedyktynów w Tyńcu, Encyklopedii PWN, Centralnej Biblioteki PTTK i Wikipedii.
Miejsce Święte w puszczy augustowskiej
Seweryn Udziela
W lesie świerkowym z przymieszką sosny przy ujściu rzeki Rozpudy do jeziora Jałowego znajduje się tak zwane tutaj "Miejsce Święte" już na terytorjum wsi Jaski w parafji Raczki w powiecie suwalskim.
Jest to grupa krzyży drewnianych i kapliczek na słupach umieszczonych oraz zatkniętych na wierzchu krzyży żelaznych. Najciekawszy to jest słup wykuty z jednej sztuki kamienia, a przedstawiający pień drzewa 2 metry wysoki, a 4 decymetry średnicy mający. Naśladuje jak najdokładniej pień sosny; u dołu widać wydostające się z ziemi korzenie, kora wykuta jest z drobiazgową dokładnością, na pniu rośnie huba i inny grzyb z czapką; górna część równo ścięta i w nią zatknięty krzyż żelazny. Najważniejszą z pośród tych kapliczek jest ta, na której u góry znajduje się figura św. Jana Chrzciciela, rzeźbiona w drzewie, około 6 dm wysoka. Inna ma wprawiony za szkłem obraz Matki Boskiej, a inna Pana Jezusa Ukrzyżowanego.
Wszystkie te kapliczki stoją blisko obok siebie w grupie widać, że są stare i one to tworzą owo "Miejsce Święte" znane i czczone przez ludność polską, katolicką; w okolicy o promieniu kilkumilowym, uważane jest za miejsce cudowne.
Tradycja utrzymuje, że "Miejsce Święte" jest bardzo dawne; najstarsi ludzie powiadają, że już rodzice ich mówili, iż istniało oddawna. To też legendy o powstaniu jego są mgliste i ogólnikowe. Wszyscy mówią, że kiedyś ukazała się tam Matka Boska na drzewie dziewczynie, pasącej krowy, więc wystawiono na tern miejscu kapliczkę z Matką Boską. Znowu chłopcu pastuszkowi ukazał się św. Jan Chrzciciel, to też inna kapliczka poświęcona jest świętemu Janowi. Potem ustawiono tam jeszcze kilka krzyży drewnianych.
Nie podobały się one kiedyś jakiemuś leśniczemu moskalowi i kazał je ściąć. Gdy jednak nikt nie odważył się wyciąć tych krzyży, rozzłoszczony sam pościnał je i zepchnął do płynącej tu rzeki Rozpudy. Jednak krzyże nie popłynęły z wodą, ale nawet, gdy je dalej zepchnięto, wracały tutaj, płynąc pod wodę.,. Ludzie, widząc to, uznali ten cud za wskazówkę, iż krzyże chcą na Świętem Miejscu pozostać, wyciągnęli je nocą z wody i znowu postawili tu, gdzie stały dawniej.
Do tego cudownego Miejsca Świętego przychodzą ludzie z modlitwami o zdrowie, a w płynącym u stóp krzyży potoczku, wypływającym z sąsiedniego jeziora Jałowego do rzeki Rozpudy obmywają chore dzieci, zostawiając zdjęte z nich koszulki i chusteczki, któremi obwiązują krzyże.
Także i starsi chorzy udają się pod opiekę Matki Boskiej i św. Jana i odbywają pielgrzymki do tego miejsca. Obmywają się wodą, maczają w niej chusteczki i okładają schorzałe miejsca. Okłady takie skuteczne są, gdy jakaś wysypka okrywa ciało, gdy się tworzą wrzody, rany, gdy głowa boli. Widziałem matkę prowadzącą do wody kulawą dziewczynkę, może dziewięcioletnią o jednej kuli.
W dzień św. Jana Chrzciciela, 24 czerwca, odbywa się tu niby odpust, mówię niby, bo w miejscu niema kościoła, niema nawet takiej kapliczki, w której znajdowałby się choćby mały ołtarzyk, służący do odprawiania mszy świętej. Księża też nie biorą udziału żadnego w tern święcie ludowem. Tylko wikarjusz z Raczek od niejakiego czasu przysyła kościelnego z puszką żelazną do zbierania składek. Staje on pod figurą św. Jana, stawia puszkę na dostępnem i widocznem miejscu, a obok niej krucyfiks kościelny.
Ludzie z całej okolicy przychodzą pieszo i przyjeżdżają wozami. Wszystkie wozy pełne dzieci starszych mniejszych i niemowląt, bo dzisiejszy dzień, to święto dzieci; przecież dzieciom ukazała się Matka Boska i św. Jan.
Odpust jest tłumny, bywa na nim po kilka tysięcy ludzi. Wozy zostawiają w lesie, a drożynę, wiodącą wśród lasu do Świętego Miejsca, po obu stronach obstawiają kramarze kramami. W kramach widziałem najwięcej cukierków, trochę ciastek; są kramy z bułkami, kukiełkami, z kiełbasami; z dewocjonaljami były tylko dwa kramy, zato w innych było piwo, woda sodowa i lody; parę kramów z zabawkami dla dzieci, ale te wyroby fabryczne, nie miejscowych wyrobów ludowych.
Gromada żebraków zawodziła pieśni o Matce Boskiej i o św. Janie i prosiła o jałmużnę.
Każdy, kto przyszedł, klękał przed kapliczkami, pomodlił się i rzucał na ofiarę grosz jaki do puszki. Kto był chory, szedł potem do wody. Księża nie chcą wziąć pod swoją opiekę Świętego Miejsca, nie chcą się niem zająć i ten ludowy odpust jakoś zorganizować, uświęcić. Tak, jest to naprawdę święto ludowe.
Dzień ten jest także świętem pasterskiem.
Pędząc bydło do domu z przedpołudniowej paszy, każdy pastuch stroi je kwiatami polnemi, wieszając wianki z nich na rogach i na szyi każdego bydlęcia. Dostaje też dzisiaj od gospodyni w upominku tyle razy po 50 groszy, ile sztuk bydła pasie.
Plagą minionych czasów były nie tylko wojny, zarazy, ale także jeszcze częstsze pożary. “Zbiór Urządzeń i Wiadomości Tyczących się Ubezpieczeń w Królestwie Polskiem” z roku 1846. Przyznane odszkodowania po pogorzeli w miastach i wsiach powiatu augustowskiego.
