Całkiem niedawno ukazały się augustowskie wspomnienia Witolda Wołosewicza, pierwszego dyrektora Państwowego Seminarium Nauczycielskiego, a później Liceum Ogólnokształcącego. A że uczestniczyłem w redagowaniu tej pozycji, przejść obok niej obojętnie nie mogę. Obecnie szkoła, której dyrektorował Wołosewicz nosi nazwę I Liceum Ogólnokształcące im. Grzegorza Piramowicza w Augustowie. Grzegorz Piramowicz patronem szkoły był od samego początku. Warto więc wspomnieć kim on był.
Grzegorz Piramowicz (ur. 25 listopada 1735 we Lwowie, zm. 14 listopada 1801 w Międzyrzecu Podlaskim) był pedagogiem, nauczycielem i wychowawcą, zaangażowanym pisarzem i wybitnym mówcą; teoretykiem wymowy i poezji, także filozofem i teologiem; jednocześnie – jak piszą badacze – gruntownie wykształconym człowiekiem idei i pasji. Ten wychowanek, a potem członek zakonu jezuitów położył wielkie zasługi na polu szkolnictwa – współpracując z innymi ludźmi postępu w Komisji Edukacji Narodowej, był jednym z twórców zreformowanej “nowej” szkoły. Był postacią niezwykle zasłużoną dla polskiego, nowoczesnego systemu edukacji. Nic dziwnego więc, że wiele szkół w Polsce nosi jego imię, w tym augustowskie liceum.
I teraz skok z Augustowa do Maciejowic! Tak, tych Maciejowic, które zasłynęły bitwą toczoną przez oddziały Tadeusza Kościuszki a wojskami rosyjskimi w czasie insurekcji w 1794 r. Maciejowice leżą na południowych krańcach Mazowsza, w powiecie garwolińskim, ok. 80 km od Warszawy (aczkolwiek historycznie to tereny ziemi stężyckiej przynależnej do dawnego województwa sandomierskiego). Z parafii Maciejowice pochodzi moja praprababka – Julianna Pawelec i wszyscy jej przodkowie. Prócz nazwiska Pawelec (wsie Kawęczyn, Uchacze, Kobylnica), są to: Filipowicz (wieś Godzisz), Krzemiński (Uchacze), Hys, Cholewa i pewnie inne, do których jeszcze nie dotarłem.
Jaki jest związek pomiędzy liceum w Augustowie, a Maciejowicami? Oczywiście poprzez postać Grzegorza Piramowicza! Otóż ksiądz Grzegorz Piramowicz w latach 1777-1789 pełnił funkcję proboszcza parafii Maciejowice (tej informacji nie znajdziecie w wikipedii). Maciejowice są dumne z takiego dziedzictwa. Jest tam ulica Piramowicza i gimnazjum im. Piramowicza, a w kościele na jednym z filarów wmurowana jest pamiątkowa tablica ku czci dawnego proboszcza. Jej zdjęcie zrobiłem w ostatnią sobotę na ślubie jednego z wielu potomków Julianny Pawelec.
Co ma wspólnego warszawska Praga z regionem Suwalszczyzny? Kulturowo i geograficznie są to niesłychanie odległe od siebie miejsca, ale jednak…
Są osoby pochodzące z Suwalszczyzny, które los rzucił w odległe regiony kraju, m.in. do prawobrzeżnej części Warszawy. Są też takie, które pochodząc z Pragi w różny sposób otarły się o region Suwalszczyzny.
Mam przyjemność przygotowywać do druku książkę-wspomnienia Leszka Juliusza Rylskiego. Jest to postać wybitna i niewątpliwie zasługująca na szersze omówienie. Jeśli ktoś bliżej interesuje się historią polskiej piłki nożnej, Leszka Rylskiego nie trzeba mu przedstawiać. Był piłkarzem, a później działaczem piłkarskim. Był sekretarzem generalnym PZPN w latach 1959-1972, a więc prowadził polską piłkę na same szczyty sławy i popularności. Był jedną z ośmiu osób, które podpisały akt założycielski UEFA i jako pierwszy Polak w historii był członkiem komitetu wykonawczego UEFA. Ale nie o osiągnięciach Leszka Rylskiego chciałem napisać ten Post (choć same wciskają się pod moje palce). Urodził się w Suwałkach gdzie ukończył Państwowe Seminarium Nauczycielskie. W związku z tym, że jego ojciec i głowa rodziny był wojskowym, rodzina często zmieniała miejsce pobytu. Na początku niemieckiej okupacji przeniosła się na warszawską Pragę.
Od grudnia 1939 roku mieszkali w kamienicy pod adresem Targowa 15 (we wspomnieniach jest osobny rozdział poświęcony temu miejscu), tuż obok wiaduktu kolejowego nad Targową. W latach 1940-43 młody Leszek Rylski pracował w biurze Przedsiębiorstwa Handlowego A. Russek mieszczącego się całkiem niedaleko miejsca zamieszkania, przy ulicy Brzeskiej 16 (obecnie niezabudowana parcela). Do pracy musiał więc iść najpierw ulicą Kijowską, a następnie Brzeską przez pół jej długości.
Dlaczego na powyższym planie zaznaczyłem również adres Brzeska 11? Leszek Rylski idąc do pracy musiał przechodzić koło tej kamienicy. Właśnie pod adresem Brzeska 11 urodziłem się ja i spędziłem tam pierwsze lata swojego życia. W 1941 r. urodziła się tam moja mama Barbara, a także w 1911 r. jej ojciec a mój dziadek Dionizy. Czytając więc wspomnienia Leszka Rylskiego nie mogłem oprzeć się myśli, że ten młody wówczas człowiek mógł rozmawiać z moim dziadkiem, albo odprowadzić wzrokiem moją babcię pchającą wzdłuż Brzeskiej wózek z moją mamą… A może chodził do fryzjera pod nr 9, a 25 lat później ja siadałem na tym samym fotelu?
We wsi Hruskie w parafii Krasnybór mieszkało sobie małzeństwo Andrzeja Czulewicza i Anny Bućko, bezpośrednich przodków mojej żony. Dawno to było bo ich ślub odbył się niemal dokładnie 200 lat temu. Mieli ośmioro dzieci, z których troje zmarło niedożywszy pierwszego roku. Pozostali znaleźli sobie małżonków i małżonki i zamieszkali bądź w samym Hruskim, bądź w innych pobliskich wsiach parafii Krasnybór. Do dnia dzisiejszego miałem znalezione 4 metryki dzieci Andrzeja i Anny:
Piotr Czulewicz z Rozalią Sztuk (bezpośredni przodkowie żony) – ślub w parafii Lipsk w 1848 r. (dane z raptularza – brak urzędowej metryki)
Elżbieta Czulewicz z Janem Smykiem – ślub w 1850 r. w Krasnymborze
Wiktoria Czulewicz z Janem Kondrackim – ślub w 1865 r. w Krasnymborze
Franciszek Czulewicz z Wiktorią Żywno – ślub w 1860 r. w Krasnymborze
Brakowało mi tej piątej metryki: Jana Czulewicza z Marianną Sieńkowską. Tym bardziej, że dzieci tego małżeństwa rodzą się we wsi Hruskie w latach 1870, a więc tam mieszkali. Skąd pochodziła owa Marianna? Niestety metryki urodzenia dzieci nie wskazują miejsca pochodzenia matki.
