Opublikowano Dodaj komentarz

Na koncercie wiolonczelowym w Parku Herberta w Augustowie*

Roztańczyły się starowinki sosny

chmury pod lipcowym niebem niczym

ogromne białe motyle tylko patrzeć

jak zawiążą się w kokardy

na rozwianych włosach wiolonczelistek

Ptaki zamilkły w budkach

czasem słychać jak bardziej rezolutne

postukują w deski u ich wylotów

A mnie zapatrzonej i zasłuchanej

w oczach tańczą zwrotki wierszy Poety

który tu niegdyś wieczorami śnił

widoki holenderskie z Delft z wiolą

da gamba opartą o ścianę salonu

z kimś grającym na wirginale

bądź klawesynie i porzuconą na podłodze

wiolonczelą z cichym błaganiem o ręce

Patrząc na rzekę Schie idzie w myślach

z Janem Vermeerem ciemną uliczką

by podpatrzeć kobietę ważącą perły

W parku instrumenty wciąż tańczą w rytm

walców i menuetów a smyczki wyrywając się

z rąk młodzieńców i dziewcząt

fruną wraz z dźwiękami nad Jezioro Białe

Widzę siedzącego Poetę moczącego w nim nogi

upał niemożebny więc nic mnie nie dziwi

chętnie bym się przysiadła ale nie mam odwagi

Wiatr lipowiecki śpiewa z wiolonczelami

Serenadę Schuberta oklaski płoszą trzmiele

i pszczołę augustowską zwabioną muzyką

To już koniec koncertu ale nie koniec marzeń

 

* Wspominając koncert pt. „Roztańczona Wiolonczela”, który miał miejsce 14 lipca 2023 roku w Parku Herberta w augustowskiej dzielnicy Lipowiec. Zwieńczał on XI Warsztaty Wiolonczelowe pod dyrekcją Doroty Bojarczuk oraz Marcina Zdunika (dyrektora artystycznego).

Z koncertu Roztańczona Wiolonczela w Parku Herberta, fot. J. Drozdowska
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Z limerykiem pod pachą

Zapraszam na spacer, zarówno realny jak i wirtualny, po Augustowie i jego bliższych oraz dalszych okolicach. Będzie to swego rodzaju rekonesans tychże miejsc z autorami limeryków wydanych w maju br. przez Jamiński Zespół Indeksacyjny w książce zatytułowanej Herbat wielbicielka rodowodem z Jamin.

Przypomnę przy tej okazji, na czym polega forma poetycka nazywana limerykiem. Jest to niewielki wiersz rymowany, który przemawia do czytelnika żartem, nieraz bardzo wymyślnym, absurdem i groteską. Czasem bywa obsceniczny, ale nie w naszej książce. Limeryk przede wszystkim śmieszy i bawi. Poprzez różne skojarzenia demaskuje przywary i ujawnia ukryte zapędy i dążenia. Autorzy owych miniatur literackich winni kierować się stałymi zasadami, ale jak w każdej twórczości, tak i w tej zdarzają się nieścisłości i odejścia od reguły. Każdy wiersz powinien składać się z pięciu wersów z układem rymów AA BB A. Ze sobą mają rymować się wersy pierwszy, drugi i piąty, a osobno trzeci z czwarty. Zaleca się, by 3 i 4 linijka wiersza były krótsze co najmniej o sylabę od pozostałych, czyli od 1, 2 i 5. Niektórzy z autorów nadają każdemu z limeryków własny tytuł, inni całemu cyklowi wierszy, a są i tacy, którzy nie dają tytułów wcale, jedynie poszczególne teksty przedzielają od siebie przerwą czy jakimś umownym znakiem. Nieraz zaznaczają graficznie inną formą czcionki bohatera danego limeryku, chociażby miejscowość. Przyjęte jest, by pierwszy wers danego wiersza kończył się nazwą własną, ale i pod tym względem istnieje różnorodność w zapisie.

Wśród autorów naszej książki są osoby mające spore osiągnięcia w tej dziedzinie twórczości, ale są i tacy, którzy jedynie od czasu do czasu skłaniają się do tej formy poezji. Limeryki do niej zebrałyśmy z tomików powstałych przy okazji organizowanych w Filii nr 2 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Augustowie Niedzielnych Pogwarek Poetyckich przy Herbatce. Są autorstwa dziewięciu poetów zaangażowanych w te niezwykłe, trwające sześć lat, poetyckie popołudnia. Powstały w Augustowie, Brańsku, Krajewie Białym, Malinówce Wielkiej, Sokółce, Suchowoli i Suwałkach. Chociaż większość autorów to panie, więcej limeryków wyszło spod piór dwóch panów, na dodatek pierwszy z nich (Waldemar Paweł Pieńkowski) otwiera książkę, a drugi (Piotr Waldemar Wiśniewski) ją kończy i obaj, jak przystało na imprezę zrodzoną w bibliotece, spinają wszystkie teksty limerykową klamrą mówiącą o czytelnictwie. Zachęcam do czytania, a przed lekturą pragnę w kilku zdaniach przedstawić każdego z autorów według kolejności zaprezentowania ich utworów w książce.

