Opublikowano Dodaj komentarz

Jaśkowa choinka

Felieton napisany sercem

Leśniczyna Krzyżykowska wraz z pomocnicą, zapracowane były „po łokcie” nad przygotowaniem wieczerzy wigilijnej i wypiekiem ciast na święta Bożego Narodzenia. Pan Krzyżykowski wraz z dziećmi ubrał choinkę, a potem wyszedł przejść się po lesie który zawsze kojąco, – serdecznie doń szeptał i gwarzył.

Dzień był mroźny, lecz słoneczny i cichy W ten Święty Dzień robotnicy nie przyszli do pracy w lesie. Zamilkł więc stuk skier na zrębach, bo każdy chciał przygotować siebie i zagrodę na święta. Leśniczy szedł zapatrzony w piękno ośnieżonego lasu, a do serca spływał mu czar święty, czar miły, jakby anioły w krąg pieśń nuciły.

Nagle, wśród leśnej ciszy usłyszał lekki stuk w zagajniku świerkowym. Krzyżykowski pospieszył w tym kierunku i wnet zobaczył, że mały chłopiec, około czternaście lat liczący zrąbywał choinkę. Na głos leśniczego przestraszył się bardzo, spodziewając się kary. Ze strachu więc zapłakał, tłumacząc, że matka wdowa nie ma pieniędzy, by drzewko kupić, a młodsza chora siostra tak bardzo nalegała żeby choinka była w ich chacie.

Leśniczy znał matkę Janka – bo takie było jego imię – która wiosną i latem pracowała w szkółkach i kulturach leśnych i wiedział, że są oni naprawdę ubodzy. Powiedziawszy tedy chłopcu, że samowolnie rąbać drzewek w lesie nie wolno, kazał mu pójść z sobą do leśniczówki. Tam, włożywszy własną złotówkę do podręcznej kasy leśnej, – wystawił asygnację na choinkę dla Janka.

Leśniczyna nałożyła do sporego koszyka ciasta, jabłek i orzechów oraz sweterek dla chorej dziewczynki, a wezwawszy swego syna Tadzia, rówieśnika Janka, poleciła, mu by pomógł nieść na, zmianę koszyk, lub choinkę do wioski gdzie mieszka. Janek. Widzisz – mówiła doń matka – najszczęśliwszym jest człowiek mogący drugim czynić dobrze.

Tadzio chętnie poszedł ze szkolnym kolegą, a gdy wrócił do leśniczówki, na stole czekała już gotowa wieczerza wigilijna.

O północy, na Pasterce, leśniczy zauważył Janka opodal oświetlonej Stajenki Betlejemskiej. Janek zaś, zatopiony w modlitwie szeptał cicho:

Pobłogosław las i pole,
Pobłogosław ludzką dolę –
Jezusieńku nasz maleńki

Felieton został opublikowany w “Dzienniku Chicagoskim”
 
Opublikowano Jeden komentarz

Emil Leon Post – współtwórca podstaw informatyki z Augustowa

Wstęp

Emil Post to wybitny logik, współtwórca podstaw informatyki teoretycznej. Jego życiorys i dokonania naukowe były przedmiotem wielu opracowań. ich autorami byli najwybitniejsi logicy i informatycy teoretycy. i właśnie dlatego, mimo, że trudno jest powiedzieć coś nowego na temat Emila Posta, kiedy chcemy mówić o żydowskich naukowcach z Podlasia, tej postaci nie wolno pominąć.

Augustów i Żydzi augustowcy

Osadnictwo w okolicach Augustowa (Ogustove [jidisz], Августов, Augustavas [litewski], Oygstova, Yagestov, Yagistov, Yagustova) datuje się na 9 tys. lat przed p.n.e. od V w. p.n.e. okolicę zasiedlały plemiona bałtyckie. W średniowieczu do czasu pokonania ich w końcu XIII w. przez Krzyżaków, byli tu Jaćwingowie. Ponowna kolonizacja okolic Augustowa ma miejsce po pokoju melneńskim w 1422 r.

Pierwsza pisana wzmianka o osadzie pochodzi z 1496 r. i dotyczy komory pobierającej myto u przeprawy rzecznej. Począwszy od 1550 r. osada rozwija się za sprawą Zygmunta Augusta, króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów i Wielkiego Księcia Litewskiego (Szlaszyński i Makowski, 2007). Prawa miejskie (prawo magdeburskie, dokument spisano w języku staroruskim) i herb królewski oraz nazwa ,,Augustów” nadane zostały miastu 17 maja 1557 r. przez króla Zygmunta augusta. Pierwszym wójtem był Jędrzej Morzycki (Moryczki).

Przez miasto przebiegały drogi z Litwy i Białorusi do Prus, Wielkopolski, Krakowa i Warszawy. Ludność polska, litewska i ruska zajmowała się rzemiosłem i rolnictwem. Od 1571 istniało tu starostwo. Po traktacie tylżyckim miasto należało do Księstwa Warszawskiego a od 1815 – decyzją Kongresu Wiedeńskiego – do Królestwa Polskiego (Kongresówki). Augustów był stolicą województwa augustowskiego. administracja mieściła się jednak w Suwałkach, które posiadały odpowiednie budynki. Projekt rozbudowy Augustowa opracował Henryk Marconi. W 1825 r. wybudowano tylko jeden budynek – w stylu klasycystycznym – budynek poczty.

O Żydach augustowskich znajdujemy informację w: (Fabri, 1819, s. 58), (Stein, 1833, ss. 706-707), (Galletti, 1925, ss. 308-309). Kwestia osadnictwa żydowskiego w Augustowie jest poruszona w encyklopedycznej publikacji Starożytna Polska pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym (1885-1887, t. 3a, s. 464). Stwierdza się, że do czasów zaboru rosyjskiego w Augustowie nie było osadnictwa żydowskiego, bo nie mówi się o Żydach w żadnych nadaniach przywilejów Augustowowi w latach 1564, 1576 oraz 1658. Powtarzane jest to w rosyjskojęzycznej Еврейской энциклопедии› Брокгауза-Ефрона[1]. twierdzi się, że jak wiele innych miast Podlasia, miał Augustów przywilej niedopuszczania do osadnictwa żydowskiego.

