Opublikowano Dodaj komentarz

Aleksandra Chapko czyta fragment rozdziału XV “Eldorado nad Biebrzą – Zofia”

Aleksandra Chapko, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, czyta fragment książki Marii Narel-Challot pt. "Eldorado nad Biebrzą. Zofia"

Czytany fragment rozdziału XV

Przeprowadzka dobiegła końca. Całe otoczenie ich dotychczasowego życia zmieniło miejsce: budynki, zwierzęta, najmniejszy przedmiot. Przed bramą ich dawnej zagrody stał wóz załadowany szafkami, garnkami, wiadrami. Zofia opierała się plecami o płot a jej wzrok błądził po podwórku tak pustym, jakby zmieciono stąd całkowicie ślady ich życia. Dziwny żal ścisnął ją w dołku na widok tej nagiej ziemi, gdzie wydeptali tyle ścieżek w codziennym trudzie, troskach, lecz też radościach.
Feliks podszedł do niej i spojrzał na opustoszałą przestrzeń.
— Niezły kawał życia nam tu minął. Prawie dwadzieścia lat.
— Zaraz od powrotu z Ameryki, choć ty znowu wyemigrowałeś. Trudno mi było samej z dziećmi, ale mieliśmy dach nad głową — jej głos załamał się ze wzruszenia.
Przeszli kawałek w stronę śladów po fundamentach.
— Ale jak ja się radowałem po powrocie! W domu znalazłem dwa zdrowe łobuzy i gospodynię jak się patrzy — uśmiechnął się z nostalgią, ujął jej dłoń i ścisnął lekko.
— Ale zaraz nadeszły wojny i nasz dom poszedł z dymem. — Poczuła, jak oczy jej wilgotnieją.
— Jakoś odbudowaliśmy się, odrodziliśmy się z popiołów, jak mówił ksiądz.
— I dzieci tyle tu się urodziło. A czworo zmarło. — Łzy popłynęły jej po policzkach.
— Wiesz, czasami sobie myślę, że to była nasza druga Ameryka. Nad Biebrzą będzie już inaczej.
— A jednak nasza młodość tutaj została — rozszlochała się.
Feliks przytulił ją czule, otarł strużki łez. Jego twarz wyrażała silne wzruszenie, błękitne oczy pokryły się wilgotną mgłą.
— Nie trzeba żałować, tam będzie nam jeszcze lepiej, zobaczysz — zapewnił chrapliwym głosem.
Zofia ścisnęła mocno jego dłoń. Po raz ostatni omiotła spojrzeniem ten kawałek ziemi, który opuszczali w poszukiwaniu lepszego losu dla całej rodziny. Poczuła się ogołocona z przeżyć, jak na przedstawieniu szkolnym po zejściu aktorów ze sceny i po zniesieniu dekoracji, by za chwilę rozpocząć inne przedstawienie.
Feliks pociągnął ją lekko za rękę, dając znak do odejścia. Lecz ona czuła się jak skamieniała, przygnieciona niewyjaśnialnym smutkiem.
— Na nas czas, Zosieńko, jedźmy już do naszej nowej Ameryki.
Odeszli powoli, zamknęli furtkę i odjechali. Zofia nie spuszczała oczu z widoku ich dawnego podwórka, aż zasłoniły go konary przydrożnych drzew, niczym teatralna kotara.

 

Więcej informacji na stronie poświęconej książce: https://jzi.org.pl/produkt/eldorado-nad-biebrza-zofia/

 
Opublikowano Jeden komentarz

Pamięć o augustowskich Żydach

Serdecznie zapraszamy na spotkanie pt. "Pamięć o augustowskich Żydach", które odbędzie się 28 stycznia 2023 r. o godzinie 17:00 w sali widowiskowej Miejskiego Domu Kultury w Augustowie, Rynek Zygmunta Augusta 9. Augustowskie Placówki Kultury są współorganizatorem tego spotkania.
Zaczniemy je premierową emisją filmu dokumentalnego "Księga (nie)pamięci" w reżyserii Patrycji Zięciny (film potrwa ok. 30 minut). Potem panel dyskusyjny z udziałem m.in. tłumaczek "Księgi pamięci Żydów augustowskich":
  • Magdalena Sommer (język hebrajski)
  • Monika Polit (język jidysz)
  • Patrycja Zięcina (realizacja filmu)
  • Mira Kamińska (żywy świadek historii Żydów w Augustowie)
Spotkanie poprowadzi nasza koleżanka z JZI - Urszula Zalewska.
Przy okazji spotkania można będzie nabyć książki naszego wydawnictwa związane z kulturą Żydów w Augustowie, a więc:
  • Księga pamięci Żydów augustowskich
  • Augustów. Historia w zdjęciach zapisana
  • Ludzie wielkich marzeń

Strona wydarzenia na facebooku: https://www.facebook.com/events/3226775710966312

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Najfeldowie z Ziemi Sztabińskiej – losy potomków w Polsce i Ameryce

Dzięki poszukiwaniom genealogicznym, którymi zajmuję się zawodowo, otrzymałem niedawno prośbę od potomka jednego z emigrantów do Stanów Zjednoczonych, pochodzącego z Ziemi Sztabińskiej w sprawie uporządkowania genealogii rodzinnej. Emigrantem tym - przodkiem osoby, która się ze mną skontaktowała był Hipolit Romuald Nejfeld, najmłodsze dziecko Karola Nejfelda, bednarza ze Sztabina i Julii z Łapsisów. Hipolit urodził się w Sztabinie w roku 1852. Karol Najfeld, ojciec Hipolita Romualda pochodził z Augustowa. Był synem Jana Nejfelda i Elżbiety Szurkus. Urodził się około 1812 roku. Do Sztabina sprowadził się dzięki małżeństwu z Julią Łapsis, urodzoną około 1816 roku, córką Franciszka Łapsisa i Elżbiety z Kotowskich. Ślub Karola Nejfelda odbył się w Krasnymborze w roku 1835 i od tego roku rodzina mieszkała w Sztabinie. Karol w niektórych dokumentach określany był jako mularz. Bratem Karola Najfelda był Gottlib Najfeld żonaty z Emilią (Amelią) Sztermer (Sztormer). Gottlib był kotlarzem, mieszkał z rodziną w Hucie Sztabińskiej i prawdopodobnie pracował w fabryce Karola Brzostowskiego. Po śmierci pierwszej żony w roku 1858, Gottlib zawarł powtórny związek małżeński z Ludwiką Rafałowicz. Małżonkowie aż do śmierci w połowie lat 80-ych XIX wieku mieszkali w Hucie Sztabińskiej.

Hipolit Romuald Nejfeld miał następujące rodzeństwo:

  • Ludwika Karolina (ur. 1838 Sztabin),
  • Justyna Julia (1840-1842 Sztabin),
  • Julian Antoni (ur. 1841 Sztabin),
  • Teofil (ur. 1844 Sztabin),
  • Wincenta (ur. 1847).

