Moja rodzina ze strony ojca pochodzi z maleńkiej mazowieckiej wsi. W latach 70-tych było to 25 gospodarstw, teraz trochę więcej. No może gospodarstw nie jest więcej, może nawet mniej, ale domów na pewno więcej. Zawsze mnie zastanawiało skąd w tak maleńkiej wsi, nazwisko które noszę było tak licznie reprezentowane. Jedni Zięcinowie byli z naszą rodziną spokrewnieni, inni nie – przynajmniej tak twierdził ojciec. Nie dawało mi to spokoju i w końcu postanowiłem to wyjaśnić.
Z Mazowsza na Suwalszczyznę
Był wrzesień 2008 roku. Rok, w którym bardzo rozpowszechniły się w Polsce serwisy społecznościowe takie jak nasza-klasa.pl czy facebook. Ułatwiały one odnalezienie i kontakt nawet z dalekimi członkami rodziny, również za granicą. Był to też rok, w którym zajmowanie się genealogią stało się bardzo modne. Właściwie każda osoba, z którą rozmawiałem na temat rodziny chciała w jakiś sposób współuczestniczyć w budowaniu drzewa genealogicznego, czy to dostarczając nowe informacje, czy tez kontaktując mnie z jeszcze dalszą rodziną. Budowa drzewa genealogicznego do poziomu pradziadków poszła więc bardzo szybko. Spodobało mi się też, że miałem właściwie komplet podstawowych informacji o niemal każdym członku rodziny: daty urodzenia i zgonu, zawody, miejsca pochówku, numery grobów (tam gdzie na cmentarzach groby były numerowane), historie o danej osobie itp. Już taki jestem – luki mnie drażnią. Jest to moim przekleństwem, bo czasem łapię się, że zbyt wiele czasu poświęcam detalom tracąc z oczu główny cel.
Moim poczynaniom z zazdrością przyglądała się żona i poprosiła mnie, abym budował drzewo genealogiczne również po jej stronie. Czemu nie! Tu już nie było tak łatwo z najbliższą rodziną, bo te rody bardzo lubiły się przemieszczać, również do USA. W każdym razie to genealogia żony zaprowadziła mnie do Augustowa i na Suwalszczyznę w ogóle. To wtedy odkryłem, że bez wglądu w księgi metrykalne nie posunę się zbyt daleko. Ależ to były czasy – odkrywanie czym jest genealogia, na czym polega poszukiwanie przodków i krewnych, jak systematyzować uzyskane informacje. Dziś śmieję się ze swojej naiwności, błądzenia, odkrywania Ameryki na nowo. Ten początkowy entuzjazm powodował jednak, że zainteresowanie genealogią zapuszczało coraz mocniejsze korzenie w moim umyśle. Teraz są tak silne, że nie do wyrwania!
Dzięki poznanej przez Internet pod koniec października 2008 roku Alicji, która jest daleką krewną mojej żony, posunąłem się w badaniach rodziny bardzo daleko. Alicja była bardzo zdeterminowana i bardziej ode mnie doświadczona. Dotarła do kogoś w Archiwum Diecezjalnym w Łomży, kto przejrzał księgi metrykalne z parafii Krasnybór, wynotował metryki dotyczące rodziny Bernatowicz w tej parafii zamieszkującej, wykonał zdjęcia tych metryk i przesłał je Alicji. Alicja podzieliła się nimi ze mną i wspólnie wyłuskiwaliśmy informacje z tych dokumentów. Nawet odczytanie metryk zapisanych w języku polskim sprawiało mi ogromną trudność! Kiedy jednak przebrnąłem przez wszystkie zawijasy XIX-wiecznej “kaligrafii” mojemu entuzjazmowi nie było końca. Nauczyłem się nawet na pamięć formuły stosowanej wówczas do zapisów metrykalnych! Od roku 1868 zapisy były jednak w języku rosyjskim i musiałem sobie mozolnie przypominać ten język, który kiedyś, gdy kończyłem studia, znałem dość dobrze. Na kłopoty językowe nałożyło się jeszcze stosowanie wówczas kalendarza juliańskiego. Którą datę wziąć pod uwagę – wcześniejszą czy późniejszą? Dzisiaj te dylematy wydają mi się śmieszne, ale zdaję sobie sprawę, że ludzie, którzy obecnie zaczynają przygodę z genealogią, mogą z tego samego powodu drapać się po głowie.
