Opublikowano Jeden komentarz

Podrzutek

Indeksując aneksy do akt ślubów z parafii Pruska natrafiłem na ciekawe znalezisko – odpis aktu urodzenia z parafii augustowskiej. Niemal współczesny, bo mający mniej niż 100 lat. Ze względu na to, że pokazuje wiele aspektów życia społecznego i administracyjnego w międzywojennym Augustowie, pozwalam sobie go zacytować w całości (dla przejrzystości liczebniki zapisałem cyframi)

Proboszcz rzymsko-katolickiej parafii w Augustowie utrzymujący księgi Akta Stanu Cywilnego, niniejszem zaświadcza, że w księgach metrykalnych tejże parafii za r. 1928 pod nr 229 znajduje się następujący

Akt urodzenia

Działo się w mieście Augustowie dnia 23 sierpnia 1928 roku o godzinie czwartej po południu. Starostwo Augustowskie pismem z dnia 11 lipca roku bieżącego, L. 5465, do Urzędu Stanu Cywilnego parafii augustowskiej, poleciło spisać akt urodzenia dziecka nieznanych rodziców podrzuconego w lokalu starostwa. W dniu 22 lutego 1921 roku po dokonaniu oględzin przez władze policyjną okazało się, że dziecko jest płci żeńskiej, mające około 2 tygodni wieku, a w znalezionej przy nim kartce zaznaczono, że dziecko ochrzczone jest imieniem Janina. Urząd Wojewódzki Białostocki pismem do Starostwa Augustowskiego z dnia 15 czerwca roku bieżącego, L.A.D. 3872, nadało temu dziecku nazwisko Starościńska. Akt ten spisany na zasadzie wyżej wzmiankowanego pisma Starostwa Augustowskiego i przez nas podpisany został.

Urzędnik Stanu Cywilnego, ks. W. Chojnowski

Z kilku powyższych zdań widać, że niezależnie od motywacji matki, najpierw dziecko poświęciła Bogu (ochrzciła), nim się z nim na zawsze rozstała. Wybierając miejsce chciała mieć pewność, że dziewczynka dostanie odpowiednią opiekę – biuro starostwa na pewno takim było. Działania urzędowe również przebiegły prawidłowo – została wezwana policja, maszyna biurokratyczna nakazała sporządzenie aktu urodzenia, zapewniła dziecku nazwisko.

Ponieważ jest to odpis z aktu urodzenia wyciągnięty w celu zawarcia związku małżeńskiego, należy domniemywać, iż Janina Starościńska dzieciństwo i młodość przetrwała w zdrowiu. To czego mi brakuje, czego nie da się wyczytać z powyższego tekstu, to jak przeżyła swoje pierwsze 18 lat życia. Czy trafiła do rodziny zastępczej? Czy została zaadoptowana? A może spędziła ten czas w domu dziecka?

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Lejpuny w latach 1669-1673

Mniej więcej 1,5 miesiąca indeksowałem bardzo starą księgę urodzeń z parafii Lejpuny z lat 1669-1673. Dlaczego to robiłem? Sam nie wiem! Nie mam tam przodków, żona też nie, a jednak ciągnęło mnie do tych starych zapisków. Myślę, że jednym z głównych powodów była po prostu ciekawość tego co można znaleźć w starej księdze metrykalnej pochodzącej z obszaru wschodniej, litewskiej części Suwalszczyzny. Racjonalizacją moich działań była nikła nadzieja na znalezienie przodków Bernatowiczów, którzy skądś przybyli na tereny obecnej parafii Sztabin na początku XVIII wieku. Nazwisko to nie znalazło się w indeksowanej przeze mnie księdze, ale nic nie szkodzi! Baza Geneo wzbogaci się o 650 nowych rekordów sięgających XVII wieku.

Księga była dla mnie bardzo trudna do zindeksowania. Po pierwsze pierwsze i ostatnie karty miały uszkodzone wszystkie zewnętrzne krawędzie, przez co odczytanie niektórych metryk było możliwe tylko fragmentarycznie. Niestety środkowe karty też miały uszkodzone krawędzie, choć w nieco mniejszym stopniu. Dochodzi do tego mocne zszycie całości (46 kart) powodujące niemożność odczytania tekstu znajdującego się blisko środka. Kolejną przeszkodą było użycie ołówka kopiowego zamiast atramentu do spisania znacznej części księgi. Po ponad 350 latach ślad ołówka wyblakł i rozmazał się, na skutek czego w niektórych przypadkach nie obeszło się bez stosowania programów do obróbki grafiki. Choć metryk jest “tylko” 650, przeszkody te spowodowały istotne spowolnienie w indeksacji.

Dopiero po zindeksowaniu całości materiału mogłem uzupełniać niektóre imiona, nazwiska i nazwy geograficzne identyfikując powtarzające się osoby i pary rodziców. W gruncie rzeczy, ktoś próbując zindeksować wybrane metryki miałby z nimi więcej trudności, niż ktoś kto indeksował całość księgi, przez co miał pogląd na geografię regionu i osoby go zamieszkujące.

Geografia

W tamtych czasach parafia Lejpuny obejmowała znacznie większy obszar niż po synodzie diecezji Wileńskiej z 1744 r. kiedy to erygowano wiele ościennych parafii. Wprawdzie od południa i od wschodu opierała się o linię Niemna, ale sięgała znacznie dalej na północ, aż po miejscowości parafii Sereje i znacznie dalej na wschód, pokrywając częściowo tereny późniejszych parafii Wiejsieje i Kopciowo. Poniższa mapka pokazuje zasięg parafii Lejpuny w XVII wieku (brązowe pinezki) i na początku wieku XIX (czarne kółka z gwiazdkami). Nigdy wcześniej nie indeksowałem tych terenów więc trochę mi zajęło poznanie geografii tej części Suwalszczyzny. Wydatnie mi w tym pomogła Małgosia Bogdanowicz, która już dawno indeksowała późniejsze księgi z Lejpun i ościennych parafii. Dziękuję!