Na terenach obecnej gminy Lipsk już w połowie XVI wieku istniała sieć parafii obrządku wschodniego. Funkcjonowały cerkwie w Bali, Hołynce, Jacznie, Perstuniu i Rygałówce. W roku 1582 w związku z napływem z Mazowsza coraz większej rzeszy katolików obrządku łacińskiego król Stefan Batory założył parafię rzymskokatolicką w miasteczku Lipsk nad Biebrzą i nadał jej 23 morgi ziemi na terenie miasta.[1]
W dniu 30 kwietnia 1606 r. Zygmunt III Waza na prośbę plebana Michała Grochowskiego powiększył uposażenie parafii nadając kościołowi lipskiemu 6 włók litewskich (ok. 109,16 ha.) i 14 morgów ziemi w lasach lipskich (ostęp Jasionowo obok pól miejskich) oraz 16 morgów do „wykrudowania” w lesie Dorohuszyn. Na włókach tych proboszcz lipski założył folwark i wieś Jasionowo.[2]
Pierwszą świątynię zapewne drewnianą wybudowano z fundacji króla Stefana Batorego w 1582 r. Drugą również drewnianą w 1606 r. Zbudował król Zygmunt III.[3]
Według komisji rządowej i akt kościelnych w XIX w. do parafii należały: miasteczko Lipsk oraz wioski: Chorużowce, Dabińczany, Dulkowszczyzna, Gorczyca, Jaczniki, Jasionowo, Kurjanki, Lipsk Murowany, Ostrowie, Ostryńskie, Płaska, Podłucze (dawniej Nowy Lipsk), Ponarlica, Rohożyn, Rohożyniec, Rubcowo, Rygałówka, Siółko, Skieblewo, Słomkowszczyzna, Sofijówka (dawniej Sołojweszczyzna), Starożyńce, Świack, Wnućkowszczyzna, Wołkuszek, Wołkuszne, Żabicke.[4] Od dnia 4 kwietnia 1875 r. wioski Gorczyca i Płaska zostały przeniesione do placówki duszpasterskiej w Studzienicznej.[5]
Przypuszczalnie równolegle z parafią rzymskokatolicką założona została w mieście parafia grekokatolicka i zbudowana została cerkiew.[6]
Parafia Lipsk istniała nieprzerwanie do 1875 r.[7], kiedy to ukazem carskim z 2 marca unicką diecezję chełmską (do której należała lipska parafia grekokatolicka) przyłączono do prawosławnej diecezji warszawskiej.[8] Na mocy prawa wszyscy unici stali się prawosławnymi. Nie chcąc należeć do cerkwi prawosławnej, wielu z nich zaczęło uczęszczać do kościołów obrządku łacińskiego. Księża katoliccy, którzy świadczyli posługę duszpasterską unitom, byli represjonowani.[9]
Z uwagi na nieposłuszeństwo księży katolickich i ich działalność na szkodę cerkwi prawosławnej dnia 5 grudnia 1875 r. Car Aleksander II wydał rozkaz zamknięcia tymczasowego kościoła rzymskokatolickiego w osadzie Lipsk i skasowania tamtejszej parafii.[10]
Bp P. Wierzbowski polecił dziekanowi augustowskiemu zamknąć kościół. Parafianie tymczasem przebywali w świątyni dzień i noc w nadziei, iż w ten sposób powstrzymają wykonanie decyzji cara. Zdołali jedynie na tydzień odłożyć ten moment. Przybyły do Lipska naczelnik powiatu augustowskiego starał się być jedynie obserwatorem, całą pracę składając na dziekana. Wywołało to u wiernych wrażenie, że bezpośrednim sprawcą kasaty był raczej biskup niż rząd.[11]
Dnia 11/23 stycznia 1876 r. Parafia rzymskokatolicka w Lipsku przestała istnieć.[12]
W roku 1883 Kolegium Rzymskokatolickie w Petersburgu rozważało prośbę mieszkańców i zażądało od biskupa danych o „dawnej” parafii Lipsk oraz wniosku o celowość jej wznowienia. Bp P. Wierzbowski odpowiedział, iż parafia w Lipsku jest potrzebna, skoro mieszkańcy o to proszą i chcą wystawić świątynię własnym kosztem. Sprawa zakończyła się jedynie na korespondencji.[13]
Po kasacie miasto Lipsk oraz wioski: Borsuki, Krasne, Kurianka, Ostrów, Podwołkuszne, Rohożynek, Skieblewo i Wyżarne zostały przydzielone do parafii Krasnybór.[14] Wioski Paniewo i Perkuć do parafii Studzieniczna, zaś pozostałe wioski przydzielono do parafii Teolin.[15]
Stan ten nie trwał długo, gdyż 25 lutego 1877 r. Car skasował parafię w Teolinie.[16] „Wioski lipskie” przeszły do parafii Adamowicze.[17]
Po klęsce Rosji w wojnie z Japonią car Mikołaj II ogłosił 17/30 czerwca 1905 r. Edykt tolerancyjny i amnestię za przekonania religijne.[18]
Parafianie lipscy skrzętnie skorzystali z okazji, gdyż 26 maja/8 czerwca 1905 r. Wysłano podanie do władz, które zapoczątkowało wznowienie parafii w Lipsku. W tym samym czasie rozpoczęto starania o budowę nowego kościoła.[19] Jesienią 1905 r. przybył do Lipska pierwszy administrator parafii, późniejszy proboszcz ks. Stanisław Paweł Zalewski.[20] Ludność unicka masowo przyłączyła się do parafii rzymsko-katolickiej.[21]
Pierwotnie chciano postawić drewnianą świątynię, z czasem skorzystano z okazji i powierzono architektowi Adamowi Piotrowskiemu zaprojektowanie nowej neogotyckiej świątyni. Na fundusz budowy lipszczanie zebrali 20000 rs.[22]
Teren, na którym stały poprzednie świątynie, był zajęty przez cmentarz grzebalny i plebanię parafii prawosławnej.[23] Zdecydowano się na budowę w nowym miejscu, przy ulicy Augustowskiej (obecnie Kościelna).
Wiosną 1906 r. rozpoczęto prace budowlane, które trwały nieprzerwanie 8 lat.[24]
Terytorium restytuowanej parafii stanowiło miasto Lipsk oraz wioski: Borsuki, Krasne, Kurianka, Podwołkuszne, Rohożynek, Skieblewo, Wyżarne, Andzin, Bartniki, Choruzowce, Dulkowszczyzna, Jaczniki, Jasionowo, Kapczany, Lipsk Murowany, Ponarlica, Rohożyn, Rubcowo, Rygałówka, Sofijewo, Starożyńce, Wnućkowszcyzna i Żabickie.[25] Z wiosek należących przed 1876 r. do parafii Lipsk wieś Ostrów pozostała przy parafii Krasnybór, wsie: Kołakowszczyzna, Słomkowszczyzna, Świack i Witkowszczyzna pozostały przy parafii Adamowicze, a wsie Perkuć i Paniewo przy parafii Studzieniczna. Ponadto na prośbę mieszkańców z dniem 1 listopada 1906 r. wieś Wnućkowszcyzna została przeniesiona z parafii Lipsk do parafii Adamowicze oraz z dniem 22 styczna 1907 r. wieś Bartniki do parafii Teolin.[26]
Ostatecznie w roku 1911 do parafii Lipsk należały wioski: Borsuki, Charużowce, Dulkowszczyzna, Handzin (Andzin), Jaczniki, Jasionowo, Kurianki, Krasne, Lipsk, Lipsk Murowany, Lipszczany, Ostryńskie, Okalne, Ponarlica, Podwołkuszna (Dziadownik), Rohożynek, Rohożyn Nowy, Rubcowo, Siołko, Starożyńce, Skieblewo, Sofijewo, Wierchjaminy, Wołkusz, Wyżarne i Żabickie.[27]
Do roku 1795 parafia rzymskokatolicka Lipsk należała do dekanatu grodzieńskiego, diecezji wileńskiej.[28]
Po trzecim rozbiorze Polski ziemie omawianej parafii przypadły Prusom. Łączność ze stolicą diecezji została przerwana. Stolica Apostolska zleciła więc opiekę duchową nad odłączonymi parafiami Biskupowi Płockiemu. Dnia 16 marca 1799 r. papież Pius VI bullą „Saepe factum est” erygował diecezję wigierską. Parafia Lipsk weszła w jej skład w dekanacie augustowskim.[29]
Po zmianie granic politycznych w wyniku Kongresu Wiedeńskiego papież Pius VII bullą „Ex imposita Nobis” erygował z dniem 30 czerwca 1818 r. diecezję augustowską, czyli sejneńską, która weszła w skład metropolii warszawskiej.[30]
Najstarszym przodkiem, którego tożsamość udało nam się ustalić jest Marcin Bernatowicz. Urodził się około roku 1734 prawdopodobnie we wsi Kunicha (kiedyś Kunica). Oprócz Marcina w Kunisze mieszkała również Zofia Bernatowicz urodzona około 1727 roku. Poszukiwania najstarszych mieszkańców tych rejonów są niezwykle trudne. W parafii Krasnybór najstarsze zachowane zapisy metrykalne pochodzą z 1760 roku. Był to okres kształtowania się tożsamości parafialnej mieszkańców tych okolic. W 1755 roku w pobliskich Jaminach pobudowano drewniany kościół. Z Kunichy do Jamin jest znacznie bliżej niż do Krasnegoboru, więc jesteśmy przekonani, że najstarsi Bernatowicze uczęszczali czasem do bliższego kościoła, o czym mogą świadczyć niektóre metryki spisane właśnie w Jaminach, choć Kunicha przynależała do parafii Krasnybór. Najstarsze metryki z parafii Jaminy pochodzą z 1759 roku i są to rejestry chrztów. Nie jest wykluczone, że w tym samym czasie lub wcześniej mieszkańcy tych okolic uczęszczali również do kościoła w Dolistowie, który był siedzibą najstarszej parafii w tej okolicy. Do ksiąg z parafii Dolistowo z XVIII wieku dostępu jednak nie udało nam się uzyskać.