Ludwika Karolina Nejfeld poślubiła Aleksandra Marcina Sztamerta w Krasnymborze w 1855 roku. Po ślubie rodzina mieszkała we wsi Ewy. Julian Antoni Nejfeld ożenił się z Anną Tomaszewską w Jaminach w roku 1863. Ich syn Augustyn Artur Nejfeld po ślubie z Franciszką Ławrynajtys mieszkał z rodziną przed II woją światową w Sztabinie.

O potomkach Gottliba Najfelda można również przytoczyć dalsze informacje. Ludwika Nejfeld wyszła za mąż za Augustyna Błażyńskiego w Krasnymborze w roku 1862. Ich potomkowie Błażyńscy i Świerkowscy na początku XX wieku mieszkali na terenie parafii Sztabin. LudwikNejfeld poślubił Rozalię Oleksy w Bargłowie w roku 1876. Ich potomkowie Nejfeldowie i Wronkowie mieszkali na terenie parafii Bargłów na początku XX wieku. Wiktor Nejfeld poślubił Michalinę Tomczyk w 1885 roku w Krasnymborze. Ich potomkowie Szymańscy, Nejfeltowie i Nejfeldtowie mieszkali przed II wojną światową na terenie parafii Krasnybór i Sztabin. Marianna Nejfeld poślubiła Aleksandra Okrągłego w 1882 roku w Krasnymborze. Franciszka Emilia Nejfeld wyszła za Antoniego Kaczkowskiego w 1885 roku w Krasnymborze. Ich potomkowie w pierwszym ćwierćwieczu XX wieku mieszkali w Komaszówce koło Augustowa. Bronisława Nejfeld wyszła za Franciszka Antoniego Gębickiego w roku 1886 w Krasnymborze. Rodzina mieszkała w Hucie Sztabińskiej.

Wróćmy jednakże do Hipolita Romualda Najfelda. Interesujące jest w jaki sposób Amerykanie, potomkowie emigrantów XIX wiecznych dochodzą do informacji o tym, skąd pochodzą ich przodkowie. Idealną sytuacją jest gdy istnieją dokumenty rodzinne, z których można dowiedzieć się o tym, skąd i kiedy przodkowie wyemigrowali do Ameryki. Często w poszukiwaniach genealogicznych pomocne są serwisy internetowe, w których można znaleźć dokumenty emigracyjne przodków, a wśród nich listy pasażerów statków kursujących między portami europejskimi, a Ameryką, zawierające wiek pasażerów oraz miejsce pochodzenia. Niezwykle pomocne informacje znajdują się w dokumentach naturalizacyjnych, które składali przodkowie, po to aby stać się pełnoprawnymi obywatelami amerykańskimi. Dokumenty te często zawierają dane rodziców, datę i miejsce urodzenia, nazwę statku oraz datę przybycia do Ameryki. Ale nie w każdym przypadku udaje się do takich dokumentów dotrzeć.

Rod Nayfield, prawnuk Hipolita Romualda Najfelda nie odnalazł ani dokumentów naturalizacyjnych swego pradziada, ani listy pasażerów statku, na którym dotarł do Ameryki. Według przekazów rodzinnych Hipolit Romuald pochodził z terenów Polski, blisko granicy z Litwą, a jego nazwisko używane w Europie brzmiało Nejfelt lub Nejfeld. Dodatkowa przesłanka wskazująca na parafię Krasnybór, skąd Hipolit przybył do Ameryki, pojawiła się gdy został odnaleziony potomek Wiktora Nejfelda (tego samego, który ożenił się z Michaliną Tomczyk – patrz wyżej), a analiza porównawcza DNA wskazała, że Wiktor musiał być kuzynem Hipolita. Odkrycie, że Hipolit nosił drugie imię Romuald było prawdziwą niespodzianką. Takie imię nosił jego wnuk, który znany był pod imieniem Rome w Ameryce. Jedyna pisemna „amerykańska” wzmianka dotycząca Hipolita pochodzi z książki „Biographical and Genealogical Sketches from Central Pennsylvania” (Szkice biograficzne i genealogiczne z Centralnej Pensylwanii), wydanej w roku 1944 znajduje się w niej biogram Silasa Nayfielda, który był bankierem, wiceprezesem Liberty State Bank & Trust Company of Mount Carmel. W biogramie czytamy, że Silas urodził się 12 września 1886 roku w Nanticoke w Pensylwanii, jako syn Hipolita Nayfielda i Josephy z Nowickich, obojga obywateli rosyjskich.

Hipolit Nayfield przybył do Ameryki, jako młody człowiek i osiadł w Luzerne County, jako górnik. Zmarł młodo w roku 1887.

Jak długa musiała być droga, którą pokonał Rod, jego prawnuk, aby móc ustalić, że pradziadek pochodził ze Sztabina.

Artykuł ukazał się w numerze 2 z 2022 roku Naszego Sztabińskiego Domu.
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Trojaczki w Jaminach

Indeksując akta metrykalne zawarte w księgach urodzeń co jakiś czas można trafić na zgłoszenia urodzeń bliźniąt, a nawet trojaczków. Dawniej każdy poród wiązał się z dużym ryzykiem i nierzadko kończył się zgonem dziecka, matki lub obojga, a ich los często w dużym stopniu zależał od wiedzy i umiejętności mniej lub bardziej doświadczonych kobiet – akuszerek, zwanych babkami. Ogólnie, poziom umieralności okołoporodowej kobiet we wsiach i miastach Europy na początku XIX wieku wynosił ok. 15-17 zgonów matek na 1000 urodzeń, a poziom umieralności niemowląt kształtował się na poziomie 150-350 zgonów niemowląt na 1000 żywych urodzeń. Ok. 40-50% dzieci nie dożywało 5. roku życia.[1] W przypadku ciąż mnogich wskaźniki te były wyższe, a ryzyko komplikacji i powikłań – wielokrotnie większe. Ciąże mnogie występowały rzadko. Ogólną ocenę prawdopodobieństwa występowania ciąż mnogich u ludzi określa reguła Hellina: bliźnięta = (a) = 1:80 = 1,25% wszystkich ciąż, trojaczki = (a²) = 1:80² = 1:6400 = 0,015% wszystkich ciąż.[2] XIX-wieczne dokumenty wskazują na 2-3-procentowy udział porodów mnogich w stosunku do ogółu porodów.[1]

Urodzenia (chrzty) bliźniacze lub trojacze były różnie zapisywane w dokumentach: albo w formie jednego wspólnego, albo oddzielnych aktów. Ze względu na dużą umieralność noworodków do czasu chrztu, zdarzało się, że zapisywano tylko jedno z dzieci, tzn. to, które przeżyło (zmarłe mogły być wpisane do księgi zgonów lub w ogóle nie zostać uwzględnione).