The Encyclopedia of Jewish Life Before and During the Holocaust: A-J (2001, s. 63) podaje, że pierwsi Żydzi osiedlili się w Augustowie w 1564 r., a w 1578 r. od króla Stefana Batorego otrzymali przywilej zajmowania się handlem i rzemiosłem, w tym sprzedażą napojów alkoholowych[2]. W XVii w. szczególnie byli znani z handlu rybami słodkowodnymi. W 1800 r. w Augustowie miało być 462 Żydów zaś w 1857 – 3669 (Augustów wówczas miał 7998 mieszkańców). W Еврейской энциклопедии Брокгауза-Ефрона czytamy:

До 1866 г. А. был уездным городом Августовской губернии. Как лежащий в 21-верстной пограничной полосе Царства Польского, не был доступен с 1823 по 1862 г. для свободного поселения евреев, тем не менее еврейское население в это время возросло; в 1848 г. насчитывалось 422 еврейск. семейства (i класса – 20; 2-го – 36; 3-го – 72; 4-го – 120; 5-го – 174), а в 1851 г. было уже 677 семейств, из коих 644 проживали в городе, а остальные по деревням (расходы гмины за эти годы увеличились с 400 до 1050 рубл.). Позже число еврейск. семейств несколько уменьшилось, вероятно, вследствие постановления 1851 г., подтвердившего старые стеснительные правила о жительстве евреев. В 1897 г. жителей 12743, из коих евр. 3637, римско-катол. около 6000, правосл. около 2700. – Имеется 5 молитв. домов (первая каменная синагога построена в 40-х годах 19 в.); начальное одноклассное училище. – В Августовском уезде, кроме г. А., в 1897 г.: жит. 66471, из них евр. 5547, римско-кат. 47000, правосл. около 12000. В следующих поселениях уезда евреи составляют 20-75% общего числа населения: с. Голынка: жит. 687, из них евр. 500; пос. Липск: жит. 1518, евр. 312; пос. Рачки: жит. 1926, евр. 1116; пос. Сопоцкин: жит. 2500, евр. 1674; с. Штабин: жит. 1160, евр. 654. – В уезде и в г. А. наибольшее число евреев занято изготовлением одежды; этим кормится около 1600 чел. – Ср.: Стат. табл. о сост. город. Росс. имп., Вел. кн. Финл. и Царства Польского, СПб., 1842. – Перепись 1897. – „Населенные места Росс. имп.”, СПб., 1905. – „Города России в 1904 г.”, СПб., 1906. Также архивные материалы.
Ю. Г.

Do 1866 r. Augustów był miastem powiatowym w augustowskiej guberni. mimo, że Augustów leżał w 21-wiorstwowym pasie przygranicznym Królestwa Polskiego i w latach 1823-1862 nie było możliwe swobodne osadnictwo żydowskie, liczba ludności żydowskiej wzrosła; w 1848 było 422 rodzin żydowskich (I klasy – 20; II – 36; III – 72; IV – 120; V – 174), a w 1851 r. było już 677 rodzin, z których 644 mieszkały w mieście, a pozostałe we wsiach (wydatki gminy w tych latach zwiększyły się z 400 do 1050 rubli). Później liczba rodzin żydowskich trochę zmniejszyła się, prawdopodobnie z powodu decyzji z 1851 r., potwierdzającej dawne reguły ograniczające zamieszkanie Żydów. W 1897 r. w Augustowie było 12743 mieszkańców, wśród których było 3637 Żydów, około 6000 rzymskich katolików, około 2700 prawosławnych. Istniało 5 domów modlitewnych (pierwsza murowana synagoga została zbudowana w latach 40-tych XIX w.); początkowa jednoklasowa szkoła. – W powiecie augustowskim oprócz miasta Augustów, w 1897 r.: mieszkańców ogółem było 66471, wśród nich Żydów 5547, rzymskich katolików 47000, prawosławnych około 12000. W kolejnych miejscowościach powiatu Żydzi stanowili 20-75% ogólnej liczby mieszkańców: wieś Golinka[3]: mieszkańców 687, a z nich 500 Żydów; miejscowość Lipsk: mieszkańców 1518, Żydów 312; miejscowość Raczki: mieszkańców 1926, Żydów 1116; miejscowość Sopoćki[4]: mieszkańców 2500, Żydów 1674; wieś Sztabin: mieszkańców 1160, Żydów 654. W powiecie i mieście Augustów największa liczba Żydów zajmowała się szyciem odzieży; tym zajmowało się 1600 ludzi.

W pełni prawna wspólnota żydowska miałaby powstać w 1674, mając drewniany dom modlitwy ulokowany na zbiegu ulic Zygmuntowskiej i Szkolnej (nie ma tam teraz żadnego budynku), oraz mykwę. W 1765 r. w Augustowie było 239 Żydów. Wielu zajmowało się drzewiarstwem i wywozem drewna do Gdańska. W XVIII w. powstaje regionalny kahał, obejmujący wszystkich żyjących w okolicy Żydów.

W roku 1860 było 3764 Żydów (45% mieszkańców miasta), a w roku 1897 było ich 3637 (28,5%). Istotnej zmianie uległa więc tylko proporcja ludności żydowskiej do nieżydowskiej.

W 1840 r. na skrzyżowaniu ul. Polnej i ul. Zygmuntowskiej powstaje imponujący klasyczny murowany dom modlitwy Beth Kneseth Heggedol. ma prawie 65 m. długości, 40 m. szerokości i osiągał prawie 10 m. wysokości. nie został ukończony aż do 1843 r. Współcześnie na jego fundamentach znajduje się mleczarnia zbudowana w latach 50-tych ubiegłego wieku.

Dla rozwoju gospodarczego istotne znaczenie miała budowa kanału, którą pod kierunkiem Ignacego Prądzyńskiego rozpoczęto w 1825 r. Rozwój Augustowa został przerwany przez wybuch powstania listopadowego. Przez Augustów przebiegała droga z Warszawy do Sankt Petersburga, ówczesnej stolicy carstwa rosyjskiego (Berghaus, 1931, 710-713). W roku 1866 przemianowano gubernię augustowską na suwalską. W 1895 r. rozpoczęto budowę kolei do Grodna. Połączenie uruchomiono w 1899 r.

Społeczność żydowska była zorganizowana. Każda grupa miała swój dom modlitwy. Na początku XX w. było w Augustowie pięć domów modlitwy. oprócz dwóch wyżej wspomnianych, jeden był z tyłu ul. Mostowej, w okolicy gdzie współcześnie jest restauracja Albatros, kolejne były między ulicami 3 Maja i ks. Skorupki, w połowie drogi między Bazyliką mniejszą a ulicą Hożą, a jeden wybudowany między 1925 a 1928 r. przy ul. Żabiej. Na miejscu Jatke Kalniz Beth Midrasz jest dzisiaj siedziba urzędu skarbowego. „Jatke” w nazwie wskazuje, że była ufundowana przez rzeźników.