Próżno więc szukać metryki urodzenia czy ślubu wspomnianej Zofii Bernatowicz. Pierwsze ślady tej osoby pojawiają się w 1761 roku, gdy 22 stycznia w krasnoborskim kościele ochrzczono bliźnięta o imionach Piotr i Paweł urodzone w nieodległej od Kunichy wsi Janówek. Ojcem był Mateusz Zagórski, a matką Zofia Bernatowicz. Ślub musiał być więc odpowiednio wcześniej. Nic więc dziwnego, że nie można odnaleźć wzmianki o nim. Brak jest też jakiejkolwiek informacji o losach bliźniąt. Prawdopodobnie zmarli we wczesnym niemowlęctwie. W księgach metryklanych Zofia Zagórska pojawia się ponownie dopiero w 1807, kiedy to zostaje spisany jej akt zgonu. 5 lat później umiera Mateusz Zagórski, wdowiec po Zofii. Co ciekawe zgłaszjącymi są jego synowie Maciej i Michał.
Nie będziemy tu dalej snuć opowieści o Zagórskich. W tym samym okresie żyło ich znacznie więcej niż Bernatowiczów i ustalenie relacji pomiędzy nimi na bazie skąpego materiału dokumentalnego jest znacznie trudniejsze.
Wróćmy więc do Marcina Barnatowicza. Był on chłopem pańszczyźnianym na ziemiach należących do Chreptowiczów. W tym czasie majątek należał do Antoniego Chreptowicza i jego braci, którzy byli znani ze swoje awanturniczego trybu życia. Był to okres największego upadku i zadłużenia tych ziem, z którego podniósł go trochę dopiero Joachim Chreptowicz w 1764.
Marcin ożenił się z Dorotą Zagórską, dwudziestopięcioletnią dziewczyną, w 1763 roku. Ślub odbył się Krasnymborze. Świadkami byli Józef Zagórski, Andrzej Zagórski i Andrzej Puciłowski, ale nie wiadomo, kim byli oni dla młodej pary. Zwykle była to najbliższa rodzina: rodzeństwo młodych, kuzyni lub zaufani sąsiedzi i przyjaciele.
Para zamieszkała w Kunisze w domu pod numerem 1 należącym do Bernatowiczów. Pierwszym (udokumentowanym) ich dzieckiem była Krystyna urodzona w 1770 roku. Wyszła za Mateusza Mroza i zamieszkali w Sztabinie. Tam też rodziły się ich wszystkie dzieci. Dopiero dziewięć lat po ślubie Bernatowiczom urodził się syn, który dostał imię po ojcu. Dwa lata później, w 1774 doczekali się córki Marianny, która wyszła za Gotliba Mroza, brata Mateusza. To małżeństwo również zamieszkało w Sztabinie i również w w Sztabinie rodziły się ich wszystkie dzieci.
Kolejnym dzieckiem urodzonym w 1784 roku był Maciej Bernatowicz.
Marcin Barnatowicz i Dorota Zagórska mieli najprawdopodobniej jeszcze córkę Jadwigę. Najprawdopodobniej, gdyż brak jest aktu urodzenia Jadwigi, a w akcie jej ślubu nie wymienia się rodziców. Biorąc jednak pod uwagę przybliżony wiek Jadwigi, wnioskowany na podstawie daty zawarcia związku małżeńskiego oraz fakt, że jedynum męskim przedstawicielem rodu Bernatowiczów na tym terenie był Marcin, należy przypuszczać, że Jadwiga była właśnie jego córką. Jadwiga Bernatowicz wyszła za mąż Macieja Chodorowskiego. Początkowo zamieszkali w Jaziewie na terenie parafii Jaminy, gdzie urodziło się ich pierwsze dziecko Franciszek (1797 rok), ale już kolejne Tomasz (1808 rok) chrzczone było w kościele dolistowskim. W 1809 roku syn Kaziemierz ponownie rodzi się w Jaziewie, ale wszystkie nastepne dzieci chrzczone są w Dolistowie i tam najpewniej rodzina ta osiadła na stałe.
W kolejnych rozdziałach prześledzimy bardziej szczegółowo losy Marcina i Macieja, dwóch synów Marcina Bernatowicza – nestora rodu.
Artykuł ks. Waldemara Glińskiego ukazał się w Saeculum Christianum, piśmie historyczno-społecznym 10/1 w 2003 roku
Wydarzenia polityczne przełomu XVIII i XIX w., rozbiory Polski i zmiany granic państwowych rodziły konieczność reorganizacji terytorialnej Kościoła unickiego oraz określenia jego statusu prawnego wobec nowych podmiotów, jakimi były państwa zaborcze. W wyniku rozbiorów załamała się jedność organizacyjna i metropolitalna Kościoła unickiego. W granicach Rosji znalazły się: większa część archidiecezji metropolitalnej kijowskiej, archidiecezja smoleńska i połocka oraz diecezja włodzimierska, łucka, pińska, część kamieniecka diecezji lwowskiej i niewielka część diecezji chełmskiej[1]. Ziemie zaboru austriackiego obejmowały całą diecezję halicką i przemyską, diecezję lwowską, łucką, chełmską i część diecezji kamienieckiej[2]. Po trzecim rozbiorze pod panowaniem Prus znalazła się część unickiej diecezji brzeskiej (37 parafii) i metropolitalnej kijowskiej (31 parafii)[3].