Traf chciał, że zupełnie przypadkowo natrafiłem na akt ślubu Jana Czulewicza z Marianną Sieńkowską w parafii Wiejsieje w księdze z 1860 roku! Z Hruskiego do Wiejsiej jest w linii prostej niemal 70 km, a przejezdnymi podówczas szlakami będzie prawie 90 km. To sporo, tym bardziej, że Jan z żoną wrócili z terenów parafii Wiejsieje do Hruskiego. Dopiero wczytanie się w metrykę ich ślubu daje kilka odpowiedzi, ale i stawia kolejne pytania.
Czytamy więc w niej, że ślub został zawarty 20 lutego 1860 roku w obecności świadków Leopolda Kafarskiego (lat 40) strażnika Dochodów Tabacznych Skarbowych z Wiejsiej i Jana Sinkowskiego (lat 30) brata młodej, gospodarza z Kolonii Bestrajgiszki. Dalej o młodym: Jan Czulewicz, kawaler, 28 lat, ekonom w folwarku Michalina (a więc jeszcze dalej, za Wiejsiejami), syn nieżyjących Andrzeja i Anny Bućko, gospodarzy z Hruskiego, tamże urodzonym. I o młodej: Marianna Sinkowska, panna, 24 lata, córka Stanisława i Marianny Obnickiej utrzymujących się z własnych funduszy w Kolonii Bestrajgiszkach, dawniej mieszkających w Lejpunach, tamże (czyli w Lejpunach) urodzoną, a obecnie w służbie w folwarku Wiktoryn. Zapowiedzi odbyły się w Lejpunach (parafia młodego) i w Wiejsiejach (parafia młodej), a związek pobłogosławił miejscowy wikariusz ks. Sylwester Gliński. Wszyscy wymienieni złożyli podpisy pod metryką.
No i wiemy już, że Jan Czulewicz był ekonomem, czyli zarządcą folwarku pańszczyźnianego, przymuszającym chłopów do pracy na rzecz pana, najłagodniej pokrzykiwaniem i przekleństwami, najczęściej kijem i batem. Ale gdzie i dlaczego nauczył się czytać i pisać? Ta umiejętność nie była częsta wśród chłopstwa w tamtym okresie – brat Jana, Franciszek pisać nie umiał – tak odnotował ksiądz w akcie jego ślubu. Umiejętność władania piórem niewątpliwie przyczynić się musiała do zaoferowania mu odpowiedzialnej funkcji ekonoma w folwarku Michalina. W jaki sposób i kiedy znalazł się tak daleko od domu? Jak długo tam przebywał? Na te pytania odpowiedzieć może analiza większej liczby akt metrykalnych z parafii Wiejsieje i Lejpuny – być może gdzieś był chrzestnym lub zgłaszającym urodzenie czy zgon, a może świadkiem na ślubie sąsiada?
No a co z Marianną? Umiejętność pisania wśród kobiet była jeszcze rzadsza. Jej rodzice utrzymywali się z funduszy własnych. A więc bogaci! Ponieważ wskazany jest przybliżony wiek i miejsce urodzenia młodej (Lejpuny) pokusiłem się o znalezienie jej metryki urodzenia z nadzieją, że uzyskam odpowiedź przynajmniej na niektóre z tych pytań. I rzeczywiście nie nastręczało to większych trudności dzieki wyszukiwarce Geneo. Akt #19 z 1837 roku z Lejpun rzecze co następuje o rodzicach Marianny: ojciec Stanisław Sieńkowski (nie jest jasne czy prawidłowe nazwisko ojca jest Sieńkowski czy Sinkowski) z profesji krawiec był szlachetnie urodzony. Wyszukując metryki urodzeń rodzeństwa Marianny, widzimy, że rezydował w Barciach, potem w Lejpunach, by na emeryturę osiąść w Bestrajgiszkach.
Wydawałoby się więc, że ciągle poruszamy się w obszarze parafii pochodzenia przodków, ewentualnie sąsiednich, że byli zasiedziali. Czasem jednak w poszukiwaniach trzeba wypuścić się dalej i to znacząco dalej. W tym przypadku, na wschodnie rubieże powiatu sejneńskiego: do Lejpun i Wiejsieji, gdzie może tkwić odpowiedź na pytania nurtujące nas od lat. Indeksujmy więc parafie, które leżą obecnie poza granicami Polski. Tam tez możesz znaleźć przodka!
Wprawdzie minęło już kilka dni, ale wypadałoby coś napisać!
W ostatni piątek, 21 kwietnia miałem okazję spotkać się z mieszkańcami Augustowa i okolic na prelekcji pt. "O poszukiwaniu przodków inaczej". O udział w spotkaniu poprosiła mnie Józka Drozdowska, która prowadzi cały cykl spotkań "Pogawędki o regionie", a w imieniu organizatorów zaprosiła pani Małgorzata Pieńczykowska - kierowniczka Miejskiej Biblioteki Publicznej APK w Augstowie. Obu paniom za możliwość opowiadania o genealogii serdecznie dziękuję!
Ale do rzeczy. Przypuszczam, że będzie film-sprawozdanie z całości wydarzenia, a tutaj chciałbym skupić się na najważniejszych punktach, które starałem się szerzej omówić.
Swobodna wymiana informacji
Jest to dla mnie bardzo ważna kwestia w genealogii. Nauka i technika cały swój rozwój zawdzięczają otwartej wymianie wiedzy pomiędzy naukowcami i ośrodkami badawczymi. Bazując na wcześniejszych pracach swoich kolegów, naukowcy i inżynierowie dokonują nowych odkryć i niewyobrażalnych postępów. Upowszechniając je dają swoim następcom i naśladowcom pożywkę do dalszych badań i poszukiwań. Można tę sytuację przenieść do badań genealogicznych. Tylko szeroka wymiana informacji pozwala na szybki postęp w badaniach genealogicznych, a w szczególności do sprawnego i efektywnego budowania drzewa genealogicznego.
Internet w ogóle, a w szczególności media społecznościowe umożliwiają właśnie taki, nieprawdopodobnie efektywny przepływ informacji pomiędzy poszczególnymi osobami i całymi grupami ludzi. Udostępniajmy wyniki swoich badań, udostępniajmy dokumenty i zdjęcia które posiadamy. Oczywiście róbmy to z poszanowaniem prawa, ze szczególnym uwzględnieniem ochrony danych osobowych (pamiętajmy, że prawnie ochrona danych osobowych dotyczy wyłącznie osób żyjących). Jeśli każdy genealog będzie tak robić, postępy w tej dziedzinie nauki (tak, genealogia jest pomocniczą dziedziną historii) będą analogiczne do postępów w fizyce, chemii czy biologii, które mogliśmy obserwować w XX wieku. Zdaję sobie sprawę, że na pozyskanie niektórych dokumentów wydaliście konkretne pieniądze, albo kosztowało Was mnóstwo czasu. Ja właściwie całą swoją pracę genealogiczną udostępniam publicznie, bądź to pod postacią drzewa genealogicznego rodziny (ze szczegółowymi informacjami o dokumentach źródłowych, zdjęciami lub skanami dokumentów, albo ich zawartością tekstową), bądź pod postacią indeksów, które znajdują się w wyszukiwarce Geneo. Korzystajcie z mojej 13-letniej pracy!