Znakomita większość miejscowości wymienianych w księdze istnieje do dziś, choć często pod nieco zmienionymi nazwami. Części nie udało się zidentyfikować, bo prawdopodobnie nazwy ich zostały zupełnie zmienione, zostały wchłonięte przez pobliskie miejscowości lub zupełnie zanikły na przestrzeni wieków. Należą do takich np.: Anciuszki, Andruńce, Degucie, Dziękiele, Garnie, Grygańce, Lewońce, Nierawy, Pomakrzucie, Propieście, Sausobojary, Seniłańce czy Szarkojedy. Miejscowości być może znikły, ale pozostały ślady po ich dawnych mieszkańcach w nazwiskach, np.: Garnis, Gryganis czy Propiescis.

Metryki

Chciałoby się rzec, że księga była prowadzona w języku łacińskim, ale niestety tak nie było. Niestety, bo frazy łacińskie przeplatane były z frazami polskimi, a jedne i drugie pełne były błędów ortograficznych. Ówczesny proboszcz lejpuński, ks. Eustachy, którego nazwiska nie udało mi się odczytać (przedstawia się tylko raz na pierwszej, mocno zniszczonej stronie) chyba niezbyt dobrze uważał w szkole dla kanoników. Nie powiem, że ułatwiało mi indeksację systematyczne stosowanie przez księdza w nazwiskach końcówek to polskich, to litewskich. Spowolniło mi to nieco końcową weryfikację materiału osoba po osobie. Oto kilka przykładów: Gryga/Gryganis, Mankielewicz/Mankielun, Kauszel/Kauszalis, Bołejko/Bołejkis itd.

Większość metryk zawierała następujące dane:

  • nagłówek w postaci nazwy miejscowości (w dopełniaczu dla ułatwienia)
  • Datę chrztu
  • Płeć i imię ochrzczonego dziecka
  • Imię i nazwisko ojca
  • Imię matki (tylko dla dzieci nieślubnych podawano nazwisko matki)
  • Imiona i nazwiska oraz miejsce zamieszkania rodziców chrzestnych (tylko sporadycznie podawano funkcję społeczną)

Informacje są więc skąpe, ale przystępując do indeksacji nie spodziewałem się czegokolwiek więcej. Metryki chrztu spisywano według ówczesnych wytycznych kościelnych. Mimo to, można z całego materiału wyłowić poszczególne rodziny i konkretne osoby, które raz pojawiają się jako rodzice dziecka, a raz jako chrzestni przy narodzinach dzieci sąsiadów czy krewnych. W ten sposób można zbudować obraz ówczesnej społeczności.

Kilka ciekawszych metryk. W tym okresie w lejpuńskim dworze pomieszkiwał wysoki rangą urzędnik, budowniczy połocki Roman Żywult. Dwukrotnie pełni rolę ojca chrzestnego. Jemu samemu rodzi się też trójka dzieci: Piotr, Anna i Michał (w każdej z trzech metryk występuje matka o innym imieniu), a chrzestnymi są także znamienite osoby: Mikołaj Żyliński – podstarosta Mereczy, Jan Kryspin – podskarbi Wielkiego Księstwa Litewskiego, Helena Rodoszańska – z powiatu grodzeńskiego, Agnieszka Sińska – z województwa trockiego. W jednej z tych metryk chrzestną jest Zofia Nowikajcia. Podano tylko, że jest karlicą (metryka poniżej).

W XVII wieku karły przynosiły szczęście i pomyślność. Wiele wysoko postawionych osobistości otaczało się karłami, nawet królowie i królowe. Dopiero w późniejszym okresie osoby cierpiące na karłowatość utraciły swój status i stały się pośmiewiskiem dla społeczeństwa.

Co dalej?

W indeksach pozostało wiele znaków zapytania. Są jeszcze die księgi urodzeń z Lejpun z XVII wieku. Na pewno do nich wrócę. Być może część znaków zapytania zostanie zamieniona na pewną informację, ale jestem przekonany, że pojawią się kolejne niewiadome. Dla mnie indeksacja to nie jest bezmyślne przepisywanie ze skanów do excela, lecz praca detektywistyczna, poznawanie dawnej społeczności, wyciąganie wniosków z ciekawych metryk, uzupełnianie wiedzy o osobach, wydarzeniach czy zjawiskach i zachęcanie innych do tego samego 🙂

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Co tam w księdze może piszczeć

Trafiła niedawno w moje ręce księga zgonów z Augustowa z lat 1875-1882. Wraz z nią trafiły do mnie indeksy wykonane w formacie geneteki (a więc uproszczonym) przez Bartka Choroszewskiego. Moim zadaniem było przetworzenie tych indeksów do formatu JZI, weryfikacja i uzupełnienie brakujących danych. Starałem się dokładnie przeczytać każdą metrykę (a w księdze jest ich ponad 1600), poprawić co trzeba i wypisać najistotniejsze dane: daty zgonu i zgłoszenia, świadków, informacje kim była zmarła osoba oraz dane podpisującego się księdza. Na początek małe podsumowanie księgi.