Niebagatelne znaczenie dla przyszłych losów Kościoła unickiego w Księstwie Warszawskim i Królestwie Polskim miała polityka władz zaborczych. Do tyczy to szczególnie władz rosyjskich, które dążyły do marginalizacji lub nawet likwidacji unii na terenach przyłączonych. Kapłanom obrządku unickiego, którzy przystąpili do prawosławia obiecywano lukratywne warunki i możliwości awansu. Zakazano obsadzania parafii liczących mniej niż 100 wiernych. Działania podejmowanych przez władze świeckie wspierane były antyunijną postawą prawosławnego arcybiskupa mohylewskiego Jerzego Konisskiego oraz bp Wiktora Sadkowskiego. Pod ich patronatem powstała w 1793 r. prawosławna grupa „misyjna”, prowadząca akcję „nawracania” unitów na prawosławie[4]. Władze nominowały na arcybiskupstwo połockie lojalnego wobec antyunijnych działań Herakliusza Lisowskiego, który w 1795 r. wystosował list pasterski zalecający, aby duchowieństwo unickie nie przeszkadzało wiernym w przystępowaniu do Kościoła prawosławnego[5]. Na ziemiach drugiego i trzeciego zaboru rosyjskiego przejmowano też świątynie unickie stosując zasadę, zgodnie z którą cerkwie fundowane przez prawosławnych należą do Kościoła prawosławnego. Na terenach tych, w wyniku podjętych działań, w 1796 r. istniało już tylko 200 parafii unickich. Ukaz carowej Katarzyny II z 19 X 1995 r. likwidował wszystkie diecezje unickie, pozostawiając jedynie archidiecezję połocką. Biskupom skasowanych diecezji zabroniono pełnienia czynności pasterskich, arcybiskupa metropolitę kijowskiego Teodozjusza Rostockiego zesłano na stały pobyt do Petersburga[6].
Stan ten trwał do 1797 r., kiedy pod wpływem nuncjusza papieskiego Wawrzyńca Litty car Paweł I przywrócił biskupstwo brzeskie i łuckie[7]. W 1804 r. zmieniono ustrój Kościoła unickiego podporządkowując go Kolegium Duchownemu w Petersburgu, powiększonemu o jednego biskupa i trzech asesorów wybieranych przez episkopat Kościoła unickiego. W 1805 r. dokonano podziału tegoż kolegium na dwa departamenty: łaciński i unicki. Prezesem departamentu unickiego został abp Lisowski. W 1806 r. przywrócono metropolię unicką powołując na nią Herakliusza Lisowskiego[8]. Nowy podział diecezjalny wprowadzono w 1809 r. Utworzono wówczas unicką diecezję wileńską, zarządzaną przez każdorazowego metropolitę rezydującego w Petersburgu. Na początku XIX w. Kościół unicki w Rosji obejmował 1388 parafii, 1548 kapłanów diecezjalnych, 100 klasztorów męskich i 12 żeńskich, w których przebywało 825 zakonników i 129 zakonnic, ok. 1398475 wiernych uprawnionych do przyjmowania sakramentów[9].
W nieco lepszym położeniu znalazł się Kościół unicki pod zaborem austriackim. Aczkolwiek tolerowano jego obecność i nie dążono do likwidacji, niemniej jednak poddany został zasadom wyznaniowej polityki państwa, określonym przez józefinizm. Ponieważ stolica metropolitalna znajdowała się na terenie Rosji, postanowiono reaktywować metropolię halicką we Lwowie. Została ona ustanowiona bullą Piusa VII In universalis Ecclesiae z 8 III 1807 r. Metropolitom lwowskim przyznano te same uprawnienia, jakie posiadali metropolici kijowscy. Jego jurysdykcji podlegały diecezja przemyska i diecezja chełmska. Pierwszym arcybiskupem metropolitą lwowskim nominowany został dotychczasowy biskup przemyski Antoni Angełłowicz[10].
Przejawem ingerencji władz państwowych w organizację Kościoła unickiego było reorganizacja sieci parafialnej. Przygotowano ją już w 1782 r. W nowych rozgraniczeniach przyjęto zasadę, zgodnie z którą parafie powinny być rozmieszczone równomiernie w stosunku do gęstości zaludnienia, tak aby wierni mogli dojść do swojego kościoła parafialnego w ciągu godziny. Realizację nowych rozgraniczeń rozpoczęto w 1878 r. i trwała ono do początków XIX w. W wyniku dokonanych zmian prawie o połowę zmniejszono liczbę parafii. Wpłynęło to na zwiększenie się liczebności wiernych w poszczególnych parafiach[11].
Kontroli poddano system kształcenia w seminariach duchownych. Dekret cesarski z 30 III 1783 r. likwidował istniejące w Galicji seminaria duchowne, a na ich miejsce powołano seminarium generalne dla obrządku łacińskiego i osobne seminarium generalne dla obrządku greckounickiego we Lwowie[12]. Seminarium unickie chełmskie zlikwidowane zostało 28 VIII 1804 r., a jego fundusz połączono z funduszem seminarium generalnego we Lwowie[13].
Zmiany organizacyjne Kościoła greckokatolickiego nastąpiły również na tych obszarach diecezji brzeskiej i diecezji metropolitarnej kijowskiej, które włączono do Prus. Ponieważ stolice biskupie znajdowały się na terytorium Rosji, a władze Prus nie chciały dopuszczać do ingerencji zewnętrznych ośrodków władzy kościelnej, komisja organizacyjna kamery w Białymstoku zaproponowała tymczasowe podporządkowanie tychże parafii jurysdykcji łacińskiego biskupa warmińskiego. Spotkało się to z przeciwdziałaniem duchowieństwa unickiego, które wystosowało prośbę o nominowanie na biskupa opata bazylia nów w Supraślu, Teodozjusza Wisłockiego. Urzędnicy komisji organizacyjnej kamery nie posiadali rozeznania w zwyczajach, organizacji i sytuacji Kościoła greckokatolickiego. Dlatego też poproszono ks. M. Karpowicza o udzielenie wskazówek dotyczących możliwości kościelnej organizacji, znajdujących się na terenie Prus parafii unickich. Wyjaśnienia ks. Karpowicza były zbieżne z postulatami duchowieństwa greckokatolickiego. Przestrzegał on władze pruskie przed próbami podporządkowania parafii unickich biskupowi łacińskiemu, gdyż realizacja tego zamiaru napotkałaby na opór unitów, zraziłaby ich wobec administracji pruskiej, a w konsekwencji skłoniłaby ich do poszukiwania wsparcia wśród współwyznawców w Rosji. Ks. Karpowicz zaproponował utworzenie osobnej diecezji unickiej i nominowanie na biskupa opata bazylianów w Supraślu. Fundusz tego klasztoru służyłby na uposażenie nowego biskupstwa, które podporządkowane bezpośrednio Stolicy Apostolskiej, nie byłoby narażone na ingerencje Kościoła unickiego w Rosji[14].
Władze pruskie z aprobatą odniosły się do propozycji przedłożonej przez ks. Karpowicza. Status diecezji unickiej, jej organizacja w nowych okolicznościach ustrojowych i terytorialnych została określona w przekazanym władzom pruskim projekcie, sformułowanym przez Teodozjusza Wisłockiego. Rezydencja przyszłego biskupa greckokatolickiego znajdować się miała w Warszawie, gdzie bazylianie posiadali dom oraz cerkiew albo też w samym Supraślu. Bi skup posiadałby swojego audytora oraz notariusza. Ponieważ alumnat papieski dla unitów znajdował się w Wilnie, powstała konieczność założenia unickiego seminarium duchownego. Jako odpowiednie miejsce na urządzenie tej instytucji wskazywał T. Wisłocki zabudowania należące do bazylianów w Supraślu. Na terenie przyszłej diecezji znajdowałoby się 70 kościołów położonych na lewym brzegu Niemna aż po Narew oraz na obszarach pomiędzy Narwią i Bugiem. Takie usytuowanie ułatwiałoby administrację diecezji. Ponieważ wszystkie dobra unitów znalazły się za kordonem rosyjskim T. Wisłocki wskazywał na konieczność uposażenia przez króla pruskiego przyszłego biskupstwa.