Zdjęć metryk dotyczących rodziny było sporo, ale nie dotyczyły wszystkich osób. Zwyczajnie nie sposób w ograniczonym czasie wyłuskać wszystkich informacji na temat tak licznie reprezentowanej rodziny. Zdałem sobie sprawę, ze tylko bezpośredni i długotrwały wgląd w księgi metrykalne może pomóc mi uzupełnić luki, na które natrafiłem. Wtedy właśnie odkryłem mormonów i ich mikrofilmy. Biegałem do Centrum Historii Rodziny w Warszawie i… robiłem masowo zdjęcia! I to wbrew obowiązującym tam regułom. Ustawiałem lustrzankę na statywie przed czytnikiem mikrofilmów i co przewiniętą klatkę wykonywałem zdjęcie przy pomocy pilota. Każde takie posiedzenie przynosiło kilkaset, do niemal tysiąca wykonanych zdjęć, czyli z reguły jeden mikrofilm lub jego połowę. Fotografowałem wszystkie klatki z mikrofilmu po kolei, by dopiero w domowym zaciszu zagłębić się w te, które dotyczyły mojej rodziny (dla uproszczenia rodzinę żony będę również nazywać moją rodziną). W fotografowaniu doszedłem do takiej wprawy, że zdjęcia wykonywane z czytnika, po pewnej obróbce niewiele różniły się od skanów osiągalnych współcześnie. Migawka trzaskała co 2-3 sekundy (tyle czasu zajmowało mi ustawienie kolejnej klatki mikrofilmu) i był to na tyle miarowy i głośny dźwięk, że co jakiś czas przybiegała siostra bibliotekarka, zaniepokojona tym co się dzieje na sali. Ja w tym czasie zamierałem udając, że wczytuję się akurat w to co jest na ekranie.
Analizując dokładnie metryki, zwłaszcza te z lat 1808-1825, kiedy akta urodzeń, ślubów i zgonów spisywano podług Kodeksu Prawa Cywilnego Napoleona III, zauważyłem, że samo odczytywanie podstawowych informacji o osobie głównej, jej rodzicach jest niewystarczające. W metrykach kryło się więcej informacji, pozwalających na potwierdzenie pokrewieństwa pomiędzy osobami w okresie wcześniejszym, za który dokumentów na przykład nie było. Pojawiał się więc wśród świadków brat stryjeczny pana młodego, wuj panny młodej, szwagier ojca dziecka itp. Analizując te koligacje można było z łatwością połączyć dwie gałęzie, które korzeniami sięgały okresu, gdy dokumentów nie było lub były zubożone. Piszę o tym wszystkim, aby zwrócić uwagę na dwa ważne aspekty związane z dokładnymi badaniami genealogicznymi: kompletność metryk oraz szczegółowość ich przeglądania, czyli coś co leży u podstaw działań Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego obecnie.
Powstanie Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego
Kolejnym przełomem, który doprowadził do powstania grupy entuzjastów o nazwie Jamiński Zespół Indeksacyjny, było spotkanie Zbyszka Mierzejewskiego w marcu 2009 roku. Początkowo wymieniliśmy się informacjami na temat rodziny Lewoców, potem co jakiś czas dzieliliśmy się genealogicznymi znaleziskami, tak jak to robili, robią i będą robić entuzjaści tej dziedziny. Ja tymczasem wsiąkłem w coś co nazywa się indeksacją akt metrykalnych. Zająłem się przepisywaniem do excela podstawowych informacji z metryk parafii Matki Boskiej Loretańskiej na warszawskiej Pradze. Do indeksacji wziąłem dwa roczniki urodzeń, czyli bagatela około 6000 metryk! Mimo tego, że wypisywałem tylko podstawowe informacje z metryki (imię dziecka, imiona i nazwiska rodziców, data urodzenia), to i tak zajęło mi to kilka miesięcy. Dzięki temu jednak poznałem indeksację z dwóch stron – indeksującego – jak żmudny jest ten proces – oraz korzystającego z indeksów przygotowanych przez innych i samego siebie. Wspaniała sprawa takie indeksy! W ten sposób można bez odrywania się od komputera budować drzewo genealogiczne! Dlaczego by więc nie zrobić tego samego z parafią Krasnybór, z której miałem tysiące zdjęć metryk.
Zacząłem sam, ale ponieważ wiedziałem, że Zbyszek interesuje się także tym samym rejonem, poprosiłem go o zindeksowanie jednego rocznika czy dwóch. Dodam, że w porównaniu z parafią MB Loretańskiej Krasnybór jest parafią maleńką (później dowiedziałem się, że jest jedną z większych w regionie). Jakoś nie kleiła się nam obu ta indeksacja. Może dlatego, że była to nasza własna inicjatywa, a może dlatego, że nie wiedzieliśmy co z tymi indeksami dalej robić. W każdym razie nie udało nam się zindeksować nawet w zakresie podstawowym ani jednej księgi.
