Opublikowano Dodaj komentarz

Księga chrztów z Augustowa z lat 1732-1745

Działo się to w czasach, gdy Żarnowo zwane było Ziarnowem, Biernatki – Bernatkami, a Szczebra – Ściebrą. Kolnica była podzielona na Małą i Wielką, a wsie takie jak Wojciech, Strękowizna, Strzelcowizna czy Sajenek były rudniami. Księga chrztów, o której mowa obejmuje lata 1732-1745, choć znajduje się w niej dosłownie kilka wpisów z lat późniejszych. Wykorzystano po prostu pozostawione miejsce.

Nie wiadomo, w którym roku metryki zostały wtórnie ponumerowane (ostatnia nosi numer 1624), ale już w późniejszym okresie wyrwano z księgi pierwszych 20 kart. Zostały niewielkie fragmenty przy wewnętrznym marginesie z fragmentarycznymi danymi, moim zdaniem bez znaczenia genealogicznego. Wandalizm dotknął 345 pierwszych metryk z tej księgi.

Na pozostałych, całych stronach znalazło się łącznie 1307 metryk. Szacując, że jeden rocznik to około 100 metryk, oryginalnie księga faktycznie rozpoczynała się najprawdopodobniej w roku 1729.

Geograficznie ówczesny obszar parafii augustowskiej był bardzo rozległy, obejmował dodatkowo tereny później powstałej parafii szczeberskiej. W tamtym okresie Szczebra może nie była najludniejszą miejscowością parafii augustowskiej, ale była siedzibą guberni szczeberskiej. Przez Szczebrę przewijały się znamienite osoby, które od czasu do czasu pojawiały się w kościele augustowskim, by podawać dziecko do chrztu. Prócz miejscowości graniczących z parafiami Bargłów i Janówka, znajdziemy tam tak odległe od Augustowa wsie, jak Danowskie, Serwy czy Gorczyca. W księdze znalazło się również całkiem sporo metryk dzieci rodzin mieszkających w ościennych parafiach: janowskiej i bargłowskiej, a także na terenie pogranicznych Prus. Ze względu na pochodzenie proboszcza Pieńkowskiego jest też kilka wpisów dotyczących ziemi wiskiej – chrzty dzieci rodziny czy przyjaciół proboszcza wizytujących Augustów.

Lata 1732-1745 to okres urzędowania trzech proboszczów:

  • Jakub Klimowicz – od początku księgi do października 1734 roku
  • Jan Reszka – od grudnia 1734 do kwietnia 1736
  • Jan Stanisław Pieńkowski – od maja 1736 do końca księgi (ostatni wpis jest ze stycznia 1745)
Jedna z metryk spisanych reką ks. Klimowicza
Jedna z metryk spisanych reką ks. Klimowicza

Proboszcz Pieńkowski urzędował na parafii znacznie dłużej, a świadczy o tym choćby późniejszy, pojedynczy wpis z 1756 roku pisany jego ręką.

Podczas nieobecności proboszczów chrztów udzielali i wpisy uzupełniali zastępcy: ks. Hilary Mariusz Klicki, miejscowy wikariusz, ks. Jan Bańkowski, augustowski proboszcz obrządku greckiego, czy proboszczowie z sąsiednich parafii, zakonnicy czy gościnnie pojawiający się hierarchowie z Sejn i Wilna.

Każdy z proboszczów miał swój charakterystyczny styl zapisywania metryk, mniej lub bardziej detaliczny. Wydaje się, że najbardziej sumienny był ks. Pieńkowski, który pisał wyraźnie z zachowaniem gramatycznej struktury zdań, a także obszernie opisywał funkcje i tytuły szlachetnych rodziców i chrzestnych. Najmniej dbający o solidność zapisów był z kolei ks. Reszka, zwłaszcza pod koniec swojej dość krótkiej kadencji. Jego wpisy były niedbałe, pisane zdawkowo i często niedokończone.

Przykłądowa metryka spisana przez ks. Reszkę
Przykłądowa metryka spisana przez ks. Reszkę

Zawarte w tej księdze metryki zawierają następujące informacje:

  • Record number
  • Miejscowość zamieszkania rodziców
  • Data chrztu
  • Imię i nazwisko księdza udzielającego chrztu
  • Imię nadane dziecku
  • Imię i nazwisko ojca, ewentualnie status społeczny czy funkcja
  • Imię i nazwisko matki, ewentualnie status społeczny
  • Imiona nazwiska, status społeczny czy funkcja chrzestnych i asystentów
Metryka z 1740 roku zapisana przez ks. Pieńkowskiego
Metryka z 1740 roku zapisana przez ks. Pieńkowskiego

Niestety nie każda metryka zawiera taki komplet informacji. Czasem brakuje podstawowych danych takich jak miejscowość (zwłaszcza przy wpisach na samej górze danej strony) czy nawet nazwisko rodzica. Najczęściej we wpisach pomijano nazwisko panieńskie matki, ale było to mocno uzależnione od urzędującego proboszcza: ks. Klimowicz – 40% pominiętych nazwisk, ks. Reszka – 21% pominiętych, ks. Pieńkowski 68% pominiętych. Mimo sporej liczby pominiętych wpisów nazwisk rodowych matek, to przy odrobinie szczęścia i uważnej analizie wszystkich wpisów dotyczących danej rodziny można w sporej części przypadków takie dane ustalić.

Na pewno pomoże w tym księga ślubów obejmująca podobny okres i ciągle czekająca na zindeksowanie.

Na koniec zadanie dla największych entuzjastów historii lokalnej i genealogii: na podstawie wpisów z tej księgi ustalić listę rodzin i osób zamieszkujących parafię augustowską, czyli spis mieszkańców parafii. Zadanie trudne, ale wykonalne, do którego potrzebny jest nie tylko entuzjazm i zacięcie, ale też mnóstwo czasu. Taka analiza byłaby jednak bezcennym przyczynkiem do poznania historii regionu.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Jak powstał film “Podróż do Augustowa”

On our YouTube znajduje się film Naomi Sokol Zeavin pt. “Podróż do Augustowa”. Materiały do tego filmu kręcone były w 1981 roku i właśnie Augustów z tamtego czasu został na filmie uchwycony. Film dotyczy historii augustowskich żydów i ich upamiętnienia poprzez budowę pomnika na starym cmentarzu żydowskim, a poniższy, niezwykle ciekawy tekst z kolei w szczegółach opowiada jak powstał ten film. Jeśli interesuje Cię kultura i historia Żydów Suwalszczyzny, wesprzyj tłumaczenie “Księgi pamięci Żydów augustowskich”: https://jzi.org.pl/en/product-category/kpza/


On an adventurous journey behind the then-Iron Curtain countries, I find myself with my former husband in Communist Warsaw, Poland. We were sitting in the lobby of our hotel, the year 1979. I asked Zasha, the tour leader if we could leave the group for a four-hour trip to the town of Augustów where my father was born. I wanted to see where many generations of the Sokolsky family had lived. The guide provided us with a jovial man who would drive us; he spoke Polish and German, but he couldn't speak English.

All the while during the drive up the narrow winding roads, my heart was pounding. At long last we reached the pretty town square in the beautiful lake region of Augustów. The first thing our driver did was go and ask the young blonde woman in the information kiosk if she knew where the Jewish cemetery was. Her name was Anna, she said she did not know but took us to her home nearby to pick up her mother Regina Buksińska, who was the only English teacher at their high school. Out of the house came this little woman, under five feet tall, in her late forties, with a huge smile as big as she was.

Regina immediately took us to the home of Józef Babkowski. He was a strongly built, husky man, seventy nine years old. The deep crevasses on his face told of a man that had lived hard and worked hard. Mr. Babkowski was thought of as the town historian. He had hidden a little Jewish girl all through the war, risking the safety of himself and his family. Mr. Babkowski remembered the Sokolsky family and said he had shopped in the two stores that they had owned. He put his hand up and held it out, not too high and said, "Oh, they were the good-looking little people." True to fact, my father was the tallest of the six sons and two girls and he was only five feet six inches tall.

Regina Buksińska i Józef Babkowski. Kadr z filmu"Podróż do Augustowa"
Regina Buksińska and Józef Babkowski. Still from the movie "Journey to Augustów"

Oprowadził nas po rynku i pokazał, gdzie mieszkała moja rodzina. Powiedziałam, że chcę iść na cmentarz, aby złożyć wyrazy szacunku. Regina powiedziała “Cmentarza nie ma”, a pan Babkowski powiedział “O tak, jest” i poprowadził nas na długi spacer przez miasto do gęstego lasu. Odpychając gałęzie od twarzy, zdałam sobie sprawę, że cmentarz już nie istnieje. Pan Babkowski mówił dalej po polsku, a Regina tłumaczyła, że Niemcy zabrali wszystkie macewy i wykorzystali je do budowy dróg i chodników, resztę ułożyli w żydowskim getcie. Zapytałam: „Czy ciała nadal tu są?” Jego odpowiedź brzmiała: „Tak”. Stanie na grobach moich krewnych sprawiało, że czułam się dziwnie. W lesie stał piękny drewniany dom, w którym niegdyś przygotowywano ciała do żydowskiego pochówku, teraz mieszkała w nim polska rodzina. Tuż obok cmentarza żydowskiego stał duży cmentarz katolicki. Był całkowicie nienaruszony, wszystkie groby były na swoich miejscach.

Mr. Babkowski then said, "Let's walk over to the other side of town where the ghetto was." We came upon a small area of small homes. In the comer of a large lot were many broken headstones, helter skelter with high grass growing around them. He then told us how in 1941, when the Germans walked into town, they took all the Jewish men from ages 15-65 and shot them in the woods near Szczebra, a total of one thousand and fifty men. He said the noise was so loud people in the town could hear the guns and it scared them.