Interesujące wpisy dotyczące narodzin trojaczków możemy odnaleźć w Księdze Urodzeń z lat 1826-1830 z parafii Jaminy. W dniu 15 sierpnia 1829 r. ks. Tadeusz Borczak chrzci trojaczki urodzone w nocy tego samego dnia. Matką jest Józefata Gruda z d. Kozłowska (ur. w 1796 r. w Czarnym Lesie). Wg ojca, Bartłomieja Grudy, który zgłasza narodziny dzieci, pierwsza, ok. 1 w nocy, urodziła się Aniela; pół godziny później – Marianna, a ok. 2 w nocy – Bartłomiej. Marianna umiera po tygodniu, a Bartłomiej dwa tygodnie później. Najsilniejsza z rodzeństwa okazuje się Aniela, która osiąga wiek dorosły i w 1849 r. wychodzi za mąż (za Piotra Kowalewskiego), rodzi sześcioro dzieci – wszystkie z ciąż pojedynczych – i umiera w wieku 70 lat w 1899 r. Poród trojaczków przeżywa też matka i cztery lata później, w 1833 r. rodzi jeszcze bliźnięta – Rozalię i Józefę. Józefata umiera w wieku 72 lat w 1868 r.

[1] Cezary Kuklo „Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej”

[2] https://pl.wikipedia.org/wiki/Ciąża_wielopłodowa

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Karolina Chapko czyta “Eldorado nad Biebrzą – Zofia”

Czytany fragment rozdziału XIV

Kilka dni przed weselem Mańka przyszła na piechotę z Czerwonki pomagać w przygotowaniach. Uszczęśliwiona Olcia nie odstępowała od niej, starając się pomagać na swój sposób. Mańka szybko wysprzątała dom, ozdobiła święte obrazy kwiatami z papieru i zmieniła papierowe firanki w oknach. Przejrzały razem z Zofią obrusy i wybrały najładniejsze. Sporo czasu zajęły im wyroby mięsne, bo Zofia uparła się, że oprócz tradycyjnych kiełbas, będą też szynki, pasztety i salcesony. A kiedy zaczęły wypieki, przypominała przepisy z Ameryki, by zadziwić gości wymyślnym ciastem czy ciastkami z nowych foremek w kwiatki, księżyce i gwiazdki. Specjalnie zgromadziła w spiżarni tuziny jajek i zapasy cukru. Masło przechowywała w kance na mleko zanurzonej w studni. Na szczęście tegoroczny lipiec był dość chłodny.
Wieczorem Zofia przysiadła odsapnąć chwilę po całym dniu krzątaniny. Już zapadała w drzemkę, gdy do jej uszu doszedł cichy płacz. Rozejrzała się po kuchni i dostrzegła na stołku Olcię, z głową w rękach.
— A czegoż ty płaczesz, maleńka?
— Bo znowu u nas wesele!
— To dobrze, będziemy bawić się i tańczyć.
— A czy Franek też wyjdzie z domu jak Mańka?
— Nie, on zostanie. I jeszcze przyprowadzi tu Franię.
— Ale ja wolę Mańkę zamiast Frani! — Olcia rozpłakała się na dobre.
— Skończyłaś pięć lat i takie głupstwa opowiadasz. Nie wstyd ci? — podeszła do niej i przytuliła czule. — Chodź ze mną, polukrujemy te ciastka w gwiazdki, a potem udekorujesz każde malinowym groszkiem.
Otarła jej łzy, poprawiła warkocze i posadziła przy stole. Obie potrzebowały zająć ręce pracą i nie zadręczać się myślami.

 

Więcej informacji na stronie poświęconej książce: https://jzi.org.pl/produkt/eldorado-nad-biebrza-zofia/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Obywatele Ziemi Augustowskiej!

W latach 1929-1933 kraje kapitalistyczne doświadczyły największego w dziejach kryzysu gospodarczego. Nie ominął on również Polski. Mimo wielkich cięć budżetowych z jednej strony i podwyższenia podatków, akcyz i opłat z drugiej, luka w budżecie państwa wynosiła 371 milionów złotych, czyli ok. 20% całego budżetu. Z uwagi na słaby poziom wykupywania przez ludność obligacji emitowanych przez II Rzeczpospolitą, a także lęk przed dodrukiem pieniędzy i inflacją, dnia 5 września 1933 r. prezydent Mościcki, na prośbę premiera Janusza Jędrzejewicza podpisał dekret zobowiązujący obywateli, by dla ratowania budżetu pożyczyli państwu polskiemu kwotę 120 milionów złotych. Obligacje 6-procentowej pożyczki były bardzo korzystne – zwolnione od wszelkich podatków i danin, zarówno państwowych, jak i samorządowych, nie podlegały zajęciom z żadnych tytułów, przyjmowane były według ich wartości nominalnej przez wszystkie kasy urzędów skarbowych na okoliczność spłat należności z tytułu podatków od spadków i darowizn itp. Pożyczka przyniosła bardzo dobre wyniki. Obligacje w kwocie około 350 milionów złotych zakupiło około półtora miliona obywateli. Na zespół subskrybentów złożyły się wszystkie warstwy społeczne: pracownicy państwowi, samorządowi i prywatni, przemysłowcy i robotnicy, kupcy i rzemieślnicy, duchowieństwo, emeryci i inwalidzi, wolne zawody, rolnicy, młodzież szkół wyższych, średnich, powszechnych, a nawet dzieci. Sukces nie byłby możliwy bez patriotycznego zrywu obywateli, do którego wzywali wszyscy politycy i urzędnicy. Wydawany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego w Augustowie periodyk “Nasz Głos” poświęcił cały numer z 26 września 1933 r. na agitację na rzecz Pożyczki Narodowej. Przytaczamy apel z pierwszej strony wraz z listą augustowskich osobistości wchodzących w skład Powiatowego Komitetu Obywatelskiego Pożyczki Narodowej i organizacji wspierających.

Obywatele Ziemi Augustowskiej!

Dla podtrzymana dobrobytu w Państwie, dla utrzymania w należytym stanie gospodarki państwowej, celem przełamania szalejącego po całym świecie kryzysu gospodarczego Rząd Rzeczypospolitej Polskiej ogłosił subskrypcję Pożyczki Narodowej w wysokości 120 milionów złotych. Zwraca się do nas Ojczyzna w potrzebie i musimy jako Jej synowie stanąć ramię przy ramieniu, by zgodnie przyjść z pomocą. Przyszłość wywalczonej naszemi rękami Ojczyzny musi być jasną i wielką. Walka o tą wielkość nie skończyła się z chwilą zwycięstw wojennych. Przeciwnie – ugruntowanie pomyślności w Ojczyźnie wolnej jest najważniejszym i najświętszym nakazem każdego prawego obywatela. W myśl hasła Wielkiego Budowniczego Polski Marszałka Józefa Piłsudskiego, iż “zwyciężyć i spocząć na laurach – to klęska” – winniśmy niestrudzenie dążyć do jak największej pomyślności i świetności Naszego Narodu. My, Obywatele Ziemi Augustowskiej mamyż pozostać na szarym końcu, kiedy w całej ojczyźnie szeregi naszych braci śpieszą z subskrypcją Pożyczki Narodowej?! Czyż ta Ziemia, która tak ofiarnie spłynęła krwią Swych Synów podczas walk o Niepodległość, ma pozostać obojętną na zew Ojczyzny? Nie damy się ubiec w wyścigu spełnienia obowiązku wobec Państwa: zwartą masą podążymy dając świadectwo umiłowania serdecznego swej Macierzy, której przyszłość jest naszą przyszłością. Damy świadectwo, że tam, gdzie zaczyna się potrzeba Ojczyzny – kończą się wszelkie nasze wzajemne nieporozmienia, a powstaje jeden wielki zbiorowy czyn.