Żydzi byli rzemieślnikami: piekarze, rzeźnicy, krawcy i kuśnierze. Cenieni byli jako garbarze. Zajmowali się drobnym handlem, rybołówstwem. Niektórzy stawali się przedsiębiorcami lub handlowcami, właścicielami lasów i jezior. Pod koniec XIX w. pracodawcami byli w większości Żydzi (w samym Augustowie 97,9%). Posiadali młyny wodne, garbarnie, browary, cegielnie, wiatraki, wytwórnie płytek porcelanowych, przetwórnie miodu, wodociągi, odlewnie, tartaki, mydlarnie i warsztaty mechaniczne. niektórzy angażowali się w małe wytwórnie tekstyliów. dochodowe były karczmy, sklepy. najbardziej dochodowy był handel solą, zapałkami i wyrobami tytoniowymi. Zajmowali się zaopatrzeniem wojska rosyjskiego stacjonującego tu od 1868 r. Źródłem dochodu był wynajem nieruchomości: od połowy XIX w. 62 Polaków i 122 Żydów wynajmowało swoje domy. Znacząca grupa pracowała w administracji, edukacji, służbie zdrowia, komunikacji i transporcie, w policji i w sądownictwie. W XIX w. bliskość granicy pruskiej i rosyjskiej sprzyjała przemytnikom. Były działania na rzecz zajęcia się rolnictwem przez Żydów (Weinryb, 1934, s. 173). Szereg pożarów pod koniec XIX w. stłumił wzrost ekonomiczny Augustowa.

Na początku XX wieku miasto liczyło około 13 tys. mieszkańców. Mieszkali w nim głównie Polacy, Żydzi i Rusini. W 1897 było 12743 mieszkańców, z czego 3637 żydów, około 6000 katolików i około 2700 prawosławnych.

W 1890 r. pojawiły się małe grupy chasydów. Pierwsza grupa syjonistów zorganizowała się w 1885 r. Bund działał od 1905 r., uczestnicząc w strajkach i demonstracjach. Wielu Żydów, którzy uciekli podczas I wojny światowej, nie zamierzało wracać. liczba ludności żydowskiej w 1931 spadła do 2397 (Spector&Widger, 2001, s. 63).

Okres dwudziestolecia międzywojennego jest trudny gospodarczo. W 1922 powstaje bank spółdzielczy utworzony z pomocą finansową Joint Distribution Committee (JDC), światowej organizacji samopomocowej Żydów powstałej w 1914 r. z główną siedzibą w Nowym Jorku. Wzrosła aktywność polityczna. Aktywni byli syjoniści wraz z przybudówką młodzieżową oraz Bund (Bund – w jęz. jidysz: związek – pełna nazwa: Allgemejner Jidisher Arbeiterbund in Lite, Poilen un Rusland, czyli Powszechny Żydowski Związek Robotniczy na Litwie, w Polsce i Rosji), który działał w latach 1897-1948. Była to lewicowa, antysyjonistyczna partia żydowska działająca w kilku państwach europejskich. Bund stanowił autonomiczną część Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji w latach 1898-1903 i 1906-1912. Aktywny był Agudat Israel (w jidisz: Agudas Jisroel, skrótowo, Aguda to międzynarodowa polityczna organizacja ultraortodoksji żydowskiej, założona w 1912 w Katowicach. Z inicjatywą powołania tej organizacji wystąpili wówczas neoortodoksi niemieccy, którzy odeszli z ruchu syjonistycznego, nie zgadzając się z programem kulturowym przyjętym przez X Światowy Kongres Syjonistyczny odbyty w 1911. Wyrażał on akceptację zachodnioeuropejskiej wiedzy i kultury. Spotkało się to ze sprzeciwem ortodoksów z ziem polskich i litewskich. Warunki uczestnictwa w ruchu spisał w 18 punktach rabin Chaim Sołowiejczyk). W Augustowie utworzony w 1917 r. unowocześniony heder, czyli szkoła elementarna ucząca czytać po hebrajsku, przekształcił się w żydowską szkołę publiczną, do której w 1939 r. uczęszczało 230 uczniów (Spector&Widger, 2001, s. 64).

We wrześniu 1939 r. Augustów znalazł się pod okupacją sowiecką. W mieście było około 4000 Żydów – do miejscowych dołączyli uciekinierzy z terenów zajętych przez Niemców. Większość Żydów znalazła zatrudnienie w nowo powstałych spółdzielniach komunistycznych. Wszystkie społeczne instytucje żydowskie zostały zamknięte.

Niemcy pojawili się tu dopiero 22 czerwca 1941 r. Dziewiątego sierpnia 1941 r. ok. 190 Polaków i Rosjan oraz około 800-900 Żydów[5] zostało przez specjalne gestapowskie komando z Allenstein (Olsztyn) zamordowanych w lesie w okolicach Szczebry (największe miejsce egzekucji w tym rejonie)[6]. 01.08.1942 w dzielnicy Baraki utworzono getto[7]. Oprócz żydów augustowskich byli też Żydzi z Lipska, Sztabina i całej okolicy. Musieli pracować nawet w szabat i inne żydowskie święta. Między innymi zniwelowali niewielkie wzgórze między szkołą nr 1 a rzeką. Zburzono cmentarz żydowski, a macewy zostały użyte do naprawy drogi. Do 10 listopada 1942 r.[8] wszystkich pozostałych żydów, głównie kobiety i dzieci, przeniesiono do Bogusz niedaleko Grajewa. Getto zostało zlikwidowane. W przeciągu kilku tygodni z chorób, wycieńczenia i wygłodzenia zmarło około 1700 żydów. Obóz w Boguszach został zlikwidowany, a 2000 żydowskich więźniów wywieziono 7 stycznia 1943 r. do Treblinki lub Auschwitz-Birkenau (http://www.avivshoa.co.il/pdf/ghettoliste-28-01-2011.pdf).

W Stoll 2011 czytamy:

Für des Jahr 1943 werden in dem Kalendarium der Hefte von Auschwitz folgende Transporte von Juden aus dem Bezirk Białystok augeführt:
7.1. RSHA-transport, Juden aus dem Ghetto Augustów. Nach der Selektion lieferte man 296 Mäner als Häftlinge ins Lager ein, sie bekamen die nr. 85525-85820, 215 Frauen bekamen die nr. 28069-28283. Die übrigen würden vergast.