Macewy na terenie dawnego getta żydowskiego na Barakach. Widok z roku 1980 (po lewej) i współczesny (po prawej)
Matzevot in the former Jewish ghetto in Baraki. 1980 (left) and modern (right) view

We all piled into the car and drove to the woods, a short way out of town to see where this horrific event took place. The woods were made up of tall pines going up to the sky. My father had told me of the beautiful woods of Poland. At that point the trees didn't appear so lovely to me and I couldn't wait to start our trip back to Warsaw. I was feeling relieved that my grandparents had died a natural death in the early nineteen thirties.

I was really depressed on the ride back to our hotel. I became quiet, which is rare for me. I decided then and there I must do something so my relatives and all those who died in the holocaust must not be forgotten. It was hard to believe, not one person in the entire town of Augustów was Jewish.

After a few weeks of serious thinking, I called the Polish Embassy in Washington, D.C. and made an appointment with the first secretary, Mr. Bronisław Stawiński. I drove to see him, only forty five minutes from my home in Virginia. When he walked in the room, I thought immediately he looked like my late father. Sure enough, he told me his grandmother was Jewish and the family hid in the woods during the war. I proposed to him that I would like to restore the Jewish cemetery and build a monument to the Jewish people who perished during the holocaust.

Secretary Stawiński was very sympathetic and said he would get in touch with the mayor of the town1 to get permission to build a monument. The Mayor of the town said no to our first request, but we persisted and the second time, we got permission. Secretary Stawiński then got me in touch with the Jewish Organization for all the Jewish people in Poland; their headquarters were situated in Warsaw. The group was named Związek Religijny Wyznania Mojżeszowego, and Moses Finkelstein was president. Mr. Finkelstein did everything for us. He drew up the plans for the layout which I sent, and handled all the money exchanged. His partner in the organization was the non-Jewish bureau chief Jerzy Komack. Together they made a few trips from Warsaw to Augustów to meet with the Mayor and to work out where the monument would be and how large the fenced-in area could be.

Back home in Virginia, I decided to go into Christian cemeteries with large, tall headstones, to find a monument I liked. I found the one that was perfect in a cemetery in Alexandria, Virginia and took a picture of it. Then I went to a Polish stone cutter in Arlington, Virginia, who was kind enough to put the measurements down, and without a charge, drew a picture of the monument. He also wrote instructions of how to cut the stone and the kind of material to use. I sent the details and pictures to Poland and from that, they hired a sculptor, Tobiasz Jan Trzciński.

Two large projects were now ahead of me; one, to find other people from Augustów and two, to raise the money to build the memorial. Mr. Stawiński gave me the name and telephone number of the organization in New York, "Independent Suwalk and Vicinity Benevolent Association". It was organized in 1905. My father used to attend meetings there for years. One summer my parents took care of Stanley, the son of one of the lozmen, when he was going through a tough divorce. That's how close people were years ago.

One day I took the train to New York with my daughter Jill · to meet a member of the Independent Suwałki and Vicinity Benevolent Association who was from Augustów. He was a generous and elegant man, Sam Grodowski. He told me of two women who came from the area, Luba Lewinson and Rachael Nunburg. Rachael lived near me in Maryland.

I went to talk with Rachael the next week. When I came into the kosher grocery store she was sitting at her desk and refused to get up. She was rather stand-offish and leery of me. I could understand when she told me she had been in a concentration camp. After a while she warmed up and did promise to make a donation. I told her I would get in touch with her when I raised all the money.

I did a fund raising campaign by sending letters and calling people. I used my holiday list, my club memberships, the newspapers and radio. We received the largest amount of money from family and relatives. I was very active politically so I had a big base there. Donations came in from the Governor of Virginia, John Dalton, our Congressman, Joel Broyhill and Supervisor 2 Tom Davis.

There was an equal amount of gentile and Jewish people who donated. We did it and raised all the money we needed. Since I was a member of Screen Actors Guild and American Federation of Television and Radio, I thought why not film the ceremony. One of my former husband's generous patients, Mr. Don McNary became the backer of the film.

I took Polish lessons through a friend of Secretary Stawiński, a young women named Mira Creech3. She became my teacher and my friend. We really needed more money and her mother back in Warsaw helped us by exchanging money on the black market. Her sister Anna became my interpreter, and she also hired the Polish film team for me, Interpress. I was told to bring my own Kodak film because they were short of film in Poland.

In 1981, just one year after I wrote to the Jewish organization in Poland, we flew to Poland for the dedication of the monument. It was August, and the weather was really warm and no rain in sight. We stayed at the Hotel Victoria in the center of Warsaw, but spent most of our time at the Madelski's home of Mira and her mother. At this time there was little food, and yet they were so generous to us. Solidarity was on the rise and it looked like the Russians might come in by force and take over the city.

Hotel Victoria Intercontinental przy ul. Królewskiej w Warszawie. Początek lat 80-tych
Victoria Intercontinental Hotel at Królewska Street in Warsaw. The beginning of the 80's

The situation was very tense and food was hard to get. You had to wait in long lines for bread, then go to another line for a little meat. It would take the day to get a sandwich. My friend Mira and her sister Anna even took some of the toilet paper from our hotel bathroom. They had police guarding the hotel so only patrons of the hotel could go in. People had money but nothing was in the stores. One day we stood in a long line to get a stuffed roll, not with a hot dog but with mushrooms.

This was a hard time to accomplish all we did, as Poland was under martial law4. The very next day while we were in Augustów filming and doing the dedication, back at our hotel in Warsaw, the Victoria hotel was surrounded by Polish soldiers holding off the solidarity protesters with guns. My film team was very worried about my safety and I was worried for their families.

Przyjechaliśmy do Polski z kartonami jedzenia, cukru, mąki, z papierosami i prezentami dla wszystkich, którzy nam pomogli. Kiedy kręciliśmy scenę ze mną siedzącą na ławce na rynku, kobieta krzyczała przez okno po polsku: “Daj nam jedzenie! Nie rób nam zdjęć!”

The day before the ceremony we ran around and shot different scenes, for example the one in the woods with Mr. Babkowski and the interviews in the hotel. The next day at the ceremony I was so excited they had Polish flags outlining the forest right up to the monument at the cemetery. There were plants all around the fenced-in area, donated by the city. Twenty eight guilds presented flowers and put them on the monument. The boy and girl scouts stood honor guard and also presented flowers. The Communist Secretary spoke first about "this historic occasion." Next the mayor spoke and welcomed all of us and mentioned the citizens of Poland who died and were buried in this holy ground. Father Zdatowski the local priest spoke and said he had great respect for Jewish men when he too was in the concentration camp in Moghaven5. He admired their will to live, no matter how hard they struggled; they were whipped pulling wagons and they would keep getting up. He spoke of remembering the Jews and respecting their memories.

Mr. Finkelstein spoke saying, "One third of the town's 4,000 people were Jewish, living in Augustów at the time the Germans moved in. They led productive lives side by side with gentiles of the community. They were merchants, skilled tradesmen and professionals. Some of them owning mills and numerous stores. It was a thriving Jewish community. They had a library and helped the poor. They had many synagogues to pray in as you have your churches. They also trained many non-Jews and taught them many trades. They were truly neighbors and friends." Rabbi Hertz, the visiting Rabbi chanted the beautiful words for the dead, "Al moleh rak hamim."At this time there were no permanent Rabbis in Poland. Rabbi Hertz came from Brooklyn, USA.

I spoke for a few minutes and the speech I studied for half a year to say in Polish went right out of my mind, when I saw all those faces looking at me. I put a stone on the monument and said in the Jewish tradition we leave stones on the grave we visited to show we were there and we cared. Anna translated all I said, I ended with the words "jen-koo-yea" in Polish (thank you) and that made them all smile and clap. I then dug a small hole in the Polish soil and buried the tin can with all the names of those who donated money to make this dream come true.

The three people who I contacted in America came to the dedication. Mr. Sam Grodowski left Augustów in the 1930's as a young boy. Rachael Nunburg, the survivor of the ghetto in town, who had spent three years in Auschwitz and whose father was one the men shot in the woods. Also Luba Feldman attended, a sweet women from New Jersey. Right after the ceremony, Mr. Grodowski made arrangements and paid for the headstones that were in the Jewish ghetto to be moved and put behind the memorial.

Uroczystość odsłonięcia pomnika na starym cmentarzu żydowskim w Augustowie. Kadry z filmu “Podróż do Augustowa”

All four of us had given donations, because of that fact we put the four family names on one side of the monument: Sokolsky, Grodowski, Lewinson and Slowatychi. Followed by these words, "Consecrated Land ...In This Cemetery Are Buried Thousands of Jews from the town and community of Augustów."

One woman came up to me right after the ceremony and said in Polish how happy she was that there was now a memorial. She had a Jewish neighbor who was her good friend and they were very close.

After the ceremony we were all joyful but that soon changed to tears for me. The cameraman came to me, all upset and said someone stole the blue plastic bag that he left on the ground with the film we shot the day before. Seems they thought it was food. The police tried to find it and many of the town's people looked in the trash bins and it was even announced on the loudspeakers driving through the town. To no avail, hopeless.

Macewy na dawnym cmentarzu żydowskim w Augustowie - stan pierwotny. Fot. Naomi Zeavin
Matzevot at the former Jewish cemetery in Augustów - original condition. Photo Naomi Zeavin

We only had the day's ceremony filmed. I said that's it, forget it. I just could not think of what to do. But Anna and the crew were wonderful and insisted we take the shots over the next day before we went home. The cameraman got up at dawn to surprise me and rolled up his pants and went wading in the Netta River with his camera to get a fabulous shot of the wide river, which my father was a town hero for swimming across. The film "Journey to Augustów'' is today on CD's and in both the Holocaust Museum in Washington, D.C. and in Yod Visham in Israel.6

I have heard from numerous people that have viewed the film in Washington in the Holocaust Museum research room. A few of them have gone back to Poland to visit the cemetery and monument. One family, the Fishbines had a bus full of family members tour Augustów. They added a large stone of their own at the cemetery. Another man, Hank Hchonzeit, went to Augustów with his daughter. Lovely Regina was both families' guide.