Waldemar Paweł Pieńkowski w swoich pięciu limerykach zaprasza do augustowskiego parku, na jezioro Wigry i nieco dalej, bo do Wolsztyna, Krakowa oraz dalekiej Japonii. Jest wytrawnym autorem limeryków. Wydał na początku obecnego wieku w ełckim wydawnictwie Gryfix Kondrat Sp. J. pełną skrzącego się humoru obszerną książkę z limerykami pt. Osobiste wycieczki przez Powiat Ełcki: przewodnik inny niż wszystkie. Opracował ją również od strony graficznej, dodając do wierszy urocze fotografie i mapy swego autorstwa. Na zwiedzaniu powiatu ełckiego z tym przeciekawym przewodnikiem może zejść tydzień albo i dłużej. Leonarda Szubzda w limeryku opowiada o niefortunnym zdarzeniu, jakie przydarzyło się kobiecie oglądającej augustowskiego władcę królującego na posągu przed tutejszym parkiem. Poetka od czasu do czasu opuszcza wiersze liryczne z miłości do limeryków. Jest redaktorką antologii Sokólskie serdeczne przestrzenie, w której przydzieliła sporo miejsca limerykom, w tym dziesięciu napisanym przez siebie. Józefa Drozdowska w dwóch limerykach oprowadza po Augustowie. Raz idąc ze swoim kotem Maurycym pod kolumnę Zygmunta Augusta, drugi – z politykami pod „Albatros”, gdzie stoi ławeczka ze słynną na całą Polskę Beatą. W trzecim wraz ze swoją kotką Griszką zaprasza do degustacji kawy cappuccino. Lubi po prostu limeryki, stąd wspólnie z Leonardą postanowiła opracować przedstawianą tutaj książkę. Krystyna Gudel w swoim limeryku podpatruje przez przysłowiową dziurkę od klucza osoby przyjeżdżające nad Jezioro Białe. Lubi sama pisać limeryki i uczyć zasad ich pisania na warsztatach dla młodzieży. Może pochwalić się sukcesami, chociażby II nagrodą w Konkursie im. Mikołaja Samojlika w Dąbrowie Białostockiej w 2008 roku oraz wyróżnieniami w konkursach „Suwalskie limeryki latem” w 2007 i „Limeryki sławiące przyrodniczą różnorodność” w Siedlcach w 2010 roku. Celina Mieńkowska dwoma limerykami portretuje augustowian, a w trzecim opowiada o Łępicach i przygodach tamtejszego leśniczego z jeżycami. Lubuje się w pisaniu małych form poetyckich, jakimi są haiku i właśnie limeryki. Piotr Waldemar Wiśniewski to potentat limerykowy w naszej książce. Ma ich w tomiku aż osiemnaście. Zaprasza w nich do Augustowa, demaskując przywary niektórych z jego mieszkańców. Oprowadza po dawnych przedmieściach Augustowa, zaglądając do Białobrzegów, Biernatek, Turówki, Wójtowskich Włók i Żarnowa. Można również z nim popłynąć jeziorami Sajno i Serwy oraz rzeką Klonownicą; gorzko się uśmiechnąć z obyczajowości, jaka mogła być udziałem osób z Przewięzi, Lipowca, Wojciecha czy Klonownicy. W swojej wędrówce zahacza też o Szczebrę i okolice Rajgrodu. Najważniejsze jednak, że można za wskazaniem autora wypić dobrą herbatę przy równie dobrej poezji z miłośniczką czytelnictwa rodowodem z Jamin. Limeryki stanowią znaczną część jego twórczości. Jest laureatem konkursu „Suwalskie limeryki latem”, w 2014 roku zdobywcą pierwszej nagrody, a rok później wyróżnienia. Limeryki te można przeczytać w zredagowanej przez Agnieszkę Szyszko i Zbigniewa Tanajewskiego i wydanej w 2017 roku przez Bibliotekę Publiczną w Suwałkach i tamtejsze Stowarzyszenie Kulturalne „Bibliofil” w mieście nad Czarną Hańczą książce Suwalskie limeryki latem 2007-2017. Autor cieszy się również własnymi limerykowymi książkami: Rubaszki limerykowe Augustowszczyzny: chi-historie nag-minne na słowo humoru; Rubaszki limerykowe Suwalszczyzny: chi-historie nag-minne na słowo humoru (obie z 2007 roku); Rubaszki limerykowe Sejneńszczyzny: chi-historie nag-minne na słowo humoru (2008) oraz As północnego wschodu czyli Augustowsko-suwalskie polimeryki [!] wybrane (2011), które opublikował w suwalskim Wydawnictwie Estakada. Zofia Wróblewska w pierwszym ze swoich limeryków odnosi się do augustowskiej turystyki, w drugim opowiada o butach i kotach, w trzecim zaś o miodzie sokólskim. Autorka najwyraźniej lubi pisać limeryki. Jednym z nich wygrała w 2008 roku konkurs ph. „Limeryk o Sokółce” zorganizowany przez tamtejszą bibliotekę publiczną. Dwa jej limeryki opublikowano w tym samym roku w antologii Sokólskie serdeczne przestrzenie. Krystyna Walicka w swoich limerykach zajęła się przedmieściami Augustowa, m.in. Wójtowskimi Włókami i Mazurkami. Przygląda się w nich ubogiej w wodę rzeczce Kamienny Bród, troskom mieszkanki wsi Mazurki i zabudowie, która zuboża okolice Augustowa w ziemię orną. Najwyraźniej satyra: fraszki, miniatury reporterskie czy wreszcie limeryki swą formą i wymową sprzyjają jej realizacjom twórczym. Urszula Krajewska-Szeligowska w swoich czterech limerykach z kwiatowym homonimem wpasowuje się w każdą przestrzeń, również i w augustowską, bowiem jej mieszkańcom nie brakuje zauważonych przez nią przywar. Poetka jest urodzonym satyrykiem, w tym znawcą różnych form limerykowych. W „Wieściach Gminnych”, wychodzących w Zambrowie, zamieściła cykl limeryków poświęconych tamtejszym wsiom. W 2017 roku uzyskała wyróżnienie za limeryk o województwie opolskim, zaś w 2021 w XV edycji konkursu „Suwalskie limeryki latem”. Napisane przez siebie limeryko-tautogramy ogłosiła na łamach bydgoskiego Miesięcznika Literackiego „Akant” (nr 4 z 2022 roku). Jej limeryki z palindromem o kobietach zostały opublikowane 8 marca br. w białostockim portalu internetowym „Poeci w Sieci”. W 2023 roku w systemie Ridero ukazała się jej licząca 108 stron książka poetycka zatytułowana To tylko takie tam… tautogramy. Jeden z jej rozdziałów zawiera tautolimeryki. Jest to bardzo wymagająca forma literacka, a nie tylko taka sobie, jak pozwoliła sobie zażartować w tytule. Można powiedzieć, że kocha satyrę, a zaświadcza o tym chociażby to, iż jest inicjatorką konkursu literackiego zatytułowanego „Lira i Satyra nad Strugą”, który organizuje Gminne Centrum Biblioteki, Kultury i Sportu w Osowcu w powiecie zambrowskim.

Tomik limeryków Herbat wielbicielka rodowodem z Jamin powstał według mojej koncepcji. Opracowałyśmy go wspólnie z Leonardą Szubzdą. Skład i opracowanie graficzne są autorstwa Krzysztofa Zięciny. Książka liczy czterdzieści stron. Tytuł jej został zapożyczony z limeryku Piotra Waldemara Wiśniewskiego.

Dziękuję wszystkim, którzy nam pomagali przy jej powstaniu, w tym Reginie Kantarskiej-Koper, Urszuli Krajewskiej-Szeligowskiej i Krystynie Gudel oraz jej wydawcy, czyli Jamińskiemu Zespołowi Indeksacyjnemu, wszystkim autorom oraz Miejskiej Bibliotece Publicznej APK w Augustowie za możliwość zaistnienia Niedzielnych Pogwarek Poetyckich przy Herbatce, w tym szczególnie Annie Oleksy, z którą przygotowywałyśmy i prowadziłyśmy spotkania.

Pierwsza wzmianka o książce ukazała się w maju br. na stronie internetowej Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego. W ostatnim dniu czerwca na Portalu Informacyjnym Augustow.org mój tekst o dwóch poetyckich książkach wydanych przez JZI „Dookoła Augustowa na rowerze z limerykiem bądź dłuższym wierszem” opublikował Zbigniew Bartoszewicz (wejść na stronę można również przez Facebook portalu), zaś Konrad Milanowski zaprezentował tomik 6 lipca br. w poście na Facebooku Miejskiej Biblioteki Publicznej APK w Augustowie. Zachęcam do odwiedzania powyżej przedstawionych stron internetowych i Facebooków.

Do teksu dołączam po jednym limeryku autorstwa: Urszuli Krajewskiej-Szeligowskiej, Celiny Mieńkowskiej, Waldemara Pawła Pieńkowskiego, Leonardy Szubzdy, Krystyny Walickiej i Piotra Waldemara Wiśniewskiego.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Latem zapraszam na poetyckie spacery po Augustowie i jego okolicach

W tym roku miną cztery lata od wydania przez Jamiński Zespół Indeksacyjny poetyckiego tomu o dawnych przedmieściach Augustowa. Przyszło kolejne lato, więc zapraszam wraz poetami na spacer lub przejażdżkę rowerem po Augustowie i jego najbliższej okolicy.

Prowadząc swego czasu razem z Anną Oleksy spotkania poetycko-plastyczne w Filii nr 2 Augustowskiej Biblioteki Publicznej APK zatytułowane Niedzielne Pogwarki Poetyckie przy Herbatce zaproponowałyśmy twórcom, by w swoich wierszach opowiedzieli o dawnych przedmieściach naszego miasta. Kilkoro z nich odpowiedziało na zaproszenie i tym sposobem w 2019 roku powstały dwa tomiki poetyckie. Jeden z nich ukazał się w tzw. małej poligrafii w bibliotece, a drugi został wydany drukiem przez Stowarzyszenie Jamiński Zespół Indeksacyjny.

Niegdyś w różnym czasie Augustów posiadał kilka przedmieść. Obecnie dwa z nich, czyli Klonownica i Wójtowskie Włóki wchodzą w obręb miasta, zaś pozostałe: Białobrzegi, Biernatki, Turówka, Uścianki i Żarnowo uzyskały status samodzielnych wsi.

 

Autorzy wierszy będąc związani z Augustowem bądź jego okolicami urodzeniem, zamieszkaniem lub przyjaźniami w swoje utwory włożyli wiele uczucia i zainteresowania miejscami i osobami, o których piszą. Tworząc je opierali się na wspomnieniach, opowieściach oraz własnym doświadczeniu i wcześniejszym wielokrotnym przemierzeniu tychże terenów.

Wierzę, że poetycki spacer po dawnych przedmieściach Augustowa zachęci również do sięgnięcia po inną twórczość. Czytelników i wędrowców chcących zgłębić wiedzę o tym terenie odsyłam do przewodników turystycznych i książek historycznych znajdujących się w bibliotekach bądź na rynku księgarskim, w tym także do wydawnictw Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego.

Autorami wierszy (wymieniam według kolejności zamieszczenia tekstów w książce) są: Irena Batura, Krystyna Walicka, Celina Mieńkowska, Bożena Klimaszewska, Jan Saczko, Leonarda Szubzda, Piotr Waldemar Wiśniewski, Józefa Drozdowska, Anna Moczek, Barbara Gałczyńska, Urszula Sieńkowska-Cioch, Czesław Kowalewski i Krystyna Gudel.

Przedstawiam krótko każdego z nich.