Na rok 1943 w kalendarium więzienia w Auschwitz wskazano następujące transporty Żydów z Bezirk Białystok:
7.1. RSHA-Transport, Żydzi z getta z Augustowa. Po selekcji wprowadzono do obozu 296 mężczyzn jako więźniów, otrzymali numery 85525-85820, 215 kobiet otrzymało numery 28069-28283. Pozostali zostali zagazowani [s. 328].

Jeszcze w 1944 ok. 60 Żydów augustowskich zamordowało komando policyjne (curilla, 2011, s. 313). Przeżyło niewielu. Wśród nich była rodzina Rechtmanów, ukryta przez Józefa Babkowskiego i lekarz Efraim Szor.

Współcześnie w Augustowie nie ma Żydów. Założony w XVII w. cmentarz czynny do XIX w. znajduje się przy ul. Waryńskiego[9]. W 1980 cmentarz został zabezpieczony i ogrodzony. Tak zwany nowy cmentarz został założony w 1820 r. przy ul. Zarzecze[10]. W 1981 r. pochodzący z Augustowa żydzi ufundowali pomnik z napisami po hebrajsku, polsku i angielsku. O cmentarz dbają uczniowie Gimnazjum nr 2 im. Sybiraków.

Okres międzywojenny to czas rozkwitu Augustowa jako ośrodka turystyki: powstały tu stanice wodne, bazy i schroniska. Augustów był miastem powiatowym w województwie białostockim.

Emil Post – życie

Emil Leon Post [11] urodził się w 11-tego lutego 1897 r. w Augustowie w rodzinie ortodoksyjnych żydów. W tym samym roku Arnold J. Post, ojciec Emila, wyjechał na zaproszenie swojego brata do Ameryki. Arnold z sukcesem zaangażował się w rodzinny biznes odzieżowy i futrzarski w Nowym Jorku. W maju 1904 r., a więc w siedem lat później, do ameryki wraz z synem Emilem i dwoma córkami, Anną i Ethel, przybyła żona Arnolda, Pearl D. Mieli luksusowy dom w Harlemie. Emil Post opuścił więc Augustów, wówczas w guberni białostockiej carstwa rosyjskiego, mając siedem lat.

Informacja o miejscu i dacie urodzenia Posta jest powszechnie akceptowana. Podaje się, że sam Post wskazał Augustów jako miejsce swego urodzenia w rozmowie z Alfredem Tarskim (1901-1983), wybitnym polskim logikiem pochodzenia żydowskiego. Kiedy Tarski mówił, że Post jest jedynym nie-Polakiem, który wniósł istotny wkład w logikę zdań, ten odpowiedział, że urodził się w Augustowie, a jego matka była z Białegostoku[12].

Prof. Jan Woleński w korespondencji ze mną wskazuje też, że Martin Davis (1994, s. XI) podając Augustów jako miasto urodzenia Posta. W przypisie dziękuje kilku osobom, m.in. Gertrude Post (żona Emila Posta). Jest też zdjęcie Posta z Gertrude i córką Phyllis z 1953 r. (z wyglądu miała wtedy około 20 lat). Sprawę konsultowałem również z dr. Jerzym Milewskim i współpracującym z nim Wojciechem Baturą, historykiem z Augustowa. W liście Wojciech Batura pisze, że:

Bardzo często podaje się Augustów jako miejsce urodzenia, a chodzi o powiat. taką przypadłość miałem z Bronisławem Sobolewskim – ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, który podał, że urodził się w Augustowie. Spisy urodzonych z tego roku (bo akta metrykalne się nie zachowały) nie potwierdzają akurat tego. Z Żydami jeszcze gorzej. Augustów w czasie ostatniej wojny został zniszczony w 74%, akta powiatowe powędrowały w 1939 roku na wschód i dotychczas nie mamy o nich wiadomości. Z akt miejskich zachowały się jedynie te, które były w archiwum w Suwałkach; kończą się na połowie XIX wieku.

Moje wątpliwości co do danych Posta zrodził brak informacji zarówno o Arnoldzie, jak i reszcie rodziny na liście imigracyjnej[13] stworzonej przez The Statue of Liberty/Ellis Island Foundation. Lata 1892-1924 to okres największej migracji w dziejach ludzkości. Baza danych zawiera informacje o ponad 51 milionach przyjezdnych do Nowego Jorku. W latach od 1892 do 1954 zarejestrowanych jest ponad 12 milionów imigrantów. Nie ma żadnego Posta, który deklarowałby jako miejsce urodzenia Augustów. W tym okresie do Ameryki przypłynęło 4450 osób o nazwisku Post, zaś jako Żydzi zadeklarowały się 22 osoby. Siedmioro Postów zadeklarowało się jako Polacy, 13 jako Rosjanie, wśród nich tylko Post Schorre przypłynął w 1897 r. Troje Postów deklarowało się jako Prusacy; 123 jako Niemcy. W 1897 r. zarejestrowanych jest 10 osób o nazwisku Post. żadna z nich nie ma imienia Arnold ani żadne nie przyjechało z Rosji lub Polski. W ogóle w przeszukiwanej bazie danych jest tylko czterech Arnoldów Postów. Najwcześniej zarejestrowany jest w roku 1917, a więc nie może to być ojciec Emila Posta. W 1904 r. zarejestrowane są 44 osoby o nazwisku Post. nie ma wśród nich imion: Pearl, Emil, Ethel, Anne. W latach 1900-1910 zarejestrowane są 433 osoby o nazwisku Post. Nie ma żadnej osoby o imieniu Emil. W ogóle w rejestrach są 4281 osoby o nazwisku Post. Osób o nazwisku Post a imieniu Emil jest 29. Jako pierwszy z tej listy przypłynął w 1910 r. z Hamburga Emil, który miał wówczas 27 lat. Nie mógł to więc być Emil Post, który urodził się w Augustowie w 1897.