Źródła
Ten temat również starałem się możliwie dogłębnie omówić, choć ze względu na ograniczoność czasu musiałem skupić się na najważniejszych. Te źródła wiedzy genealogicznej to:
osobiste zapiski ludzi (pamiętniki, dzienniki, listy);
albumy fotograficzne (szczególnie rodzinne);
podania, zasłyszane historie rodzinne, sąsiedzkie;
historie miejscowości;
archiwa kościelne, państwowe w formie analogowej i elektronicznej;
cmentarze i wyszukiwarki genealogiczne internetowe;
wydawnictwa (artykuły i książki).
Pierwsze trzy są właściwie pod ręką, w każdym domu, choć dopiero gdy nasze zainteresowania genealogią pogłębiają się, to dopiero wtedy zaczynamy doceniać ich wartość. Te źródła są ważne zwłaszcza gdy żyją jeszcze autorzy wspomnień, osoby które mogą opisać zdjęcia, które mogą dopowiedzieć szczegóły zapisanych, bądź przekazywanych historii. Warto tymi źródłami zająć się od samego początku. Czas jest nieubłagany i starsi ludzie od nas odchodzą. Wraz z nimi znika informacja, którą tylko oni mają w swoich umysłach. Nie wahajmy się jej wydobyć na światło dzienne.
Sporo mówiłem o archiwach, ze szczególnym naciskiem na księgi metrykalne, które są tam przechowywane.
Mówiąc o źródłach starałem się przekonać słuchaczy, jak ważna jest szczegółowa ich analiza. Nie wystarczy wyodrębnić z nich najważniejszych informacji (imię i nazwisko, rok, imiona i nazwiska rodziców). Należy pochylić się nad każdą istotną informacją: świadkami, zgłaszającymi, wiekiem, zawodami, wszelkimi odstępstwami od typowego zapisu, podpisami, a nawet na osobie księdza, który celebrował obrządek... Wszystko to ma, lub może mieć znaczenie. Ja rozumiem, że taka dogłębna analiza spowalnia budowanie drzewa genealogicznego, ale podążając tą ścieżką unikamy problemów i błędów, zasypujemy braki informacyjne z różnych okresów, budujemy nie tylko drzewo genealogiczne, ale i obraz całego otoczenia, w którym ono wzrasta. Genealogia składająca się z samych imion, nazwisk i dat jest bardzo płytka i zwykle po jakimś czasie tracimy nią zainteresowanie. Dopiero zanurzenie się w minionej rzeczywistości, która otaczała naszych przodków daje pełną satysfakcję z zajmowania się genealogią.
Indeksacja według formatu rozszerzonego
Czymże jest ten format rozszerzony? Ano chodzi o przeczytanie całej metryki i wyodrębnienie z niej absolutnie wszystkich informacji, które potencjalnie mogą zainteresować genealoga. Typowa indeksacja to numer i rok dokumentu, imię i nazwisko, imiona i nazwiska rodziców, ewentualnie współmałżonka. Taki format przyjęła Geneteka. Skrajnie nieodpowiedziana indeksacja to numer i rok dokumentu wraz z imieniem i nazwiskiem pochodzącym z wtórnego (a więc już obarczonego błędami) spisu rocznego. Ja bym nigdy tego typu indeksów nie przyjął do żadnej wyszukiwarki, bo nic nie wnoszą, a często sprowadzają na manowce. W Geneo są w większości indeksy w formacie rozszerzonym, a te które są w formacie typowym są z czasem rozszerzane. Taka indeksacja jest kompletna, ale wymaga sporo więcej czasu niż jakiekolwiek inne podejście. Ktoś mnie kiedyś zapytał: po co tak indeksujecie? Nie wystarczy udostępnić metryki? A ja odpowiadam: po pierwsze nie zawsze mamy zgodę na udostępnienie metryki, po drugie metryki (dla obszaru Suwalszczyzny) były prowadzone w języku polskim, rosyjskim i łacińskim. Po trzecie czasem trzeba przeczytać kilkadziesiąt wcześniejszych/późniejszych metryk, aby oswoić się z charakterem pisma zapisującego i odczytać tę jedyną, interesującą. Po czwarte niektóre metryki (zwłaszcza te najstarsze) w swoje treści odnoszą się do zapisów z metryk wcześniejszych i po piąte: baza danych z metryk zindeksowanych kompletnie może posłużyć do badań naukowych nad demografią regionu, specjalistycznych poszukiwań, może pomóc uzupełnić luki w wiedzy o historii regionu.
Nie znam genealoga, który nie korzystałby z takich wyżej opisanych indeksów, a więc z pracy innych. Uważam, że każdy z nas w równym stopniu powinien prowadzić własne badania genealogiczne i jednocześnie indeksować księgi metrykalne. Bierzesz coś dla siebie (korzystasz z pracy innych) i dajesz coś w zamian (przekazujesz rezultaty swojej pracy innym). Póki co w ten sposób kręci się indeksacyjno-genealogiczny świat w Polsce.
Działanie w grupie
Według mnie działając w grupie (czy to luźnej organizacji, czy w formalnym stowarzyszeniu) zawsze możemy zdziałać więcej niż w pojedynkę. W grupie wymiana informacji jest płynniejsza, są współdzielone zasoby do wykorzystania przez wszystkich, w swoich działaniach można posłużyć się doświadczeniem innych członków grupy. Obraz genealoga-mruka zaszytego w księgach metrykalnych, który więcej czasu spędza w archiwach niż w domu należy już do przeszłości. Teraz siłą jest otwartość, wspólnota interesów, sprawność w posługiwaniu się nowoczesną informacją i jej wymiana. To są fundamentalne podstawy istnienia JZI i chyba dzięki temu, mimo, że jesteśmy małą grupą, wciąż istniejemy, wciąż działamy, mamy nowe pomysły. Oby tak dalej!
Podsumowanie
Nie o wszystkim co wyżej udało mi się powiedzieć w sposób sprawny, jasny i klarowny. Mimo to mam nadzieję, że przekaz trafił na podatny grunt, że zaowocuje nowymi adeptami genealogii, a starzy odkryją nowe kierunki swoich działań. Dwie trzecie wypełnionej sali APK pozostało do końca, a ja po ponad dwóch godzinach gadania skończyłem z chrypką 🙂 Dziękuję za zaproszenie, dziękuję za uczestnictwo!
fotografie: Zbyszek Mierzejewski, Ryszard Korąkiewicz, Piotr Godlewski, Henryk Milewski
Niedawno napisałem krótkie spostrzeżenie o urzędach fikcyjnych. Wspominałem tam o województwie dorpackim zwanym również derpskim. Myślałem, że o mieście Dorpat już raczej nie będę wspominać, aż tu…
Podczas porządkowania papierów na biurku wpadła mi w ręce karteczka z krótką notką o Piotrze Bolesławie Szczęsnowiczu. Przytoczę ją w całości, ale zaakcentuję nawiązanie do miasta Dorpat.