Irena Batura – poetka, autorka esejów krajoznawczych i przewodników turystycznych, niektórych napisanych wspólnie z mężem Wojciechem Baturą, ale również przewodniczka turystyczna i bibliotekarka. To ona rozpoczyna i kończy poetycką książkę opisując wierszem tutejsze drogi. Jeden z nich jest dedykowany mojej osobie, bo niejedną drogę przeszłyśmy razem. W innym z trzech wierszy pisze o ciekawym zjawisku historycznym, czyli tzw. Trzecim Polu położonym na pograniczu Augustowa z Żarnowem. Chociaż pochodzi z Rzeszowa, wrosła w tę ziemię i zna te tereny bardziej niż niejeden tutejszy mieszkaniec.

Krystyna Walicka – urodzona niedaleko Augustowa w Borsukach (dzisiejsza Netta Druga) mieszkanka Augustowa, nauczycielka, świetna recytatorka i poetka z wielkim poczuciem humoru, który widać chociażby w jej limerykach i fraszkach zawartych w książce. Jest też autorką sentymentalnego epickiego liryku wspominającego nieistniejącą już szkołę z Wójtowskich Włók, w której uczyła dzieci.

Celina Mieńkowska – pochodząca z Wąsosza mieszkanka naszego miasta, przede wszystkim malarka, kopistka i renowatorka obrazów, ale także autorka ciekawych, w tym miniaturowych form, jakimi są haiku i limeryki, wierszy. W naszej książce rysuje słowem portret kobiety z przedmieścia i rolnika z Turówki.

Bożena Klimaszewska – malarka i poetka oraz miłośniczka lasu urodzona w gminie sztabińskiej, a mieszkająca w Obuchowiźnie pod Augustowem portretując poetycko wiosenne Białobrzegi, zaprasza swym wierszem do odwiedzenia tejże uroczej miejscowości.

Jan Saczko – poeta, znawca i miłośnik teatru z Augustowa oraz nauczyciel ze szkoły w Białobrzegach w swoim wierszu łączy obecną rzeczywistość szkolną z własnym przeżyciem białobrzeskiej zimy i zagłębieniem się w dawniejsze losy mieszkańców.

Leonarda Szubzda – poetka, prozaik, autorka utworów dla dzieci, redaktorka książek, a także nauczycielka i plastyczka mieszkająca w Sokółce w swoim widzeniu Białobrzegów niczym pajęczymi nićmi tka ich biel, odnosząc ją do różnych toposów kultury. W drugim wierszu, o Żarnowie, przywołując spotkanie literackie z dziećmi w tamtejszej szkole, snuje własną etymologię nazwy tejże miejscowości, łącząc ją z historiami ze swego dzieciństwa.

Piotr Waldemar Wiśniewski – poeta urodzony w Augustowie, a mieszkający w Suwałkach pokazuje w kilku limerykach (o Białobrzegach, Biernatkach, Turówce, Wójtowskich Włókach i Żarnowie) swój kunszt pisania żartobliwych wierszy, jakimi są limeryki, zaś w swoim liryku snuje młodzieńczą przygodę przeżytą na rzece Kamienny Bród.

Józefa Drozdowska, czyli pisząca te słowa urodziła się w nieodległych od Augustowa Jeziorkach, a mieszka nad Nettą. Uprawia poezję, prozę, literaturę dla dzieci oraz zajmuje się redakcją książek. Jest też bibliotekarką i przewodniczką turystyczną. W swoich wierszach odnosi się do dwóch rzek przepływających przez augustowskie przedmieścia Kamiennego Brodu i Turówki oraz czuwających nad nimi figur Świętych Janów: Chrzciciela i Nepomucena. W innych – opowiada o sąsiedzkiej wsi Żarnowo, jej historii, przyrodzie i tradycjach religijnych, biorąc w jednym z wierszy za swoją przewodniczkę Matkę Bożą Siewną – Patronkę tutejszego kościoła.

Anna Moczek – urodzona w Biernatkach, a mieszkająca w odległym Chruszczobrodzie na Śląsku autorka wierszy i prozy w trzech swoich utworach tęskniąc za latami spędzonymi w naszych stronach, wspomina swoją rodzinną wieś i dzieciństwo spędzone nad Kamiennym Brodem.

Barbara Gałczyńska – malarka, uzyskująca szczególne uznanie jako akwarelistka, ale też poetka i autorka prozy, genealog, nauczycielka geografii oraz przewodnik turystyczny. Mieszka w Augustowie. W wierszu snuje piękną opowieść o swojej babci i jej sąsiadce, wspominając przy tym niegdysiejsze czasy i chwaląc urodę unikalnej dzielnicy, jaką była dawniej Klonownica.

Urszula Sieńkowska-Cioch – poetka, prozaiki, autorka uroczej książki dla najmłodszych czytelników o jeżu Szymonie i jeszcze innych oczekujących na druk utworów dla dzieci, miłośniczka i autorka kryminałów. Jest pedagogiem specjalnym. Mieszka od urodzenia w Augustowie. W swoim detektywistycznym wierszu o Turówce, gdzie spędzała wakacje, opowiada o młodzieńczych przygodach nad rzeką noszącą tę samą nazwę.

Czesław Kowalewski – rodowity augustowianin, poeta, znawca ogrodnictwa i jachtów w swym liryku poświęconym Uściankom mówi o wytrwale znoszonym przez mieszkańców znoju, dostrzegając również w ich życiu radości i je opiewając.

Krystyna Gudel – z urodzenia i zamieszkania suchowolanka, poetka, autorka książek dla dzieci, regionalistka, nauczycielka, a także znawczyni ptaków, pożarnictwa i tamtejszej gwary w swoim wierszu opowiedziała o psach z żarnowskiego schroniska „Sonieczkowo”. O ich niedoli i tęsknocie za własnym człowiekiem. Może ktoś z czytających jej ściskający za serce wiersz przygarnie któregoś z psiaków.

Redaktorkami przedstawionego przeze mnie tomu „Dawne przedmieścia Augustowa. Wiersze” są Józefa Drozdowska i Leonarda Szubzda. Na okładce zaprojektowanej przez Krzysztofa Zięcinę, którego również jest skład książki, znajduje się ilustracja Renaty Rybsztat. Zamieszczona w książce jest też kolorowa wkładka z wykonanymi przeze mnie zdjęciami zabytków z opisywanych w wierszach miejscowości. Dziękuję wszystkim, którzy wspierali nas przy jej redakcji, w tym szczególnie Reginie Kantarskiej-Koper i Krystynie Gudel.

Polecam lekturę tej i innych książek wydanych przez Jamiński Zespół Indeksacyjny.

Józefa Drozdowska

Do tekstu dołączam cztery wiersze: Barbary Gałczyńskiej, „Babci Tekli ścieżki zwykłe”, Krystyny Gudel, „Czworonogom z Sonieczkowa w Żarnowie”, Urszuli Sieńkowskiej-Cioch, „Tam i z powrotem do Turówki” oraz Piotra W. Wiśniewskiego, „Z subiektywnym rankingiem”.

 

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Wielkanoce, tamte Wielkanoce

Zbliża się Wielkanoc i jest to dobra okazja, by pokazać to ważne wydarzenie roku liturgicznego widziane oczami Józefy Drozdowskiej, autorki tomiku gawęd “Opowieści z domu pod topolą”. 


Pola coraz bardziej się zieleniły, łąki pokrywały kwiaty. Wielkanoce mojego dzieciństwa były raczej ciepłe. W mojej wsi oddalonej od kościoła w dniu Zmartwychwstania Pana nie słychać było bicia dzwonów. Udawano się na rezurekcję do Bargłowa Kościelnego, często do Prawdzisk, czasem do Augustowa, a mimo to zdawało się, że świętuje w jej czasie również cała pozostająca w opłotkach przyroda.

Na zawsze utrwalił mi się w oczach obraz wiernych spieszących ze wszystkich stron – pieszo, na rowerach, ciągnikami i furmankami – do kościoła znajdującego się w mazurskiej wsi Prawdziska[1]. Leżała ona tuż za przedwojenną granicą z Prusami. Ze wszystkich ścieżek i dróg wlewała się wprost do kościoła barwna lawa ludzi, która przy wtórze dzwonów i furkocie chorągwi, śpiewała Temu, który zwyciężył śmierć i szatana. Zdawało się, że radują się z nami wszystkie pola, ptaki śpiewające w zaroślach i po wiejskich podwórkach, gospodarskie Burki, także Kasztany i Siwki, mruczące po łąkach krowy. Uwielbiało Boga wszystko Jego stworzenie. „Alleluja” przebijało się przez kolorowe, wysokie, niemieckojęzyczne witraże ku niebu i słało się po zakurzonych drogach, wymiecionych do cna podwórkach, między opłotkami, jakby chciało przeniknąć w głąb ziemi.