Do tematu wróciliśmy w listopadzie 2011 roku, ale indeksacja miała dotyczyć już parafii Jaminy. Zbyszek w jakiś magiczny sposób dobrał się do ksiąg metrykalnych znajdujących się w tamtejszym archiwum parafialnym i wykonał zdjęcia kilku z nich. Ponadto miał już zespół! Niewielki, bo włącznie z nim trzyosobowy (Zbyszek + Daniel Paczkowski i Aneta Cich), ale poza mną bardzo szybko dołączył Rysiek Korąkiewicz i Jay Orbik z USA, który też w jakiś cudowny sposób wykonał zdjęcia kilku ksiąg w tej parafii.
Spotkanie tych ludzi było kluczowe. Po pierwsze mogliśmy podzielić się indeksacyjną robotą, dzięki czemu nie wyglądała już na benedyktyńską pracę. Po drugie wspieraliśmy się wzajemnie, aby chęci do pracy nie minęły. To niesamowicie ważny aspekt pracy zespołowej. Po trzecie prowadziliśmy niekończące się dyskusje na temat tego jak indeksować – w formacie uproszczonym jak wszyscy, czy nigdy wcześniej niestosowanym rozbudowanym? Poprawiać ewidentne błędy zapisującego czy nie? Stosować współczesne brzmienia nazwisk i nazwy miejscowości, czy takie jakie były używane w chwili spisywania metryki? Czy wyniki indeksacji zachować tylko dla grupy, czy dzielić się nimi szeroko, a jeśli tak, to jak? Co ciekawe wszystkie te dyskusje prowadziliśmy przez maila – obecnie nie do pomyślenia.
Pod koniec grudnia powstała strona “Jamiński Zespół Indeksacyjny” i wkrótce ta mała grupka ludzi z tą nazwą zaczęła się identyfikować. 28 grudnia 2011 roku Zbyszek tak do nas pisał: Większość Nam kibicuje, ale nieliczni, tak ja Wy postanowili się zmierzyć z tym wyzwaniem, za co Wam w imieniu swoim i całej rzeszy ludzi dziękuję i gratuluję. Z wyzwaniami zmierzamy się do dziś.
Co to za blog?
Podsumowując tę być może przydługą opowieść proszę Was, abyście zapamiętali trzy fundamentalne elementy działania Jamińskiego Zespołu indeksacyjnego:
- kompletność – interesują nas nie tylko metryki, które powiązane są z naszymi rodzinami, ale wszystkie metryki i inne dokumenty niemetrykalne dotyczące ludzi regionu
- szczegółowość – czytamy całe metryki i wypisujemy z nich wszystkie istotne dla genealoga informacje
- praca zespołowa – wynik pracy zespołu jest większy niż suma wyników poszczególnych jego członków
W tym blogu, który będę chciał uzupełniać jak najczęściej, nie będzie długich historii jak ta. Stworzyłem go, by dzielić się z Wami ciekawostkami, na które natrafiłem podczas działań w Jamińskim Zespole Indeksacyjnym. Stąd też nazwa. Starałem się je publikować i wcześniej w różnych miejscach, ale stały się przez to rozproszone, zapomniane i czasem niedostępne dla wszystkich. Będę więc systematycznie odgrzebywać te stare i dzielić się nowymi. Liczę, że będą tu zaglądać nie tylko roboty wyszukiwarek, ale i Wy 🙂
- O emigracji Emila Leona Posta i jego ojca - 15 November 2024
- Cmentarz staroobrzędowców w Wodziłkach - 20 May 2024
- Cmentarz mariawicki w Filipowie - 15 May 2024
Jestem pod wrażeniem! Co by jednak nie mówić, każdy z nas miał podobne początki. Gdy przypomnimy sobie jacy byliśmy “zieloni” w tej materii jeszcze kilkanaście lat temu, to wstyd nas ogarnia! Faktem jest, że genealogia zmusza nas do nieustannej nauki, poznawania historii poszczególnych parafii, regionu. Tak się składa, że nie jestem w ogóle związany z regionem Suwalszczyzny, Litwy czy Podlasia. Jednak dzięki nawiązaniu współpracy z Małgosią Bogdanowicz, mogę dziś powiedzieć, że po ponad 10 latach badań nad tym regionem, moja wiedza jest coraz bogatsza i większa. Ale nadal się uczę i tak pewnie będzie zawsze! Pozdrawiam cały zespół i współpracowników. Robicie wspaniałą robotę i efekty tego widać!
Dziękuję! Warto takie rzeczy spisywać, bo po latach pamięć trochę się zamazuje.