Piotr Bolesław Szczęsnowicz
Urodził się 19 października 1881 r. w Augustowie. Był synem Antoniego i Emilii z Milanowskich. Po ukończeniu szkoły miejskiej w Augustowie i gimnazjum przez 4 lata studiował w Warszawie. W 1908 r. ukończył uniwersytet w Dorpacie uzyskując tytuł lekarza. Przez pół roku pracował w Klinice Chirurgicznej we Lwowie. 27 czerwca 1909 r. wstąpił do służby wojskowej – najpierw był lekarzem w 20. Pułku Strzelców w Suwałkach, następnie naczelnym lekarzem 18. Pułku Strzelców. 1 sierpnia 1914 r. wyruszył na wojnę jako naczelny lekarz 17. Pułku Strzelców. Od 10 lipca 1915 r. był starszym ordynatorem szpitala dywizyjnego przy IV Korpusie Strzelców Syberyjskich w Rumunii, a potem starszym ordynatorem 483. szpitala polowego. W trakcie służby kilkukrotnie awansowany – 27 czerwca 1916 r. otrzymał stopień podpułkownika, zaś 16 grudnia 1917 r. z powodu pogarszającego się stanu zdrowia, będącego wynikiem chorób reumatycznych, został zdemobilizowany.
W okresie tworzenia się struktur Wojska Polskiego 13 stycznia 1920 r. zaciągnął się w jego szeregi i zweryfikowany w stopniu kapitana otrzymał najpierw przydział do rezerw personalnych szpitala okręgowego w Grodnie, zaś 20 lutego 1920 r. został uznany za niezdolnego do służby wojskowej.
Zamieszkał w Suwałkach prowadząc prywatną praktykę lekarską, specjalizował się w chorobach oczu. Zmarł 23 października 1926 r. w Suwałkach i został pochowany na tamtejszym cmentarzu. Był żonaty i miał czworo dzieci.
Uniwersytet w Dorpacie
Nazwa Dorpat w powyższej notce pojawia się w kontekście uniwersytetu, który był bardzo znaną i szanowaną placówką edukacyjną. Oto kilka słów na ten temat za Wikipedią:
Uniwersytet został utworzony w 1632 przez króla Szwecji Gustawa Adolfa jako Universitas Gustaviana, powstał na fundamentach jezuickiego Gymnasium Dorpatense, utworzonego przez Stefana Batorego w 1583, istniejącego do 1601 roku. Po krótkiej przerwie w czasie II wojny północnej uczelnia została reaktywowana w 1690 r. przez króla Szwecji Karola XI pod nazwą Universitas Gustaviana-Carolina. Później uniwersytet został przeniesiony do Parnawy. W 1802 r. na rozkaz cara Rosji Aleksandra I uczelnia powróciła do Dorpatu (współcześnie Tartu) jako Cesarea Universitas Dorpatiensis, gdzie działa do dziś. W latach 1898–1918 miała nazwę Uniwersytet Jurjewski (w związku z przemianowaniem Dorpatu na Jurjew). Językiem wykładowym uczelni był niemiecki, zaś od 1882 r. zaczęła się rusyfikacja przedmiotów, ostatecznie weszła ona w życie do 1898 r.
Uniwersytet Dorpacki zarówno pod rządami szwedzkimi, jak i przez większość okresu rządów carskich posiadał dużą autonomię w zakresie doboru kadr i kształcenia, a nawet utrzymywania policji uczelnianej, zastępującej w znacznym stopniu policję carską. Był też jedyną na terenie państwa rosyjskiego uczelnią kształcącą teologów (w tym pastorów) protestanckich. Od 1831 r., w związku z likwidacją przez władze carskie Uniwersytetu Wileńskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, stał się głównym miejscem studiów Polaków z zaboru rosyjskiego, zarówno ze względu na przychylne Polakom stanowisko władz uczelni, jak i na opinię o wysokim poziomie kształcenia.
Uczelnia odegrała bardzo dużą rolę w kształceniu Polaków z zaboru rosyjskiego, po zlikwidowaniu przez Rosję uczelni w Rzeczypospolitej. W odróżnieniu od innych uczelni na ziemiach należących w tym czasie do Rosji, Uniwersytet Dorpacki prowadził liberalną politykę i unikał dyskryminacji Polaków. Ukończyli go między innymi Władysław Walewski, Tytus Chałubiński i Kazimierz Krzywicki.
Na Uniwersytecie Dorpackim w 1828 roku powstała najstarsza polska korporacja akademicka Konwent Polonia.
W roku akademickim 1931/1932 tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu w Tartu otrzymał prof. Bronisław Rydzewski.
Wykonując polecenie prześwietnego Konsystorza Jeneralnego Diecezyi Augustowskiej daty 3 czerwca r.b. No 386 w celu rozwinięcia Zarządzenia Komisyi Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych pod dniem 3/17 maja r.b. No 6969/12845 […] w przedmiocie zregulowania metryki kościelne obejmujących wydane, przybywszy do Bakałarzewa przystąpiłem do sprawdzenia i skontrolowania niniejszej pierwszej i najdawniejszej księgi metryk urodzonych i zaślubionych parafii tejże bakałarzewskiej, której to księgi stan następujący okazał się
Stan metrykalny tej księgi zły lubo bowiem staraniem teraźniejszego proboszcza wielebnego X. Kasperowicza oprawiona na nowo została, jednak z powodu starości papier zbutwiały znacznie i atramen wyblakły iż trudną wyczytać w niej metryki…
Każdą stronicę zaparafowałem liczbą kolejną
Każdą metrykę nią objętą naznaczyłem numerem porządkowym
Przy szczegółowym przeglądzie okazało się, że taż księga założoną jest od roku 1610 i prowadzoną do roku 1679 włącznie
Składa się z kart czyli stronic 234
Obejmuje metryk urodzonych w ogólności 2418 metryk zaślubionych 448 a mianowicie urodzonych
z roku 1609 metryk 11
z roku 1610 metryk 49
” 1611 ” 58
w dalszym ciągu tej księgi od roku 1611 do roku 1614 wyłącznie znajduje się metryk w liczbie 43 lecz w którym roku one są położone wyrozumieć i wyczytać z powodu wybladłości atramentu nie można
[…tu ilości metryk urodzeń w kolejnych latach…]
z roku 1639 i następnych at aż do roku 1669 wyłącznie nie ma metryk, zdaie się, że wydarto
z roku 1669 i następnych lat aż do roku 1679 w ogólności znajduje się metryk 332, których trudno rozróżnić, wyczytać, a następnie i wyszczególnić
[…tu ilości metryk zaślubionych w kolejnych latach…]
Przy ścisłej [kontroli] okazało się, że na stronie 27, 30, 31, 36, 40, 41, 45, 46, 47, 48, 49, 50, 56, 85, 125 i 126 są miejsca pismem niezapełnione, które to miejsca przekreśliłem
Po takowem skontrolowaniu powyższych metryk, gdy nic więcej nie było do nadmienienia niniejszą księgę zamykam i przy wyciśnięciu urzędowej pieczęci podpisuję
Ksiądz Jerzy Katyll, dziekan
Takie zapisy z 1852 roku można znaleźć na końcu najstarszej księgi metrykalnej z parafii Bakałarzewo. Podejmę próbę indeksacji tej księgi, mimo iż ksiądz Katyll definiuje jej stan jako zły. Na pewno będę potrzebować wsparcia, ale warto pochylić się nad siedemnastowiecznymi wpisami z terenów Suwalszczyzny. Tym bardziej, że już na pierwszej stronie znajdujemy informacje, że parafia Bakałarzewo była znacznie rozleglejsza niż wówczas, gdy powyższa notatka była spisywana.