Księga zgonów z Augustowa z lat 1875-1882

W księdze znajdziemy 1623 metryki spisane w języku rosyjskim przez organistę augustowskiego kościoła Franciszka Dobeckiego. Wprawdzie nigdzie nie zaznaczył swojego autorstwa księgi, ale charakter pisma kilku podpisów jakie złożył świadczy jednoznacznie, że to on pochylał się przez 8 lat nad kartami księgi. A przykładał się do swojej pracy bo pismo jest staranne i czytelne. Odczytanie zapisów nie stanowiło żadnego problemu po ponad 140 latach.

Dobecki zaczyna spisywanie księgi, gdy proboszczem jest ks. Michał Pożarowski, kanonik katedry sejneńskiej. Umiera on 17 kwietnia 1881 roku, ale jeszcze w marcu podpisuje metryki. Po nim, na krótki czas podpisywaniem zajmuje się ks. Wawrzyniec Włostowski, pełniący obowiązki urzędnika stanu cywilnego, znany później z długotrwałego pasterzowania w parafii Jaminy w latach 1886-1922. Pierwszy podpis nowego proboszcza pojawia się 25 sierpnia 1885 r. Jest nim ks. Antoni Dauksza, który pozostaje na stanowisku do końca spisywania księgi.

Parafia augustowska obejmowała Augustów, przedmieścia (Żarnowo, Biernatki, Turówkę, Białobrzegi, Uścianki, Klonownicę i Wójtowskie Włóki) oraz kilka mniejszych i bardziej odległych wiosek. Jako, że sam Augustów był tętniącym życiem miastem powiatowym, więc zawartość księgi jest bardzo ciekawa. Analizując księgę z imienia i nazwiska poznamy prócz powszechnie pojawiających się gospodarzy i wyrobników również urzędników urzędu miejskiego i powiatowego, notariusza, strażników Kanału Augustowskiego, leśników i strzelców leśnych, żołnierzy byłych i urlopowanych, siodlarzy, ślusarzy, smolarzy, szewców, pozłotnika, właścicieli domów, żandarmów, hycla, pocztowców, żebraków i żebraczki, a także kościelnych. Na tej ostatniej grupie chciałbym się tym razem skupić.

Kościelni augustowscy

Na kartach księgi łącznie pojawia się ich pięciu:

  • Jan Żukowski
  • Ignacy Draniewski
  • Marcin Kulbacki
  • Józef Maliszewski
  • Jan Leszczyński

Pojawiają się jako świadkowie zawsze w parach stanowiących różne kombinacje powyższych osób, w zależności od okresu. Uzupełniając pole „Świadkowie” zauważyłem, że pojawiają się niezwykle często i to właśnie dało mi impuls do głębszej analizy. Otóż na 1623 metryki w księdze pary kościelnych wśród świadków pojawiają się aż 437 razy! Czyli jest to 27% wszystkich metryk! Ten obraz wygląda jeszcze ciekawiej dla samego Augustowa. Na 696 zgonów mieszkańców tego miasta aż w 426 przypadkach świadkami byli kościelni (61%)! Trochę byłem zły na tych kościelnych sprzed 140 lat ?, no bo zamiast poznawać kolejnych mieszkańców miasta zgłaszających zgony, po raz setny odczytywałem te same nazwiska kościelnych. Trochę nas okradli z szerszej informacji o mieszkańcach miasta, prawda? Później zdałem sobie sprawę, że to nie ich wina, lecz raczej rodziców i rodzin zmarłych. Kościelni byli niemal zawsze pod ręką, nie trzeba było szukać świadków po rodzinie i sąsiadach. Za parę groszy dobrze spełniali swoją rolę.

No dobrze, ale skoro te same osoby spisano kilkaset razy, to może warto pochylić się nad jakąś analizą? Postanowiłem sprawdzić, jak często pojawiają się wśród świadków kościelni w zależności od wieku zmarłego. Wnioski niemal mną wstrząsnęły.

Na powyższym wykresie, który nie bez kozery zatytułowałem “Wartość życia w społeczeństwie Augustowa” widać, że następuje wyraźna dysproporcja pomiędzy zmarłymi małymi dziećmi a dorosłymi. Zgony w wieku do 8 lat aż w 80% przypadków zgłaszane były przez kościelnych, podczas gdy w metrykach zgonów osób dorosłych kościelnych wpisywano w ok. 30% przypadków. Ten przykład stanowi miarę wartości ludzkiego życia w tamtych czasach. Wartość życia dziecka istniała właściwie tylko dla rodziców. Nikt poza nimi specjalnie nie przejmował się zgonami dzieci, a zwłaszcza niemowląt. Śmierć dzieci stanowiła element codziennego życia miasta i większość ludzi przechodziła koło takich wydarzeń obojętnie. Trudno było nawet namówić kogokolwiek na zgłoszenie zgonu. Stąd korzystano z usługi kościelnych.

Sytuacja inaczej wyglądała wśród osób dorosłych. Te pełniły często istotne funkcje społeczne, miały własne rodziny, ich losem przejmowali się sąsiedzi, znajomi i przyjaciele. Na pogrzebach bywało bardzo dużo ludzi. Oczywiście nie zawsze tak było, co widać po ostatnim słupku. Najstarsze umierające osoby często były już osamotnione, stanowiące trudny do udźwignięcia ciężar w rodzinie, a nawet takie, których losem już nikt się nie przejmował – żebracy i żebraczki. Wartość życia takich osób dla lokalnej społeczności też była niewielka.