Regina my angel has been watching over the cemetery for the over thirty years. The officials in town are in charge of the cemetery's upkeep but when things are broken, I have to take care of the repair. Regina and her family go and make sure the area is clean and take the leaves off. They also bring flowers and candles. The town is one hundred percent Christian and yet she always finds flowers there or candles, resting on the base of the monument. In the last few years, there has been graffiti and damage. Without one Jew in town, it is beyond me that swastikas and destruction have taken place each year. The mayor of the town does punish those who do the damage, but many get away with it.

“List do Boga” pozostawiony na pomniku w 2007 roku. Fot. Aneta Chilmon

I have been back three times since the ceremony, now over thirty years ago. I have made many friends at the Polish Embassy here in Washington.

Doors have been opened to me and some exciting experiences have made my life fuller and more memorable, due to my calling to restore the cemetery. The first event would be when the doorbell rang and two young handsome men, dressed in dark suits were at my door. They showed me their cards, from the FBI and wanted to talk to me. I invited them in and thought what have I done? Seems they have been taping me and watched and listened to all my phone calls and seen my comings and goings to the Polish Embassy over the years. We also entertained at our home many of the dignitaries from the Embassy.

This was the time of Communism in the 1980's and the Ambassador to America from Poland had just defected, Ambassador F. Romuald Spasowski in December 1981. They asked me if I could get Secretary Stawiński to defect. I did speak to Bronisław about it but he had family back in Poland so he said he would have liked to but couldn't; he would fear for their safety. A few years later the FBI came again and asked me to spy on the new first secretary who I had become social friends with, Krzysztof Nowakowski. I did my best, but got no interesting new information for them. Chris is still my good friend to this day. A few years later when I visited Poland, he and his wife and son took care of me when I went to revisit Augustów.

Just a short time after my visits from the FBI I was getting a presidential appointment from President Ronald Reagan and I wrote down the two visits and names and dates on my clearance. Happy to say, it didn't matter and I got my appointment in 1985.7

Another exciting event that took place through the Polish Embassy in 1991, I became friends with the now non­communist Embassy of Poland, the new first secretary Andrzej Jarecki. He was a very tall, lean and debonair famous playwright and movie director in Poland. He had received many awards, one equivalent to our Oscar8. Due to a rise in Anti-Semitism around the world I wanted to produce a new version of the film and have it in Polish and English. Secretary Jarecki helped me do just that by doing some of the voice over in Polish, and helping with the translation.

Wiele antysemickich incydentów miało miejsce we Francji. To skłoniło mnie do skontaktowania się z Ambasadą Francji w Waszyngtonie. Rozpoczęłam współpracę z sekretarzem prasowym Pierre Gunardem, który otworzył mi wszystkie drzwi. Przejrzałam wszystkie ich papiery i akta i dodałam zdjęcia z Francji w nowej wersji “Podróży do Augustowa”.

The new version was a success and I got an invitation to show the film at the Jewish Festival in San Francisco. Secretary Andrzej Jarecki's close friend was the 1980 Nobel Prize poet Czesław Miłosz who was then teaching at the University of California in Berkeley. He wanted him to see the film. With his letter of introduction, and a call from him to Mr. Miłosz, I was invited to his home. He amazed me to take so much time from his busy dedicated committees at lofty institutions. How were you, this small, young woman single-handedly, and in so short a time, have a monument to Jews erected behind the Iron Curtain?"

My answer was a thousand hands were helping. Many hearts go to fulfill a dream. A Jewish belief is that when you are thought of you live again, and with the memorial, people must think of the Jewish people who once lived there. They live again.

I truly believe it was God who guided me all the way on this journey, for without him, I could not have succeeded. I am just one of his instruments.




  1. In those days at the top of city authorities was not mayor but the head of the city council[]
  2. Fairfax County Board of Supervisors[]
  3. https://pl.wikipedia.org/wiki/Mira_Modelska-Creech [note ed.][]
  4. The author is wrong here, because martial law was introduced only on December 13, 1981 [note ed.][]
  5. It is probably the Mauthausen concentration camp[]
  6. We also donated a copy with the Polish soundtrack to the Augustów Cultural Institutes [note ed.][]
  7. The author was nominated as a Member of the Art Advisory Committee on May 14, 1985 by President Ronald Reagan. [note ed.][]
  8. Tu autorka chyba trochę przesadziła. Film “Marysia i Napoleon” na podstawie dramatu Andrzeja Jareckiego otrzymał w 1967 roku wyróżnienie na Międzynarodowym Festiwalu Filmu Barwnego w Barcelonie[]
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Trzy oblicza Augustowa

Dziś nietypowy wpis! Od darczyńców trzymaliśmy trzy piękne, unikatowe albumy, którymi chcemy się z Wami podzielić. Każdy z tych albumów przedstawia nieco inne oblicze Augustowa i okolic. Żaden z nich nie jest łatwy do zdobycia, a teraz pojawiają się razem na aukcjach Allegro. Aukcje trwają 10 dni, a 100% dochodu ze sprzedaży tych albumów darczyńcy przeznaczają do dofinansowanie tłumaczenia "Księgi pamięci Żydów augustowskich". Więcej o tej inicjatywie oraz o innych sposobach wsparcia tłumaczenia można znaleźć here.

Co jakiś czas będziemy aktualizować ten post informując jaką kwotę łącznie zebraliśmy.


 

Augustów - miasto królewskie

Szlaki turystyczne Ziemi AugustowskiejAlbum ten prezentuje szlaki turystyczne Ziemi Augustowskiej – papieskie, kajakowe, żeglarskie, piesze, rowerowe i konne. Na wszystkich szlakach są widoczne elementy dziedzictwa kulturowego rybołówstwa. Prezentowane w albumie trasy przebiegają przez tereny leśne i przyrodniczo cenne obszary, obok gospodarstw rybackich, łowisk wędkarskich oraz punktów gastronomicznych, oferujących wyśmienite, świeże i zdrowe dania z lokalnych ryb. Albumem tym zachęcamy do odkrywania uroków tych zachwycających terenów oraz do odwiedzenia pięknej i gościnnej Ziemi Augustowskiej.

Album na aukcję przekazał Krzysztof Zięcina ze Stowarzyszenia Jamiński Zespół Indeksacyjny.


 

Augustów - miasto królewskie

Augustów - miasto królewskie

80-stronicowy album wydany przez miasto Augustów.  Zaprasza do wędrówki przez karty historii, prezentuje bogactwa przyrody, osiągnięcia gospodarcze, kulturalne i sportowe grodu nad Nettą. Jesteśmy przekonani, że będzie to podróż wyjątkowa, która zachęci do odkrywania Augustowa na nowo.

Album na aukcję przekazał Bogdan Falicki z Klubu Augustowiaków i Suwalszczan w Warszawie.


 

Wigry z Janem Pawłem II

 

Wigry z Janem Pawłem IIArturo Mari był osobistym fotografem papieża Jana Pawła II. Towarzyszył mu we wszystkich podróżach, w tym również tej, najważniejszej dla mieszkańców Suwalszczyzny, która odbyła się w czerwcu 1999 roku. Fotografie w albumie pokazują, jak doskonale papież czuł się wśród polskich jezior, pól i lasów oraz jak na każdym kroku spotykał się z miłością i oddaniem rodaków.

Album na aukcję przekazał Bogdan Falicki z Klubu Augustowiaków i Suwalszczan w Warszawie.


O tym w jaki sposób te trzy książki się łączą i w jaki sposób dotykają Ziemi Augustowskiej pisze Bogdan Falicki w swoim wierszu napisanym z okazji tej aukcji:

Miasto, wody, pielgrzymi

Miasto

Ulice zaklęte w czuły czworobok
i trzy mosty: wysoki, śluza, upust.
Krajobrazy zapamiętane, widziane i śnione.
Wszystkie pogody 365 dni i nocy,
Wszystkie 6 pór roku od ich początku
Wrośnięte w nasze kości.

Wody

Jeziora, rzeki, Kanał i ich podwodni mieszkańcy,
służący swym ciałem ludzkim pokoleniom.
Odwieczny i zmyślny przepływ białka
ponad przykazaniem „nie zabijaj”.
Ryba: znak pojednania śmierci i życia,
wierzących i pogan, tubylców i najeźdźców.
Wszyscy musieli jeść i karmić dzieci.

Pielgrzymi

Od pól gdzie Klęczący Pan Jezus,
przez przydrożne kapliczki i ołtarzyki
do uzdrawiającego źródełka w Studzienicznej.
Z modlitwą lub w skupionym znoju
Od Zielonych Świątek pieszo do kolejnych Zielonych Świątek.
Kiedyś On po naszych śladach,
teraz my Jego szlakiem.
Czerwcowe powietrze dotąd drga
poruszone Słowem.

Bogdan Falicki
8-9.06.2021

 
Opublikowano Jeden komentarz

Podróż do Augustowa

Naomi Sokol Zeavin jest córką Maksa Sokolskiego, augustowskiego Żyda, który przed II Wojną Światową wyjechał do USA. Pod koniec lat 70-tych Naomi odwiedziła miasto swojego ojca, a po tej wizycie, z zebranych wśród potomków augustowskich Żydów funduszy, na terenie dawnego cmentarza Żydowskiego powstał pomnik upamiętniający tę niegdyś liczną w Augustowie społeczność.