Podczas weryfikacji akt chrztów z parafii Bakałarzewo z księgi obejmującej lata 1760-1783 natrafiłem na niejakiego Piotra Dobrowolskiego i jego żonę Annę, oboje szlachetnych. Nic w tym niezwykłego oczywiście, gdyby nie tytuł, który mnie zafrapował: skarbnik derpski i skarbniczyni derpska. Pewnie każdy historyk zajmujący się historią I Rzeczypospolitej od razu by wiedział o co chodzi, ale ja z historią stykam się głównie przy okazji genealogii.
Otóż w 1598 r. za rządów króla Zygmunta II Wazy utworzono na Inflantach województwo dorpackie zwane również derpskim. Jego stolicą było miasto Dorpat (obecnie Tartu w Estonii). W XVII wieku toczyły się walki polsko-szwedzkie o Inflanty, w wyniku których znaczna, północno-zachodnia część tego obszaru przypadła Szwecji (1621), co zostało potwierdzone rozejmem altmarskim (1629) i następne pokojem oliwskim (1660). Dotyczyło to także województwa dorpackiego (derpskiego), które przestało istnieć.
Województwo dorpackie, jak każde inne województwo Rzeczypospolitej miało swoje urzędy: wojewody, kasztelana, starostów, skarbników itd. Cóż więc dziwnego, że w księgach metrykalnych wzmiankuje się skarbnika derpskiego? Nic, poza faktem, że w okresie tworzenia wspomnianej na początku księgi bakałarzewskiej województwo dorpackie nie istnieje od ok. 150 lat!
Próbując zgłębić tę zagadkę dokopałem się do informacji, że mimo likwidacji województwa dorpackiego (również wendeńskiego, parnańskiego, smoleńskiego i czernichowskiego) administracja tych województw nie przestała istnieć i utrzymała się do końca Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a więc do roku 1795 (a nawet nieco dłużej, o czym za chwilę). Wydawano przywileje i nominacje obejmujące całą hierarchię urzędów ziemskich wymienionych województw.
Istnienie tych fikcyjnych urzędów wynikało ze szczególnej roli urzędu w opinii szlachty, dla której urzędy, w większości i tak honorowe, niezwiązane z wynagrodzeniem ani rzeczywistymi obowiązkami, zastępowały brak arystokratycznych tytułów w czasach, gdy teoretycznie panowała równość szlachecka. Urzędy często w rzeczywistości pełniły funkcję analogiczną do tytułów szlacheckich w innych krajach – określały pozycję danej osoby zgodnie z istniejącą hierarchią urzędów. Jednocześnie posiadanie urzędu podkreślało znaczenie i rolę danego szlachcica jako świadomego obywatela i współtwórcy Pospolitej Rzeczy.
Wyrazem tęsknoty za urzędami, których przy dużej ilości szlachty zawsze brakowało, mimo rozbudowanej hierarchii urzędów, był niespotykany gdzie indziej zwyczaj przechodzenia tytułu urzędowego z ojca na syna (w przypadku braku własnego) lub nawet na wnuka. Syn starosty w takim wypadku tytułował się starościcem, córka starościanką, wnuk, jeśli i on nie doczekał się jakiegoś urzędu, zwał się starościcowiczem, a wnuczka starościcówną. Nie tylko młodzieńcy, ale i dożywający swych lat starcy, nie doczekawszy się urzędu, tytułowali siebie stolnikiewiczami czy rejentowiczami.
Wobec powyższego nie dziwi więc, że w granicach parafii Bakałarzewo (być może we dworze Suchorzec) zamieszkiwali państwo Piotr i Anna Dobrowolscy noszący tyuł skrbnika i skarbniczyni derpskiej. Choć żadnych obowiązków urzędniczych nie wykonywali, przywileje związane z tym stanowiskiem posiadali.
Z kolei w metrykach z parafii Rajgród w latach 1798-1820 pojawiają się Józef i Marianna Dobrowolscy, także skarbnik i skarbniczyna derpska. Józef swój tytuł musiał uzyskać (odziedziczyć – czyżby po Piotrze Dobrowolskim z parafii Bakałarzewskiej?) jeszcze przed rokiem 1795. Posługiwał się nim zapewne do końca życia, choć po roku 1795 żadne przywileje nie były z nim już związane wobec nieistnienia państwa polskiego.
Ciekawym pozostawiam poszukanie w Geneo urzędników innych zlikwidowanych województw, a są tacy!
Pierwotnie spotkanie promujące “Księgę pamięci Żydów augustowskich” oraz pamięć o augustowskiej społeczności Żydów w ogóle miało się odbyć w pobliżu 5 listopada ub. r., czyli w bezpośrednim sąsiedztwie 80. rocznicy likwidacji getta w Augustowie przypadającej na 2 listopada. Jednocześnie zależało mi na obecności obu pań tłumaczek, czyli Magdaleny Sommer i Moniki Polit. Termin był zbyt krótki i nie wszystkim pasował. Padło więc na 28 stycznia. Wprawdzie oddaliliśmy się w ten sposób od rocznicy likwidacji getta, ale za to pojawiło się wystarczająco dużo czasu na ukończenie montażu filmu związanego z pamięcią o augustowskich Żydach. Pomyślałem więc, że premiera filmu będzie znakomitym wstępem do dyskusji na temat pamięci o dawnej społeczności Augustowa, której Żydzi byli nieodłącznym elementem.
Uczestnicy
Z ramienia Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego do prowadzenia spotkania zgłosiła się Ula Zalewska, pasjonatka genealogii, historii i kultury regionu. Wkrótce opracowała scenariusz spotkania, w którym prócz Magdy Sommer i Moniki Polit wzięłaby teraz udział autorka filmu Patrycja Zięcina oraz jedna z najstarszych mieszkanek Augustowa, pani Mira Kamińska – pamiętająca przedwojenne czasy, w tym również żydowską społeczność. Zebranie tylu osób, poza panią Mirą aktywnie zawodowych w jednym, odległym zakątku Polski łatwe nie było, ale się udało.
Pani Mira Kamińska – rodowita Augustowianka, świadek historii Żydów w Augustowie; dba o pamięć o przedwojennym mieście, w tym o ludziach tworzących żydowską społeczność Augustowa („Pamiętam co było przed wojną i staram się to przekazać następnym pokoleniom, bo dopóki jeszcze mówi się o nich, jest pamięć, to ci ludzie żyją”);
Pani Magdalena Sommer – lektorka, tłumaczka języka hebrajskiego; pracuje w Fundacji im. Prof. Mojżesza Schorra, gdzie uczy współczesnego jęz. hebrajskiego; zajmuje się także tłumaczeniami z języka hebrajskiego – zarówno użytkowymi, jak i literackimi; tłumaczyła książki światowej sławy izraelskich autorów, tj. np.: Ceruja Szalew, Amos Oz, Eszkol Newo czy Dawid Grossman; szczególnie interesuje się okresem odnowy języka hebrajskiego i początkami hebrajskiej kultury współczesnej; przetłumaczyła hebrajskojęzyczną część KPŻA;
Dr Monika Polit – literaturoznawczyni, wykładowczyni języka i literatury jidysz, tłumaczka; pracuje na stanowisku adiunkta w Centrum Badania i Nauczania Dziejów i Kultury Żydów w Polsce im. Mordechaja Anielewicza na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego; kierowała tłumaczeniem około 100 stron KPŻA z języka jidysz przez zespół studentów historii i kultury Żydów z Wydziału Historii UW;
Pani Patrycja Zięcina – absolwentka Studiów Filologiczno-Kulturoznawczych ze specjalizacją angielską, hiszpańską i włoską na Uniwersytecie Warszawskim oraz Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie na kierunku Reżyseria; przez wiele lat pracowała jako przewodniczka miejska w Warszawie, obecnie zajmuje się tworzeniem treści w redakcji mediów społecznościowych Polskiego Radia. Wyreżyserowała i zrealizowała film dokumentalny „Księga (nie)pamięci” dotyczący projektu KPŻA i pamięci o augustowskich Żydach.