Skorzystałem również z bazy geograficznego rozproszenia nazwisk żydowskich w Polsce: Jewish Records Indexing – Poland Surname Distribution Mapper[14]. Nazwisko Post jest popularne w rejonach południowo-wschodniej Polski: od Lublina po Stanisławów (Iwano-Frankiwsk). Na mapie nie wskazuje się w rejonie Augustowa kogokolwiek o nazwisku ,,Post”. nie ma też takiego nazwiska na liście nazwisk Żydów augustowskich (http://jri-poland.org/psa/augustowa_bor_surn.htm) oraz na liście obejmującej lata 1827-1903[15]. Jak czytamy[16], do stworzenia list wykorzystano dane z Polskiego Państwowego Archiwum w Suwałkach. Archiwum to nie zawiera danych odnoszących do roku 1897, czyli roku urodzenia Emila. Jest luka między 1870 a 1903. Jednak, gdyby Postowie, w szczególności ojciec Emila, byli z tych stron, to byliby zarejestrowani. Oczywiście, mogli przywędrować skądinąd. Osób o nazwisku ,,Post” w ogóle nie zarejestrowano na północny-wschód od Warszawy: północne Mazowsze, północne Podlasie, Suwalszczyzna, Litwa. najwięcej osób o nazwisku Post, bo aż 72 wykazywane jest w okolicach Zamościa. Łącznie przez wszystkie lata odnotowano 433 osoby o nazwisku Post w 37 miastach.

Obie bazy, z których korzystałem są niezależne. można, oczywiście, rozważać ich pełność – co ma miejsce w wypadku bazy rozproszenia nazwisk żydowskich w Polsce – a także nie można wykluczyć, że Postowie dotarli do USA inną drogą niż przez Ellis Island. Jednak innym rozwiązaniem byłoby dopuszczenie, że rodzina Postów mogła to nazwisko przyjąć po przyjeździe do USA. Warto bowiem zauważyć, że imię matki Emila, Pearl, nie jest imieniem, którym posługiwała się w Augustowie. A to, jakie imię miała w Polsce, nie znajduje się w dostępnych danych o rodzinie Emila Posta. Czy można wykluczyć, że nie tylko matka Emila zmieniła imię, ale że cała rodzina zmieniła też nazwisko?

Emil Post jako dwunastolatek stracił lewą rękę. Kiedy na kolejne pytanie, czy kalectwo uniemożliwi mu pracę astronoma, otrzymał kolejną negatywną opinię, tym razem z U.S. Naval Observatory, że jest to poważne utrudnienie, zdecydował się zrezygnować z marzeń o badaniu nieba. Wybrał matematykę.

W 1917 r. na City College uzyskał licencjat (B.S.) z matematyki. od 1917 do 1920 r. studiował na Columbia University. uczestniczył w seminarium Cassiusa J. Keysera na temat Principia Mathematica (1910-1913) Russella i Whitheada. Problematyka rachunku zdaniowego Principia była przedmiotem jego doktoratu. W latach 1920-21 był na Princeton University. W tym czasie doszedł do wyników antycypujących twierdzenia o niezupełności Kurta Gödla oraz twierdzenie o nierozstrzygalności Churcha i Turinga. Ekscytacja odkryciami przyśpieszyła atak maniakalno-depresyjnej choroby, której pierwszego poważnego ataku doświadczył w 1921 r. Kiedy już wystarczająco wyzdrowiał, podjął pracę na Cornell University, jednak po drugim ataku przestał nauczać na uniwersytecie i w latach dwudziestych XX w. utrzymywał się nauczając w George Washington High School w Nowym Jorku. Kierując się radami dr. Levy`ego, Post wypracowywał rutynowe zachowania, które miały go zabezpieczać przed nadmiernymi emocjami. W szczególności ściśle przestrzegał czasu, który mógł poświęcić na badania naukowe: pracował do trzech godzin dziennie w godzinach od 16-tej do 17-tej a potem od 19-tej do 21-szej. W 1932 r. Post związał się z City College w Nowym Jorku. Poza miesięczną przerwą pozostał tam do końca swojej kariery zawodowej.

Mimo ograniczeń na pracę naukową i szesnastu godzin tygodniowo pracy dydaktycznej, Post opublikował swoje najbardziej znaczące prace. Ożenek z Gertrudą Singer w 1929 r. niewątpliwie wprowadził w jego życie pewną stabilizację. Żona wspomagała go przy maszynopisaniu artykułów i listów oraz zajęła się stroną materialną życia. Ich jedyne dziecko, córka Phyllis Goodman, stwierdza, że (Davis, 1994, s. XII):

My mother … was the buffer in daily life that permitted my father to devote his attention to mathematics (as well as to his varied interests in contemporary world affairs). Would he have accomplished so much without her? i, for one, don’t think so.

Moja matka … była buforem spraw codziennego życia, co umożliwiło mojemu ojcu poświęcenie uwagi matematyce (jak również jego różnym zainteresowaniom sprawami światowymi). Czy mógłby tak wiele uczynić bez niej? Ja, choć jedna, tak nie myślę.

Post za młodu nie był ortodoksyjny, był jednak religijny i dumny ze swego dziedzictwa.

Cały czas jednak zmagał się ze swoją maniakalno-depresyjną chorobą. W 1954 r. uległ jej ponownie. W kwietniu tego roku umarł na atak serca po leczeniu elektrowstrząsami w szpitalu dla umysłowo chorych w Nowym Jorku. Jego żona Gertrude Singer Post (ur. 1900) zmarła w dwa lata później, w 1956 r.

Post od 1918 r. był członkiem American Mathematical Society, a członkiem Association for Symbolic Logic był od samego początku powstania, czyli od 1936 r. Poza nauką interesował się szkicowaniem, poezją i obserwacją gwiazd.

Amerykańskie Towarzystwo Filozoficzne (American Philosophical Society) prowadzi archiwum Posta[17].

Dodajmy, że w Nowym Jorku jest park imienia Phyllis Post Goodman. O patronce tego parku pisze się, że urodziła się w 1932 r., a zmarła w 1995 r. Sądząc po dacie urodzenia, jest to córka Emila i Gertrude[18]. Phyllis skończyła studia na City University of New York, a przez całe życie pracowała jako nauczycielka w Washington Heights. Znana była z zaangażowania w edukację. Była wiceprezesem stowarzyszeń rodziców dzieci z dwóch szkół: David A. Stein Riverdale Junior High School oraz Bronx High School of Science. Była też prezesem stowarzyszenia rodziców w okresie strajku nauczycieli w 1968 r. Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zaangażowała się w zachowanie działki przed zabudową komercyjną. Dzisiaj znajduje się tam John F. Kennedy High School. Przez 25 lat była związana z komisją planowania przestrzennego w dzielnicy Bronx. Te i inne aktywności społeczne zostały uhonorowane nadaniem imienia Phyllis Post Goodman parkowi w regionie Henry Hudson Parkway i ulicy Kappock.