Idźmy więc spełnić swój obowiązek – Ojczyzna nas woła!

Powiatowy Komitet Obywatelski Pożyczki Narodowej

Prezydium Komitetu:

  • Kazimierz Siwik – prezes – Starosta Powiatowy
  • Józef Wnorowski – vice prezes – sędzia grodzki
  • Franciszek Cyburt – inspektor szkolny
  • Bronisław Leplawy – sekretarz – urzędnik starostwa
  • Wacław Cylwik – buchalter
  • Jan Jakubowski – nadleśniczy nadleśnictwa Szczebra
  • Michalina Kostrubina – prezeska ZOPK
  • Zelik Kuszelewski – rabin augustowski
  • Jan Litewski – podpułkownik, zastępca dowódcy 1 pułku ułanów Krechowieckich
  • Antoni Krzywiński – kupiec
  • Adam Łucejko – inżynier, dyrektor państwowych zakładów drzewnych
  • Michał Łazarski – poseł na sejm
  • Boruch Liberman – prezes gminy wyznaniowej żydowskiej
  • Antoni Małyszko – naczelnik urzędu skarbowego
  • Ludomir Olszewski – ziemianin
  • Stanisław Staniewicz – burmistrz m. Augustowa
  • Ignacy Stolarski – kierownik banku spółdzielczego
  • Władysław Śliwa – prezes stowarzyszenia rzemieślników chrześcijańskich
  • Zygmunt Warakomski – prezes oddziału powiatowego ZNP

Straż Obywatelska:

  • Hieronim Jonkajtys – preses rady powiatowej Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR)
  • Calko Inanowicz – prezes cechu piekarzy
  • Włodzimierz Kuczkowski- komendant powiatowej policji państwowej
  •  Michalina Kostrubina – prezeska Związku Obywatelskiej Pracy Kobiet (ZOPK)
  • Benjamin Markus – prezes stowarzyszenia kulturalno-oświatowego „Tarbut”
  • Antoni Małyszko – naczelnik urzędu skarbowego
  • Julian Piaskowski – sekretarz rady powiatowej Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR)
  • Stefan Podgórski – urzędnik skarbowy
  • Helena Rutkowska – przedstawicielka cechu rzeźniczego
  • Dr. Eugenjusz Ścibor – lekarz powiatowy
  • Dr. Stanisław Winiarczyk – lekarz weterynarz m. Augustowa,
  • Mordchaj Wolmir – prezes stowarzyszeń rzemieślniczych żydowskich
  • Józef Wysocki – rzemieślnik.

Sekcja Propagandowa:

  • Witold Wołosewicz – prezes – dyrektor seminarium nauczycielskiego
  • Franciszek Cyburt – inspektor szkolny
  • Bronisław Chudzik – nauczyciel
  • Władysław Klimaszewski – sekretarz wydziału powiatowego
  • Henryk Kodź – vice prezes oddziału powiatowego ZNP
  • Bohdan Michciński – inspektor samorządu gminnego
  • Szyja Rancman – lekarz dentysta
  • Józef Witek – redaktor czasopisma “Nasz Głos“
  • Inż. Jan Zasztowt – kierownik powiatowego zarządu dróg
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Z dziejów mostu na rzece Netcie w Augustowie

Istnieją dwie wersje zniszczenia mostu na starym trakcie przez rzekę Nettę. Jedna — że został on rozebrany w zawiązku z budową kanału w 1828 r., druga – że został spalony przez powstańców w 1831 r. Jakkolwiek było, mostu w tym miejscu nie było równo 100 lat.

Powzięte w dniu 15 sierpnia 1927roku uchwały rady miasta rozeszły się po Augustowie już następnego dnia. Szczególnie sprawa budowy mostu przypadła wszystkim do gustu.

Przez całe 100 lat w śnieżne zimy gromady ludzi brnęły po pas w zaspach śnieżnych idąc na cmentarz. Najczęściej od szosy za młynem wkładano trumny z nieboszczykami na sanie, bo nie sposób było iść w tych warunkach z ciężarem i w niewygodnej postawie. Każdego to kiedyś czekało i była to przykra bolączka mieszkańców Augustowa. Rzeka też nie zawsze była bezpieczna do przekraczania w zimie po lodzie. Śluza, a szczególnie jej upusty były w zimie przywarte, a woda pod lodem była w ruchu. Lód był więc słaby i większego ciężaru nie wytrzymywał. Stale, w dzień i w nocy, pracował młyn wodny.

Więc przychodzili ludzie do magistratu, sprawdzali uchwały, pochwalali je i dziękowali za inicjatywę. Przyszli ksiądz proboszcz Chojnowski i rabin z Augustowa wyrazić podziękowanie. Pierwszą rzeczą było zrobić plan mostu, aby przygotować materiały na jego budowę. Inżynier drogowy, Władysław Rudowski, podjął się tego zadania chętnie kosztem dwumiesięcznych poborów (800 zł) z warunkiem zatwierdzenia planu przez Dyrekcję Dróg Wodnych w Wilnie.

Pierwszy plan przewidywał most niski – 1,5 metra nad lustrem wody. Kosztorys budowy takiego mostu wynosił 30 tysięcy złotych. Jednakże Dyrekcja Dróg Wodnych nie zatwierdziła tego planu i zażądała kapitalnego wysokiego na 3,5 metra nad poziomem wody i drugiej kategorii, to jest na podwójnych palach (9 par dla pierwszego przęsła). Podrażało to budowę mostu prawie trzykrotnie, bo nie tylko wymagało dwukrotnie więcej materiału drzewnego, ale wielu olbrzymich śrub i sworzni do wiązania pali.

Budowa mostu według nowej wersji projektu wymagała wysokich rusztowań, dwukrotnie więcej robotników oraz wysokich nasypów ziemnych. Co najgorsze, projekt ten wykluczał oddanie mostu do użytku publicznego w setną rocznicę jego rozbiórki – 1828 roku. Ratowała tę sytuację kolejka na długości przeszło 0,5 km, nabyta od Zarządu Kanału Augustowskiego. Na szczęście w tym terminie nowy most był jako tako zaawansowany, przydatny tylko dla pieszych, a więc i dla konduktów pogrzebowych.