Przygotowania
Spotkanie zostało zaplanowane na sobotę 28 stycznia w sali widowiskowej Augustowskich Placówek Kultury (APK) przy Rynku Zygmunta Augusta w Augustowie. Pani Alicja Bajkowska z APK pod czujnym okiem pani dyrektor Anny Jastrzębskiej koordynowała przygotowania, w ramach których pani Renata Rybsztat opracowała plakat zachęcający do uczestnictwa w spotkaniu. Plakat był rozwieszony w kilku miejscach w Augustowie, a jego cyfrowa kopia już na dwa tygodnie przed spotkaniem podbijała Internet.
Wszyscy uczestnicy (poza panią Mirą) spotkali się sobotniego poranka w jednej z augustowskich kawiarni, by omówić przebieg spotkania i rozładować stres narastający wraz ze zbliżającą się godziną 17. Tym bardziej, że spotkanie wiązało się z debiutami: Patrycji w roli reżyserki filmu i Uli w roli prowadzącej spotkanie. Na szczęście dzięki kawie i deserom, a przede wszystkim nieskrępowanej rozmowie napięcie zostało rozładowane błyskawicznie!
Panie tłumaczki błyskotliwie opowiadały o drugim dnie historii opowiedzianych w „Księdze pamięci”, pułapkach i trudnościach tłumaczeń z hebrajskiego i jidysz, o różnicach pomiędzy księgą augustowską, a księgami pamięci z innych miast i miasteczek oraz o kulturze i języku Żydów w ogóle – cyzelowaliśmy scenariusz. Spotkanie, które zaplanowaliśmy na około 1 godzinę przeciągnęło się do 2,5 godziny!
Po spotkaniu do naszej grupki dołączyła Aneta Cich, również członkini JZI i jednocześnie przewodniczka turystyczna, i rozpoczęliśmy szybką wycieczkę po Augustowie. Rozpoczęliśmy ją od zwiedzenia wystawy fotograficznej w Domu Kultury otwartej ledwie dzień wcześniej. To wystawa Wojtka Kaszleja, który zaprezentował bardzo ciekawe zestawienie fotografii. Otóż każde stanowisko składało się z trzech zdjęć: oryginalnego zdjęcia przedwojennego Augustowa i okolic wykonanego przez Judela Rotsztejna (a więc najbardziej znanego nam, gojom, augustowskiego Żyda), tego samego zdjęcia przetworzonego cyfrowo do dużych rozmiarów i pokolorowanego oraz zdjęcia wykonanego współcześnie w miarę możliwości przedstawiającego to samo ujęcie i tą samą perspektywę co na zdjęciu sprzed niemal 100 lat. Jednym słowem można było zwiedzić Augustów, ten współczesny i ten dawny, w ciągu pół godziny.
Ostatnim etapem przygotowań była wycieczka ul. Mostową, przez cmentarz chrześcijański do pomnika wzniesionego na starym cmentarzu żydowskim. Tam Magda Sommer odczytała z hebrajskiego jedyną czytelną inskrypcję z macewy: Noach Josef syn Moszego (S)erwianski. Nota bene o Serwiańskich sporo w KPŻA!
Spotkanie
Do Domu Kultury przybyłem nieco wcześniej. Sala była już przygotowana, krzesełka na scenie ustawione, nagłośnienie i oświetlenie sprawdzone. Wkrótce nasz kolega z JZI Piotr Godlewski rozstawił swój sprzęt do rejestracji spotkania (dwie kamery) oraz telefon na statywie, dzięki któremu możliwa była transmisja spotkania na żywo na naszym profilu na Facebooku.
W foyer na stoliku powykładaliśmy książki naszego wydawnictwa. Tu chciałbym podkreślić rolę całego zespołu w tej części przygotowań. Książki należało przywieźć, wnieść, rozpakować, porozkładać, a po spotkaniu obsługiwać tych, którzy chcieli książki kupić. Nie wspomnę o informowaniu czy odpowiadaniu na pytania. To wszystko było możliwe dzięki Ryszardowi Korąkiewiczowi, Urszuli Wojewnik, Anecie Cich, Iwonie Truszkowskiej, Ewie Ostapowicz, Justynie Stolarskiej i Józi Drozdowskiej. Od zawsze twierdziłem, że zespół może zdziałać więcej niż każdy z pojedynczych jego członków. To spotkanie było perfekcyjnym tego przykładem.
Zainteresowani nadciągali tłumnie. O godzinie 17:00 w sali widowiskowej nie było już wolnych miejsc siedzących! A jeszcze pojawiali się spóźnialscy, którzy musieli szukać ratunku na dostawkach.
O 17:05 Ula wkroczyła na scenę i oficjalnie otworzyła spotkanie. Opowiedziała w skrócie o Jamińskim Zespole Indeksacyjnym (wydawało mi się, że wszyscy w Augustowie już o nas słyszeli, ale okazuje się, że na sali były osoby, które usłyszały o naszym stowarzyszeniu po raz pierwszy), a następnie zapowiedziała premierową emisję filmu „Księga (nie)pamięci”.
Film
W tej chwili jedynym śladem po augustowskich Żydach jest pomnik na dawnym cmentarzu na Zarzeczu, kilkanaście macew na Barakach oraz dawne żydowskie kamienice, rozproszone przy rynku i głównych ulicach, których pierwotnego przeznaczenia nie pamięta prawie nikt. A przecież kiedyś nikt nie wyobrażał sobie tego miasta bez żydowskich kramów, domów modlitwy, zapachu ryby po żydowsku, wszechobecnego języka jidysz. Film podąża nielicznymi śladami niegdyś prominentnej żydowskiej społeczności starając się przywrócić pamięć o tej ważnej, lecz zapomnianej części historii.
Film został zrealizowany niemal w całości społecznie. Oto lista osób, które włożyły swój wkład w powstanie filmu:
Reżyseria – Patrycja Zięcina
Zdjęcia – Kacper Głodkowski, Sandra Matyszewska
Dźwięk – Wojciech Kaftanowicz
Montaż – Michał Kurowski
Muzyka – Kuba Kwiatkowski
Produkcja – Marta Chabros
Film zostanie zgłoszony do jednego z festiwali filmów dokumentalnych, ale tutaj można zobaczyć jego trailer. Pełna wersja filmu trwa około 20 minut.
Emisji filmu towarzyszyły wielkie emocje. Sceny i przekaz był niezwykle wzruszający. Mimo, że film widziałem na różnych etapach produkcji kilkukrotnie, to podczas sobotniej premiery wyjątkowo mocno go przeżywałem. Nie wiem czy dlatego, że zrealizowała go moja córka, czy dlatego, że widziałem go w ostatecznej wersji z adekwatną muzyką, czy może dlatego, że oglądałem go razem z ponad setką osób podobnie przejętych jak ja.