Kilka dokumentów z archiwum Emila Leona Posta
Kilka dokumentów z archiwum Emila Leona Posta

[1] Wydawanej w latach 1908-1913, http://brockhaus-efron-jewish-encyclopedia.ru/beje/011/326.htm.

[2] Zob. http://www.sztetl.org.pl/en/article/augustow/5,history/, (dostęp: 05.06.2015).

[3] Prawdopodobnie chodzi o wieś Hołynka [przyp. red.].

[4] Prawdopodobnie chodzi o Sopoćkinie [przyp. red.].

[5] Można przyjąć, że tak, jak w innych wypadkach chodziło o bolszewików sprawujących władzę sowiecką w Augustowie. nie wiadomo, czy – jak zdarzało się to gdzie indziej – pomagali w tym Polacy, mszcząc się za represje sowieckie. Zob. np. https://bialystok.wyborcza.pl/bialystok/7,35241,17781754,polacy-zabili-ale-niech-zydzi-tez-uderza-sie-w-piersi.html.

[6] Zob. http://www.tenhumbergreinhard.de/1933-1945-lager-1/1933-1945-lager-a/augustow-augusthal.html. dzisiaj są tam masowe groby i tablice upamiętniające. Zob. http://www.sztetl.org.pl/de/article/szczebra/13,orte-der-martyrologie/4381,memorial-plate/.

[7] Decyzja o Endlösung, ,,ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, zapadła w styczniu 1942 r. na konferencji w Wannsee. Realizacja Endlösung, operacja Reinhard, rozpoczęła się w lipcu 1942 r.

[8] Daty utworzenia i likwidacji getta http://www.bundesfinanzministerium.de/content/de/Standardartikel/Themen/oeffentliche_Finanzen/Vermoegensrecht_und_entschaedigungen/Kriegsfolgen_Wiedergutmachung/Kabinett-beschliesst-Ghettoliste.pdf?__blob=publicationFile&v=1. W (Spector 2001, s. 64) podaje się 2 listopada. Zaś encyclopaedia Judaica. © 2008 The Gale Group. all rights reserved. Sefer yizkor li-Kehillat augustow ve-ha-Sevivah (1966, Heb. and partly yid.; incl. bibl. october 1941 a ghetto was established. in June 1942. Zob. też kalendarium http://www.tenhumbergreinhard.de/1933-1945-lager-1/1933-1945-lager-a/augustow-augusthal.html.

[9] Zob. http://www.sztetl.org.pl/de/article/augustow/12,friedh-fe/10356,alter-j-discher-friedhofvon-augustow/.

[10] Zob. http://www.sztetl.org.pl/de/article/augustow/12,friedh-fe/10357,neuer-j-discher-friedhofin-augustow/.

[11] ,,Post” w języku Żydów aszkenazyjskich oznacza pocztowca.

[12] Dla ciekawości dodajmy, że nie-Polakiem, który miał oryginalny wkład w logikę zdań była Carew Meredith (1904-1976), Irlandka, która uzyskała krótsze niż Polacy aksjomaty różnych logik zdań. Inspirowała się pracami Jana Łukasiewicza (1878-1956).

[13] http://www.libertyellisfoundation.org/passenger-result (dostęp: 10.04.2015).

[14] http://data.jewishgen.org/maps/jrimap.asp (dostęp: 10.04.2015).

[15] Zob. http://jri-poland.org/psa/augustowa_surn.htm (dostęp: 10.04.2015).

[16] Zob. http://jri-poland.org/town/augustow.htm (dostęp: 10.04.2015).

[17] Zob. http://www.amphilsoc.org/mole/view?docid=ead/mss.ms.coll.45-ead.xml

[18] na zapytanie skierowane do lokalnego urzędu, czy jest to córka Emila i Gertrudy otrzymałem tylko link http://www.nycgovparks.org/parks/phyliss-post-goodman-park/history. W informacji na tej stronie brak jednak odpowiedzi na moje pytanie.

Powyższy tekst jest częścią artykułu, który ukazał się w publikacji Żydzi Wschodniej Polski. Seria IV: Uczeni żydowscy, red. nauk. Grzegorz Czerwiński i Jarosław Ławski, Białystok 2016, s. 95-109. Z pełną treścią artykułu można zapoznać się w Repozytorium Uniwersytetu w Białymstoku.
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Wyróżnienie dla Józefy Drozdowskiej

Wierszem pt. Zawierszam zastożam pamięć w Jubileuszowym X Konkursie Literackim „Srebro nie Złoto”, organizowanym przez Stowarzyszenie Szukamy Polski i Podlaską Redakcję Seniora we współpracy z Książnicą Podlaską im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku oraz Polskim Radiem Białystok Józefa Drozdowska z Augustowa zdobyła wyróżnienie specjalne Polskiego Radia Białystok, zaś wyróżnienia specjalne Stowarzyszenia Szukamy Polski otrzymali Krystyna Gudel z Suchowoli za wiersz Po rosie i Konrad Milanowski z Augustowa za wiersz Nic do powiedzenia.

Zawierszam zastożam* pamięć

Józefa Drozdowska

Z krainy dzieciństwa do której
coraz mi dalej niż bliżej
słyszę przeciągłe prrr!
na zakręcie
i wio na polnym gościńcu
Z pamięci wyłania się
sznur sań
Tarcie płóz o śnieg wplata się
w stękanie i chrapanie koni
i niebo ścielące się im pod kopyta
Prr wio za olszynowym lasem
za „górą” z kartoflanymi dołami
za torfownikiem na połaci kliniku
pola w Turówce
Gdzieś od ojcowskich łąk na Świderku
latem pyszniących się soczystością traw
między Nettą a Sosnówką
Prr prr bo już stękają konie i popręgi
trzeszczą powrozy a pod powęzami
granatowiejące niebo liże ściśnięte siano
I już kopią ludzie stogi
jeden drugi trzeci
A te przyciskane żerdziami do ziemi
obsiadane co chwilę przez wrony
i przedwieczorny zamróz
wierzgają na podłożu z łozin
jak narowiste konie
Pną się ku górze spalając swą energię
w łunie rozespanego słońca
Spieszą się chłopi przed nocą
by przed zawieruchą zdążyć
je zawierszyć by zimą bydłu
ulżyć w głodzie
Zastożam i ja swoją pamięć
przygodą ze spotkanym wilkiem
gdy zjeżdżając nartami
pod którymś ze stogów
ujrzeliśmy z bratem
światełka jego oczu
Siedzę w kuchni pośród półek
z wciąż pachnącej dębiny
ściętej w lesie okalającym łąkę
i przewożonej niegdyś wraz z sianem
Z kubkiem herbaty w ręku
i tulącym się do kolan kotem
spoglądam w oczy ludziom i koniom
Pamięć biegnie w głąb wilczym tropem
dalej i coraz dalej
Zastożam ją by wciąż była jasna
jak na obrazach Claude’a Moneta
gdzie malowane przez artystę stogi
wciąż w świetle nieba mówią
o pięknym trwaniu
Na ustach wschodzi pytanie
jak jeszcze długo?

