Opublikowano Dodaj komentarz

Proza i poezja lasu

Stanisław Nyka
Stanisław Nyka - najnowsze posty (zobacz wszystkie)
Prezentujemy poniżej jeden z wielu felietonów Stanisława Nyki – leśniczego z Łubianki, które napisał przebywając na emigracji w USA.

 

Praca w leśnictwie nie była tylko spacerem z fuzją po lesie. Współczesne warunki hodowli i eksploatacji lasu wymagały szerokiego wachlarza wiedzy, a jej zastosowanie wytężonej pracy.

Po zasianiu czy zasadzeniu na zrębach nowych roślin drzewiastych, leśnik musiał śledzić rozwój szkodników drzew: grzybów, owadów i zwierząt, a przy zbyt silnym nasileniu zastosować ich zwalczanie.

Szkodniki

Gąsienice sówki choinówki, barczatki, lub osnui gwiaździstej potrafiły objeść w ciągu kilku dni wszystkie igły drzew sosnowych na powierzchni setek _hektarów całe drzewostany usychały, jak np. w nadleśnictwie Wronki w Wielkopolsce. Dopiero opylanie związkami nikotyny i innymi zapobiegło klęsce.

Ciężką była walka z kornikiem w drzewostanach świerkowych (Puszcza Augustowska); z pędrakiem chrabąszcza majowego zjadającego korzenie bodaj wszystkich młodych drzewek, oraz z grzybkiem osutki na igłach sosnowych.

Na trzebierzy, żywicowaniu i wyrębie, nie kończyła się praca w leśnictwie. Na zrębach w lesie dokonywano szeregu przeróbek drzewa. Kopalniaki, podkłady kolejowe, klepki, gonty, słupy teletechniczne „slipry” i inne wykonywano na miejscu. Wszystko to wymagało znajomości przedmiotu, brakowania, kubikowania i sporządzania wypłat.

Czar lasu

Wycinek z gazety w albumie autora

Temu jednak kto kochał las, dawał on ciche, a słodkie wprost zadowolenie. Weźmy ciepły poranek latowy. Słońca jeszcze nie widać i tylko różowe niebo na wschodzie zwiastuje jego ukazanie.

Stajesz na skraju lasu schodzącego łagodną skarpą porosłą krzewami do leśnej łąki i patrzysz jak budzi się dzień. Słońce wzniosło się już wyżej i prześwieca jasnymi smugami między pniami drzew. Biała mgiełka nad łąką opada coraz niżej i niżej, a z niej coraz więcej rosy osiada na liściach i trawach. W niektórych kroplach załamują się promienie słoneczne i rosa błyszczy kolorami tęczy.

Na łące stoi samotna kilkoletnia brzózka. Biały jej pień jeszcze we mgle, korona już kąpie się w słońcu, a choć wiatru nie ma, korona drży i trzęsą się mokre liście.

Nie drży ona przecież od chłodu. Nie, bo oto mgła tuli się jeszcze niżej do łąki i odsłania piękne rogi osadzone na kształtnej głowie. To on trzęsie brzózką wycierając rogi z włosem porosłego naskórka zwanego scypułem. (Wszystkim bowiem zwierzętom leśnym, pełno-rogim jak jeleniom, danielom i sarnom co rok rogi odpadają i odrastają nowe z mszystym naskórkiem).

Chociaż cię rogacz zauważył, ale widząc, że nie skradasz się do niego chytrze, bez pośpiechu odchodzi od drzewka do lasu, w połowie zanurzony w mlecznej mgle, jakby w niej płynął.

Stanie raz po raz, schyli się po trawę, a doszedłszy do ściany lasu jeszcze przystanie na tle jej piękna, sam będąc pięknem i cząstką leśnej poezji.

Artykuł ukazał się w „Dzienniku Chicagoskim” 21 sierpnia 1955 r.
 
Dodaj komentarz