Dyskusja
Zakończenie filmu widownia nagrodziła gromkimi brawami. Światło na sali zapaliło się, ekran podniósł się do góry, a na rozświetloną reflektorami scenę weszły uczestniczki panelu dyskusyjnego.
Początkowo dyskusja toczyła się wokół filmu, później rozlała się na tematy związane z żydowską przeszłością Augustowa i upamiętnieniu augustowskich Żydów. Panie tłumaczki chętnie opowiadały o zjawisku ksiąg pamięci, o pewnej wyjątkowości księgi augustowskiej, o wyzwaniach przy tłumaczeniu. Opowieści pani Miry Kamińskiej o przedwojennym Augustowie chwytały za serce.
Po nieco dłuższej niż godzina rozmowie przyszedł czas na zaangażowanie publiczności. Kilka osób wspomniało o kontaktach członków ich rodzin z Żydami, inni z kolei mówili o upamiętnianiu augustowskich Żydów, a właściwie o trudnościach w realizacji tego zadania. Głos zabrali między innym historyk dr Łukasz Faszcza, nauczycielka bibliotekarka pani Monika Rowińska, a także pan Piotr Piłasiewicz, z którego inicjatywy utworzono żydowskie lapidarium na Barakach.
Burmistrz pan Mirosław Karolczuk swoją wypowiedzią wyraźnie podkreślił, że nie ma możliwości odtworzenia dawnego Augustowa, czy to w zakresie odbudowy budynku ratusza, czy cmentarza żydowskiego. Naszkicował możliwości w tym zakresie polegające na konstrukcji makiety dawnego miasta lub jego modelu 3D w wirtualnej rzeczywistości. Oba pomysły warte przejścia do etapu realizacji. Poparł również pomysł stworzenia podręcznika lub broszury przypominającej dzieciom i młodzieży dawną historię miasta ze szczególnym uwzględnieniem obecnej w nim społeczności żydowskiej.
Na pewno spotkanie mogłoby trwać znacznie dłużej. Nikt nie opuścił sali przed jego zakończeniem. Panel dyskusyjny był niezwykle ciekawy, a dyskusja z publicznością inspirująca. Jesteśmy zmotywowani do dalszych działań w zakresie przypominania obecnym mieszkańcom Augustowa o jego dawnych mieszkańcach. Przy gromkich brawach wszystkie uczestniczki otrzymały podziękowania i kwiaty
Po zakończeniu spotkania foyer zatłoczyło się. Ustawiła się kolejka do zakupu książek (nie mam pojęcia jak koleżanki z JZI ogarnęły to wszystko!), mnóstwo osób zadawało pytania paniom tłumaczkom Magdzie Sommer i Monice Polit. Patrycja Zięcina już mniej oficjalnie opowiadała o swoim filmie. Niektórzy prosili gości o autografy. Były zdjęcia.
Podsumowując mogę powiedzieć, że było niezwykle ciekawie. Potwierdziły to nieoficjalne opinie zebrane wśród uczestników po spotkaniu. Również formuła spotkania (film + panel dyskusyjny) sprawdziła się doskonale. Liczę na to, że co jakiś czas, na różnych wydarzeniach, będziemy w stanie zgromadzić tak liczną grupę mieszkańców Augustowa w Domu Kultury prowadzonym przez Augustowskie Placówki Kultury, którym również serdecznie dziękujemy!
Chciałbym jednak przede wszystkim podziękować licznie przybyłej publiczności. Dla nas, członków takiego małego stowarzyszenia jest to największa forma uznania, że to co robimy i to w co wkładamy tak wiele naszego wolnego czasu jest ważne dla innych. Właśnie kontakt z Wami, czy to na spotkaniach, czy w mediach społecznościowych, czy poprzez publikacje na stronie www i książki jest naszym paliwem i mobilizuje do dalszej pracy.
Pamięć historii Żydów przywracamy i chronimy poprzez:
publikację i popularyzację żydowskich ksiąg pamięci: https://jzi.org.pl/sklep/, umieszczanie ich na rynku ogólnodostępnej literatury, a także w Internecie i mediach: https://tiny.pl/wtwrn
przybliżanie historii z życia gmin żydowskich poprzez m.in. indeksację i publikację akt metrykalnych z regionu (np. https://tiny.pl/wt9sm); baza danych na stronie www i w wyszukiwarce Geneo: https://jzi.org.pl/geneo/
Podczas przygotowań do wydania „Księgi pamięci Żydów augustowskich” utworzono:
system nagród za wsparcie – m.in.: wycieczka “Śladami warszawskich Żydów” z przewodnikiem, wydanie albumu kolekcjonerskiego „Augustów. Historia w zdjęciach zapisana” pamięci Judela Rotsztejna
licytacje na portalu allegro.pl 10 egz., specjalnie w tym celu wydanych, książek „Ludzie wielkich marzeń”: https://tiny.pl/wtw9x
W ostatnim numerze miesięcznika “Nasz Sztabiński Dom” ukazał się ciekawy artykuł p. Tadeusza Radziwonowicza pt. “O archiwach prywatnych”. Emerytowany dyrektor Archiwum Państwowego w Suwałkach pisze w nim między innymi o augustowskich notariuszach. Odnośny fragment pozwolę sobie tutaj przytoczyć:
…księgi notarialne z Augustowa z drugiej połowy XIX wieku oraz pierwszej połowy wieku XX, wytworzone w kancelariach Michała Skorupki oraz notariuszy z okresu międzywojennego Władysława Smoleńskiego i Antoniego Wyrzykowskiego uległy zniszczeniu. Stało się w to w czasie ostatniej wojny i być może tuż po jej zakończeniu. Jest to zła wiadomość. Akta notarialne, niepotrzebne już do regulowania spraw majątkowych, są niezwykle użyteczne do pogłębienia wiedzy o poszczególnych osobach i całych rodzinach w dłuższej perspektywie czasowej, a czerpanej głównie z dokumentów metrykalnych w ramach poszukiwań genealogicznych. Są one również cennym źródłem w badaniach naukowych. Korzystanie z nich bywa niełatwe, zwłaszcza z rękopiśmiennych i w języku obcym. Można oczywiście natrafić na wypisy z ksiąg metrykalnych wspomnianych notariuszy z Augustowa, ale wśród dokumentów, wytworzonych przez organy i instytucje, ewentualnie w zbiorach prywatnych.
I na tym ostatnim fragmencie wypowiedzi autora chciałbym się skupić. Wypisy z akt metrykalnych, często już niepotrzebne urzędowo, zalegają w szufladach mieszkańców Augustowa. Ich wydobycie i odczytanie pokazuje świat, którego już nie ma.Poniżej konkretny przykład.
Wpadła mi niedawno do ręki kopia odpisu aktu notarialnego spisanego przez augustowskiego notariusza Anatola Radlińskiego w kwietniu 1912 r. Odpis wydany był w styczniu 1930 r. przez Sąd Grodzki w Augustowie, czyli przez instytucję, gdzie złożone były kopie aktów notarialnych. Odpis wykonano w takim samym języku jak oryginał, czyli w języku rosyjskim. Czego możemy się dowiedzieć z takiego aktu notarialnego, a właściwie z jego odpisu.