* Wyrażenia „zawierszyć” i „zastożyć” podaje Zygmunt Gloger w Encyklopedii staropolskiej przy haśle „Stóg”.

 
Opublikowano Jeden komentarz

Historie nieprzeoczone – Sąsiedzi

Wkrótce premiera oczekiwanej książki Józefa Matyskieły pt. "Historie nieprzeoczone. Znad Biebrzy, Netty i Kanału Augustowskiego". Aby pokazać jak ciekawą pozycją jest ta publikacja, prezentujemy jeden z trzydziestu rozdziałów z tej książki pt. "Sąsiedzi". Pozostałe są równie interesujące, pełne informacji i fotografii z archiwum rodziny autora, a przede wszystkim relacji najstarszych mieszkańców regionu. Książkę można nabyć w naszym sklepie internetowym.

Mój stryj Mieczysław Matyskieła był wziętym kowalem. Swego fachu uczył się przed wojną u żydowskich kowali Chijeła i Chackiela w Sztabinie. Od imienia pierwszego z nauczycieli zawodu pochodził późniejszy przydomek stryja – „Chijeł”. Tenże Chijeł ponaglał nieraz swoją opieszałą małżonkę słowami: „Dicha, Boba!”. W miejscu dzisiejszego Banku Spółdzielczego mieszkał nieznany dziś z nazwiska krawiec.

W przedwojennym krajobrazie naszych miasteczek i wsi była obecna ludność żydowska. W Jaziewie mieszkał przedstawiciel tej znanej z doskonałej znajomości spraw finansowych i handlowych nacji. Nazywał się Lejbka. Jego żona chodząc utykała. Wynajmował on wraz z rodziną niewielki domek w małym końcu wsi, naprzeciwko posesji Ludwika Matyskieły i prowadził tam sklepik. Właściciel tego domku Kazimierz Aniszko otrzymał go wraz z 1 hektarem łąki w spadku po ciotce Grabowisze. Sąsiadem Lejbki od strony lasu był ożeniony z Władysławą Suchwałkówną Władysław Wiszniewski, mieszkający pod jednym dachem z rodziną żony. Po przyjściu Sowietów w 1939 roku Wiszniewski pełnił we wsi funkcję predsiedatiela sielsowietu. Po drugiej stronie żydowskiego interesu mieszkała – również w małym domku – rodzina Jarmoszków.

W sklepiku sprzedawano przysłowiowe „mydło i powidło”, czyli towary pierwszej potrzeby, takie jak: chleb, kajzerki, cukier, cukierki, wódkę, śledzie, sól, przyprawy, papierosy, zapałki, mydło, igły, nici, naftę, świece czy smarowidło do wozów. Dopuszczalny był też handel wymienny. Za jedno jajko można było dostać na przykład agrafkę. Co kilka dni Lejbka wyruszał po zaopatrzenie do Augustowa lub Suwałk, wioząc do miasta skupione we wsi jaja lub jakiegoś cielaka. Zaprzęgał w tym celu do furmanki „kutego na wszystkie cztery” kasztana, który latem „był na zadaniu”, czyli pasł się na pastwisku u Ludwika Matyskieły. Starsi chłopcy nieraz dla grandy przywiązywali tylne koło żelaźniaka do słupa i mimo użycia bata wóz nie mógł ruszyć.

W piątek przed szabasem sklepik był zamykany wcześniej niż zwykle. Rozpoczynając o zachodzie słońca świętowanie, Lejbka nieraz zapomniał zamknąć drzwi od środka i niejeden spóźniony klient, wchodząc tam mógł usłyszeć dochodzące z sąsiedniego pokoju słowa modlitwy, wypowiadane w niezrozumiałym i pełnym pochrząkiwań języku. Zrobiwszy kilka kroków dalej i odsłoniwszy lekko kotarę, mógł ujrzeć Żyda ubranego w czarny chałat, z jarmułką na głowie, kiwającego się jak w transie w blasku szabasowych świec, który – choćby świat miał się walić – za nic nie przerwałby swojej modlitwy.

Lejbka miał dwie córki: Dorkę i Dopkę oraz dwóch młodszych synków: Chaimka ur. w 1932 roku i nieco młodszego Berka. Młode Żydówki na początku lata przyjeżdżały ze szkół do Jaziewa na wakacje. Ich niepospolita uroda intrygowała miejscową kawalerkę. Wieczorami zbierali się gromadnie wokół sklepu i nie wiadomo, co by się stało, gdyby przezorny Żyd czym prędzej nie wywiózł córek do rodziny w mieście.

Mężczyzna w okularach to Zejdeke Merecki, sztabiński rzeźnik. Poni-żej jego siostrzenica Fejga (przeżyła Shoah) i siostrzeniec Meir (zginął w Treblince). Pozostałe osoby to dwaj niespokrewnieni mieszkańcy Jasionówki. Fotografia pochodzi z książki wydanej w języku angielskim przez siostrzeńca Zejdeke Mereckiego Berla Schustera (tytuł po polsku to „Umrę nie dziś, lecz jutro”). Fotografię udostępniła p. Joanna Ko-szycka ze Sztabina
Mężczyzna w okularach to Zejdeke Merecki, sztabiński rzeźnik. Poniżej jego siostrzenica Fejga (przeżyła Shoah) i siostrzeniec Meir (zginął w Treblince). Pozostałe osoby to dwaj niespokrewnieni mieszkańcy Jasionówki. Fotografia pochodzi z książki wydanej w języku angielskim przez siostrzeńca Zejdeke Mereckiego Berla Schustera (tytuł po polsku to „Umrę nie dziś, lecz jutro”). Fotografię udostępniła p. Joanna Koszycka ze Sztabina

Chłopcy nie chodzili jeszcze do szkoły i bardzo chętnie przebywali w sąsiedztwie u swoich polskich rówieśników. Upewniwszy się, że matka nie widzi, często zajadali się kapustą gotowaną na wieprzowinie w domu niejednego z nich.