Osoby ważne dla społeczności

Na przeciwległym końcu skali były osoby bardzo ważne i szanowane w miejscowej społeczności. Gdy umierały na świadków powoływano najbardziej wykształconych i poważanych obywateli miasta. Myślę, że warto ich wymienić, bo nie było ich zbyt wielu:

  • Adam Osewski, gospodarz
  • Antoni Jaskowski, właściciel ziemski z Klimaszewicy
  • Antoni Makarewicz, ślusarz
  • Feliks Piaszczyński, właściciel domu
  • Ferdynand Leszczyński, właściciel domu
  • Franciszek Dobecki, organista
  • Franciszek Mejer, ślusarz
  • Ignacy Pilecki, gospodarz
  • Jan Świątkowski, gospodarz
  • Konstanty Zalewski, gospodarz
  • Leonard Truszkowski, obywatel
  • Leopold Grygo, mularz
  • Michał Skorupko, notariusz powiatu augustowskiego
  • Piotr Chiliński, były kasjer kasy miejskiej
  • Piotr Dyczewski , gospodarz
  • Polikarp Sobolewski, kancelista Augustowskiego Urzędu Powiatowego
  • Teofil Chełmiński, gospodarz
  • Zygmunt Pawłowski, pomocnik Naczelnika Powiatu Augustowskiego

Wszyscy oni podpisywali się bądź po polsku, bądź w języku rosyjskim.

Wiek kościelnych

Kościelni codziennie lub niemal codziennie pojawiali się w kościele, a średnio co kilka dni byli wpisywani do metryk stanu cywilnego. Byli bardzo dobrze znani proboszczowi, wikariuszom i organiście, który spisywał metryki. Wpisując ich dane organista Dobecki zawsze wpisywał wiek świadków, na podstawie którego można wyliczyć przybliżony rok urodzenia. Duża ilość danych pozwala na stworzenie ciekawego wykresu.

Co z niego wynika? Otóż początkowo budynkiem kościelnym opiekuje się para Jan Żukowski i Ignacy Draniewski. Ten drugi w pierwszej połowie 1880 roku systematycznie zastępowany jest przez Marcina Kulbackiego. Natomiast Jan Żukowski zastąpiony zostaje w funkcji kościelnego w połowie 1882 roku przez Jana Leszczyńskiego. Józef Maliszewski pojawia się tylko przez krótki czas i to sporadycznie. Czyżby nie sprawdził się w tej funkcji? ?

Ciekawie wyglądają obliczone daty urodzenia kościelnych. Mimo tego, że są to osoby bardzo dobrze znane spisującemu metryki i pojawiają się właściwie na każdej stronie księgi, to zdarzają się mu istotne pomyłki w określaniu wieku, w przypadku Marcina Kulbackiego przekraczające nawet 10 lat. Takie pomyłki zdarzają się nawet w sąsiadujących metrykach. Dla mnie zrozumiałe jest, ze jeśli osoba pojawia się na plebanii sporadycznie i spisujący ma wydedukować wiek świadka na podstawie wyglądu czy innych poszlak, o dużą pomyłkę trudno nie jest. Jednak duże pomyłki w przypadku znanych i często spisywanych osób są zastanawiające. Można jednak z dużą dozą pewności określić wiek osoby na podstawie takiej analizy. Musi być spełniony jeden warunek: indeksacja metryk powinna być bardzo rzetelnie wykonana. Do czego wszystkich zachęcam!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pamiętnik z czasów tułaczki wojennej

Mam prawdziwą przyjemność uczestniczyć w przygotowaniu do druku książki ś.p. Janusza Krzywińskiego pt. “Pamiętnik z czasów tułaczki wojennej”. Będzie to bardzo ciekawa pozycja pokazująca przeżycia autora z lat 1939-1953, być może najciekawsza z serii wspomnień wojennych “Ocalić od zapomnienia” Do napisania tego wpisu zainspirował mnie jeden mały fragment, który za chwilę przytoczę. Nawiązuje on do postaci Jerzego Jaworowskiego opisanej szeroko w artykule “Jerzy Jaworowski – rysownik zapomniany” przez panią Zuzannę Ciepielewską. Czytając historię Jerzego Jaworowskiego dochodzimy do roku 1939:

Pod koniec listopada 1939 r. 19-letni Jerzy, który rozpoczął we wrześniu studia sanitarne w Szkole Podchorążych, próbował wraz z kolegami przedostać się na zachód do Warszawy w obawie przed wcieleniem do Armii Czerwonej. Zostali złapani w lesie przez Niemców i przekazani Rosjanom. Podczas ucieczki Jaworowski odmroził sobie stopy i tylko dzięki pomocy znajomego żydowskiego lekarza udało mu się uniknąć amputacji. Po paru miesiącach więzienia w Grodnie wszyscy dostali wyroki za szpiegostwo na rzecz Niemców. Zostali zesłani do łagru koło Archangielska na Syberii, gdzie przez osiem lat byli lesorubami (drwalami) pracując w nieludzkich warunkach.

Okazuje się, że jednym z tych kolegów Jerzego był właśnie Janusz Krzywiński, który opisuje to samo zdarzenie szerzej, ze swojej perspektywy. Ten właśnie fragment chciałem tu przytoczyć:

24 stycznia 1940 roku zaprowadzili nas jeszcze raz na gestapo. Tam spotkałem mego stryja Wacława, a jakieś pół godziny później zjawił się również drugi stryj Ignacy, który wcześniej uciekł z Augustowa do Suwałk i który również był aresztowany. Aresztowano także kilku moich kolegów z gimnazjum: Grajewskiego, Kelmela, Jaworowskiego. Niemcy wzywali każdego z nas do urzędnika niemieckiego, który mówił dobrze po polsku. Pytał, czy nie chcielibyśmy pojechać do Niemiec na roboty. Powiedzieliśmy, że sami sobie znajdziemy pracę w Suwałkach. Nie chcieliśmy pracować dla naszych wrogów. Wtedy gestapo podeszło do nas z drugiej strony. Pytali, czy chcielibyśmy współpracować z nimi i przenosić wiadomości o rodzajach broni wojsk sowieckich w okolicach Augustowa, kto jest komisarzem, jaki jest jego stosunek do Niemców i jakie są ceny na artykuły żywnościowe i czy wojska budują fortyfikacje przy granicy.