Naomi Sokol Zeavin

Wydarzenia te zostały utrwalone na filmie “Journey to Augustów“, który już był wielokrotnie pokazywany i udostępniany. Nie wszyscy jednak wiedzą, że istnieje wersja tego filmu z polskim lektorem, której nadaliśmy tytuł “Podróż do Augustowa”! Naomi odszukała taką kopię w formacie DVD i przesłała do nas, a my dzielimy się tą wersją jak najszerzej tylko potrafimy. Po konwersji z formatu DVD na format MP4 wgraliśmy ją na nasz kanał YouTube, a płytkę z oryginalnym formatem DVD przekazaliśmy do Augustowskich Placówek Kultury.

Przenieśmy się więc na chwilę do Augustowa z przełomu lat 70-tych i 80-tych, przypomnijmy sobie jego ówczesnych mieszkańców, a także przypomnijmy sobie mieszkańców pochodzenia żydowskiego, po których tak niewiele śladów w Augustowie pozostało. Naszymi działaniami staramy przywrócić się pamięć augustowskich Żydów przygotowując do publikacji tłumaczenie na język polski “Księgi pamięci Żydów augustowskich”. Zachęcamy do wspierania tego ambitnego projektu: https://jzi.org.pl/en/product-category/kpza/.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Tajemnice niemieckiej okupacji w Augustowie

czyli sprawa uratowanej dziewczynki i historia upamiętnienia Żydów augustowskich

W 1980 roku (lub wiosną 1981) mój teść Józef Babkowski poprosił mnie o podwiezienie jego i jego znajomych do Urzędu. Okazało się, że tymi znajomymi są Żydzi z USA – 3 albo 4 osoby po 70-tce, dobrze mówiące po polsku, elegancko ubrane. Mój teść miał wtedy ok. 77 lat i chorował na serce, więc moja pomoc była mu jak najbardziej potrzebna. Woziłem go i jego gości do Urzędu Miasta i do Naczelnika Powiatu. Być może jeszcze gdzieś, bo służyłem, jako kierowca ze trzy, cztery razy. Potem jadłem z nimi obiad w domu u Babkowskich. Przybysze zachowywali się swobodnie w mojej obecności, ale nie przypominam sobie, żeby w rozmowie poruszano temat budowy pomnika ku czci augustowskich Żydów.

Nie byłem wówczas świadomy, w jakim celu goście z USA odwiedzają urzędy i co załatwiają. Pamiętam, że była wśród nich kobieta około 80-tki, o wesołym i dość głośnym sposobie bycia, sprawiająca wrażenie osoby wiodącej rej w tym towarzystwie. Z ich wypowiedzi wynikało, że są to byli mieszkańcy Augustowa.

Ich wizyta w Augustowie nie potrwała długo, bodajże parę dni. Cały ten czas towarzyszył im Józef Babkowski. Dopiero później dowiedziałem się, że załatwiali sprawę budowy i odsłonięcia pomnika nad jeziorem Necko, poświęconego Żydom augustowskim. W uroczystości odsłonięcia nie wziąłem udziału, bo nie zostałem o tym wydarzeniu powiadomiony. Jestem przekonany, że gdyby nie pomoc mojego teścia, pomnik ten nigdy by nie powstał. A już w latach 70-tych Józef Babkowski zabiegał o utworzenie cmentarzyka żydowskiego na terenie dzielnicy Limanowskiego (dawne Baraki), gdzie w czasie wojny było getto. To jego inicjatywa przełożyła się na powstanie tego miejsca pamięci.

Jako chłopiec chodziłem z moim tatą do jego rodziny, gdzie przy grze w karty wspominano wojnę. Pamiętam, jak opowiadano, że Niemcy wyznaczali gospodarzy, którzy mieli konie, żeby w określone dni podstawiali furmanki do lokalnego transportu. Najczęściej było to drewno do tartaku na Lipowcu, ale jednego dnia wożono nagrobki z cmentarza żydowskiego i ładowano je do wagonów. Dokąd je wywieziono – nikt nie wiedział. Prawdopodobnie miały posłużyć, jako materiał budowlany. Pamiętam jak mówiono, że Niemcy zabraniali karmić konie owsem, bo ten był zarezerwowany tylko dla niemieckich koni wojskowych.

Mój teść był osobą mocno doświadczoną przez życie, zapewne przez to pozostał bardzo skryty i trzymał swoje tajemnice tylko dla siebie. Urodził się w 1902 roku w Strękowiźnie koło Augustowa i tam mieszkał mniej więcej do połowy II wojny światowej, prowadząc gospodarstwo rolne. W czasie wojny zabudowania zostały spalone, prawdopodobnie przez Niemców, bo leżały z dala od wsi i mogły dawać schronienie partyzantom. Razem z żoną i dziećmi tułał się potem po wsiach powiatu augustowskiego, zatrzymywał u rodziny i znajomych. W sumie, do końca wojny przebywał w 11 różnych miejscach. Po wyzwoleniu wybudował dom w Augustowie przy ówczesnej ulicy Armii Czerwonej 1 (dziś Mostowa 1A) na gruzach domu należącego przed wojną do jakiegoś Żyda. Doczekał się 10 dzieci, zmarł w 1982 roku w Augustowie.

Przed wojną teść miał oprócz gospodarstwa rolnego także firmę budowlaną (do dziś stoją drewniane budynki Domu Opieki Caritas w Studzienicznej pod Augustowem, postawione przez jego zakład), nieraz więc prowadził interesy z augustowskimi Żydami i utrzymywał z nimi bardzo dobre stosunki. Być może te znajomości spowodowały, że w czasie wojny razem z żoną przechowywali żydowską dziewczynkę, prawdopodobnie była to Krystyna Rechtman (córka Leona czy Maxa – nie wiadomo. Leon i Max Rechtmanowie pochodzili z Augustowa). Po wojnie pisała listy po polsku do Babkowskiego, przychodziły z RPA, ale teść nigdy i nikomu ich nie ujawnił. W latach 1937 i 1938 Janinie i Józefowi Babkowskim urodziły się dwie córki, które niestety zmarły w wieku niemowlęcym. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że uratowana dziewczynka miała papiery którejś ze zmarłych. Nie wiem tego na pewno, ale wydawałoby się to logiczne. Możliwe, że Babkowscy pomagali też doktorowi Szorowi (pisownia fonetyczna). Niestety teść o pewnych sprawach nie rozmawiał ani ze mną, ani nawet ze swoimi dziećmi. Dawał do zrozumienia, że lepiej go nie pytać, bo nie wiadomo, kto jeszcze będzie w Polsce rządził. O historii przechowywania przez Babkowskich żydowskiej dziewczynki nie słyszałem więc od nich samych, natomiast wielokrotnie opowiadali mi o tym starsi mieszkańcy Augustowa. Jedno jest pewne – Józefa Babkowskiego i Leona Rechtmana łączyły bardzo dobre stosunki oparte na olbrzymim zaufaniu.

Po wojnie teść utrzymywał kontakty z Leonem i Maxem Rechtmanami. Leon mieszkał w Austrii w Salzburgu do końca życia, zmarł w połowie lat 80-tych. Mieszkała tam również Gienia (?) Rechtman, prawdopodobnie jego córka. Max osiadł chyba w USA. Nie znam okoliczności, w jakich rodzina Rechtmanów przetrwała wojnę. Syn Leona, Owadio Rechtman wyjechał w 1936 roku na tereny ówczesnej Palestyny, w czasie wojny nie był w Polsce. Około 1966 roku Józef Babkowski pojechał do Salzburga na zaproszenie Leona i gościł tam, co najmniej kilkanaście dni. Rechtmanowie byli przed wojną bardzo majętni. Należały do nich kamienice przy Rynku Zygmunta Augusta 9 i 40, kamienica przy ul. 3-go Maja (tzw. Dom Turka), posiadali też szereg działek w okolicy obecnej szkoły nr 5 przy ul. Nowomiejskiej oraz przy ul. Kwaśnej i budynek magazynowy przy ul. Młyńskiej. Prawdopodobnie mieli również kilka jezior, a także część dzierżawili. Podobno Rechtmanowie podarowali te działki przy Nowomiejskiej pod budowę szkoły „tysiąclatki”. Możliwe, że było to w ramach jakiegoś układu, umożliwiającego Leonowi przyjazd do Polski w pierwszej połowie lat 60-tych. Moja żona pamięta, że Leon Rechtman był w Augustowie co najmniej dwa razy i kupił rodzinie Babkowskich telewizor. Po roku 1968 już więcej do Polski nie przyjechał. Co ciekawe, dzięki staraniom i zabiegom Józefa Babkowskiego, z pomocą mecenasa Stanisława Sipowicza i notariusza Kulowskiego, nieruchomości Rechtmanów (oprócz Domu Turka) nie przeszły na Skarb Państwa, a ich administratorem został nie kto inny, jak właśnie Józef Babkowski. Opiekował się tymi majątkami aż do śmierci, po nim przejął ten obowiązek jego syn Franciszek. W 1991 roku do Augustowa przyjechał z Izraela syn Leona Rechtmana, Owadio. Razem z Franciszkiem Babkowskim, z pomocą adwokata Tadeusza Nettera, odzyskali Dom Turka i do roku 2005 sprzedali wszystkie pozostałe nieruchomości. Owadio Rechtman bywał w Augustowie kilkakrotnie, a ok. 1995 roku przyjechał ze swoją córką.

Na zakończenie zabawna anegdota. Krótko po wyjeździe tej „delegacji” z USA zadzwoniono do mnie z Powiatowego Biura PZPR. Zdziwiłem się, bo do partii nigdy nie należałem. Przyjął mnie niejaki towarzysz Święcicki, który zagadnął: – A co Wy tak, towarzyszu, wozicie tego Babkowskiego? Ja na to krótko: – Bo to mój teść. Wyraźnie zaskoczony towarzysz Święcicki złapał powietrze i po dłuższej chwili wydukał: – Aha, aha, aha… Tego nie przewidział, a ówczesne przepisy nie zabraniały wozić teścia!