W 1797 r. władze pruskie zgodziły się na utworzenie nowej diecezji. W styczniu tego roku Fryderyk Wilhelm II wydał patent nominujący opata Wisłockiego na biskupa diecezji w Supraślu. Liczono na szybką aprobatę tej decyzji przez Stolicę Apostolską. Powstały tymczasem trudności związane z konsekracją opata T. Wisłockiego. Władze pruskie chciały, aby dokonał jej któryś z biskupów łacińskich. Biskup - nominat wskazywał na istotne różnice pomiędzy obydwoma obrządkami, twierdząc, że aktu konsekracji dokonać powinien któryś z biskupów unickich: Waśiński z Chełmna, Głoniewski z Brześcia lub Horbacki z Pińska. Gdy jednak, papież Pius VI 6 III 1799 r. bullą Susceptuma nobis erygował diecezję supraską, a konsekracji podjął się biskup Albeltrandi z Rzymu, T. Wisłocki wycofał się z wcześniejszych zastrzeżeń, przyjmując 27 IV 1800 r. sakrę biskupią[15].
Nowa diecezja posiadała cztery dekanaty: białostocki, drohiczyński, bielski i w Nowym Dworze. W skład dekanatu białostockiego wchodziły następujące parafie: w Białymstoku, Topilcach, Fastach, Wasylkowie, Grodku, Kozanach, Nowej Woli, Potokach, Topolanach, Choroszczy, Puchlejach, Ostrowie, Tykocinie, Surażu. Dekanat bielski obejmował parafie w Bielsku, Rajsku, Czyżach, Starym Kominie, Łosince, Wilinkach, Narwi, Trościanicach, Rybołach, Orle, Kleszczelach, Pasiennie, Szczytach, Nowym Berczowie, Dubiczach, Wólce Wolanowskiej, Podbielach, Hryniewicach. W skład dekanatu w Nowym Dworze wchodziły parafie: Nowy Dwór, Augustowo. Rogalówka, Sopoczkinie, Perstun, Lipsk, Hołynka, Balia, Łabno, Kuźnica, Jaczno, Siderka, Jurowlany, Samohrud. Dekanat drohiczyński objemował parafie: w Drohiczynie, Zerzycach, Mielniku, Wysokim Mazowiecku, Siemiatyczach, Grodzisku, Ciechanowcu, Zurobiczach, Nawikiju, Czarnej, Adryankach Cerkiewnych, Boczkach, Kośnie, Hodyszewie, Maleszach, Brańsku. Największą parafią pod względem liczebności wiernych była parafia w Bielsku, licząca 3421 wiernych. Najmniejszą parafią, bo liczącą zaledwie 16 wiernych, była parafia unicka w Wysokiem Mazowieckiem. Ogółem na terenie greckokatolickiej diecezji supraskiej mieszkało 62318 unitów[16].
Zgodnie z oczekiwaniami władz pruskich diecezja ta nie związana była z żadną metropolią i podlegała bezpośrednio Stolicy Apostolskiej[17].
W 1801 r. zmarł bp T. Wisłocki. Na jego miejsce wysunięto dwóch kandydatów: proboszcza parafii unickiej w Siemiatyczach - Michała Duchnowskiego oraz proboszcza parafii rzymskokatolickiej w Ostrożu - ks. kan. Gedermanna. Kamera w Białymstoku w liście skierowanym do ministra Leopolda von Schrättera wskazywała na walory ks. Gedrmanna: ukończył studia w Królewcu i Brunsberdze, pochodził z Pomorza i był wiernym poddanym króla pruskiego. Władze mogłyby liczyć na jego lojalność jako biskupa unickiego. Mankamentem była jednak jego przynależność do obrządku łacińskiego, aczkolwiek zdarzało się, jak stwierdzano w piśmie do Schrättera, wskazując na przypadek biskupa Lewińskiego pochodzącego z obrządku rzymskokatolickiego, że biskupami unickimi zostawali duchowni łacińscy. Argumenty kamery białostockiej nie zyskały aprobaty departamentu zagranicznego Generalnego Dyrektorium w Berlinie. Ostatecznie Fryderyk Wilhelm III w dniu 1 IV 1802 r. poinformował ministrów von Alvenslebena i Schrättera o przyjęciu kandydatury ks. Duchnowskiego. Po zaaprobowaniu jej przez Stolicę Apostolską konsekracji dokonał w dniu 28 IV 1802 r. w Supraślu, podobnie jak w przypadku bp Wisłockiego, bp Albertrandi. Władze pruskie nie zgodziły się jednak na przesłanie do Rzymu formuły wierności złożonej przez biskupa Duchnowskiego[18].
Obejmując biskupstwo w Supraślu Michał Duchnowski poprosił o ustanowienie swym koadiutorem regensa seminarium w Supraślu, ks. Michała Daniłłowicza. Po śmierci biskupa M. Duchnowskiego w 1805 r. władze pruskie za biegały na nominowanie na wakujące biskupstwo dotychczasowego koadiutora. Kandydaturę tę popierał minister Schrätter, wskazując na jego dobre wy kształcenie, znajomość języków obcych i życzliwe ustosunkowanie wobec władz pruskich. Przed dwudziestoma latami przeszedł on z obrządku grecko katolickiego do łacińskiego i pracował jako nauczyciel w szkołach pijarskich. Podobnie jak w przypadku wcześniejszej kandydatury ks. Gedermanna, liczono na możliwość objęcia biskupstwa unickiego przez księdza łacińskiego, pamiętając o precedensie biskupa Lewińskiego. Na przeszkodzie tej nominacji stanęła jednak druga kandydatura zaproponowana przez klasztory bazylianów, które przypomniały o zwyczaju mianowania na biskupstwa unickie przeorów tegoż zakonu i zaproponowały przekazanie wakującej stolicy biskupiej dotychczasowemu przeorowi klasztoru w Supraślu - Leonowi Jaworskiemu. Władze w Berlinie przewidując większą komplikację sprawy w przypadku nominacji ks. Daniłłowicza, zgodziły się ostatecznie na przekazanie biskupstwa w Supraślu o. L. Jaworskiemu[19].
Sposób nominacji kandydatów na biskupstwo supraskie ilustruje taktykę władz pruskich wobec Kościoła unickiego. Z jednej strony dążono do tego, aby biskupstwo to obejmowały osoby lojalne wobec władzy świeckiej, z drugiej jednak strony liczono się w podejmowanych decyzjach z opinią duchowieństwa unickiego, obawiając się powstania nieprzychylnej dla Prus atmosfery, sprzyjającej kreowaniu nastrojów względnej życzliwości dla prawosławia.