W domu do wielkanocnego śniadania siadaliśmy wszyscy uroczyście. Ojciec modlił się nad spożywanym jako pierwsze jajkiem, solą i chlebem, i je błogosławił. Święconą wodą skrapiał cały dom, po czym następowała wspólna modlitwa, wzajemne przeprosiny i życzenia świąteczne. Po nich upragniona uczta. O ile w Wielki Czwartek i Wielki Piątek jako dzieci wytrzymywałyśmy w poście, to już w Wielką Sobotę, jeżeli się udało, podszczypywałyśmy w „składówce” potrawy oczekujące świąt.

Moje dziecięce Wielkanoce były ubrane w kolorowe letnie sukienki z falbankami, sandałki i w ogromną radość. Z pobliskiego zagajnika Wyszyńskich znosiłam pęki zawilców, a z bieli za domem złote kaczeńce, od których wszystkich, a szczególnie mamę, bolały głowy. Wszystkich, tylko nie mnie. Kaczeńce stały na stole w kuchni, a w sieni wystawały spod skrzydeł kwoki, podobne im, malutkie kurczęta. Dziecięce Wielkanoce obfitowały w niekończące się zabawy, chociażby w palanta, dwa ognie, turlanie pisanek w piasku. Oczekiwało się również na przyjazd chrzestnych z „wykupem”[2]. Pod wieczór zaś fascynowało nas przysłuchiwanie się pogaduszkom starszych. Zbierali się oni na wysokiej przyzbie pod domem Nagolskich i Okrągłych, opowiadali przeróżne cuda, również te o strachach. Byłam ich ciekawa, ale i zarazem bałam się ich bardzo. Pamiętam, jak odwiedzał nas wtedy Feliks Jesionek, nazywany przez wszystkich „Paneckiem”, a to chyba z powodu jego niskiego wzrostu i szykownego stroju, i tego, że jako jedyny we wsi nosił kapelusz. Spędził kilka lat w Ameryce i tam nauczył się m.in. nieść pomoc w niektórych nagłych wypadkach, leczenia domowych zwierząt i iluzjonistycznych sztuczek, którymi najbardziej zdumiewał wszystkich. Nas, dzieci, jego sztuczki pociągały nadzwyczaj.

Wieczorami od domu do domu chodzili tzw. „allelujnicy”[3]. O wcześniejszej porze dzieci i młodzież, zaś na granicy nocy także starsi. Z koszami na jajka stawali pod oknami i wyśpiewywali wielkanocne pieśni, obdarowani jajkami, pieniędzmi, czasem świątecznym ciastem, składali życzenia wesołych świąt i wędrowali dalej. Niestety, ci starsi nie zawsze byli trzeźwi, stąd często kończyli występy niewybrednymi przyśpiewkami.

Świętowanie po dwóch dniach przenosiło się jeszcze na trzeci dzień. U mnie we wsi w tym dniu również nie pracowano.

Wielkanoce, tamte Wielkanoce, gdzież są one teraz? Jedynie we wspomnieniach i sercu, które na wiosnę ożywa jak pole czajkami.

[1] Uważana za najstarszą wieś na tym terenie. Neogotycki kościół w Prawdziskach, zbudowany został przez katolików po I wojnie światowej, a wyświęcony w 1921 roku. Zob. J. Kopciał: „Kalinowo. Monografia gminy”. Suwałki 1994, s. 114 i 138-139. Zob. też. „Prawdziska – Parafia pw. św. Andrzeja Apostoła” http://diecezjaelk.pl/prawdziska-parafia-p-w-sw-andrzeja-apostola/ [2.02.2018].

[2] „Wykup” – podarunek wielkanocny od chrzestnych rodziców dla ich chrześniaków. Za mojego dzieciństwa koniecznie w wykupie musiały się znajdować jajka (pisanki lub kraszanki), słodycze i inne podarunki, jak chociażby materiał na sukienkę.

[3] Osoby (dzieci, młodzież, dorośli) chodzące z tzw. „allelują”, śpiewające wielkanocne pieśni, za co obdarowywane były jajkami. O „chodzeniu po alleluji” pisze M. Pokropek w „Ludowych tradycjach Suwalszczyzny”, dz. cyt., s. 207-208. Mowa jest również o nich w artykułach zamieszczonych w suwalskim kwartalniku „Jaćwież” nr 18 z 2002 roku: Magdaleny Kopiczko: „Chodzenie z allelują”, s. 18-19 i Małgorzaty Majewskiej-Wójcik: „Allelujka w Dziadówku”, s. 20-22. Ze wspomnień mojego ojca wiem, że również przed II wojną światową w naszych okolicach zbierali się chłopcy i młodzi mężczyźni, którzy chodząc po wsiach, święcili domy i śpiewali pieśni wielkanocne. W ich repertuarze nie brakło też niewybrednych przyśpiewek. W okolicach wsi Jabłońskie i Jaśki „allelujnicy” przygrywali sobie do śpiewu na skrzypcach.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Suwalszczyzna widziana oczami i duszą profesora Mariana Pokropka

Prof. Marian Pokropek podpisuje książkę w Suwałkach, 2010, fot. Józefa Drozdowska
13 stycznia 2023 r. zmarł prof. Marian Pokropek – polski etnograf, profesor dr hab., długoletni pracownik Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego, założyciel Muzeum Polskiej Sztuki Ludowej w Otrębusach. Zainteresowania badawcze Mariana Pokropka dotyczyły początkowo budownictwa i osadnictwa na Mazowszu oraz Podlasiu. Był współtwórcą „Polskiego Atlasu Etnograficznego”. Prowadził również badania na Białorusi, Litwie, Ukrainie, w Macedonii i Bułgarii. Był również zasłużony dla Suwalszczyzny, gdzie był częstym gościem. Opublikował kilka książek związanych z naszym regionem. Pod koniec 2010 roku prof. Pokropek gościł w Suwałkach promując swoją książkę “Ludowe tradycje Suwalszczyzny”. Krótką relację z tego wydarzenia napisaną przez Józefę Drozdowską w styczniu 2011 r. przedstawiamy poniżej.
Redakcja

Regionalny Ośrodek Kultury i Sztuki w Suwałkach w połowie grudnia 2010 roku przygotował niezwykłą ucztę duchową dla miłośników Suwalszczyzny. Otóż 18 grudnia 2010 roku zorganizował seminarium pt. „Ludowe tradycje Suwalszczyzny” połączone z promocją książki prof. dr. hab. Mariana Pokropka. W seminarium uczestniczyli różni ludzie zainteresowani przeszłością i teraźniejszością naszych stron, w tym twórcy ludowi i popularyzatorzy ziem Suwalszczyzny. Z Augustowa na spotkaniu byli Irena i Wojciech Baturowie, Ewa Chomicz-Wysocka i wyżej podpisana. Licznie przyjechały twórczynie ludowe z Lipska nad Biebrzą na czele z p. Krystyną Cieśluk.

Podczas seminarium można było posłuchać wystąpień Anny Augustynowicz, kierownika Centrum Kultury Ludowej Suwalszczyzny i Przygranicza w ROKiS, która opowiedziała o projekcie, dzięki któremu mogło dojść do spotkania, a wcześniej do badań etnograficznych i powstania książki profesora Mariana Pokropka „Ludowe tradycje Suwalszczyzny”; samego Profesora, który mówił o krajobrazie kulturowym Suwalszczyzny, stanie badań i perspektywach badawczych; Mirosława Nalaskowskiego, muzyka zajmującego się od 1973 roku folklorystyką muzyczną Suwalszczyzny i przyległych jej regionów, opowiadającego o przeprowadzonych badaniach na ten temat. Wykład poparty był wieloma przykładami muzycznymi. Na zakończenie części wykładowej wystąpił kulturoznawca, Krzysztof Snarski prowadzący dział etnografii w Muzeum Okręgowym w Suwałkach z tematem o cmentarzach i obrzędzie pochówku u Staroobrzędowców na Suwalszczyźnie.