Ugruntowanie się nasypów, które kilkukrotnie trzeba było nadbudowywać wskutek stałego osadzania się, konieczność odarniowania skarp spowodowało, że ostateczne ułożenie nawierzchni twardej i chodników zajęło całe cztery lata.

Najważniejszym osiągnięciem wszakże był pierwszy etap umożliwiający ruch pieszy przez budowany most. Od tego czasu spacery w kierunku mostu grodzieńskiego całkowicie i nieodwołalnie ustały, a cały ruch ludności skierował się na nowy most; na cmentarz, do lasu, do jeziora Necko, do koszar. Rozwiązanie to wypadło bardzo szczęśliwie pod każdym względem i do dziś jest ono widoczne.

Pod koniec drugiej wojny światowej Niemcy zburzyli ten most, podobnie jak inne na Kanale Augustowskim. Rosjanie, wyzwalając miasto od strony północnej, posłużyli się mostem pontonowym, który łączył się z ul. Sienkiewicza (w pobliżu domu państwa Lipskich). Był bardzo niski, więc kiedy ruszyły lody wiosną 1945 roku, woda go zalewała i przejście stało się nie tylko nieprzyjemne, ale i niebezpieczne.

Wkrótce w dawnym miejscu stanął tak zwany most bajlejowski1 (mieszkańcy nazywali go most żelazny) z drewnianymi kładkami dla pieszych po obu stronach. Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych przystąpiono do budowy mostu z prawdziwego zdarzenia, który po kolejnych remontach służy do dziś nie tylko mieszkańcom naszego miasta.


Powyższy tekst pochodzi ze wspomnień Piotra Halickiego, który w latach 1927-29 był burmistrzem Augustowa.

 

Most na Netcie oddany do użytku w 1932 r. Fot. NAC
Most na Netcie oddany do użytku w 1932 r. Fot. NAC

 

Most w 1934 r. Fot. Sz. Lewinson. Ze zbioru Aleksandra Ganuszko
Most w 1934 r. Fot. Sz. Lewinson. Ze zbioru Aleksandra Ganuszko

 

Resztki zniszczonego w trakcie II wojny światowej mostu na Netcie
Resztki zniszczonego w trakcie II wojny światowej mostu na Netcie

 

Most bajlejowski w 1951 r. Drewniane kładki piesze były zbudowane po obu stronach stalowej konstrukcji kratownicowej. Fot. Zdzisław Stefański
Most bajlejowski w 1951 r. Drewniane kładki piesze były zbudowane po obu stronach stalowej konstrukcji kratownicowej. Fot. Zdzisław Stefański

 

Most kratownicowy w Augustowie, widok od strony obecnego portu katamaranów. Kadr z filmu "Ostatni strzał" z 1958 r.
Most kratownicowy w Augustowie, widok od strony obecnego portu katamaranów. Kadr z filmu “Ostatni strzał” z 1958 r.

 

Przejście pod mostem wzdłuż Netty, widok od strony obecnego portu katamaranów. Kadr z filmu "Ostatni strzał" z 1958 r.
Przejście pod mostem wzdłuż Netty, widok od strony obecnego portu katamaranów. Kadr z filmu “Ostatni strzał” z 1958 r.

 

Kładka na Netcie wybudowana na czas budowy współczesnego mostu. Na kładce kondukt pogrzebowy. Rok 1960
Kładka na Netcie wybudowana na czas budowy współczesnego mostu. Na kładce kondukt pogrzebowy. Rok 1960

 

Współczesny most na Netcie w Augustowie wkrótce po otwarciu. Na brzegu widoczne jeszcze baraki budowlane. Fot. Ludwik Jaworski
Współczesny most na Netcie w Augustowie wkrótce po otwarciu. Na brzegu widoczne jeszcze baraki budowlane. Fot. Ludwik Jaworski

 

  1. Most bajlejowski – most stalowy o kratownicowych przęsłach wspartych na palach[]
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pocztówka z zapomnianej przeszłości

Augustów, ziemia suwalska
ul. Szkolna 4
Dawid Borowicz
Dla Marty

Korycin, 16 kwietnia 1920 roku

Kochana kuzynko Marto!

Otrzymałam Twoją kartkę, dziękuję za to, że do mnie pisałaś i za to, że o mnie nie zapomniałaś. My wszyscy, dzięki Najwyższemu, znajdujemy się w dobrym zdrowiu, bardzo chciałabym porozmawiać z Tobą osobiście… Cieszy mnie bardzo to, że Noach jest żołnierzem w Augustowie i że otrzymaliście pieniądze z Ameryki, ciocia otrzymała w tym tygodniu 6000 marek od swojego syna przez delegata. Nie przekazał on żadnych szczególnie interesujących wieści. Pozostańcie zdrowi i żyjcie dobrze. Wasza niezapomniana kuzynka Bobcia Kruk. Pozdrawiają was wszyscy krewni i znajomi. Pozdrawiam moją ciotkę, wujka i kuzyna życząc dobrego zdrowia. Mój ojciec, brat i siostry także pozdrawiają was wszystkich. Ciotka z Janowa już urodziła syna. Kochana kuzynko proszę do mnie napisać, przepraszam, że ja piszę tak mało i nieładnie. Adieu.

Awers kartki:

Tęsknota

Tęskni kwiat za rosą i promieniami i ptak za lasem.
Tęskni pustynia za źródłami a moje serce za Twoją postacią…


Pocztówka z kolekcji Macieja Pietrzaka
Tłumaczenie z języka jidysz: Kornelia Bałdyka, Katarzyna Kowalczyk, Ola Wydro i Maciej Staniszewski pod kierunkiem Moniki Polit

Rodzina Borowicz

Zwykła, sentymentalna pocztówka. Adresatem jest niejaki Dawid Borowicz mieszkający w Augustowie przy ul. Szkolnej. W tekście wspomniany jest również Noach – augustowski żołnierz. Kim oni byli? Czy przetrwali holocaust? Zajrzyjmy do “Księgi pamięci Żydów augustowskich” i sprawdźmy, czy te osoby są tam wspomniane. Czeka nas prawdziwa niespodzianka na str. 233 nawiązująca bezpośrednio do treści pocztówki! Tą niespodzianką jest całe wspomnienie napisane przez Noacha Borowicza, owego żołnierza, które w całości przytaczamy poniżej.