Sprawa żydowskiej dziewczynki pozostaje do dziś niewyjaśniona do końca. Parę lat temu pisałem do ambasady Izraela i Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie, ale odpowiedziano mi, że w ich rejestrach nie figuruje żaden Józef Babkowski. Może ktoś ma jakąkolwiek wiedzę na ten temat i mógłby tę opowieść uzupełnić? A ja mam nadzieję, że moje wspominki komuś się przydadzą.

Opowieść spisała i opracowała Małgorzata Zachorowska

Artykuł ilustrują kadry z filmu “Journey to Augustów” autorstwa Naomi Sokol Zeavin.


Na początku lat 80-tych, niemal czterdzieści lat po likwidacji augustowskiego getta, nad jeziorem Necko odsłonięto pomnik, który upamiętnił mieszkańców Augustowa żydowskiego pochodzenia. Po kolejnych czterdziestu latach ciszy nadszedł czas, aby ponownie zacząć głośno rozmawiać o tamtych ludziach. Większość z nich zginęła w Holocauście. Nieliczni, jakby przeczuwając złe czasy, opuścili Augustów przed wybuchem II Wojny Światowej. I Ci właśnie, którzy ocaleli opowiedzieli nam swoją historię i historię Augustowa widzianą swoimi oczami w “Księdze pamięci Żydów augustowskich“. Planujemy wydać ją na początku 2022 roku. Zespół tłumaczy z języka hebrajskiego i jidysz już pracuje nad tekstem, którego fragmenty co jakiś czas publikujemy na naszej stronie. Zbiórka na sfinansowanie tego najbardziej kosztownego etapu trwa. Teraz, gdy ponad 90% kwoty zostało już zebrane, prowadzimy ją poprzez naszą własną stronę, utrzymując regulamin z nagrodami za wsparcie. Wpłacając nie tylko masz gwarancję uzyskania nagrody, ale też udzielasz głosu ludziom, którzy przez tak wiele lat milczeli. Zapraszamy: https://jzi.org.pl/en/product-category/kpza/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Zakończenie zbiórki publicznej na wspieram.to

O północy zakończyła się publiczna zbiórka funduszy na tłumaczenie “Księgi pamięci Żydów augustowskich” na portalu wspieram.to. Oto podsumowanie akcji:

Łącznie zebraliśmy 17 771 zł z oczekiwanych 31 500 zł, czyli około 56% tej kwoty. 95 osób wsparło nas 121 razy, a to oznacza, że kilka osób wspierało nas wielokrotnie! Dziękujemy za wszystkie wpłacone kwoty, te duże i te małe! Jesteście wielcy!

Wsparcia finansowe to jedno, ale nie bylibyśmy w stanie uzbierać tej kwoty, gdyby nie szeroko rozpowszechniana informacja o kampanii. Łącze do portalu było udostępnione 188 razy!

Nasze wskaźniki pokazują, że strona kampanii na portalu wspieram.to była odwiedzana w tym czasie ponad 3100 razy! Zainteresowanie pomysłem i zbiórką pieniężną przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania i jest to miejsce, aby podziękować również wszystkim, którzy niestrudzenie udostępniali informacje o zbiórce na tłumaczenie “Księgi pamięci Żydów augustowskich”. Bez Was o akcji nie dowiedziałoby się aż tyle osób!

Równolegle do trwającej kampanii na wspieram.to otrzymaliśmy kilkanaście wsparć bezpośrednio na konto, a także znaczące wsparcia od instytucji: Augustowskich Placówek Kultury oraz Urzędu Gminy Sztabin. Oto podsumowanie finansowe na dzień dzisiejszy:

przez portal wspieram.to zebrano 17 771,00 zł
pozostałe wsparcia 13 047,18 zł
prowizja portalu i koszty nagród 6 428,12 zł1
na tłumaczenie zostaje 24 390,06 zł

Nie wiemy, jaka będzie dokładnie końcowa objętość Księgi, ale przewidujemy, że do pełnego sfinansowania tłumaczenia brakuje nam jeszcze około 3-6 tysięcy złotych. Dlatego nie będziemy ustawać w wysiłkach, aby zebrać brakującą kwotę. W związku z tym postanowiliśmy kontynuować zbiórkę publiczną, już przez nasz własny sklep internetowy, która będzie trwała do końca listopada. Zachowujemy przy tym identyczny regulamin wiążący wsparcia z nagrodami, jak na portalu wspieram.to. Oto link do kontynuacji zbiórki: https://jzi.org.pl/en/product-category/kpza/. Zobowiązujemy się jednocześnie do dalszego informowania o postępach w pracach nad Projektem na stronie https://jzi.org.pl/ksiega-pamieci-zydow-augustowskich/.

Wkrótce do wszystkich osób wspierających roześlemy certyfikaty potwierdzające wsparcie.

Raz jeszcze dziękujemy wszystkim wspierającym! Dodajecie nam energii i motywacji do dalszej pracy!

  1. kwota przybliżona bazująca na dzisiejszych kosztach drukarni, a ponieważ druk książek przeznaczonych na nagrody będzie wykonywany w styczniu 2022, ceny druku mogą ulec zmianie[]
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Maje mojego dzieciństwa – gawęda Józefy Drozdowskiej

serca Maryi

Maje zapamiętane przeze mnie z dzieciństwa były przeważnie ciepłe, suto przybrane zielenią i kwiatkami. W ogródkach obok konwalii zakwitały delikatne, o różowych serduszkach „serca Maryi”. Przydrożne krzyże przystrajane były na ten czas przez nas, dzieci, wiankami witymi ze złocistych mleczy i białej koniczynki.

Wieczorami schodziliśmy się na nabożeństwa majowe. Na koloniach wsi Jeziorki, pod Turówką, gdzie mieszkałam, przez wiele lat odbywały się one w domu pana Wacława Kondratowicza. Jak głosi tutejsza legenda, w miejscu, gdzie stoi dotąd ich dom, pobudowana była pierwsza chata osadnika, który na puszczańskiej polanie założył naszą wieś.
W małym, ale mającym w sobie ducha nabożności domu spotykali się wszyscy na modlitwie, której przewodziła pani Agnieszka Kondratowiczowa, matka moich koleżanek Wini, Jadzi i Krysi, wychowująca w duchu religijnym kilkoro dzieci, a w jakiś sposób pośrednio i nas – sąsiedzkich. Odśpiewywanej lub odczytywanej przed domowym ołtarzykiem, przybranym kwiatami, „Litanii Loretańskiej do NMP” towarzyszyły liczne pieśni maryjne z „Chwalcie, łąki umajone”, „Po górach, dolinach” i „Serdeczna Matko” na czele.

Wracałyśmy do domów, jak przystało na dzieci, rozbawione, przekrzykując kumkanie żab w licznych wówczas we wsi sadzawkach i „torfowniakach”, klekotanie bocianów i śpiewy ptaków w drzewach. Jedna z głównych kolonijnych dróg – gościniec – obsadzona była gęsto topolami. Na nich to mrowiło się w maju od chrabąszczy, którymi chłopcy mieli zwyczaj straszyć dziewczęta, wkładając je za kołnierze sukienek, często dla psikusów nawet podczas modlitwy.
Wieczorami niosły się również po polach pieśni maryjne z sąsiedniej wsi Żarnowo, gdzie był zwyczaj zbierania się ludzi na majowe przy przydrożnych krzyżach.

W moim rodzinnym domu ci, którzy nie szli na majowe, odczytywali wspólnie na głos litanię do Matki Bożej. W innych domach również. Często wspominam te rozkwiecone i rozmodlone maje, dające siłę memu życiu również i teraz, i myślę, że innym także.

Gawęda pochodzi z książki Józefy Drozdowskiej „Opowieści z domu pod topolą”

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Augustów

O tym, jak odkryłam moją drugą „małą ojczyznę” i poznałam rodzinę Janusza

OD ROKU 1967 DO DZIŚ…

Kiedy zaczyna znikać nasz pierwszy świat, ta mityczna kraina początku, in­stynktownie zaczynamy sobie szukać miejsca rezerwowego. Drugiej małej oj­czyzny i drugiej rodziny.

Byliśmy już z Januszem cały sezon razem i właśnie mieliśmy się przenieść do Kalisza, kiedy postanowił poznać mnie ze swoją rodziną zamieszkałą w Au­gustowie i okolicznych wsiach, które zwane były przez mieszkańców powiato­wego Augustowa „prowincją”.

Babcia Elżbietka
Babcia Elżbietka

Zdawałam sobie sprawę z wagi tej chwili i nie będę ukrywać, bałam się: jacyś nieznajomi, obcy ludzie w jednej chwili mają się stać moimi najbliż­szymi. Szłam ulicą w kierunku jego domu, liczyłam kroki. Na ganeczku do­mu rodzinnego Janusza, na ulicy Tadeusza Kościuszki pod numerem 13, siedziała wsparta o kostyle Elżbietka Malinowska, babka Janusza. Na głowie miała chusteczkę, bieluteńkie, pachnące szarym mydłem włosy i uśmiecha­ła się do mnie całą swoją grubowatością. Była tęga, duża i lekko pochylona. Ganek był też krzywy i też pochylony jak babcia Elżbietka. Domek niewiel­ki, zapuszczony, przypominał trochę czterookienną chatkę, w układzie sy­metrycznym, z sienią na przestrzał. Z domu wybiegła, żeby mnie przywitać, Olimpia, mama Janusza. Maleńka, zawsze uśmiechnięta i serdeczna. Ręce pośpiesznie wycierała w fartuch, bo kończyła właśnie faszerować kurczaka na moje przyjęcie. Kurczak był jej najlepszym daniem. Chciała, żeby od najlepszego zaczęło się moje wrastanie w rodzinę Janusza, w jego świat, w świat jego kolegów i znajomych. Poznawałam także jego z innej, niezna­nej mi dotąd strony. To nie zawsze było łatwe. Często czegoś nie rozumia­łam, coś mnie irytowało. Ale już nigdy nie mogłam sobie pozwolić na chłodną obserwację Augustowa, oglądania go krytycznie, z zewnątrz, jak zapuszczonego peerelowskiego miasteczka. Wszystko wokół stawało się tak­że moje. Własne… Mój Kamień chował się za horyzontem. Wchodziłam w nowy WIDNOKRĄG.