Przede wszystkim garść informacji o samym notariuszu i lokalizacji jego biura. Anatol Radliński, syn Władysława urzędował w Augustowie przy Rynku pod nr 26. Dowiadujemy się kim były strony transakcji, w tym wypadku Feliksa Kurczyńska, córka Wincentego Szczęsnowicza wraz z mężem Franciszkiem Kurczyńskim, synem Andrzeja oraz Żyd Mejłach Kuferszt, syn Wolfa. Wiemy też kto świadczył przy spisywaniu tego aktu: Teofil Dyczewski, syn Marcina i Józef Malinowski, syn Idziego. Dodatkowo obecny był mieszkaniec miasta Augustowa Tadeusz Makarewicz, syn Józefa, który podpisywał się za niepiśmiennych Franciszka Kurczyńskiego i Mejłacha Kuferszta, oczywiście po ich osobistej prośbie, co zostało skrzętnie odnotowane w akcie notarialnym.
Wiemy co było przedmiotem transakcji. Otóż Żyd Kuferszt nabywał od małżeństwa Kurczyńskich niezabudowaną działkę będącą fragmentem większej nieruchomości na rogu ulicy Poprzecznej i Kwaśnej za kwotę 200 rubli płatnych gotówką przy sporządzaniu tegoż aktu. Kurczyńscy nakazują też nabywcy na pozostającym im gruncie wybudować na jego koszt studnię oraz ogrodzenie rozgraniczające odłączoną działkę od pozostałego gruntu oraz “utrzymywać owe ogrodzenie w nienagannym stanie, aby sprzedająca nie poniosła ze strony Kuferszta żadnych szkód i strat”.
Feliksa Kurczyńska przedstawiła też akt własności swojego gruntu zawarty u notariusza suwalskiego Brzesko 6 kwietnia 1903 r. pod nr rejestrowym #306. Do tego aktu prawdopodobnie da się dotrzeć, gdyż notariaty suwalskie zachowały się, co odnotowuje pan Tadeusz Radziwonowicz w swoim artykule.
Serdecznie dziękuję pani Annie Kruszewskiej, która udostępniła mi ten i kilka innych aktów notarialnych przechowywanych w jej i jej siostry archiwum domowym. Mam do przetłumaczenia jeszcze jeden akt sporządzony w 1900 roku przez Michała Skorupkę. Ciekawe co tam ciekawego znajdę!
Wiadomo – jak chrzest to są i rodzice chrzestni. W tej ceremonii byli oni nawet ważniejsi niż biologiczni rodzice chrzczonego dziecka. W starszych zapisach metrykalnych, kiedy nie notowano jeszcze urodzin dzieci lecz chrzty, od czasu do czasu wskazane było imię dziecka nadane przy ceremonii oraz imiona i nazwiska rodziców chrzestnych, a brakowało imion i nazwisk rodziców biologicznych. Wybór chrzestnych nie był oczywistą czynnością.
…wybierano skrupulatnie chrzestnych rodziców, powszechnie zwanych kumami. Najczęściej w tym wyborze obowiązywały prawa, których nie należało lekceważyć. Wierzono bowiem, że życie dziecka, a nawet jego charakter, zależą od wybranych rodziców chrzestnych. Bywali więc nimi często ludzie, których szanowano. Jeszcze dziś miarę poważania stanowi na wsi dość często liczba chrześniaków. Chrzestnym mógł być ktoś z rodziny, przyjaciół, sąsiadów, znajomych. „ na kumów zapraszają (…) zwykle osoby – przytaczał O. Kolberg relacje mieszkańców Podgórza – w podeszłym będące wieku, a nawet starców, w przekonaniu, że dziecka życie w analogii zostaje z wiekiem kuma i dosięgnie przynajmniej jego wieku.” … Kiedy indziej zapraszano właśnie ludzi młodych, żeby dziecko wiele jeszcze szczęśliwych dni miało przed sobą. Dość często dbano, aby rodzice chrzestni byli zamożni, gdyż jednym z ich obowiązków było obdarowywanie chrześniaków. Mogło się zdarzyć, że prawdziwi rodzice kiedyś osierocą dziecko, wtedy dobrze, gdy kumowie nie do biednych będą należeli. Innym razem natomiast starano się odnaleźć dla dziecka jakiegoś kuma żebraka, żeby nie bogactwem ludzi się szczyciło, ale znało drogi ku zaświatom. Tak działo się wtedy, gdy dzieci w rodzinie umierały, gdy żadne z nich nie utrzymało się przy życiu. Wówczas sposobem na owo życie, jak wierzono, był właśnie kum – jakiś obcy, żebrak, którego posądzało się zawsze o kontakty z „tamtym światem”.1
Czasami więc, w rodzinach o wyższej świadomości społecznej, bogatszych prócz głównych rodziców chrzestnych pojawiały dodatkowe pary chrzestnych zwanych asystentami. Najczęściej była to jedna dodatkowa para. U dzieci bardziej poważanych rodziców, najczęściej wysoko urodzonych pojawiały się kolejne dwie, trzy pary chrzestnych składające się z osób znamienitych, szanowanych, bogatych.
Weryfikując chrzty z parafii Bakałarzewo z drugiej połowy XVIII wieku natrafiłem jednak na jeden chrzest (z 21 sierpnia 1775 r.), gdzie przy bakałarzewskiej chrzcielnicy stanęło aż siedem par chrzestnych! Dziecko urodziło się szlachetnym Bartłomiejowi i Pelagii z Pietkiewiczów małżonkom Janulewicz we dworze Suchorzec. Chłopcu nadano imię Bartłomiej, a rodzicami chrzestnymi byli:
Krystyna Kobylińska, wielmożna, córka łowczego ziemi bielskiej
5. para:
Józef Koprowicki, szlachetnie urodzony
Marianna Kobylińska, wielmożna, córka łowczego ziemi bielskiej
6. para:
Onufry Pusłowski, wielmożny, syn podstolego ziemi rzeczyckiej3
Karolina Radłowska, szlachetnie urodzona
7. para:
Ludwik Skąpski, wielmożny, porucznik
Teresa Kordzierówna, szlachetnie urodzona
Czy los tak ochrzczonego Bartłomieja Janulewicza był mu tak przychylny jak jego chrzestnym? Drugie pytanie jakie mi się nasuwa: czy jest szansa na zidentyfikowanie pozostałych osób uczestniczących w tej ceremonii z postaciami historycznymi? Mi udało się odnaleźć tylko dwie.
Fragment książki Anny Zadrożyńskiej – antropologa kultury, pt. „Powtarzać czas od początku, cz. II, O polskiej tradycji obrzędów ludzkiego życia”, W-wa 1985 [↩]
Ostatni stolnik grodzieński, działacz gospodarczy. Związany z Antonim Tyzenhausem i jego planami rozwoju.[↩]
Syn Franciszka Pusłowskiego, szambelana króla Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz podstolego rzeczyckiego.[↩]
Jeśli uważasz, że informacje zawarte na tej stronie są wartościowe, rozważ przekazanie dotacji w dowolnej wysokości. Każda suma wspomoże dodawanie nowych indeksów.
Konto: 37 1600 1462 1834 7686 6000 0001 w BGŻ BNP