Minione czasy

Noach Borowic

Pożegnałem się z moim miastem w roku 1920, dwa tygodnie po święcie Pesach. Siedem tygodni wcześniej powołano mnie do polskiej armii. Zanim jednak zdążyłem zostać żołnierzem w pełnym znaczeniu tego słowa, wyjechałem na Litwę, bo nie chciałem by wysłano mnie do Kijowa do walki z bolszewikami. W wojsku radziliśmy sobie dobrze, bo wyróżnialiśmy się w ćwiczeniach. W moim batalionie był jeden mieszkaniec Augustowa, Reuwke Beker (syn szewca), który znał pełno zabawnych historii, umiał też grać na harmonijce i tańczyć polskie tańce. Między innymi zadziwiał wszystkich tańcząc na rękach do melodii wygrywanej na harmonijce. Polacy bardzo go lubili. Dzięki Reuwke, który był niski, lecz mocno zbudowany, krzepki i wesoły, żaden polski żołnierz nie odważył się naruszyć godności żołnierza żydowskiego. Kiedy oficerowie poinformowali nas, że planują wysłać nas do ofensywy na Kijów, dodali, że Żydzi pewnie uciekną z frontu. Od tej chwili antysemityzm zaczął podnosić głowę i nasi towarzysze goje zaczęli oczerniać Żydów. W jednej chwili staliśmy się niechcianymi pasierbami. Jednej nocy więc wydostałem się z terenu koszar przez dziurawe ogrodzenie z drutu i dotarłem do domu. Tam zmieniłem wojskowe ubrania na cywilne i wyjechałem do Suwałk. Następnej nocy przekroczyłem granicę i dotarłem do Mariampola na Litwie.

W tamtym czasie założono organizację „Hechaluc”, której centrala znajdowała się w Kownie. Dołączyłem do niej. Pracowaliśmy w gospodarstwie rolnym. Każdy, kto wyróżniał się w pracy, mógł liczyć na przyspieszony wyjazd do Izraela. Wyjechałem z Kowna w święto Chanuka w 1920 roku. Dotarłem do Tel Awiwu przez Egipt, pociągiem z Cyrenajki, razem z grupą z Litwy, w styczniu 1921 roku. Od tamtej pory nie widziałem Polski.

Po trzech latach pobytu w Izraelu udało mi się zorganizować emigrację mojej siostry Miriam. Po krótkim czasie sprowadziłem też jej narzeczonego z Warszawy. W 1924 roku sprowadziłem do Izraela także moich rodziców bł. p. i dziewczynę z Augustowa. Moja siostra nie dawała sobie rady w Izraelu i wyjechała do Ameryki ze swoją rodziną.

Wrócę jeszcze do czasów mojej młodości w Augustowie. Mieszkaliśmy naprzeciw Wielkiego Bejt Midraszu. Trzy razy dziennie uczęszczaliśmy tam na modlitwę. Byliśmy z całej duszy związani z judaizmem, z jidyszkajt. W swoim czasie zrobiło na mnie niezatarte wrażenie, gdy pewnego wieczoru święta Jom Kipur, w czasie trwania procesu Bejlisa, po modlitwie Kol Nidrej przemawiał rabin Katriel. Było to w wielkiej synagodze, przed przepięknym aron hakodesz, od jakiego nigdy nie widziałem piękniejszego i bardziej godnego. Rabin otworzył aron hakodesz, opłakując nieszczęścia, które spotykają nas z ręki nie-Żydów, a wszyscy licznie zgromadzeni płakali razem z nim i modlili się o uniewinnienie naszego rodaka. Dzięki Bogu nasze modły zostały wysłuchane i Najwyższy zlitował się nad nami.

Każdy w Augustowie znał nazwisko Borowic. Rodzina ta była chlubą miasta. Najstarszym z nich był dziadek, Hanoch Hanec bł. p. Był to człowiek uczciwy i pobożny, który przestrzegał skrupulatnie wszelkich przykazań, zarówno lżejszych jak i najsurowszych. Jego brat, Cwi Borowic, był to człowiek zaradny, znaczny kupiec i pobożny Żyd, wesoły i radosny. Z jego synów tutaj w Izraelu zmarli Szmuel Borowic, Jakow Borowic i Nisen Borowic – wszyscy byli ludźmi o wielkiej energii. Nisen i Jakow w czasie Zagłady znaleźli się aż na Syberii, lecz udało im się dożyć końca swych dni w Izraelu; Szmuelowi udało się dotrzeć do Izraela przed Zagładą i zmarł tutaj w podeszłym wieku, otoczony większością swojej rodziny. Czasy mojej młodości w Augustowie były związane z dwojgiem moich bliskich przyjaciół. Razem uczyliśmy się, spacerowaliśmy i spędzaliśmy wolny czas. Jeden z nich był synem dajana, rabina Jekutiela Azrieli, drugi to Cwi Stolnicki, syn Abrahama Icchaka, nauczyciela w Talmud Tora. Ojciec jego przewodził modłom przez cały rok w Wielkim Bejt Midraszu, był także baal krija. Był to wspaniały człowiek. Jego syn Cwi sprawuje obecnie funkcję rabina w Miami Beach w USA. Bł. p. dajan Azriel Zelig często prowadził lekcje Gemary i Tosafot w Wielkim Bejt Midraszu. W letnie wieczory spacerowaliśmy po lasach augustowskich. Było to niezwykle przyjemne. Nie zapomnę nigdy śpiewu rozmaitych ptaków i miękkiej, wysokiej trawy. We trzech byliśmy dosłownie nierozłączni. Około 1924 roku moi przyjaciele także przyjechali do Izraela. Jekutiel uczył się w jesziwie w Chewronie, a Cwi – w seminarium Hamizrachi w Jerozolimie. Mój przyjaciel Cwi wyemigrował później do Ameryki, by dołączyć do swoich rodziców. Mój ojciec, Dawid Icchak bł. p., był człowiekiem pobożnym i doskonale znającym Pismo Święte, był także baal krija. Postępował zawsze zgodnie z wersetem „Niech ta Księga Prawa będzie zawsze na twych ustach”. Jego brat, Mosze, piekarz, żył zgodnie z przykazaniami i sumiennie przestrzegał zarówno najlżejszych jak i surowych nakazów. Mam wyryte w pamięci jedno wydarzenie z czasów I wojny światowej, gdy miastem rządzili Niemcy. Panowały wówczas wielkie niedobory żywności. Przypadkiem, krótko przed świętem Pesach Niemcy przywieźli Moszemu wielki kosz pełen butelek rumu oraz rozmaite inne artykuły spożywcze. Mosze kupił je od nich, lecz nie zdążył sprzedać ich przed świętem. Poszedł więc do rabina, by zapytać czy będzie wolno użyć tych produktów po świętach. Rabin naturalnie odparł, że nie wolno korzystać z niedozwolonych produktów, które pozostaną po Pesach. Wówczas Mosze w półświęto Pesach wziął wszystkie butelki rumu i rozbił je o wielki kamień, a resztę żywności spalił. Mosze piekarz został zamordowany z całą rodziną w czasie Holokaustu.

Z młodości pamiętam obchody, które organizowali Rosjanie w dniu urodzin króla, królowej lub księcia na dużym placu przed kościołem. Kozacy i rosyjscy żołnierze, muzycy orkiestry wojskowej i oficerowie – wszyscy w przepięknych, galowych mundurach – urządzali wspaniałe pochody z towarzystwem orkiestry i duchownych w odświętnych szatach. Te uroczystości pozostawiały silne wrażenie na dzieciach szkolnych, które były tego dnia zwolnione z nauki. Także Żydzi urządzali uroczystości z tej okazji w Bejt Midraszu. U wejścia wywieszano dwie flagi rosyjskie, a kantor Ratner z chórem śpiewali „Adonaj melech nacor” i „Hanoten teszua lamlachim”, potem fragment z Psalmów, a na koniec – hymn Rosji.