W 1882 roku lokalną społecznością wstrząsnął napad grupy rzezimieszków na plebanię w Jaminach i dotkliwe pobicie tutejszego proboszcza ks. Józefa Bacewicza. Ks. Bacewicz urodził się w 1836 roku w miejscowości Pejlany, a administrował jamińską parafią od 1874 roku. Był proboszczem cenionym przez społeczność, o czym świadczy opis jego pracy zamieszczony w gazecie przez jednego z wiernych:
„Był to zacny człowiek i kapłan, który pomimo wątłego z natury zdrowia, pracował jednak, ile mógł, nad umoralnieniem ludu i dopomagał w potrzebie każdemu tak radą, jak i datkiem. Za staraniem to jego, wspólnie z wójtem ówczesnym s. p. Ostapowiczem, ze składek dobrowolnych został odnowiony drewniany nasz kościołek i olejną farbą pomalowany wewnątrz; odnowiono i odzłocono trzy ołtarze: oparkaniono murem kamiennym tak kościelny jak i grzebalny cmentarz, po którym nie włóczy się dziś nierogacizną, jak to było dawniej, pobudowano też nową plebanię, i popoprawiano dachy i wszystkie zabudowania plebańskie”[1]
O napadzie donosiła w 1882 roku jedna z ówczesnych gazet: „We wsi Jaminach, pow. Augustowskim, w nocy z 8 na 9 b. m. kilkunastu złoczyńców napadło na plebanię, proboszcza śpiącego związali i wyrzucili do sieni a sami jęli się rabunku. Gdy atoli najbliższy plebanii gospodarz, zawiadomiony o napadzie przez gospodynię księdza, staruszkę, która wymknąć się zdołała, pośpieszył na pomoc księdza z widłami, na jego widok stojący na straży opryszek ciał kilka strzałów z rewolweru, na których odgłos cała banda wyniosła się z plebanii co żywo i ratowała się ucieczką.”[2]
Napad był pośrednią przyczyną przedwczesnej śmierci ks. Bacewicza. Zmarł w wieku 50 lat, 3 października 1886 roku, a jego grób do dzisiaj znajduje się na jamińskim cmentarzu i jest chyba jednym z ostatnich nagrobków odlanych w podupadającej Hucie Sztabińskiej.
Cały opis procesu złoczyńców został zamieszczony w „Kurierze Porannym” nr 104 z 4 (16) kwietnia 1883 roku w poniższym artykule:
Z Sali Sądowej
Trzech włościan gubernii Suwalskiej Ostrowski, Wolf Szwartz i Tomasz Trzciański obwinieni zostali pierwsi dwaj o napad rozbójniczy na dom księdza Bacewicza a ostatni o ukrywanie rzeczy pochodzących z tego przestępstwa. Przestępcy ci w nocy na 28 stycznia r. z. we wsi Jaminach wraz z innemi osobami, w celu zrabowania majątku wyłamawszy wejściowe drzwi domu księdza B. napadli na jego mieszkanie i pobiwszy go oraz związawszy sznurem jawnie zrabowali różne rzeczy i pieniądze, należące do B. Jeden ze wspólników zbrodni w chwili napadu miał rewolwer, z którego danych było dwa strzały do ludzi, przybyłych na pomoc księdzu B. Przestępstwo to odnosi się i do art. 1629 k. k. Sprawa ta w I instancji sądzoną była przez Suwalski sąd okręgowy.
..Żaden z oskarżonych do winy się nie przyznał.
Ksiądz Bacewicz, przesłuchany na posiedzeniu sądowem, zeznał, że w nocy na 28 stycznia r. z. około 12 godziny został nagle obudzony sztukaniem do drzwi wchodowych. Zapaliwszy świecę świadek chciał zbadać przyczynę tego sztuku, lecz w tej chwili sztuk głośniejszy jeszcze dał się słyszeć od wejścia tylnego do kuchni. Pod silnym naciskiem z zewnątrz drzwi te otworzyły się i świadek słyszał, jak kilku ludzi wpadłszy do kuchni ze strasznem wymyślaniem z pośpiechem skierowali się do jego sypialni. Domyślając się, że to rozbójnicy, świadek chciał uciekać przez drzwi frontowe, lecz w sali został napadnięty przez trzech nieznanych ludzi, którzy zaczęli go bić przyniesionemi z sobą drewnianemi pałkami po twarzy, plecach i całem ciele. Świadek zaczął krzyczeć, o Jezu, matko Boska wówczas z wewnętrznych pokoi weszło jeszcze dwóch złoczyńców i wszyscy pięciu wypchnęli go na korytarz, związali sznurami. i przywiązali do klamki od drzwi tak, że twarzą wisiał do ziemi a ręce, za które był przywiązany, wyciągnięte były do góry, w takiem położeniu pytali go się gdzie są pieniądze i papiery, lecz odpowiedział im, że nic nie ma. Rozbój trwał około kwadransu, przybycie bowiem sąsiadów Joki i Kundy zmusiło złoczyńców do oddalenia się z te mi rzeczami i pieniędzmi, jakie zdołali zrabować. Rozejrzawszy się świadek spostrzegł u siebie kradzież srebrnego zegarka i tabakierki, różnych papierów i pieniędzy na sumę przeszło rs. 1,000 w liczbie których było 50 rs. pieniędzy kościelnych. Pieniądze i papiery znajdowały się w szufladach komody a prócz tego w dwóch kufrach stojących w szafie. Zamki u tych szuflad i kufrów były połamane, jakiemś narzędziem, podobnem do dłuta.
Niektóre papiery walały się na podłodze i na nich były ślady krwi pozostawione przez któregoś ze złoczyńców. Z liczby złoczyńców tych świadek widział tylko pięciu. Czterech z nich miało brody, mogli mieć po lat 30 do 40 i jak wnosić należy byli żydzi dla tego, że chociaż wymyślali i mówili po rusku lecz w wymawianiu dobitnie słychać było akcent żydowski, szczególniej w wyrazie „papiry” Ludzie ci świadkowi są zupełnie nieznani i nie może on sobie ich teraz przypomnieć, gdyż był bardzo wystraszony. Piąty był widocznie katolik, gdyż nie miał brody. Na twarzy miał on maskę, która zakrywała połowę twarzy. Ze wzrostu, składu głowy i ogólnego wrażenia, owego piątego mocno przypomina oskarżony Ostrowski, lecz czy to był on świadek stanowczo powiedzieć nie może, gdyż nie znał osobiście Ostrowskiego. Złoczyńcy zostawili między innemi rękawiczkę, którą świadek poznaje w liczbie dowodów rzeczowych.
W miesiąc po tem przestępstwie świadek odebrał od naczelnika powiatu Szczuczyńskiego papiery, które leżały u świadka w szufladzie komody i prawdopodobnie wraz z innemi papierami i pieniędzmi skradzione zostały w czasie rozboju. Zresztą świadek nie widział ich przedtem u siebie przez wiele lat, gdyż ich nie potrzebował.
Służąca Sobolewska i Fedrowska poznały Ostrowskiego i Szwartza a O. był w masce, lecz widać, było oczy, czoło i dolną część twarzy. Szwartza zaś zauważyły dobrze dlatego że on trzymał Sobolewską, kiedy inni podbiegli za Bacewiczem. Sobolewska słyszała w ‘domu księdza strzały. Świadek Kunda i Soha zeznali, że kiedy dążyli do domu księdza, na kilkadziesiąt kroków od domu spostrzegli jakiegoś człowieka, który strzelał do nich dwa razy, ale bez rezultatu. Kiedy Sobolewska i Fedrowska mówiły, że poznały w liczbie innych złoczyńców Ostrowskiego ze wsi Czarnego Lasu, zaraz posłano do owego sołtysa, lecz nie zastał on go w domu.