Profesor Marian Pokropek jest etnografem. Urodził się w 1932 roku w woj. mazowieckim. Od 1956 roku brał udział w ogólnopolskich badaniach terenowych Polskiego Atlasu Etnograficznego. Przez wiele lat pracował w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego. Interesował się przede wszystkim ludową architekturą i sztuką Polski i Słowiańszczyzny (Białoruś, Litwa, Macedonia, Bułgaria). Opublikował wiele książek i artykułów naukowych, m.in. wydaną w 1979 roku, ważną dla Suwalszczyzny, pracę pt. „Wytwórczość i sztuka ludowa Pojezierza Suwalsko-Augustowskiego”. Swą przygodę z Suwalszczyzną, jej odkrywanie i badanie rozpoczął w latach 60. XX wieku podczas prac Kompleksowej Ekspedycji Jaćwieskiej. Od 2002 roku jest już na emeryturze. Prowadzi założone przez siebie Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach.

Spotkanie zwieńczyła promocja najnowszej książki profesora „Ludowe tradycje Suwalszczyzny” wydanej w 2010 roku przez ROKiS w Suwałkach. Współautorem książki jest Gustaw Juzala-Deprati, etnomuzykolog, doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN w Krakowie. Jej redaktorami są już powyżej przedstawiani Mirosław Nalaskowski i Krzysztof Snarski oraz Piotr Kuczek, etnograf z Regionalnego Ośrodka Kultury i Sztuki w Suwałkach dokumentujący krajobraz kulturowy Suwalszczyzny i koordynujący działalność wydawniczą w ROKiS, koordynator projektu „Ludowe tradycje Suwalszczyzny – etnograficzne kompendium”. Stroną graficzną książki zajmował się suwalski artysta fotografii i grafiki, Stanisław Woś, a od strony składu pracował nad nią Kazimierz Sobecki.

Do książki dołączona jest płyta „Folklor muzyczny Suwalszczyzny” zawierająca 142 pozycje muzyczne z wokalnego repertuaru z centralnej i zachodniej Suwalszczyzny, wokalnego repertuaru litewskiego z Suwalszczyzny, a także pogranicza polsko-czarnoruskiego z okolic Lipska nad Biebrzą, pogranicza polsko-litewskiego, wokalnego repertuaru Rosjan starowierców z Suwalszczyzny i repertuaru instrumentalnego z tych terenów. Wszystkie nagrania pochodzą z archiwum Polskiego Radia.

Książka o objętości 313 stron jest bogato ilustrowana. Przedstawia następującą problematykę: Suwalszczyzna w literaturze naukowej, osadnictwo, budownictwo wiejskie i zdobnictwo architektoniczne, plecionkarstwo, tkactwo i haft, strój ludowy, garncarstwo, kowalstwo użytkowe i artystyczne, plastyka obrzędowa, rzeźba i malarstwo, krzyże, kapliczki i budownictwo sakralne oraz wielokulturowy folklor muzyczny Suwalszczyzny, opracowany przez Gustawa Juzala-Deprati.

Warto było być na spotkaniu i wzbogacić się przy końcu roku duchowo. Spotkaniu towarzyszyła muzyka grana na żywo przez twórców ludowych i słodki poczęstunek. W książce otrzymaliśmy dzieło niebywałe, wzbogacające naszą wiedzę o tradycjach i kulturze ziemi, na której mieszkamy. Polecam ją z całego serca wszystkim zainteresowanym tym tematem.


Interesujących się etnografią Suwalszczyzny odsyłam do Miejskiej Biblioteki Publicznej APK w Augustowie, gdzie można zapoznać się z czterema dziełami prof. Mariana Pokropka:

  1. Fryś-Pietraszkowa Ewa, Kunczyńska-Iracka Anna, Pokropek Marian: Sztuka ludowa w Polsce. Warszawa: Wydawnictwo Arkady 1988.
  2. Pokropek Marian: Atlas sztuki ludowej i folkloru w Polsce. Warszawa: Wydawnictwo Arkady, 1978.
  3. Pokropek Marian: Ludowe tradycje Suwalszczyzny. Aneks: Gustaw Juzala-Deprati: Wielokulturowy folklor muzyczny Suwalszczyzny. – Suwałki: Regionalny Ośrodek Kultury i Sztuki w Suwałkach, 2010 [do książki dołączona jest płyta „Folklor muzyczny Suwalszczyzny”].
  4. Pokropek Marian: Wytwórczość i sztuka ludowa Pojezierza Suwalsko-Augustowskiego. – Warszawa: Zakład Wydawnictw CZSR, 1979.

 

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Barwy Ukrainy

Niebo ty błękitne niebo

rozpostrzyj się nad bolejącą Ukrainą

Ziemio ty złota ziemio

pszenicą rozszum się pod płaczącym niebem

Michale Archaniele mieczem swym rozpal serca na świecie

tarczą swą ochroń linię styku nieba z ziemią

Boskim pokojem powiej nad głowami strwożonych ukraińskich dzieci

 

Augustów, 25.02.2022

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Maje mojego dzieciństwa – gawęda Józefy Drozdowskiej

serca Maryi

Maje zapamiętane przeze mnie z dzieciństwa były przeważnie ciepłe, suto przybrane zielenią i kwiatkami. W ogródkach obok konwalii zakwitały delikatne, o różowych serduszkach „serca Maryi”. Przydrożne krzyże przystrajane były na ten czas przez nas, dzieci, wiankami witymi ze złocistych mleczy i białej koniczynki.

Wieczorami schodziliśmy się na nabożeństwa majowe. Na koloniach wsi Jeziorki, pod Turówką, gdzie mieszkałam, przez wiele lat odbywały się one w domu pana Wacława Kondratowicza. Jak głosi tutejsza legenda, w miejscu, gdzie stoi dotąd ich dom, pobudowana była pierwsza chata osadnika, który na puszczańskiej polanie założył naszą wieś.
W małym, ale mającym w sobie ducha nabożności domu spotykali się wszyscy na modlitwie, której przewodziła pani Agnieszka Kondratowiczowa, matka moich koleżanek Wini, Jadzi i Krysi, wychowująca w duchu religijnym kilkoro dzieci, a w jakiś sposób pośrednio i nas – sąsiedzkich. Odśpiewywanej lub odczytywanej przed domowym ołtarzykiem, przybranym kwiatami, „Litanii Loretańskiej do NMP” towarzyszyły liczne pieśni maryjne z „Chwalcie, łąki umajone”, „Po górach, dolinach” i „Serdeczna Matko” na czele.

Wracałyśmy do domów, jak przystało na dzieci, rozbawione, przekrzykując kumkanie żab w licznych wówczas we wsi sadzawkach i „torfowniakach”, klekotanie bocianów i śpiewy ptaków w drzewach. Jedna z głównych kolonijnych dróg – gościniec – obsadzona była gęsto topolami. Na nich to mrowiło się w maju od chrabąszczy, którymi chłopcy mieli zwyczaj straszyć dziewczęta, wkładając je za kołnierze sukienek, często dla psikusów nawet podczas modlitwy.
Wieczorami niosły się również po polach pieśni maryjne z sąsiedniej wsi Żarnowo, gdzie był zwyczaj zbierania się ludzi na majowe przy przydrożnych krzyżach.

W moim rodzinnym domu ci, którzy nie szli na majowe, odczytywali wspólnie na głos litanię do Matki Bożej. W innych domach również. Często wspominam te rozkwiecone i rozmodlone maje, dające siłę memu życiu również i teraz, i myślę, że innym także.

Gawęda pochodzi z książki Józefy Drozdowskiej „Opowieści z domu pod topolą”

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pamięć to też miłość. Przypisek do genealogii rodziny

Fotografia z albumu rodzinnego Józefy Drozdowskiej, rozm 8,6 x 6,7 koloru sepii
Fotografia z albumu rodzinnego Józefy Drozdowskiej, rozm 8,6 x 6,7 koloru sepii
Fotografia z albumu rodzinnego Józefy Drozdowskiej, rozm 8,6 x 6,7 koloru sepii

Tyle razy oglądałam ten album, że powinnam znać każdą przedstawioną w nim osobę. Każde sfotografowane miejsce. Bóg będzie nas kiedyś wszystkich wołał po imieniu. Należy więc o każdym pamiętać. Trzeba przeżyć tak wiele lat, jak ja, by wreszcie uświadomić to sobie dogłębnie.