Tłumaczenie: Magdalena Sommer

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pamiętnik z niełatwego życia

Nie tak dawno na naszej stronie opublikowaliśmy własnoręczny życiorys Antoniego Patli. Kto nie czytał, może zapoznać się z nim tutaj. Niewątpliwie był on osobą niezwykle zasłużoną dla Suwalszczyzny, a ostatnie lata swojego życia spędził w Augustowie pracując jako przewodnik. Jak sam pisze „na pewno swego żywota nie zmarnował”. Chcemy upamiętnić tę postać wydając jego bardzo obszerny pamiętnik pt. “Pamiętnik z niełatwego życia”; spisany w pierwszej połowie lat 70. i złożony w Bibliotece PAN w Kórniku. Są to dwa odręcznie spisane zeszyty (300 stron manuskryptu) oraz 100 stron maszynopisu. Kartę tytułową pierwszego zeszytu zamieszczamy powyżej. Wiadomo – aby wydać, trzeba przepisać całość do pliku Word. To mnóstwo pracy, dlatego prosimy Was o pomoc:

  • Podzieliliśmy skany na 31 paczek po 12-13 stron każda.
  • Osoba chętna do pomocy otrzyma losowo przydzieloną paczkę (link na maila).
  • Zalecany czas przepisywania – od czasu otrzymania linku do pobrania skanów – miesiąc.
  • UWAGA: Będą nagrody! Każda osoba uczestnicząca w projekcie otrzyma bezpłatny egzemplarz książki! Trzeba będzie pokryć jedynie koszty wysyłki (o ile odbiór osobisty z Augustowa lub Warszawy-Ursynowa nie będzie możliwy).

Wygląda prosto, prawda? 21 paczek zostało już rozdanych, a więc zostało jeszcze 10. Patla pisał swój pamiętnik pod koniec życia, więc jego odręczna część łatwa do odczytania nie jest. Mimo to po kilku zdaniach można już dość łatwo odczytywać kolejne. Z praktyki wiadomo, że przepisywanie jednej paczki trwa ok 2-4 godzin, w zależności od wprawy przepisującego. Z maszynopisem jest zdecydowanie łatwiej, ale “zamówić” sobie skanów z maszynopisu nie można. Tak jak pisaliśmy, paczki przydzielane są losowo.

Możecie także zachęcić do pomocy swoje rodziny lub znajomych. Znakomite zajęcie na wakacyjną „nudę” lub przerwę w „nudzie”! Można leżeć na leżaku i jednocześnie przepisywać łącząc przyjemne z pożytecznym.

Biorąc pod uwagę barwny życiorys Antoniego Patli, jego „Pamiętnik z niełatwego życia” zapowiada się jako bardzo ciekawa pozycja. Przy pracy nad nią każdy z Was wziąć może udział. Serdecznie zapraszamy!

Aktualizacja: Jedna piąta tekstu jest już przepisana, za co serdecznie dziękujemy!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Mogilnica – Nasz Głos 1933 r. Nr 5 (11)

Poniżej zaprezentowany artykuł z cyklu “Nasze wsie” autorstwa Stanisława Wysockiego, ukazał się w numerze 5 (11) 1933 roku w augustowskim piśmie regionalnym „Nasz Głosˮ. Zachowano oryginalną pisownię.

Na południowych granicach naszego powiatu, w dorzeczu kanału Augustowskiego, tuż przy drodze powiatowej, wiodącej z Augustowa w stronę Białegostoku, położona jest jedna z najstarszych i najpiękniejszych wsi naszego powiatu — wieś Mogilnica. Prawdziwy typ wsi polskiej, zaścianka szlacheckiego. Zamieszkana jest przez ludność rdzennie polską, wyznania rz.-katol. bardzo ceniącą tradycję i formy ludowe. Śmiałoby można powiedzieć. że na terenie powiatu, Mogilniczanie stanowią odrębny odłam ludności. Przodkowie ich to szlachta łanowa, rekrutująca się ze słynnej piechoty wybranieckiej Stefana Batorego. Osadzeni na gruntach królewskich, zagospodarowali się wzorowo.

Wieś położona w linji prostej w kierunku ze wschodu na zachód, ma szeroką alejową ulicę, wyłożoną polnym kamieniem, po stronie północnej postawione są domy mieszkalne i chlewy, z przeciwnej zaś strony, rzędem wzdłuż całej wsi, ciągnie się pasmo stodół i śpichlerzy. Domy są otoczone sadami i kwietnikami. W całości wieś wygląda imponująco, poważnie. Turysta na pierwszy rzut oka potrafi ocenić i uznać wysiłek pracy kilku pokoleń, porządek i estetyczny wygląd wsi.

Ludność jest pracowita i sumienna. Spotyka się przeważnie charaktery urobione, twarde, zrównoważone i łagodne. Pozatem cechuje ją jeszcze religijność, uczciwość i zamiłowanie do pracy w gromadzie.

Mogilniczanie noszą się poeuropejsku. Sukmany chłopskie noszą jedynie starsi, lecz obecnie i te są już. rzadko spotykane, młodzież nosi garnitury marynarkowe z wiązanymi krawatami i kapelusze filcowe. Kobiety starsze noszą chustki lub szale, spódnice z zakładanemi fałdami t. zw. „w trzy brety”, dziewczęta natomiast noszą się modnie, ubierając się w suknie, często z droższych tkanin. Za przykrycie głowy służą kapelusze lub berety sportowe. Wszyscy z zamiłowaniem poświęcają się pracy na roli, a w wolnych chwilach starsi politykują, młodzież zaś oddaje się zabawom ze śpiewami i pląsami. Praca na roli jest jedynem zasadniczem źródłem dochodów, oprócz której mieszkańcy jeszcze zarabiają w lasach państwowych przy wywózkach i trzebieżach.

Mogilnica ma również piękne karty w historji. W czasach walk powstańczych 1831 i 1863 r. ludność miejscowa występowała zbrojnie przeciwko zaborcom. Młodzież ówczesna organizowała się w oddziały powstańcze i staczała boje na Ruskiej Górze, w uroczysku „Kunicha” i „Pobojna”. Z tych właśnie czasów istnieje bardzo wiele legend ludowych np. o złotym koniu na „Pobojnie”, lub skarbach na „Ruskiej Górze”, jakie mieli ukryć powstańcy przed wojskami rosyjskiemi. (O szczegółach napiszę innym razem).

Po wybuchu wojny światowej, Mogilniczanie energicznie organizowali się w oddziały P. O. W. Brali udział w walkach z Niemcami pod Czarniewem i Jaminami, wreszcie całym oddziałem przystąpiono do 4 kompanji 41 p. p.