Wójt Ostapowicz, otrzymawszy wiadomość o rozboju, przybył do księdza o 3 w nocy, którego znalazł w łóżku chorego i zbitego, następnie dowiedziawszy się od sług, że w liczbie złoczyńców poznały Ostrowskiego, pojechał zaraz do niego i zastał go w domu jeszcze nie śpiącego. Na łóżku jego leżała szara świtka z metalowemi guzikami stalowego koloru (w takiej świtce właśnie widziała go Sobolewska w chwili rozboju), a na butach miał ślady nie stopniałego jeszcze śniegu. Ostrowski tłómaczył się, te wraca właśnie z karczmy Wozgał, gdzie chodził kupować wełnę, kiedy zaś go świadek przywiózł do wsi Jaminy, to zapytał on się, czy nie zaaresztowano go czasem ze sprawy o rozbój u księdza. Świadek znalazł na śniegu przy kuchni księdza ślady kilku ludzi, a przy płocie dwie pałki. W kilka dni później świadek znów robił rewizję w domu O. i znalazł dwa żelazne gwoździe, które później sędzia śledczy przymierzał do dziur porobionych przy wyłamywaniu szuflad i znalazł, że zupełnie pasują. Ostrowski nie zajmował się niczem więcej jak kradzieżą i niejednokrotnie siedział on w więzieniu.
Świadek Nowicki zeznał, że na dzień przed rozbojem w Jaminach, zajechał do niego żyd z miasta Suchowoli, imieniem Wolfko, którego świadek poznają w oskarżonym Szwartza.
Ów Wolfko wszedł do niego, mówił, że chciał kupić siana, a dawniej nigdy po to do Czarniewa nie przyjeżdżał. Nie kupiwszy pojechał po toż samo do Czarnego Lasu, a w dwie godziny powracał ztamtąd do domu. Świadek Kunda także widział jakiegoś żyda z małym chłopcem, był u jej ojca po kupno siana na dzień przed rozbojem. Żydowi temu nie przyjrzał się świadek, ale kiedy żyd ów prosił o wiadro dla napojenia konia swego, wyszedł za nim z wiadrem na drogę i przy studni coś z sobą rozmawiali.
Wróciwszy do izby O. wołał prędko o kolację, a potem oświadczył, że musi pójść za kupnem wołów i może wróci dopiero za 3 lub 4 dni. Późno w nocy O. wrócił i wszedłszy do izby zawołał: „ach żeby ich cholera zabiła”, a gdy córka Anna zapytała go co się stało, powiedział: „już księdza w Jaminach okradli, mało tego, zbili go, mało nie zabili”. Zapytany jeszcze po cichu, czy nie był poznany, powiedział, że nie mógł być poznany, bo miał maskę na twarzy. Zaraz potem zajechał wójt i aresztował Ostrowskiego.
Przeciwko Trzciańskiemu walczy poszlaka, że ukrywał rzeczy ks. B, jednak nie dowiedzione to zostało na śledztwie sądowem. Okoliczność, że o półtory wiorsty od jego mieszkania znaleziono papiery bez wartości, należące do ks. B. nie jest dowodem przeciw niemu, gdy nie ma dowodu, żeby on je pod mostem położył; tem więcej, że miejscowość ta jest bardzo ruchliwa, i mogło chodzić komuś o zmylenie policji właściwych śladów zbrodni.
Sąd Okręgowy po wysłuchaniu całego śledztwa, uznał winę Ostrowskiego i Szwartza i skazał ich na pozbawienie wszystkich praw i zesłanie do ciężkich robót w twierdzach na lat 10 każdego, a po upływie tego terminu, na osiedlenie w Syberji. Trzciańskiego zaś sąd zupełnie uwolnił od kary.
Od wyroku tego Ostrowski i Szwartz założyli appellację do warszawskie] izby sądowej która rozpoznawała tę sprawę w dniu wczorajszym. Izba sądowa po wysłuchaniu przebiegu sprawy w I instancji, następnie wniosków prokuratora Kowalewskiego, oraz o broń. za Ostrowskim, pom. adw. przys. Wagnera i za Szwartzem, adw. przys. Gluksberga, uznała, iż wyrok sądu okręgowego łomżyńskiego jest zupełnie właściwie wydany i takowy zatwierdziła, oddalając tem samem appelację oskarżonych. Obrońca Szwartza adw. przys. Gluksberg ma zamiar podać co do swego klienta skargę kassacyjną do senatu, z powodu niewłaściwie przeprowadzonego śledztwa w tej sprawie przez sędziego śledczego.
(Zachowano oryginalną pisownię)
Tekst ukazał się również w numerze 3/2020 miesięcznika “Nasz Sztabiński Dom”
[1] „Gazeta Świąteczna”, 1887 r. nr 229-330, str. 6.
[2] „Wiek, Gazeta polityczna, literacka i społeczna”, Warszawa 1882 r., nr 38, str. 3
W moim komputerze nazbierało się trochę zdjęć dotyczących budownictwa drewnianego w Sztabinie i okolicach, które zrobiłem kiedyś, aby nie zapomnieć rodzinnych stron. Mój dziadek Antoni był cieślą i stolarzem, trochę tartacznikiem. Budował domy, więźby dachowe m.in. budował, jak mówił ks. bp Tadeusz Zawistowski, więźbę dachową na kościołach w Kobylinie i Sokołach, a po I Wojnie Światowej remontował dach w kościele w Sztabinie. Specjalizował się ponoć w budowie suszarni do tytoniu. W obejściu Sobotków stała taka suszarnia, która obecnie chyba nieco przebudowana do mniejszych rozmiarów, stoi na posesji Siebiedzińskich na ul. Rybackiej. Nie jest wykluczone, że wielka suszarnia z Krasnoborek jest dziełem mojego dziadka. Dwaj bracia dziadka Antoniego którzy pozostali w USA również byli cieślami i stolarzami.
Antoni był samoukiem, ale w 1907 roku był na kursie kreślarskim w Warszawie.
Więcej informacji o Antonim i całej rodzinie Sobotków znajduje się w książce mojego autorstwa pt. „My ze Sztabina”. Zachęcam do przeczytania.
Jako uzupełnienie dzielę się zdjęciami drewnianego budownictwa z naszych stron. Na pierwszym zdjęciu nieistniejący już drewniany krzyż z Krasnoborek, autor nieznany.
Kolejne zdjęcie przedstawia węzeł ciesielski na poddaszu domu Sobotków w Sztabinie, pochodzący mniej więcej z 1915 r.
Na następnych dwóch zdjęciach widać wspomnianą suszarnię tytoniu w Krasnoborkach. Zdjęcia pochodzą sprzed 15 lat i nie wiem, czy suszarnia stoi tam, gdzie stała po dziś dzień.
Na starym zdjęciu uwieczniono wspomniany już dom Sobotków z roku ok. 1915. Wszystkie zabudowania były drewniane, płot i brama również. Całość zapewne budował dziadek Antoni. Obecnie dom jest ocieplony i obłożony sajdingiem.
Kolejne zdjęcie to dawny dom Zdanowiczów, rodziny mojej babci Stefanii. Domyślam się, że ten dom może pochodzić mniej więcej z połowy XIX w. Wygląda na budowlę szkieletową, wypełnioną listwami drewnianymi i gliną, może zmieszaną z wapnem. Ten dom stoi nadal obok domu Sobotków. Był wiele razy remontowany, oszalowany itp. Ten dom kupiła rodzina Michała Łazarskiego, posła na sej II RP. Ta posesja graniczy bezpośrednio z zagroda Sobotków.