Przez cały czas pobytu w Augustowie jeździliśmy po okolicznych wsiach w poszukiwaniu starych lamp naftowych do Januszowej kolekcji. Nasze wyprawy czę­sto były połączone z odwiedzinami miejsc szczególnych, takich jak Janówka czy Topiłówka. Tam Michałowskich, wojennych wygnańców z Augustowa, gnanych pieszo do obozu w zadymkę, śnieżycę, mróz porzucili Niemcy, kiedy front był tuż, tuż… Tam Janusz dowiedział się, co to jest wojenny głód, bezdomność, nie­życzliwość sąsiedzka i strach. Poznawałam ten ciągle nowy jeszcze dla mnie świat krok po kroku. Potem przyszła kolej na rodzinę ze wsi.

Odwiedzaliśmy cały rozległy ród Malinowskich w Netcie i Żarnowie.

Z młodymi jeździłam na traktorze, a Stacha, cioteczna babka Janusza, uczyła mnie doić krowę. Trochę udawałam własne nieuctwo, żeby im się przy­podobać. O wsi wiedziałam przecież dużo. Jestem w końcu etnografką z dy­plomem! A dzieciństwo w Kamieniu też było nieustannym poznawaniem obyczajów wiejskiego świata. Ale teraz to była inna wieś. Inny jest punkt wi­dzenia, kiedy jako etnograf chodzi się po wsi, prowadzi wywiady, zadaje lu­dziom głupie pytania, a jeszcze inny, kiedy na wieś patrzy się z wysokości dworskiego ganku. Przyszłam tu z innego świata i mając już za sobą kawał ży­cia, stanęłam wobec nowej perspektywy. Tym razem chciałam poczuć się członkiem tej nowej dla mnie społeczności. No, może członkiem to przesada, ale kimś naprawdę jej bliskim.

Chyba w 1988, może już w 1989 roku byliśmy na grobach w Cłach. To ma­ła wyrębinka przy drodze, też bardziej przypominająca przecinkę niż trakt — a na niej krzyże, krzyże, krzyże z patyczków, z szyszek i kijków. Leżą płasko na poszyciu, igliwiu, wzdłuż wgłębień, które jak zasypane okopy wojenne ciągną się jeden obok drugiego. Na drzewie, pod którym stoi jedyny, biały, drewniany krzyż, kartka wyrwana z zeszytu, zgnieciona, zamokła, a na niej dziecinnym pi­smem napisane, że tu leżą pomordowani przez NKWD i UB w lipcu 1945 roku. Padał deszcz, czekaliśmy w samochodzie, aż przestanie lać, żeby zrobić zdjęcia.

Jak oni znaleźli te groby? — zapytałam potem fufajkowatego grubasa, któ­ry z drugim takim samym pił wino „Wino” przy drodze, na polance w desz­czu, ukryty pod liściem chrzanu. Spojrzał, długą chwilę milczał, widocznie nieufny, i wreszcie wymamrotał: „Jednemu z sąsiedniej wsi przyśnił się oj­ciec. Ślad po starym zaginął w 1945. Dopiero się przypomniał. Widać wcze­śniej nie mógł się śnić. Teraz kazał się synowi odkopać i pochować po chrześcijańsku. Wskazał mu miejsce. Właśnie tu, ale lepiej nie gadać! Jak ten, co mu się przyśniło, powiedział, to zaczęli go ciągać po posterunkach”.

Parę dni potem Janusz pokazał mi Kubrynia. Chodził po rynku w Augu­stowie. Uśmiechnięty, zadowolony, chyba nawet bardzo zadowolony. W 1945 to on denuncjował tych, którzy tam leżą. Wtedy, u progu wolnej Polski, wszy­scy go znali i wiedzieli o nim wszystko. A jednak nikt go nie tknął. Tacy to byli „sąsiedzi”! Kubryń był podwładnym Szostaka z UB, największego morder­cy w okolicy.

Szostaka pokazał mi jeszcze Janek Swiderski w latach sześćdziesiątych, kiedy pływaliśmy po augustowskich jeziorach z moim byłym mężem Jerzym Adamskim. Ten Szostak morderca nadal sobie spokojnie żył, przefarbowany na hobbystę kolekcjonera. Żył tak aż do 1987 roku. Nad Nettą miał muzeum osobliwości. Zbierał i rzeźbił korzenie podobne do różnych stworów, specjalizował się w diabłach, zbierał buteleczki po perfumach, hodował czaplę, lisa i królika. Żył tak, aż któregoś dnia wszystko spaliło mu się do cna. Samotny, opuszczony przez wszystkich Szostak latał wkoło jak oszalały z wiadrem wody. Wył, ryczał, błagał i wzywał pomocy. Tłum stał milczący, patrzył i czekał, aż wszystko spłonie. Bezruch i cisza! Zemsta za pomordowanych ojców i braci.

Ta ziemia wciąż ma swoje tajemnice. Ale piękno i cisza szczelnie je przykrywają.

Januszek u fotografa
Januszek u fotografa

W domu w Augustowie oprócz babci Elżbietki i mamy Olimpii mieszkał jeszcze brat Janusza Jurek z żoną Barbarą i synem Bogusiem. Mama praco­wała do emerytury w sklepie, Jurek od zawsze w budownictwie. Ale tak na­prawdę bardziej był rybakiem niż budowlańcem. Jak miał czas, to wychodził na ryby jeszcze głęboką nocą. Wracał zawsze z tarczą. Wiedział, gdzie jaka ry­ba, wiedział, kiedy bierze. Kaidy połów był zmierzony. Każda większa sztu­ka zapisana. Te zeszyty przechowywane są do dziś. Ale teraz już Jurek ryb nie łowi. Na emeryturze „łowi” stare kapliczki, cmentarze, pomniczki i wszyst­ko, co świadczy o inności, co nie jest z naszego plastikowego świata. Doku­mentuje to w czasie długich codziennych wędrówek z Barbarą u boku, przemieszczając się małym, bardzo już wysłużonym fiacikiem. Jurek to znaw­ca tych ziem. O każdym swoim odkryciu opowiada z takim przejęciem, jakby natknął się na jeszcze nieodkrytą wyspę na Oceanie Spokojnym.

Stary pożydowski dom przy Kościuszki, w którym urodzili się obaj, Ja­nusz i Jurek, kupili ich dziadkowie, Marcin i Elżbietka Malinowscy, których przywiała tu Wielka Rosyjska Rewolucja Październikowa. Malinowscy miesz­kali przedtem w Odessie, gdzie dziadek Janusza miał warsztat szewski. Pra­cowało u niego kilku ludzi, podobno większość chromych, jednonogich, żeby było taniej. „Szewcowi nogi niepotrzebne” — mawiał dziadek Marcin, znany ze specyficznego poczucia humoru. Grupa kalek, jedni bez nogi, inni bez rę­ki, z zapamiętaniem stukają młotkami w podeszwy butów pod czujnym okiem mistrza Sajetana z „Szewców” Witkacego czytającego im na głos „Kapitał” Marksa, ten fragment o „środkach produkcji”, które do nich nie należą, a po­winny. Janusz grał Sajetana w kaliskich „Szewcach”, spektaklu Maćka Prusa. Teraz w kreacyjnym dokumencie mógłby być i swoim dziadkiem Marcinem, i Sajetanem.

Dziadek Marcin z chłopcami
Dziadek Marcin z chłopcami

Dziadek Marcin do Odessy pojechał za chlebem. Urodził się jeszcze w XIX wieku w Żarnowie, w chacie z glinianą polepą zamiast podłogi, gdzie ludzie i zwierzęta spali i mieszkali razem. Było ich dwunastu braci, więc nie było jak dzielić majątku. Marcin jako najenergiczniejszy z nich, ale też nielu­biący pracy na roli, w lnianej koszuli przepasanej sznurkiem, z tobołkiem na plecach i chlebem na drogę wyjechał do Warszawy, gdzie uczył się szewstwa na ulicy Piwnej, w domu „gołębiarki”. Każdy stary warszawiak wie, gdzie to jest, ale nie wie, że to naprzeciwko naszego domu, w którym z jego wnukiem Januszem mieszkamy od czasu, kiedy przyjechaliśmy tu z Poznania. Marcin wyuczył się na Piwnej szewstwa i pojechał dalej — na wschód. Potem, jak Mar­cin i Elżbietka w 1918 roku uciekali z Odessy przed bolszewikami, to cały swój majątek zamienili na papierowe ruble. Elżbietka chciała złote, ale decy­dował Marcin, którego wprawdzie wyzywała od „żarnowskich kluch”, ale za­wsze aż do samej śmierci mu ustępowała. Gdy okazało się, że te papierowe ruble są nic niewarte, Elżbietka wyciągnęła jakieś swoje zaskórniaki, zarobio­ne w Odessie na obszywaniu żon carskich oficerów i aktorek, i kupiła za nie w Augustowie ten pożydowski dom na ulicy Kościuszki.