Oto leży przede mną album pamięci i zapomnienia. Tę opowieść piszę o nim i o jednym ze zdjęć w nim zamieszczonym. Drewniane lakierowane na czarno okładki z szarym płóciennym grzbietem i takiegoż koloru kartami związanymi na grzbiecie wypłowiałą brązową tasiemką. Na przedniej jego okładce rodzaj płaskorzeźby. W ukośnym rombie sylwetka dostojnego kościoła. Ściany czworoboku spowite w kwiatki i gałązki jakby od niechcenia barwione gdzieniegdzie zielenią, czerwienią i brązem. Na tylnej  ̶  nie ma żadnych przedstawień. Od wewnątrz wyklejki w granatowo-stalowe mazaje. Album, delikatnie mówiąc, jest podniszczony, ale dla mnie wciąż cenny, bo rodzinny. Od kiedy zajmuję się na poważne genealogią, współorganizuję zjazdy rodzinne, przeglądam i indeksuję księgi parafialne, nabiera jeszcze większej ważności niż dotąd, ale z tej to przyczyny jest też raniony. Zdjęcia wklejano w nim tak „porządnieˮ, że chcąc bliżej poznać tych, co na fotografiach, trzeba je teraz odrywać siłą od kart albumu, by móc przeczytać napisy na odwrotnej ich stronie. Wszyscy, włącznie ze mną, wklejając je myśleli, że pamięć jest trwała. Opowieści i daty zacierają się w niej jednak i stajemy przed zagadką, której już nie sposób rozwiązać. Tak jest i ze mną oraz z fotografią, o której chcę opowiedzieć.

Jest ona niewielkim prostokątem w kolorze sepii. Bez żadnej daty i chociażby najmniejszego opisu. Już nie ma osób, które mogłyby mi coś więcej zdradzić, niż to, co dyktują strzępki mojej pamięci. Zdjęcie, jak mniemam, wykonane zostało na kilka lat przed II wojną światową. Zapewne w zakładzie któregoś z rajgrodzkich fotografów. Nie ma na nim żadnej pieczątki moją myśl potwierdzającej. Miasteczko to leżało najbliżej miejsca, gdzie mieszkali moi przodkowie, więc z tego wnioskuję jego pochodzenie. A może zrobiono je w nieco dalszym i większym mieście Grajewie? Nie pamiętam, co mi opowiadała o nim mama, nie zanotowałam żadnych szczegółów.

Na nim Irenka, bratanica mojej mamy, jak przystało na kilkunastoletnią uczennicę rajgrodzkiej szkoły w ciemnym bereciku, spod którego wystaje równiuteńko obcięta jasna grzywka i z grzecznie ułożonymi rękami na płaszczyku niezakrywającym kolan. Wysmukłe nogi w bucikach z wyłogami opiera o krzesło, na którym siedzi. Filuterny uśmiech, który nie opuszczał jej nigdy, po latach złożony został we wspólnej mogile z jej ojcem Stanisławem, który zbyt wcześnie, tuż po wojnie, pożegnał się z życiem i spoczywa na rajgrodzkim cmentarzu nieopodal kościoła. Gdy patrzy w aparat fotografa przed nią daleka jeszcze wojna. Na szczęście nic o niej nie wie i chyba jej nie przeczuwa. Może i chciałaby mi coś podpowiedzieć, ale przestrzenie między nami jakże odległe teraz. Kiedy odwiedzałam ją w Grajewie schorowaną, tuż przed śmiercią, nie przyszło mi do głowy wziąć ze sobą fotografii i dopytać się o jej szczegóły. Obok Irenki siedzi na zdjęciu, w jasnym kapeluszu zakrywającym całą głowę, Jadwiga  ̶  jej mama, a moja wujenka. Jedynie nad lewym uchem wyziera spod niego kosmyk ciemnych włosów. W czarnym płaszczu i takich lakierkach zapinanych na paseczek przytrzymuje na kolanach torebkę z metalowym zamknięciem. W jasnych pończochach i rękawiczkach, i z takąż apaszką pod szyją oraz z subtelnym uśmiechem. Nie przypuszcza zapewne, że życie zaproponuje jej dwóch mężów, na dodatek dopowiem, że będą rodzonymi braćmi.

Za nimi stoją trzy panie. Jakże młode jeszcze. I tu moja zagadka. Imienia i nazwiska jednej z nich od lat szukam bez powodzenia. Z lewej strony to ciotka Eleonora. Jest jeszcze przed wyjazdem w lasy pod Nowogródkiem, gdzie gospodarzyła swemu bratu Józefowi na placówce leśnej, który kilka lat później został stamtąd wywieziony na Sybir. Przed małżeństwem z Konstantym Andrzejem, który tak pięknie grywał na kilku instrumentach. Stoi w białych butach wyprostowana jak struna, ubrana w jasny długi, dwurzędowy płaszcz. Z dużym jasnym kapeluszem na głowie, z mniej wykręconym rondem niż u bratowej, w dłoni trzymając, ściągniętą z niej, białą rękawiczkę. Z prawej strony najniższa z kobiet to Zofia − moja mama. Szczupła, z czarnym toczkiem na ciemnych włosach, ubrana w jasny płaszcz, a może żakiet. Nie wszystko na zdjęciu dokładnie widać. Pod szyją wyłogi kołnierza spięte ma broszką w kształcie kwiatu. Podobna, lecz mniejsza ozdoba, widnieje u jej rękawiczki. W ubranej w nią dłoni trzyma czarną torebkę na krótkiej rączce. Twarz jej jak z przedwojennych filmów, a oko jakże zadziorne. Nic nie miała później w sobie z tego wzroku. Pamiętam ją i kocham już całkiem inną. Jeszcze panna wówczas. Narzeczony marynarz zginie w czasie wojny. W dwa lata po niej wyjdzie za mojego ojca. Teraz jednak nic o tym jej nie wiadomo.

Pośrodku stoi pani nieco starsza od sióstr, a młodsza od ich bratowej. W białym berecie na ciemnych włosach związanych wstążką, która spada z boku na kołnierz. O pociągłej twarzy, z bardzo subtelnym uśmiechem. W jasnym ubraniu z apaszką podobnego koloru. Kim ona jest? Dopytuję siebie w myślach. Czy to mamina ciotka Józefa, siostra jej ojca, o której prawie nic nie wiem? Jedynie słyszałam w dzieciństwie jej imię i kilka czułych o niej opinii, a którą tak naprawdę odnalazłam dopiero kilka lat temu w metrykach parafialnego kościoła. Jeżeli to ona, to pięknie umiała śpiewać i była dla mamy bardzo dobra. A może to jakaś inna krewna, kuzynka czy sąsiadka? Nikt z żyjących nie umie mi pomóc rozwiązać tej zagadki.

Miłość to pamięć, powiadam wszystkim. Bóg będzie nas kiedyś wołał po imieniu. Jak się odnajdziemy w tym tłumie, nie znając swoich imion?

Oto i cała historia wysnuta ze starej fotografii. Mogłabym jeszcze dłużej snuć opowieść o niej, ale nie chcę zdradzać wszystkich historii rodzinnych. Może jeszcze przyjdzie kiedyś na to czas. A jeśli nie zdążę, jak moi przodkowie?

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pamięci mieszkańców parafii Janówka umarłych na zarazę w roku 1710

Tablica ze zmarłymi na zarazę w Janówce, fot. J. Drozdowska

O tablicy upamiętniającej mieszkańców parafii Janówka zmarłych w wyniku zarazy umieszczonej w kruchcie w kościoła pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie w Janówce