Wszyscy jak jeden mąż odmówiliśmy współpracy. W odpowiedzi na to przemówił jeden z gestapowców, że jako element niepewny zostaniemy wyrzuceni na stronę sowiecką. Załadowali nas na sanie i pod eskortą zawieźli na placówkę graniczną koło Olszanki. Tam zamknęli nas w oborze i trzymali chyba do północy. Polska kobieta przyniosła nam wiadro z zupą. Zobaczył to młody gestapowiec, lat około dwudziestu kilku, skoczył z nahajką i uderzył ją, kobietę, która mogła być w wieku jego babki. Kiedy stryj Wacław odezwał się do gestapowca, ten skopał i zbił go również. Staliśmy bezsilni, choć wszystko w nas kipiało i wrzało jak w wulkanie. Twarz tego młodego gestapowca pamiętam do dziś, to twarz bydlaka, zwyrodniałego übermenscha.

Po północy wyprowadzili nas do lasu, do samej granicy i wskazali kierunek. Niemiec powiedział, że jeżeli wrócimy, to nas rozstrzelają.

Noc była ciemna i bardzo mroźna, później pokazał się księżyc.

Kierowaliśmy się instynktem. Przekroczyliśmy trzy ścieżki wydeptane w śniegu, które celowo były zrobione przez patrole sowieckie i w ten sposób zostawiliśmy ślad. Gdyby padał śnieg bylibyśmy w dużo lepszej sytuacji. Podzieliliśmy się na dwie grupy, uważając, że tak łatwiej będzie można prześlizgnąć się przez granicę. Mróz dochodził do -40 oC. Śnieg sięgał do pasa i brnięcie w nim było bardzo uciążliwe. Oddaliliśmy się od granicy o jakieś pięć kilometrów. Las wyglądał wspaniale, w świetle księżyca wszystko skrzyło się. Doszliśmy do polany. Stanąłem, żeby się rozejrzeć, czy nikogo nie widać. Czterej moi koledzy stanęli na środku polany i uzgadniali kierunek dalszego marszu. Zdążyłem powiedzieć: „Nie stójcie na środku, wejdźcie do lasu.” I poszedłem dalej. W tym momencie ciszę przeszyła seria karabinowa i okrzyki „Ruki w wierch”. Patrol sowiecki na nartach, z dużymi wilczurami dopadł nas. Byłem po drugiej stronie polany. Las był rzadki i trudno było ukryć się. O ucieczce nie było mowy.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Ślub bez pana młodego

I to nie jeden! Podczas indeksacji parafii Janówka natrafiliśmy na kilka metryk ślubu, w których do ołtarza stawiła się jedynie panna młoda, a pan młody był gdzieś daleko, a do zawarcia związku małżeńskiego wysłał swego pełnomocnika. Taki ślub nosi nazwę per procura – jeden z małżonków przysyła na zaślubiny swojego prokurenta (pełnomocnika) w celu wyrażenia woli strony zawarcia związku małżeńskiego.

Śluby per procura były zawierane od czasów średniowiecza. Maria Medycejska 5 sierpnia 1600 poślubiła króla Henryka IV poprzez jego pełnomocnika. Wydarzenie to zostało uwiecznione na obrazie Petera Rubensa (obrazek wyróżniający). W ten sam sposób, 15 sierpnia 1725 roku małżeństwem zostali wówczas 15-letni król Francji Ludwik XV i 22-letnia polska szlachcianka, córka Stanisława Leszczyńskiego – Maria. Zaślubiny per procura odbyły się zgodnie z ówcześnie przyjętymi francuskimi tradycjami w strasburskiej katedrze. 15 sierpnia około godziny 11-tej przyjechała karocą Maria Leszczyńska wraz rodzicami. Obok niej nie było jej przyszłego męża, tylko książę orleański, wyznaczony w imieniu króla Francji do ceremonii zaślubin.

Warunkiem niezbędnym do zawarcia ślubu per procura jest ważny powód niemożności osobistego stawienia się pana młodego. Obecnie te powody muszą być naprawdę ważne – misja wojskowa, obłożna choroba itp. Kiedyś wystarczającym powodem było miejsce zamieszkania jednego z przyszłych małżonków poza granicami kraju. I tak właśnie było w przypadku wspomnianych metryk z Janówki. Przyszły pan młody przebywał na emigracji w Ameryce, a przyszła panna młoda pozostawała w kraju. Najwyraźniej taniej było wysłać przez ocean dokumenty niż samemu wybrać się w taką podróż – i to w dwie strony.