Januszek w drodze do szkoły teatralnej
Januszek w drodze do szkoły teatralnej

Ich córka, mama Olimpia, wyszła za Bolka Michałowskiego, nauczyciela. Pobrali się w 1936 roku. Miłość była gorąca, ale krótka. W 1940 Sowieci wy­wieźli go na Wschód. Olimpia „odkrytoje pisma” od męża z zesłania prze­chowywała w szufladzie białego bufetu w przedwojennej kopercie z fałszywym dla niepoznaki adresem nadawcy. Kartki były wygniecione i spłowiałe. Bolek wysyłał je Olimpii najpierw z kopalń, z Krzywego Rogu z dalekiego Kaukazu, skąd udało mu się uciec. Potem przychodziły już listy z okolic Siedlec. Na po­czątku wojny był szefem wywiadu AK obwodu augustowskiego. Bolka, gdy już wracał z partyzantki do domu, zamordowali najprawdopodobniej enkawudzi­ści razem z miejscowymi ubolami. Olimpia została sama, bez zawodu, ale za to z dwoma chłopcami i starymi rodzicami na utrzymaniu.

Janusz w młodości nigdy nie widział profesjonalnego teatru, ale za to du­żo czytał, pięknie recytował wiersze i na wszystkich akademiach był pierwszy i najlepszy. Pewnego dnia podjął męską decyzję, że zostanie aktorem. W sa­mej Warszawie. Z drewnianym kuferkiem i w marynarce w kratę uszytej przez babcię Elżbietkę, z włosami w plerezę na cukier i butelką tranu dla zdrowia pojechał w ślad za swoim dziadkiem Marcinem do Warszawy.

Nasz dom w Augustowie
Nasz dom w Augustowie

Nasz dom w AugustowieA teraz pomieszkujemy latem w jego rodzinnym domu w Augustowie. Wy­remontowaliśmy stary, stupięćdziesięcioletni, a może nawet starszy dom. Po­stanowiliśmy przywrócić mu to, co kiedyś było piękne, i to, co zostało zapomniane. Na starych belkach i pobielanych ścianach zawisły rodzinne foto­grafie. Dla mamy Janusza, która na starość miała problemy z poruszaniem się. chcąc jej ułatwić codzienne ablucje, wybudowaliśmy przy jej pokoju własną łazienkę. „Tyle lat tu żyję i nie wiedziałam, że w ścianie jest woda” — powiedzia­ła zdziwiona i przestraszona, gdy pierwszy raz odkręciła kurek. Teraz mama Ja­nusza już nie żyje, Jurkowie przeprowadzili się do bloków w śródmieściu Augustowa.

Przydomowy ogród wypiękniał przez lata, ale tylko w połowie i od wscho­du. Od wschodu, bo w Augustowie majątek starszego brata jest zawsze od wschodu. Młodszy ma grządki na zachodzie. Także na zachodzie Jurek ma oranżerię, którą zbudowaliśmy mu na końcu ogródka, od Kopernika. Szklany pawilon ukryty w zieleni pachnie tak samo jak w wielkiej oranżerii w Kamieniu, tej, co była zaraz obok domku Grabowskiego, tego ogrodnika z grubym paznokciem. Czasami chodzę tam podumać, pomilczeć i zrozu­mieć, jak to w przeszłości tkwi przyszłość. Z naszymi sąsiadami Wiśniewski­mi z naprzeciwka, z drugiej, tej parzystej strony Kościuszki, bardzo się przyjaźnimy. Zosia robi pyszne puszyste kołduny, jak nikt w okolicy, a syn Zbyszek, który wtedy, przed laty, zaczynał od sprzedawania marchewki z wóz­ka, teraz otwiera co i rusz sklepy-salony rowerowe w całym Augustowie.

Mama Olimpia
Mama Olimpia

Augustów i jego okolice to dla mnie druga mała ojczyzna. Dom, w którym urodził się Janusz, to taki zastępczy Kamień. A do rodziny Janusza czasami bliżej mi niż do niektórych członków mojej…

Kończę pisać ten fragment książki w naszym zielonym saloniku w Augu­stowie, w dawnym szewskim warsztacie dziadka Marcina. Potem była tu kuch­nia, w której babcia szyła. Tu też umarła. Kiedy niedługo przed swoją śmiercią już prawie niewidząca mama Janusza, przerażona, wyrwana ze snu, wbiega­ła do przerobionego przez nas pomieszczenia — zielonego salonu — i pytała, gdzie jesteśmy, nie poznając miejsca, Janusz spokojnie odpowiadał: „W warsz­tacie szewskim u dziadka, Mamo”.


Powyższy tekst to tylko jeden mały fragment autobiograficznej książki pani Izabelli Cywińskiej pod tytułem “Dziewczyna z Kamienia”. Dotyczy Augustowa i augustowskiej rodziny Janusza Michałowskiego, męża pani Izabelli. Polecamy przeczytać w całości!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Nowa okładka “Księgi pamięci Żydów augustowskich”

Już chyba wszyscy wiedzą, jak wygląda projekt okładki „Księgi pamięci Żydów augustowskich”. Publikowaliśmy go w wielu miejscach, aż do znudzenia. Stwierdziłem jednak, że projekt ten, o ile skutecznie nawiązuje zarówno do skromnej okładki oryginału, jak i do okładki poprzedniej księgi pamięci wydanej przez JZI (o Żydach sokólskich), to jest za mało związany z samym Augustowem. Czas więc było coś wymyślić. Jakiś augustowski akcent na okładce, inny niż tylko w tytule.

Wiele razy zatrzymywałem się przy pomniku wybudowanym na dawnym cmentarzu żydowskim w Augustowie, zastanawiając się nad smutnym losem augustowskich Żydów. Zastanawiałem się również kim są ludzie, którzy ten pomnik postawili. Teraz, dzięki zaangażowaniu w projekt tłumaczenia i wydania „Księgi pamięci Żydów augustowskich” moja wiedza na ten temat jest znacznie obszerniejsza. Pomnik ten jest najbardziej znanym dziś symbolem dawnej obecności Żydów w tym mieście i pomyślałem, że w jakiś sposób powinien zostać utrwalony na okładce książki.

Stąd graficznie niewielkie, ale moim zdaniem symbolicznie istotne zmiany w nowym projekcie okładki. Wewnętrzny obrys ornamentu odzwierciedla kształt górnej połowy pomnika. Dodatkowo w szczytowej części umieściłem wierną kopię menory (siedmioramiennego świecznika, symbolu judaizmu), która została wykuta w oryginalnym pomniku. Osobie patrzącej na okładkę projekt ma przypominać o losach Żydów Augustowskich, a jednocześnie nie powinien tracić pierwotnych powiązań z poprzednimi wydaniami ksiąg pamięci, w tym z oryginałem księgi augustowskiej.

Swoją drogą przykro jest patrzeć w jaki sposób niektórzy potraktowali pomnik postawiony na poświęconej ziemi. W wielu miejscach poobtłukiwany ciężkim narzędziem, z którym ktoś specjalnie pojawił się w tym miejscu. Stojące za nim ocalałe z cmentarza macewy pokryte są ohydnymi napisami. Pomnik przypomina o znaczeniu społeczności żydowskiej dla Augustowa, jego zniszczenia o tym, że część z nas nie wiedzieć czemu wciąż i wciąż próbuje wymazać tamtych ludzi z pamięci. Wydając „Księgę pamięci Żydów augustowskich” pokazujemy, że pamięć i wspomnienia nie są utrwalone w kamieniu, lecz w słowach. Nie będzie łatwo ich zniszczyć!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Fundatorzy kapliczki w lesie Łubianka

Kapliczka w Łubiance
Kapliczka w lesie Łubianka
Kapliczka w lesie Łubianka

Kapliczka w Łubiance

Pobłogosław las i pole, pobłogosław naszą dolę, Matuś nasza – taka modlitwa wybrzmiewa z cokołu murowanej kapliczki z figurą Matki Bożej zlokalizowanej na skrzyżowaniu dróg w lesie Łubianka pomiędzy Jaminami a Wrotkami. Kapliczka została wybudowana w 1939 r. z inicjatywy leśników: Stanisława Nyki (leśniczego z Łubianki), Antoniego Samsela (gajowego z Ostrzełka), Bolesława Andraki (gajowego z Łubianki) oraz Ludwika Janika (gajowego z Rogowa) – fundatorów kapliczki, których nazwiska umieszczone są na jej tyle. Na przodzie kapliczki widoczne są zachowane ślady po postrzałach żołnierzy sowieckich z lat 1939-1941 r.

Kapliczka znajduje się na szlaku historyczno-przyrodniczym parafii Jaminy i okolic, który jest wspólną inicjatywą Stowarzyszenia Inicjatyw Lokalnych „Biebrza” i Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego.

Poniżej zestawienie informacji o wyżej wymienionych osobach, odnalezione w internecie.

Antoni Samsel – ur. 17 kwietnia 1909 r. w Kalinowie; syn Włodzimierza/ Władysława* i Emilii z d. Balowiak. 27 października 1935 r. jako kawaler z Ostrzełka, gajowy, ożenił się z Marią Kundą z Jamin (ur. 1909-08-06 Jaminy, zm. 1987-01-19 w Ohio, USA), córką Grzegorza i Aleksandry z d. Piktel. Syn Tadeusz (ur. w 1937 r., zm. niespodziewanie w wieku 19 lat, 1956-12-13 w Ohio, USA). Deportowany wraz z żoną i synem w 1940 r. i zesłany w marcu tego roku do miejscowości Miel w pow. Czerdyńskim, Mołotowska Oblast, później do miejscowości Czurocznaja, pow. Krasnowiszerski, Mołotowska Oblast. 28 sierpnia 1941 r. zwolniony (miejscowość Złatoust, Czelabińska Oblast) i wcielony do armii polskiej. Służył w 2. Korpusie Polskim dowodzonym przez gen. Władysława Andersa jako sierżant 6. batalionu. Zmarł 6 lipca 1992 r. w Berea, Cuyahoga, Ohio (USA); pochowany na cmentarzu Saint Adalbert Cemetery (Middleburg Heights, Cuyahoga County) razem z żoną i synem. Odznaczony Krzyżem Walecznych.