Tablica koloru ciemnobrązowego (najprawdopodobniej miedziana) wisi w kruchcie po lewej stronie, jak się wchodzi do świątyni. Zawieszona jest na dwóch wielkich hakach. Zwieńcza ją krzyż o wymiarach 23 cm wysoki i 17 cm szeroki w swoich ramionach. U podstawy krzyża widnieje wyryta łacińska inskrypcja: D. O. M. [oznaczać może: Deo Optiomo Maximo, w tłumaczeniu: Bogu Najlepszemu, Najświętszemu bądź Deo Omnipotenti Maximo, czyli Bogu Wszechmogącemu, Najświętszemu. Płyta może być formą nagrobka, wtedy napis może brzmieć: Domus Omnium Mortuorum (Mortalium), czyli Dom wszystkich zmarłych bądź Dom wszystkich śmiertelników]((http://cmentarium.sowa.website.pl/Sztuka/symbole_leksykon_d1.html)). Tablica jest wysoka na 66,8 cm i szeroka na 53, 8 centymetrów. Podstawa jej jest metalowa. Do podstawy jest przybita blacha miedziana, na której przymocowane są ręcznie wybite wklęsłe litery. Całość otoczona jest drewnianą ramą. W nagłówku tablicy jest napis: Pamięci mieszkańców parafii Janówka umarłych na zarazę w roku 1710. Pod nagłówkiem znajdują się cztery kolumny tekstu zwierające nazwy wsi i nazwiska gospodarzy bądź wdów z podaniem liczby zmarłych osób. Na końcu wypisu każdej miejscowości podana została liczba żyjących gospodarzy bądź osób. Spis wsi ułożony jest według następującej kolejności: Janówka, Pruska Mała, Pruska Wielka, Topiłówka, Sucha Wieś, Jaśki, Jabłońskie, Wysokie, Korytki, Wronowa, Jankielówka, Rynki i Moczydły. Wszystkie nazwy, poza Jabłońskimi, są podbarwione kolorystycznie (ciemnogranatowo). Pod nazwą każdej z nich wypisani są nazwiskami gospodarze z imienia i nazwiska bądź wdowy z nazwiska lub nazwy utworzonej od imienia lub nazwiska męża. Zdarzają się zapisy samych imion lub samych nazwisk czy, co przypuszczam, zajęć danych osób (np. szklarz, krawiec, kowal). W Janówce jest zapis o ks. proboszczu i jego służbie. W Rynkach zaś zaznaczono, że zmarli „Młyn z wszystkimiˮ, więc mógł umrzeć młynarz z rodziną i pracownikami. Obok nazwisk/nazw gospodarzy/wdów podana jest liczba zmarłych osób. Na tablicy widnieją nazwiska jej fundatora i wykonawcy. Fundatorem jest ks. A. Kochański. Zapewne chodzi o stryja zmarłego w listopadzie br. byłego proboszcza parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Augustowie, imiennika tamtego, czyli ks. inf. Antoniego Kochańskiego. Ksiądz Antoni Kochański był proboszczem w Janówce w czasie od 26 listopada 1959 roku do 2 lipca 1974. Na tablicy nie ma widocznego roku, w którym powstała, chyba że na jej odwrotnej (niedostępnej dla wzroku) stronie. Rzemieślnikiem wykonującym tablicę był S. Stefanowski. Treść tablicy jest wybita wersalikami. Zarazę tę (nie nazywając jej) i jej spustoszenia wspomina Tomasz Naruszewicz w przypisach opracowanej przez siebie pozycji „Opisy parafii diecezji wileńskiej z 1784 roku. T.3. Dekanat Olwitaˮ (Bakałarzewo 2009). Mówi o niej jako o dżumie Jarosław Szlaszyński w książce „W blasku i cieniu Augustowa. Z dziejów obszaru gminy Augustówˮ (Augustów 2014). Opisuje wynikłe z niej szkody Jerzy Wiśniewski w pracy „Dzieje osadnictwa w powiecie augustowskim od XV do końca XVIII wieku” (Białystok 1967). Powołuje się na rejestr powstały w1711 roku ludzi wymarłych w dobrach Dowspudy i Mazurków. Nazwiska i liczby wówczas zmarłych przytacza w swoim opracowaniu „Janówka. Parafia i kościół św. Anny. Materiały do historii” Aleksander Radzaj, podając źródło: „Regestr ludzi wymarłych z powietrza (spis sporządzony 24 lipca 1711 roku)ˮ. Na ten sam spis powołuje się Marcin Halicki pisząc o zarazie na portalu „Raczkowskie Archiwaliaˮ.

Robiąc indeksację tejże tablicy spisywałam nazwy miejscowości i nazwiska tak, jak są na niej podane((indeksy dostępne są poprzez wyszukiwarkę Geneo)). Widzę, że zbytnio nie różnią się lub niewiele różnią od nazwisk ze spisów z opracowania Aleksandra Radzaja. Znawcy historii nazwisk, ich powstawania i przemian niechaj się później do tego odniosą.  Dla genealogów każda wiadomość jest istotna. Myślę, że znalazłam na niej dwóch swoich przodków lub ich bezpośrednich krewnych (Jakuba Chmielewskiego z Jabłońskich i  Michała Chojnickiego (Choynieckiego) z Topiłówki i jest mi to bardzo ważne. Mogę ich wspomnieć z imienia przed Bogiem, a przecież oto chodzi w genealogii, by poznać swoich przodków i za nich się modlić. Do wyjaśnienia jest informacja śmierci w czasie zarazy byłego proboszcza parafii janowskiej plebana ks. Jana Sucharzewskiego. Niektórzy historycy podają, że na czas zarazy wyjechał do Suwałk, inni zaś, że zmarł. Jerzy Wiśniewski wprost pisze: „W czasie moru zmarł również pleban janowski, Jan Suchorzewskiˮ.  Na tablicy w kościele w Janówce jest również podany jako zmarły na zarazę. W aktach chrztów i ślubów z lat, w których był proboszczem, indeksowanych przez Krzysztofa Zięcinę, widnieje jako ks. Jan Franciszek Sucharzewski. Akty charakterem jego pisma miały być spisywane również, co twierdzi Krzysztof Zięcina, po okresie zarazy. Zostaje to historykom do dokładnego wyjaśnienia.

Czasami trudno jest w wybitych cyfrach odróżnić na fotografii 8 od 6, dlatego w rubryce podałam obie cyfry ze znakiem zapytania. Może ktoś z czytelników odczytać poprawnie i poprosić o naniesienie zmiany. Według moich obliczeń z tablicy pozostałych żywych powinno być 54, a nie 55, w publikacjach historyków, których wymieniam, podawana jest liczba 52. Na tablicy podana jest liczba zmarłych 870 osób, w moim odczytaniu jest to liczba 863 (różnica mogła zaistnieć z odczytania liczb 8 i 6). Historycy podają nieco mniejszą liczbę, bo 851. Myślę, że różnica między tablicą a źródłami, na które powołują się historycy mogła wynikać z błędnego odczytania staropolskich określeń liczebników takich jak choćby „samotrzeć”, „samowtórˮ itp. przez spisujących wykazy na tablicę. Nie jest to jednak bardzo rażąca różnica.

Tablica może być przyczynkiem do zainteresowania głębszego zarazą z początków XVIII wieku na obszarze parafii janowskiej i poszukiwania bliższych źródeł. Każde źródło, również i tę tablicę (uważam, że można ją uznawać za rodzaj źródła) należy poddawać krytyce i dociekać na ile podaje prawdziwe dane. Warta jest mimo tego zainteresowania, a Śp. Ks. Antoniemu Kochańskiemu, byłemu proboszczowi janowskiemu, należy się uznanie, że zainteresował się tym problemem i swoim wiernym poddał go uwadze.

Przyszło nam samym żyć w czasie zarazy. Na naszych oczach odchodzi wiele osób, w tym naszych krewnych i znajomych. Z tego m.in. powodu problem zarazy z początku XVIII wieku na naszych terenach jest mi osobiście bliski. Swego czasu interesowałam się  karawakami (krzyżami stawianymi przeciwko zarazie) na naszych terenach i cmentarzami wiejskimi, na których chowano tzw. „zaraźnikówˮ, i o tym pisałam. Dobrze, że istnieją materialne ślady po tych strasznych przejściach.

Serdecznie dziękuję za wszelką pomoc (w dojeździe do Janówki, mierzeniu, fotografowaniu i odczytaniu tablicy) Krzysztofowi Anuszkiewiczowi.

Fotografie tablicy Krzysztof Anuszkiewicz i Józefa Drozdowska.

 

 

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Nieistniejący kościół św. Małgorzaty w Netcie

Zarówno początek, jak i koniec roku kalendarzowego zmu­sza do refleksji nad życiem i przemijaniem naszego byto­wania na ziemi. Nie często zastanawiamy się jednak nad tym, że zmienia się również przestrzeń dookoła nas. Do­ tyczy to także architektury, w tym sakralnej. Od wie­ków nie ma na terenie Netty (obecnie Netty Pierwszej) w parafii Bargłów kościoła pw. św. Małgorzaty.

Najstarsze wzmianki

Józef Golubiewski, wnikliwy kronikarz bargłowski, w Kronice kró­lewskiej parafii bargłowskiej wynotowuje z dokumentów trzy informacje mówiące o istnieniu kościoła w Netcie. Pierwsza z nich jest zaczerpnięta z listu króla Zygmunta Augusta z 1561 roku, druga z 1700 i trzecia wzięta z inwentarza kościelnego spisanego w 1783 roku. Po istnieniu kościoła w Netcie powstały ślady w niewielu dokumentach i nielicznych publikacjach, a także pamięć wśród niektórych mieszkańców wsi.