Ostatnie zdjęcia zostały wykonane we wsi Ewy: dom mojego dziadka Szyca, drewniany krzyż z 1914 roku i piwniczka.
W naszej okolicy można jeszcze znaleźć wiele przykładów obiektów starego budownictwa drewnianego. Zachęcam do wędrówek i fotografowania tych często już bardzo rzadkich budowli.
Nazwisko Bernatowicz może mieć dwie różne genezy. Pierwsza z nich sięga średniowiecza i wynika z procesu ewolucji polskich nazwisk. Pierwotnie końcówki –icz lub –owicz w nazwiskach brzmiały –ic, –owic i określały pochodzenie od ojca. Czyli średniowieczne nazwisko Bernatowic oznaczało syn Bernata. Zmiana fonetyczna w wygłosie tych przyrostów nastąpiła pod wpływem języka ukraińskiego. Przynajmniej trzy szlacheckie rodziny Bernatowiczów są odnotowywane już od 1500 roku. W średniowiecznych dokumentach można znaleźć: Biernatowicz w 1376 roku, Biernartowic w 1189 i Biernat w 1365. Jakie wobec tego jest pochodzenie imienia Bernat? W średniowieczu wiele imion przyjęliśmy pod wpływem języka czeskiego: m.in. Jerzy, Katarzyna czy imiona apostołów. Imię Bernat to najprawdopodobniej twardo wymawiany Biernat czyli Bernard – imię pochodzenia germańskiego. Bern oznacza niedźwiedzia, natomiast hard to mocny.
Kolejna możliwa teoria pochodzenia nazwiska zakłada, że niektóre rody Bernatowiczów mogą pochodzić od osadników ormiańskich, którzy osiedlali się od wczesnego średniowiecza w miastach wschodniej Rzeczpospolitej. Ormianie ulegając polonizacji spolszczali swoje nazwiska dodając polskie przyrostki nazwiskotwórcze, zwłaszcza -owicz. Dlatego w XVII wiecznym Lwowie spotykamy kupców ormiańskich o nazwisku Bernatowicz.
Jeżeli będziemy chcieli prześledzić historię nazwiska, z większości źródeł dowiemy się, że jest to herb szlachecki z nobilitacji, co oznacza, że był nadawany przez władcę osobom nie posiadającym wcześniej tytułu szlacheckiego. Zazwyczaj za zasługi.
Jednak przedstawiciele rodu Bernatowiczów, których poznamy w tej książce nie należą do stanu szlacheckiego. Są oni podlaskimi chłopami. Dlaczego więc noszą oni szlacheckie nazwisko? Najbardziej prawdopodobna hipoteza zakłada, że ich przodkowie to zubożała szlachta przybyła z terenów Litwy i Rusi, która straciła swoje przywileje i nobilitacje.
Do bazy danych wyszukiwarki Geneo dodaliśmy właśnie indeksy urodzeń z Janówki z lat 1619-1645. To aż 400 lat temu! Zapewne ciekawi jesteście podsumowania indeksów z tego okresu. Oto ono:
Wiele nazwisk pokrywa się z nazwami wsi i miejscowości z parafii Janówka, np.: Jabłońskie – Jabłoński, Jabłońszczyk; Młyn – Młynarz, Młynarczyk; Chomontowo – Chomętowszczyk; Korytki – Korytkowski, Korytczyk; Borawskie – Borawski; Jaśki – Jaśkowicz itp.
Wiele nazwisk pochodzi od nazw zawodów, np.: Młynarczyk, Pasterz, Zdun (Zdunek), Kuśnierz, Rybak, Kołodziej (Kołodziejczyk), Szewc (Szewczyk), Cieśla (Cieślik), Kowal Stolarz, Malarz itp. Takie nazwiska i zawody zapisywane były różnie, tzn. raz po polsku, raz po łacinie. W zależności od kontekstu w indeksach zapisano je też różnie, zachowując jednak pewną konsekwencję: nazwiska i zawody są przetłumaczone na polski z ewentualnym zaznaczeniem w uwagach jaka była forma łacińską.
Pojawiają się też nazwiska odzwierzęce, np.: Niedźwiedź (Niedźwiedzki, Niedźwiecki, Niedźwiedzik), Białorzytka (Białorzytczyk), Kurzątko, Bóbr, Ptaszek (Ptaszczyk), Kot (Kocik), Jeleński, Czapla itp.
W metrykach wymienione są też osoby z innych parafii czy regionów, np:
6 aktów dotyczy dzieci nieślubnych (z nieprawego łoża) – we wszystkich podane są dane ojców.
Ciekawsze akty:
w akcie #48/1622 pojawia się Florian Caniscen, klucznik kościoła janowieckiego;
w akcie #42/1642 pojawia się nazwisko Preytfus, należące do posiadacza wsi Kamionka. Wzmiankę o nim można znaleźć w publikacji Opisy parafii diecezji wileńskiej z 1784 roku: Również istnienie kościoła w sąsiednim Grabowie stawia pod znakiem zapytania sens funkcjonowania kościoła janowskiego. Najprawdopodobniej już w 1562 r. król Zygmunt August wydzierżawił, a następnie mocą przywileju wystawionego w Knyszynie 18 V 1564 r. przekazał na własność Jobowi Preytfusowi trzy wsie w tych stronach: Grabowo z Giniówką (40 włók), Kamionkę (34 włóki) i zaścianek wójta Trojana – Pruskę (3 włóki, 23 morgi). Job (Jop) Preytfus, sprawował wiele funkcji w państwie.
najczęstszy chrzestny – Wawrzyniec Wądołowski (zarządca chóru janowieckiego) – pojawia się 173 razy;
szlachetni (nobilis): Jan Zaluszkowski (Załuskowski), Adam Bielicki, Jakub Janczewski;
szlachetnie urodzony: Adam Janczewski Glinka, notariusz wizneński
Jedna metryka z 1620 roku jest bardzo ciekawa w kontekście wymienionej tam miejscowości i jej fotokopię załączamy jako ilustrację wiodącą tego wpisu:
Pruska Wielka. Ja Szymon Goworowski komendarz parafii Janówka ochrzciłem imieniem Maciej syna Wawrzyńca Tokarza i Małgorzaty, prawych małżonków z Osinek. Chrzestnymi byli: Eustachy Dobrzyniewski z Pruski Wielkiej i Anna Dobrzyniewska, córka nieżyjącego Grzegorza, z Pruski Wielkiej.
Osinki to dawna nazwa dzisiejszego Sztabina i jest to najstarsza wzmianka o tej miejscowości odnaleziona w metrykalnych, pochodząca sprzed niemal równo 400 lat (z 24 lutego 1620 roku).
Od strony nr 328 stan księgi mocno się pogarsza. Wpisy stają się mało lub zupełnie nieczytelne. W związku z tym wiele danych jest nieuzupełnionych. Być może zerknięcie do oryginału pozwoliłoby odczytać więcej.
2137 wpisów (liczba ta zgadza się z obliczeniami ks. A. Grudzińskiego – dziekana augustowskiego – dokonującego rewizji księgi w 1852 roku) zindeksowała oraz podsumowanie przygotowała Ula Zalewska. Dziękujemy!
Jeśli uważasz, że informacje zawarte na tej stronie są wartościowe, rozważ przekazanie dotacji w dowolnej wysokości. Każda suma wspomoże dodawanie nowych indeksów.
Konto: 37 1600 1462 1834 7686 6000 0001 w BGŻ BNP