
Obrazki malowane na tropie przyrody
Prezentujemy poniżej jeden z wielu felietonów Stanisława Nyki - leśniczego z Łubianki, które napisał przebywając na emigracji.
Pan Hieronim był mistrzem wszystkich fachów, a łgać umiał przede wszystkim. Podejmował się stolarstwa, kołodziejstwa, ciesielstwa i wielu innych zawodów. Wykonywał też na osadzie leśniczówki prace stolarsko – ciesielskie, a w przerwach koloryzował swoje sukcesy rybackie, odnoszone na wodach rzeki Biebrzy.
Nasłuchawszy się o tych sukcesach w postaci metrowych węgorzy, a jeszcze więcej pociągany atawistycznym zwem przestrzeni, wybrałem się z Hieronimem wieczorem nad Biebrzę, przepływającą krętym korytem przez łąki i lasy augustowskie.
Pierwszą naszą czynnością było założenie przynęty i zarzucenie kilkunastu wędek na całą noc do rzeki.
Na łąkach stało tysiące kop siana. Kwestia noclegu była więc łatwa do rozwiązania. Po ułożeniu się na świeżym, wonnym sianie, puściłem wodze wzrokowi i słuchowi, by łowić cichą mowę przyrody i barwne przemiany wieczoru. Piękno malowane ręką Boga jest stokroć piękniejsze i ciekawsze od pięknych, fragmentarycznych dekoracji scen teatralnych.
Słońce rzucało ziemi ostatnie uśmiechy i coraz senniejsze, zasnęło cichutko za dalekim lasem, jak dziecko ukołysane kochaną ręką matusi. Bezbrzeżne łąki zaczęły się otulać lekką, przyziemną mgłą, że łąka zdawała się zmieniać w ciche morze. Jak z zaświatów przyleciało skroś mgieł poszczekiwanie psa z leśniczówki, lub muzyka harmonii z dalekiej wioski. W tej ciszy jednak żyła i szeptała cicho, kręta, pełna wodorostów rzeka. Bąk – ptak mniejszy od czapli, zanurzywszy dziób w błoto, zatrąbił potężnie parę razy, mogąc przytłumionym, a jednak ,silnym huczeniem spowodować mylne domysły o jego wielkości. Mgły poczęły rzednieć, rozpływać się i tulić do trawiastych źdźbeł. Zza boru wyjrzał księżyc, a wytoczywszy się nad wierzchołki drzew odległych lasów, skwapliwie skorzystał z rzeki, przeglądając w jej lustrze swą pyzatą twarz.
Był czerwiec, więc żaby już tylko to solo, to w duecie śpiewały pieśń wieczorną. (Świętą rację miał Mickiewicz, że żadne żaby nie grają tak pięknie jak polskie). Z błot przylatywały ze świstem dzikie kaczki, wodując z pluskiem na leniwe wody malowane białymi i złotymi nenufarami. Pewne, że nikt im nie zamąci sielanki, rozplotkowały się półgłosem nie chcąc mącić snu innym. Wkrótce zasnęło ptactwo w szuwarach, tylko ryby z pluskiem wyskakiwały nad wodną toń i trzciny szeptały swoje modlitwy wieczorne. Odmówiwszy wraz z przyrodą „ Anioł Pański”, upojony harmonią przyrody, zapachem traw i świeżego siana, - zasnąłem.
Zbudził mnie wilgotny chłód poranka. Rosa na trawach lśniła w słońcu jak brylanty, a wstęga wody olśniona purpurowym blaskiem zmieniła się w czerwone wino. Efekt połowu ryb był znikomy, a mimo to urok nocy spędzonej na łonie przyrody, koło rzeki malowanej rzęsą i nenufarami, wynagrodził fatygę stokrotnie.