Mogilniczanie będąc z krwi i kości ludźmi rycerskiego ducha i obecnie chętnie garną się do pracy organizacyjnej. Na terenie gminy Dębowo, wieś Mogilnica jest kuźnią roboty społecznej i ośrodkiem ruchu organizacyjnego. Istnieje tutaj męski oddział Związku Strzeleckiego, liczący 30 ludzi i oddział żeński liczący 12 strzelczyń. Obydwa oddziały uprawiają przysposobienie rolnicze; zaś oddział męski jest dość daleko posunięty w przysposobieniu wojskowem. Oba oddziały współpracują z sobą. Urządzają obchody uroczystości narodowych, wspólne wieczornice z przedstawieniami, latem zaś majówki na świeżem powietrzu. Do większych uroczystości miejscowych zalicza się dzień 3-go Maja, po którym w pierwszą niedzielę, co roku, oddziały Zw. Strz. urządzają majówkę z zawodami sportowymi na uroczysku „Ostrzełek”.

Na polu pracy społecznej wielkie zasługi położyła b. nauczycielka p. Janina Maksymowiczówna, założycielka żeńskiego oddziału Zw. Strz. i kilkoletnia referentka wych. obyw. oddziałów Mogilnice. Po odwołaniu Jej przez władze szkolne do Hołynki pozostały jeno wspomnienia oraz żywe serca bijące miłością i szacunkiem do przewodniczki duchowej — pionierki ruchu strzeleckiego w Mogilnicy.

Oprócz p. Maksymowiczówny w organizacji „Strzelca” zasługi położyli: Wacław Tomaszewski, miejscowy włościanin, Władysław Rzepko, b. komendant oddziału i Franciszek Duczyński, leśniczy, którzy żywo i gorąco zajęli się oddziałami Zw. Strz. po wyjeździe p. Maksymowiczówny.

Gdyby nie okoliczności, składające się niepomyślnie dla ruchu społecznego, Mogilnica dawałaby wszelkie gwarancje najwyższego rozwoju organizacji. Z niewiadomych powodów władze szkolne postanowiły zlikwidować miejscową szkołę. Dzięki energicznym wystąpieniom miejscowej ludności oraz poparciu władz administracyjnej i samorządowych, po zamknięciu szkoły we wrześniu 1932 roku zdołano w grudniu tegoż roku ponownie szkołę przywrócić, lecz według wszelkiego prawdopodobieństwa, z nowym rokiem szkolnym władze projektują nowy atak na szkołę. Mogilniczanie zajmują stanowisko wyraźne i zdecydowane, przy którem wszelkiemi siłami będą szkoły bronili, chociażby im przyszło ponieść największe ofiary, gdyż po zlikwidowaniu szkoły i odwołaniu miejscowego nauczyciela, zbraknie w Mogilnicy jednostki będącej ostoją zarówno organizacji jak też i biblioteki, nie mówiąc już o niemożności kształcenia dzieci.

Pod względem turystycznym Mogielnica ma położenie bardzo pomyślne; położona jest między uroczyskami lasów państwowych „Ostrzełkiem” i „Kunichą”. Tereny suche, piaszczyste, lasy iglaste, obfite w zwierzynę, jagody i grzyby. Zawdzięczając jedynie drogom wodnym, ma doskonałą komunikację w jedną stronę z Augustowem, w drugą zaś przez Biebrzę, Narew i Wisłę z Polską Środkową i Pomorzem. W czasie więc wycieczek letnich, możnaby wykorzystać malownicze zakątki południowych krańców naszego powiatu, lecz niestety, okolice te są najmniej zwiedzane przez wycieczkowiczów, których kanałem Augustowskim ciągną się rzesze w kierunku do jezior Mazurskich, nie zatrzymujących się tutaj. Za usprawiedliwienie posłuży uwaga, iż Mogilnica aczkolwiek leży nad kanałem Augustowskim, to jednak połączenie z kanałem ma przez groblę, prowadzącą na Dębowo. Największą właśnie bolączką nie tylko Mogilnicy, lecz wszystkich tutejszych miejscowości, jest bardzo zły stan dróg powiatowych, raczej podobnych do rowów i wertepów, niż do dróg oddanych do użytku miejscowej ludności. Grobla prowadząca przez błotniste łąki z Mogilnic do Dębowo, w porze wiosennej i jesiennej jest nie do przebycia. Dotychczas bardzo dużo mówiło się o reparacji powyższej drogi, lecz projekty spełzły na niczem, a stan dróg z roku na rok pogarsza się.

Drogą powiatową Mogilnica ma połączenie z Augustowem przez Promiski i Białobrzegi. Odległość około 20 klm. przebywa się końmi w 3-y godziny. Do jazdy rowerem lub motocyklem służą dróżki boczne, twarde, zupełnie nadające się dla ruchu kołowego. W kierunku południowym, drogą powiatową łączy się z Białystokiem przez Dolistowo i Osowiec, gdzie do szosy około 10 klm.

Najbliższy Urząd Pocztowy i Zbiornica P. K. O. mieści się w Sztabinie, oddalonym piękną drogą polną i leśną o 7 klm. Urząd gminy Dębowo, telefon, Kasa Stefczyka oraz zakłady gastronomiczne i sklepy spożywcze, mieszczące się w Jaminach, oddalonych o 2 klm. od Mogilnic. Na miejscu można zakupić po bardzo niskich cenach, artykuły spożywcze i nabiał. Pewną trudność sprawia zakup mięsa, które trzeba sprowadzać ze Sztabina lub Augustowa.

Ludność jest bardzo gościnna i chętnie wita wycieczkowiczów.

Okolice Mogilnicy mogą być wykorzystane jako tereny turystyczne II klasy. Okolice piękne, swojskie, iście sienkiewiczowskie, tu zagroda, tam zagajnik, ówdzie sędziwy las, działają na człowieka, szukającego w przyrodzie uroku, a na łonie natury — wypoczynku po dniach pracy i znoju. Aczkolwiek poza lasami, miłą ludnością, kanałem Augustowskim i Biebrzą, niema tego, czego się u nas ogólnie wymaga, połaci jezior, to jednak okolice Mogilnicy są urocze, a przedewszystkiem zdrowe. Turyście szukającemu urozmaiconego krajobrazu i suchej miejscowości, nie żaglowcowi i kajakowcowi, lecz amatorowi wędki, piechurowi lub cykliście, gorąco zalecałbym zwiedzenie tych okolic.

Dla rybołówstwa są warunki bardzo pomyślne. Kanał Augustowski w okolicy Dębowa oraz rzeka Biebrza odległa od Mogilnic o 2 klm. są bardzo rybne, a zwłaszcza w jazie i węgorze, natomiast trudno spotkać leszcza.

Komu wiec odpowiadają warunki Mogilnicy, powinien koniecznie zwiedzić królewską wieś, kogo zaś bardziej interesuje żagiel, wiosło lub wreszcie urocza Rusałka, to już bezsprzecznie powinien na wypoczynek udać się do Studzienicznej lub Serw.