Akt ślubu per procura z Janówki pomiędzy Stanisławem Kamińskim a Rozalią Galicką z 1900 roku
Akt ślubu per procura z Janówki pomiędzy Stanisławem Kamińskim a Rozalią Galicką z 1900 roku

Takich aktów ślubu w parafii Janówka można naliczyć 12. Ich spisanie przypadło na lata 1897-1914. Powody takiego postępowania przyszłych małżonków mogły być nie tylko ekonomiczne, ale i praktyczne, związane z większą akceptacją imigracji kobiet zamężnych do USA.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Augustowski złotnik

Złotnictwo to pradawne rzemiosło polegające na wyrobie ozdób ze złota, srebra, pozostałych metali szlachetnych i ich stopów oraz drogocennych kamieni. Dopiero w XVII wieku odkryto prawa fizyczne rządzące odbiciem i załamaniem światła i bardzo szybko zastosowano je do szlifowania kamieni szlachetnych z matematyczną precyzją. W ten sposób przygotowane kamienie odbijały więcej światła, a zatem stały się piękniejsze. Wkrótce to kamień stał centralnym elementem zdobniczym, a złoto i srebro zaczęły pełnić jedynie funkcję konstrukcyjną. Powstało nowe rzemiosło, wymagające zupełnie innych umiejętności – odpowiedniego szlifowania, i takiej oprawy kamieni, aby to one były wyeksponowane. Pojawili się jubilerzy. Złotnik więc koncentrował się na metalu, jubiler – na kamieniach szlachetnych.

Próżno by szukać w historycznych dokumentach informacji o augustowskich złotnikach. Czy w ogóle przedstawiciele tego cechu mieli swoje warsztaty w Augustowie lub innych miastach Suwalszczyzny? Na szczęście tak jak wszyscy ludzie mieli swoje rodziny, w których rodziły się dzieci, a te były zapisywane do akt stanu cywilnego. Zgodnie z ówcześnie obowiązującą regułą zapisywano również zajęcie ojca dziecka. I chyba tylko dzięki tym zapisom możemy stwierdzić, że w drugiej połowie XIX wieku w Augustowie mieszkał Józef Jackowski wraz z żoną Weroniką Wołodkiewicz.

W latach 1863-1873 rodziły się ich dzieci i początkowo, przed rokiem 1868 kiedy metryki zapisywano w języku polskim, Józef Jackowski określany był jako “fabrykant ram złoconych”, później w metrykach rosyjskojęzycznych jako “złotnik” lub “pozłotnik”.

Augustów i inne miasteczka Suwalszczyzny XIX wieku były stosunkowo nieduże i niezbyt bogate. Wątpliwe jest, aby ktoś w tamtym czasie był w stanie utrzymać się z wyrobu złotych przedmiotów, czy biżuterii. Złocone ramy obrazów były zaś stosunkowo tanie, ze względu na niewielką ilość kruszcu wykorzystywaną do pozłacania drewna. Mogły więc sprawiać wrażenie luksusu nawet w przeciętnie bogatym domu. Popyt na tego typu produkty był i dawał utrzymanie Józefowi Jackowskiemu przez długie lata. Należy zwrócić uwagę na opóźnienia w spisywaniu aktów. Jako przyczynę podawano “ciągłe podróże ojca” lub “czynności w swojej fabryce”. Daje to pewne pojęcie o charakterze pracy Jackowskiego – musiał mieć spory popyt i często podróżował, by zdobyć zamówienia, materiał i odwieźć gotowe towary.

W jaki sposób Józef i Weronika znaleźli się w Augustowie pozostaje zagadką.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Tyle razy wymieniona wieś

Jeśli myślicie, że indeksacja jest nudna, to jesteście w błędzie! Dziesiątki i setki razy powtarzana jest w zapisach ta sama formuła, ale od czasu do czasu zapisujący traci cierpliwość i dorzuci coś od siebie. W tym akcie ślubu z 1823 roku, ksiądz wielokrotnie wymienia wieś Krasnopol, aż w końcu chyba się zdenerwował i zaznaczył, że brak mu już wytrwałości słowy: “z tyle razy wymienianej wsi kościelnej Krasnopola”. Bo i faktycznie! Państwo młodzi, ich rodzice, a także czterech świadków – wszyscy tamże mieszkali, a musiało to być odnotowane w dokumencie.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Repatriacja

10 kwietnia 2009 spisałem wspomnienie świętej pamięci Kazimierza Bernatowicza na temat repatriacji z obszarów Polski, które po II Wojnie Światowej przypadły Białorusi. W latach trzydziestych rodzina przeprowadziła się z Augustowa do Grodna. Tam przetrwali całą wojnę – najpierw okupację sowiecką, potem niemiecką, następnie wyzwolenie. Po ustaleniu nowych granic Polski na wschodzie masy ludności przemieszczały się z Kresów na tzw. Ziemie Odzyskane, w tym również obszar Prus Wschodnich. Niektóre wspomnienia Kazimierza Bernatowicza są trochę nieskładne. Już wtedy chorował i o ile pamięć długoterminowa mu raczej nie szwankowała, to miał kłopoty z ubraniem wspomnień w odpowiednie słowa i zdania. Mimo to uważam, że te wspomnienia, choć krótkie i zdawkowe, oddają ducha pierwszego powojennego roku: trudów repatriacji,  scalania rodzin, starań o ułożenie sobie życia. Spisałem je bez upiększania, bez fabularyzowania, bez domysłów.

Bezpośrednio po wojnie Antoni Bernatowicz((Miał wymienione tu dzieci: Czesława, Hieronima, Józefa i Teofilę. Syn Franciszek zginął w czasie wojny. Wszystkie dzieci urodziły się w USA.)) wraz z rodziną zatrzymał się w Jasionówce koło Dąbrowy Białostockiej u Owsiejków. Owsiejkowie byli podobno jakimiś dalekimi krewnymi. Była to dobrze sytuowana rodzina posiadająca murowany wiatrak, w którym produkowano mąkę na lokalne potrzeby. Zatrudnił się u nich Hieronim. Tam też pojawił się Czesław, który rozpytując trafił w końcu do Owsiejków. Wracał z niemieckiej niewoli.