Historyk Jerzy Wiśniewski w pracy Dzieje osadnictwa w powiecie augustowskim od XV do końca XVIII wieku podaje miejscową nazwę wzgórza „Kościółek” i przypuszcza, że na nim mógł właśnie stać kościół filialny bargłowskiej świątyni. W czasie, gdy poszukiwałam we wrze­śniu 2006 roku śladów po tymże miejscu, większość pytanych przeze mnie ludzi nie słyszała o istnieniu niegdyś kościoła w Netcie. Ktoś anonimowy skierował mnie nad Kanał Augustowski, a tam spotkany przez mnie Tadeusz Połubiński dokładnie wskazał mi wzgórze, na którym stał kościół i podzielił się informacjami.

Zbudował Jan Radziwiłł

Pracując nad zabytkami sakralnymi Bargłowa Kościelnego, zapo­znałam się z kopiowanymi przez Józefa Golubiewskiego dokumentarni parafialnymi. Wśród nich znajdowała się kopia listu króla Zygmunta Augusta z grudnia 1561 roku do proboszcza bargłowskiego Tomasza Bohdana Szaciły (Józef Golubiewski w Poczcie Księży proboszczów i administratorów parafii bargłowskiej podaje go jako pierwszego pro­boszcza w Bargłowie), w którym to władca przydzielił mu znajdujący się kościół w Netcie wraz z ziemią w wysokości trzech włók, trzech morgów i dwóch prętów. Z listu wynika, że kościół ów, nazywany w dokumencie kościołkiem, pobudował Jan Radziwiłł. List napisany został na prośbę plebana. Miał zapewniać probostwu ziemie te jako własne na wieczne czasy. Położenie ich, cytuję z kopii, w Wołosty naszoy Korolewskoy w obrubie wsi Netty [..] lezaszczyie w koncu wolok naszych koncom – do Rzeki Netty a bokom podle wolok Nettowskich. Jedynym obowiązkiem proboszcza było każdego dnia sprawować w tymże kościele nabożeństwa: kromie tolko Nabożeństwa każdo dziennocho tak on sam, jako i następcy Pilnie powinni czyniti. Nieznany jest rok budowy kościoła. Netta, zwana niegdyś Metą, została założona z upoważnienia Jana Radziwiłła, podczaszego litewskiego, przez pochodzącego ze Srebrowa pod Wizną Mazowszanina – Macieja Srebrowskiego około 1532 roku. Zapewne prywatny kościół Radziwiłłów powstał po założeniu Mety, a przed wcieleniem tych terenów do dóbr królewskich i przed powołaniem w 1544 roku parafii w Bargłowie. Wcześniej tereny te przynależały do parafii w Rajgrodzie. O tym, czy był on pierwotnie kościołem filialnym parafii rajgrodzkiej, do końca nie jest wiadome. Józef Golubiewski w kronice nazywa go kościółkiem prywatnym. Z późniejszych dokumentów wynika, że erygowano go pod wezwaniem św. Małgorzaty.

Wielkiego spustoszenia na ziemiach obejmujących parafię bar­głowską dokonała wojna szwedzka. Zniszczone zostały doszczętnie kościoły: parafialny w Bargłowie i prywatny w leżącym na terenie parafii Grabowie. Kościół w Netcie przetrwał zawieruchę wojenną i w 1700 roku jest notowany jako jedyny na tym terenie. Wspomnia­ny historyk Jerzy Wiśniewski podaje, że: W lepszym stanie byt kościół filialny św. Małgorzaty w Netcie. Zapewne jednak wojna zaszkodziła jego późniejszej świetności i zarazem przyczyniła się do jego upadku. Wieś Netta w czasach potopu szwedzkiego została bardzo zniszczona, a ludzie zubożali. Historyk Jarosław Szlaszyński na podstawie mate­riałów z Państwowego Archiwum Litewskiego w Wilnie podaje, że Netta ogniem zniesiona, tylko cztery pustych chałup zostało.

Wygląd świątyni

Opis kościoła znajduje się w dokumencie wystawionym z okazji ge­neralnej dziekańskiej wizytacji parafii bargłowskiej w marcu 1783 roku. Położony jest on o pół mili od kościoła bargłowskiego. Stoi na górce pod lasem, odległy od Wsi Nety na stay 30. Określany jest mianem spustoszo­nego, nienadającego się do naprawy, a co z tego wynika niezdatnego do odprawiania nabożeństw. Zbudowany jest z drewna. Ma dwoje drzwi i pięć okien. Jedne drzwi podwójne, na zawiasach żelaznych z Zamkiem Wnętrznym z cmentarzyka, drugie również na zawiasach żelaznych, z dwo­ma Proboiami y Skoblem do zakrystii. Okna oprawione są w ołów. Cztery z nich znajdują się w kościółku i jedno w zakrystii. Posadzka w kościele z tarcic. Na wyposażenie kościółka składa się ambonka, dwie ławki i ołtarz z obrazem św. Małgorzaty. Nad babińcem wznosi się kopułka z dzwonkiem, zwieńczona żelaznym krzyżem. Kościół, o czym pisze inwentaryzator ks. Szymon Pienczykowski, w cało spustoszony, tak w Dachu, Scianach iako y we Wnętrzney Ozdobie. Podłoga w nim zgniła, a okna potłuczone, zaś wyposażenie pobutwiałe. Nie jest zdatny do odprawiania nabożeństw, mimo to nadal są one w nim odprawiane. Według starego zwyczaju odprawia się w nim cztery mszy święte w roku: na św.Małgorzatę, drugiego dnia Bożego Narodzenia, drugiego dnia Wielkanocy i drugiego dnia Zielonych Świątek. W opisie parafii stwierdza się, że według tradycji kościółek ten jest erygo­wany pod tytułem św. Małgorzaty. Przy kościele znajdował się cmentarz, określany w opisie sporządzonym z okazji wizytacji cmentarzykiem, który niegdyś był oparkaniony.

Ziemię przynależną temuż kościołowi uprawia pleban bargłowski. Dokumenty kościelne z 1822 i 1832 roku podają, że włóki we wsi Netcie przez poprzedników rozdane są za prywatną umową włościanom, którzy mieszkają we własnych chatach. Podane są również nazwiska tychże. W 1822 roku są to: Maciej Dudek, Jan Drozd, Tomasz Romanowski, Piotr Szymański i Jan Gulan. Dziesięć lat później wymieniani są: Jan Drozd, Kalisz (bez imienia), Antoni Gulan, Andrzej Kościuch i Mateusz Karp

Co się stało z kościołem?

W protokole z wizytacji generalnej z 1822 roku, podpisanym przez proboszcza Jana Kantego Zawadzkiego i dziekana wąsowskiego ks. Modzelewskiego zapisano, że kaplic publicznych w parafii nie ma. Nie wspomina się w nim także kościoła z Netty. Sądzić można po tym, że wówczas kościół św. Małgorzaty w Netcie już nie istniał. Został zapewne rozebrany i według tradycji, podobnie jak spróchniałe krzyże, spalony.

Irena Baturowa w zamieszczonym w „Jaćwieży” artykule o Net­cie-Folwarku wspomina również o wzgórzu z Netty Pierwszej, gdzie stal niegdyś kościół św. Małgorzaty. Podaje, że u jego stóp wypływało źródełko, którego woda leczyła choroby oczu. Według przytoczonej przez nią legendy pewnego razu wodą z tegoż źródełka jakaś bogata pani obmyła oczy swemu ślepnącemu psu i przez to woda utraciła uzdrowicielską moc.

Mój przewodnik po wzgórzu Kościółek opowiadał o tym, że pamięta z opowieści swoich przodków, że w XIX i na początku XX wieku stał na nim drewniany krzyż. Jeszcze do niedawna wyorywane były na wzgórzu kości, co poświadcza istnienie niegdyś w tym miejscu cmentarza.

Myślę, że warto jest zachować w pamięci istnienie kościoła w Netcie i w dalszym ciągu poszukiwać wiadomości, a tym samym odpowiedzi na liczne związane z nim pytania, chociażby takie, kto kościół ten erygował i dlaczego za jego patronkę wybrano św. Małgorzatę?

Wzgórze Kościółek, wrzesień 2006. fot. Józefa Drozdowska
Wzgórze Kościółek, wrzesień 2006. fot. Józefa Drozdowska