Nagrobek Antoniego, Marii i Tadeusza Samselów ( Saint Adalbert Cemetery Middleburg Heights, Cuyahoga County, Ohio, USA)
Nagrobek Antoniego, Marii i Tadeusza Samselów

Bolesław Andraka – ur. 14 listopada 1894 r. w Mogilnicach; syn Wincentego i Michaliny z d. Bartłom(i)ejczyk. 14 czerwca 1930 r. jako kawaler z Kolnicy (par. Studzieniczna), rolnik, ożenił się z Franciszką Cieślukowską z Białobrzegów (par. Augustów; ur. 1901-02-28 Świderek, zm. 1986-04-30 Bristol, UK), córką Jana i Michaliny z d. Lebiedź. Syn Stanisław (ur. ok. 1931-32 r., zm. 1940 r. Syberia, ZSRR). Deportowany wraz z żoną i synem w 1940 r. i zesłany w marcu tego roku do miejscowości Miel w pow. Czerdyńskim, Mołotowska Oblast, później do miejscowości Czurocznaja, pow. Krasnowiszerski, Mołotowska Oblast. W sierpniu 1942 r. ewakuowany z ZSRR wraz z Armią Polską na Wschodzie. Przedostał się z żoną przez Indie do Wielkiej Brytanii. Zmarł 27 lutego 1976 r. w Bristol, Gloucestershire w Anglii.

Bolesław Andraka we wspomnieniach Pani Marii Michałowskiej:

Bolesław Andraka był leśnikiem, mieszkał z rodziną w leśniczówce na Łubiance i dlatego wszyscy zostali wywiezieni… Zabrano ich w nocy, na początku grudnia 1939 roku, prosto z Łubianki do lagrów koło Czarnego Lasu. Babci pozwolono przynieść im kolację wigilijną i 24 grudnia 1939 roku pożegnali się na zawsze. Mały Staś prosił moją babcię, żeby jego zabrała do siebie, babcia prosiła, błagała, klękała przed nimi, niestety nie pozwolono… Na początku stycznia 1940 roku, przy mrozie -40°, bydlęcymi wagonami wywieziono ich za Ural. To zawsze opowiadała moja Mamusia i Babcia… Zawieźli ich za Ural, a tam było – 60°, głód, brud i odebrana godność. Wujek Andraka pisał do Babci i Dziadka, prosił o suche obierki z ziemniaków dla Stasia, bo Staś umiera z głodu. Babcia suszyła jedzenie, mięso. Dziadek łowił ryby w Biebrzy, to i ryby suszyła, ziemniaki, chleb, bułki, wszystko co się dało. Ludzie ze wsi pomagali, kobiety robiły sweterki, skarpetki, rękawiczki dla Stasia, dziadek 2 razy w tygodniu nosił te paczki do Sztabina i wysyłali po 10 kg, bo więcej nie wolno było… Niestety mały Staś nie przetrzymał tego, umarł i został tam, na tej nieludzkiej ziemi, a ciocia z wujkiem przeżyli dzięki tym paczkom… Wujek miał do wyboru: dołączyć do Armii Andersa i iść z Andersem, lub zabrać żonę i uciekać z Rosji. Po śmierci synka ratowali siebie, poszli z Andersem do Persji, a z Persji przedostali się do Indii… A że Indie były w brytyjskiej koronie, więc z Indii przedostali się do Bristolu. Pamiętam listy z Bristolu, ciągle opisywali swoje życie, wspominali Indie i tęsknili bardzo za Polską, za rodziną, niestety pozbawiono ich wszystkiego, zostali sami, samotni, schorowani, ciocia po tych wszystkich przeżyciach podupadła na zdrowiu… To były inne czasy, teraz na pewno nie byliby sami.

 

Stanisław Nyka – ur. w 1907 r.; syn Feliksa. W 1938 r. jako kawaler z Jamin ożenił się z Heleną Wejman z Glinna Wielkiego (ur. 1921 r.), córką Stanisława. Syn Tadeusz, ur. 1939 r. Deportowany wraz z żoną i synem w 1940 r. i zesłany w marcu tego roku do miejscowości Miel w pow. Czerdyńskim, Mołotowska Oblast, później do miejscowości Czurocznaja, pow. Krasnowiszerski, Mołotowska Oblast. Zwolniony w dniu 29 sierpnia 1941 r. (miejscowość Złatoust, Czelabińska Oblast). Na stronach www FamilySearch dostępny jest manifest statku z 1951 r. wg którego niejaki Stanisław Nyka ur. ok. 1907 r., bezpaństwowiec (Stateless) przypływa z Southampton do Nowego Jorku – jednakże brak innych informacji nie pozwala uwiarygodnić, że to rzeczywiście ten Stanisław Nyka.

Ludwik Janik – ur. 16 stycznia 1907 r. w Wytrzebach; syn Antoniego i Anny z d. Andraka. 23 listopada 1935 r. jako kawaler z Rogowa, gajowy, ożenił się z Anną Pacuk (ur. 1906-06-27 w Mogilnicach, zm. 1991-04-24 w Camden, USA), córką Albina i Józefy z d. Kunda. Syn Lucjan/ Lucian John (ur. 1937-01-15/ 1936-01-21* w Rogowie). Emigrował najpierw do Wielkiej Brytanii (Leominster, Herefordshire), a później z Southampton do USA – 8 grudnia 1948 r. przypłynął do Nowego Jorku na pokładzie statku SS Queen Mary. Naturalizowany wraz z żoną 20 sierpnia 1957 r. (syn – 1957.12.20) Zmarł 4 grudnia 1996 r. w Camden, New Jersey. Brak adnotacji w Indeksie Represjonowanych. W dokumencie naturalizacyjnym żony z dnia 3 marca 1948 r. jako miejsce pobytu męża wskazane jest: Armia Polska w Anglii (Polish Army in England). Sama Anna Janik z synem emigrowała najpierw do Meksyku, gdzie przebywała w Colonia Santa Rosa, skąd 5 marca 1946 r. przez Laredo w Teksasie dotarła do Camden w USA. Syn – Lucian John Janik – zmarł 1 maja 2020 r. w Somerdale, Camden (NJ); pochowany na cmentarzu Saint Joseph Cemetery (Chews, Camden County, New Jersey). Na stronach www Find A Grave opublikowany jest jego dość obszerny nekrolog.

 

Nyka Stanisław, leśniczy oraz Samsel Antoni i Janik Ludwik, gajowi, widnieją w wykazie relacji leśników znajdujących się w Kolekcji Osobistej Władysława Andersa (Leśnicy w Armii gen. Andersa. Komentarz do materiałów przechowywanych w Instytucie Hoovera; Bogusław Kosel, Uniwerystet w Białymstoku) – w opracowaniu podane są sygnatury akt, które zapewne zawierają jeszcze więcej informacji o fundatorach kapliczki.

Zdjęcia dzięki uprzejmości P. M. Michałowskiej i z archiwum JZI.

Maria Michałowska

Ty byłeś jak taka maleńka kruszyna….

(Stasiowi – mojemu małemu wujkowi,
którego nigdy nie dane mi było poznać)

Ty byłeś jak taka maleńka kruszyna
zesłali was tam do piekła srogiego
na Sybir daleki gdzie tajga zimna
to kraj nieludzki dla dziecka małego

To był czas wojny i miesiąc grudzień
cudowna noc wtedy nastać miała
przyszli Sowieci zabrali was z domu
straszliwa pustka tam po was została

Zamknęli w lagrach na kilka tygodni
najbliższą rodziną mej babci byliście
z wigilią tam przyszła byliście głodni
i z płaczem na zawsze się żegnaliście

W styczniu was wieźli do tajgi dalekiej
był mróz a ta podróż nie miała końca
Boże a Ty gdzie byłeś tam były dzieci
Pragnęły pić ciepła jedzenia i słońca

Zwierzęce wagony wiatr wiał bokami
śnieg padał a mróz syberyjski wielki
ty drżałeś z zimna i z głodu zemdlałeś
pragnąłeś zjeść choć suszone obierki

Babunia i dziadziuś suszyli jedzenie
na Sybir daleki paczki wam wysyłali
zbierali ubranka i ciepłe skarpetki
i gdyby mogli serca by tobie oddali

A ty tam marzłeś i drżałeś z zimna
nie mogłeś znieść kurhanów i mrozu
wyrwany jak z gniazda mała ptaszyna
chciałeś być w ciepłym Polskim Domu

Marzyłeś o wiośnie słońcu i ptakach
tam odebrali wam godność człowieka
myślałeś że wrócisz tu któregoś lata
umarł Staś mały lata już nie doczekał

Przepastna tajga ci wszystko zabrała
zdradliwy wicher wściekłością wieje
po tobie w sercu wielka rana została
szyderczy los zabrał wszelką nadzieję

Zostałeś sam pośród piekła na ziemi
i dzikich sybirskich wyjących wiatrów
choć twym rodzicom los się odmienił
tobie już nikt tam nie przyniósł kwiatów

Stasiu ty w mej pamięci wciąż jesteś
minęły lata nie raz skrycie płakałam
gdzieś tam daleko na nieludzkiej ziemi
w dzikim bezkresie dziecinka została

* wg różnych źródeł

Opracowano na podstawie:

https://jzi.org.pl/geneo/
https://indeksrepresjonowanych.pl/
https://kresy-siberia.org/
https://genealogiapolska.pl/
https://www.findagrave.com/
http://cejsh.icm.edu.pl/