Wkrótce rodzina przeniosła się z Jesionowa do punktu repatriacyjnego w Sokółce. Tam oczekiwali mniej więcej miesiąc na rozkaz repatriacji i transport kolejowy. Cała rodzina czekała przez ten czas bezpośrednio na dworcu kolejowym w Sokółce. Głównym posiłkiem była zalewajka robiona na żytniej mące. Mąka była słabo odsiana od plew, które bardzo kłuły w usta. Zupa przygotowywana była we wspólnym kotle dla wszystkich oczekujących repatriantów.

Antoni nawiązał kontakt z krewnym Dzietczykiem w Mażach, który powiedział, że jest tam wolny dom. Rodzina Bernatowiczów została w końcu przetransportowana ciężarówką do Mażów. To było jesienią.

Stanisław Kasprzyk podczas wojny pracował jako parobek, na zasadzie przymusu, u niemieckich gospodarzy. Gdy Ci uciekli do Niemiec zajął gospodarstwo po swoich chlebodawcach. Dzietczykowie z kolei zajęli najlepszy dom w Mażach. Mieli więc gdzie przenocować Bernatowiczów.

Pierwszy dom Antoniego Bernatowicza po wojnie - Maże 16
Pierwszy dom Antoniego Bernatowicza po wojnie – Maże 16

Potem Bernatowicze mieszkali w maleńkim domku – kuchnia dzielona na dwa. W pokoju deski, w sieni glinobitka, w kuchni cegły na podłodze. Do tego dwa budynki gospodarcze – chlew i stodoła. Materiał złożony na budowę większego domu został rozszabrowany. Dziadek Antoni dostał z UNRA((Przesiedleńcza Agencja ONZ)) konia. Latem 1946 do rodziny dotarł wujek Józef. Został zdemobilizowany w Czechosłowacji i stamtąd dotarł do Mażów.

Maże 16 - dom i zabudowania gospodarskie
Maże 16 – dom i zabudowania gospodarskie

Józef ożenił się z Reginą Sokołowską – dobrze znaną koleżanką Teofili, która w Grodnie pracowała dla Niemców. Po ślubie Teofila przeniosła się do Kasprzyka i zajęli pół domu. Regina zamieszkała o sąsiadów, którzy przygarnęli Bernatowiczów. Józef znalazł pracę w Kalinowie. Wynajęli z żoną mieszkanie.

Na wiosnę mały domek został wyszykowany do zamieszkania. W sadzie za domem były bardzo dobre wiśnie i jabłka. Podczas remontu chlewni pod deskami na progu znaleźli ukryte talerze, kieliszki, właściwie całą zastawę stołową.

Zacząłem chodzić do Kalinowa do szkoły. Chodzenie na skróty było dwa razy tyle niż normalnie. Normalnie było szosą. Kazik miał piłkę – jako jedyny w okolicy. Jak Bernatowicze wyjeżdżali z Grodna, sąsiad dał piłkę – całą kauczukową.  Była to jedyna piłka w szkole. Reszta to były szmacianki.

Czesław początkowo chciał iść pracować do policji. Jednak było takie zarządzenie, że wszyscy, którzy rodzili się poza Polską mieli prawo wracać tam gdzie się rodzili. Czesław zgłosił się więc do konsulatu i wyjechał do USA. Józef z kolei pracował w spółdzielczości – mleczarnie, sklepy. Józef nie mógł wyjechać, bo już miał żonę. Mógł wyjechać sam, ale żona musiałaby zostać. Zdecydował się więc pozostać w kraju przy żonie. Lubił popijać. Czasem forsę zgubił.

W Mażach był taki weterynarz, pół Polak – pół Niemiec, zatrudniony jako weterynarz powiatowy w Ełku. Nawiązał kontakt z synem z NRD i postanowił wyjechac do Niemiec. Gospodarstwo które miał w Mażach Kolonia, sprzedał dziadkowi Antoniemu. Antoni miał pieniądze od Czesława. Józef przeszedł z Kalinowa na to właśnie gospodarstwo.

Harry (Hieronim) był u Józefa na pomocnika w gospodarstwie. Zmarł jako pierwszy. Zachorował na wyrostek i powinien leżeć spokojnie w szpitalu. Jednak chodził do ubikacji itp. i miał nawrót. Zmarł w szpitalu w Ełku.

Regina zmarła w szpitalu w Białymstoku. Józef ożenił się drugi raz. Regina miała jeszcze ojca po wojennych przejściach, który od czasu do czasu odchodził od zmysłów – wydawał wojskowe komendy, uciekał, itp. Zmarł  – pochowany w Kalinowie. Potem zmarł Józef. Teraz już nic nie ma ani z domu, ani z gospodarstwa w Mażach. Została tylko suszarnia do suszenia tabaki z białych pustaków. Druga żona Józefa sprzedała potajemnie całość.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Wyjazdy Bernatowiczów do USA

Od 10 lat trzymam w swojej szufladzie bardzo nietypowe drzewo genealogiczne. Jest to rodowód tylko tych osób z rodu Bernatowiczów, które wyemigrowały ze swojej ojczyzny do USA.

O protoplaście rodu Bernatowiczów z gminy Sztabin pisała już moja córka w artykule “Marcin Bernatowicz i jego najbliżsi“. Gdybym chciał pokazać drzewo genealogiczne jego potomków, otrzymalibyśmy wielki rysunek zawierający grubo ponad 1000 osób. Prawdopodobnie zupełnie nieczytelny. Można jednak odfiltrować tylko gałęzie, które kończą się poza granicami Polski.

Końcówka XIX wieku charakteryzowała się zmniejszoną umieralnością niemowląt. Nieużytki we wsiach Suwalszczyzny zostały już zagospodarowane i nie było możliwości utrzymania tak wielkiej liczby mieszkańców wsi przy ciągle słabej efektywności uprawy rolnej. Część z młodych ludzi musiała więc szukać utrzymania poza rolnictwem. Niektórzy najmowali się jako pomoc u bogatszych gospodarzy lub w folwarkach. Inni wyjeżdżali do większych miast w nadziei na znalezienie zajęcia, z którego mogliby utrzymać siebie i swoją rodzinę. Jeszcze inni szukali szczęścia opuszczając kraj i próbując urządzić się w innych krajach, w większości w Ameryce.

Te dylematy nie ominęły również rodu Bernatowiczów. Na przełomie XIX i XX wieku część z nich wyjechało do USA. Nieliczni powrócili do kraju, ale większość pozostała dając początek wielkim rodzinom, które później rozprzestrzeniły się po całym kontynencie północnoamerykańskim. Tego rodu jak i wielu innych z Suwalszczyzny nie ominęła również fala emigracji po drugiej wojnie światowej, aczkolwiek w liczbach bezwzględnych była ona znacząco mniejsza.

Na przedstawionym diagramie każda osoba oznaczona jest kolorem niebieskim i zielonym lub ich mieszanką. Kolor niebieski oznacza okres życia w kraju, kolor zielony – w USA. Widać, że niektóre osoby, chodzi o najstarsze pokolenia rodu, spędziły całe swoje życie w kraju. Inni rodzili się w Polsce, ale wyemigrowali i zmarli po drugiej stronie oceanu. Niektórzy wyjechali do USA, ale później wrócili do ojczyzny (zielony kolor po środku osoby). Są też takie, które urodziły się w USA i wróciły do Polski. Gałęzie nie zawierające w ogóle emigrantów zostały z diagramu w całości wyeliminowane.


Mapa “Odsetek osób polskiego pochodzenia” pochodzi ze strony https://biqdata.wyborcza.pl/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Nieoczywiste źródła informacji genealogicznych

Czasami ciekawe informacje genealogiczne można znaleźć w bardzo nietypowych źródłach. Oto przykład. Interesując się ostatnio rodziną Jaworowskich z Augustowa takie oto informacje znalazłem na łamach periodyku “Wiadomości matematyczne” wydawanego przez Polskie Towarzystwo Matematyczne:

Jan Jaworowski był wybitnym matematykiem-teoretykiem, którego specjalnością była topologia algebraiczna. Jego badania dotyczyły głównie uogólnienia twierdzenia Borsuka–Ulama.

Urodził się 2 marca 1928 roku w Augustowie, jako piąte (najmłodsze) dziecko Jana Leonarda i Heleny(z d. Heybowicz) Jaworowskich. W domu rodzinnym nazywany był Nuśkiem. Ojciec był powiatowym lekarzem w Augustowie, absolwentem carskiego Uniwersytetu Warszawskiego (dyplom ukończenia studiów uzyskał w 1896 roku). Rodzina mieszkała w jednopiętrowym domu będącym ich własnością, zajmując sześciopokojowe obszerne mieszkanie na pierwszym piętrze. W wychowaniu najmłodszych dzieci (Jana, o siedem lat starszej siostry Heleny– nazywanej Lunią i o dziewięć lat starszego brata Jerzego; była jeszcze Irena i Zofia – najstarsze z rodzeństwa) pomagała matce niania Wiktoria (Wikcia) Aleksandrowicz, bardzo związana z rodziną. Jan rozpoczął naukę 1 września 1934 roku w czteroklasowej szkole początkowej, tzw. „ćwiczeniówce”. Była to szkoła nazywana oûcjalnie „preparandą” przy istniejącym wtedy Seminarium Nauczycielskim, które w następnych latach przekształcone zostało w Gimnazjum i Liceum przy znaczącym udziale dyrektora Witolda Wołosewicza. W 1936 roku Seminarium Nauczycielskie, w tym także szkołę ćwiczeń, zlikwidowano. Jan kontynuował naukę w szkole powszechnej, której dyrektorem był Hieronim Jonkajtys – do wybuchu wojny w 1939• roku ukończył pięć klas szkoły powszechnej. Dwudziestego stycznia 1937 roku umarł ojciec Jana. We wrześniu 1939 roku Augustów został zajęty przez wojska sowieckie. W efekcie tego rodzina została wyrzucona z własnego domu,który zajął sowiecki pułkownik. Władze wojskowe zezwoliły pozostać jedynie Wiktorii, która pełniła obowiązki kucharki. Wyrzucona rodzina znalazła lokum w jednopokojowym mieszkaniu u zaprzyjaźnionych znajomych. W zimie 1939/40 roku został zatrzymany przez Niemców przy przekraczaniu granicy sowiecko-niemieckiej starszy brat Jerzy, którego Niemcy przekazali Sowietom. Po krótkim procesie Jerzy został skazany na osiem lat łagrów i wywieziony na Syberię. Zagrożona aresztowaniem była również starsza siostra Irena, będąca żoną rotmistrza Narcyza Łopianowskiego (późniejszego „cichociemnego”), który we wrześniu w bitwie pod Kadziowcami zniszczył szesnaście sowieckich czołgów. Mama Helena wynajęła przewodnika, który przeprowadził szczęśliwie w zimie przez „zieloną granicę” Irenę z dwójką małych dzieci (jedno na ręku) do Generalnej Guberni.

Walerian Piotrowski w swoim artykule w “Wiadomościach matematycznych” dalej opowiada historię Jana Jaworowskiego. Liczę, że wkrótce otrzymam więcej informacji o Janie od jego bratanka prof. Piotra Jaworowskiego i wówczas nie omieszkam podzielić się nimi szerzej.