Na pamiątkę czterdziestoletniej wędrówki z Egiptu do ziemi obiecanej obchodzono na przełomie września i października hebrajskie święto szałasów – Sukkot. Mimo jesiennego chłodu i deszczu rodzina Lejbki przeprowadzała się do skleconego z jedliny i słomy szałasu – kuczki. Spożywano tam posiłki i odprawiano modły. Miejscowe łobuzy dokuczały pobożnym Żydom, przewracając szałas lub wsuwając na tyczce wieszkę słomy do środka. Ci, za każdym razem, musieli zaczynać modlitwę od początku.

Na jakieś dwa lata przed wybuchem wojny Lejbka opuścił Jaziewo i przeniósł się z rodziną do domu zakupionego w Augustowie koło „Klęczącego Pana Jezusa”. Sklepik przejął Jan Bielawski, który handlował tam do wybuchu wojny. W pożydowskiej chatce mieszkali w czasie wojny: Kosakowski Garbaty z rodziną, Bogdanka i Suchwałczycha z trójką dzieci. Co się zaś stało z rodziną Lejbki w czasie Zagłady? W Księdze Pamięci Żydów Augustowskich, w wykazie rodzin żydowskich wysłanych z getta do Treblinki widnieje wpis: Lejb Biedak z rodziną. Jest wielce prawdopodobne, że jest to właśnie rodzina jaziowskiego sklepikarza.

W Sztabinie istniał kahał, czyli żydowska gmina. Na Rybackiej była bożnica i większość żydowskich zabudowań. Mieszkał tam też rzeźnik Zejdek Merecki, który rozwijał swój interes, dostawiając coraz to nowe budy. Wieprze i woły kupował w okolicznych wsiach, a środkiem transportu zwierząt była furmanka. W pamięci mojej mamy pozostało następujące zdarzenie:

Działo się to przed wojną. Mieszkaliśmy u stryja w Jaminach koło Rogowa. Latem, pewnego razu, usłyszeliśmy od łąk wołanie o ratunek. Wkrótce okazało się, że to Zejdek potrzebuje pomocy. Zakupił on w Jagłowie dużego, chyba dwumetrowego wieprza. Było sucho, więc wybrał się drogą na skróty, przez łąki. Pokonując nieco sfatygowany mostek na rowie, wywrócił się z furmanką. Słysząc lament, pospieszyliśmy ze stryjem na pomoc. Widok był nieciekawy. Zwierz ze związanymi nogami leżał obok wywróconej furmanki i pokwikiwał, a Żyd chodził dookoła i biadolił. Stryjo pocieszył go i zaraz zabraliśmy się do usuwania skutków wypadku. Wspólnymi siłami wciągnęliśmy wieprza na przechylone drabiny i postawiliśmy żelaźniak na cztery koła. Wówczas Zejdek ucieszył się jak dziecko. Dziękując za okazaną pomoc, nie zapomniał jednak o interesach. Zapytał zaraz stryja – zwracając się do niego po imieniu – czy przypadkiem nie ma kartofli na sprzedanie, a usłyszawszy twierdzącą odpowiedź, zamówił dwa metry z dostawą do domu. Po kilku dniach stryjo wyprawił mnie z kartoflami do Sztabina. Po drodze zajechałam do Winiewiczów, prosząc brata Jadzi – Gieńka, by wskazał mi drogę i pomógł przy rozładunku. Po opróżnieniu worków Zejdek powiedział, żebym zaczekała. Po chwili wyniósł z masarni zawinięte w papier pęto kiełbasy. Cóż to był za aromat i smak! Jedliśmy z Gieńkiem, łamiąc kawałek po kawałku. Resztę przywiozłam do domu. Najlepszą kiełbasę w Sztabinie robił właśnie Zejdek i Polak Kozłowski.

Żydzi tworzyli odrębną grupę. Mieli własny język, obyczaje i obrzędy religijne. Żydowski kirkut znajdował się w miejscu, gdzie teraz jest strażacka remiza. Będąc czasem u Winiewiczów, widziałam żydowskie pogrzeby. Obok cmentarza mieszkały ubogie siostry Halanówny. Wynajmowano je na płaczki. Szlochając i rwąc z głów włosy, szły za zmarłym, który owinięty w całun, był niesiony na marach.

Pamiętam Sońkę, która mieszkała obok Winiewiczów. Była wysoką i ładną, tlenioną blondynką. Chodziła z naszą młodzieżą na zabawy i jadła kiełbasę. Za ten bluźnierczy występek rodzina ją wyklęła.

Dziś mówi się czasem o nieporozumieniach pomiędzy Polakami a Żydami. Z pewnością różnie bywało – jak to między sąsiadami. Ja o Żydach złego słowa nie powiem. Wiem tylko, że wiele krzywd i niegodziwości doznałam w swoim życiu ze strony polskich sąsiadów.

Sztabin, wczesna wiosna 1938 roku. Po spacerze, przed domem Starzyńskich. Od lewej: Jadwiga Winiewicz, Eugeniusz Winiewicz, Sonia Starzyńska. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina
Sztabin, wczesna wiosna 1938 roku. Po spacerze, przed domem Starzyńskich. Od lewej: Jadwiga Winiewicz, Eugeniusz Winiewicz, Sonia Starzyńska. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina

Od wsi do wsi jeździł furmanką zaprzężoną w siwego konia obwoźny handlarz Abram Oliwa, który z daleka obwieszczał swoje przybycie nawoływaniem: „Do Oliwy! Do Oliwy!…” W handlu tym obywano się bez pieniędzy. W zamian za szmaty, pakuły, a czasem jakąś kurę, można było nabyć śledzie kobylaki, mydło i stołowe naczynia. Po wojnie, gdy zabrakło Żydów, skupem szmat trudnili się jeżdżący furmankami, a potem i budami (samochodami), różni handlarze. Pamiętam nawoływania jadącego wiejską ulicą handlarza: „Matki! Szmatki na wymianę! Hop!” – oraz ważenie szmat przy użyciu sprężynowej ręcznej wagi (ciekawe, czy miała legalizację). Za szmaty można było dostać coś z „kredensu”, czyli emaliowane, blaszane talerze i miski, emaliowane garnki, rondelki i kubki oraz szklanki z grubego szkła.

I jeszcze przypowieść zasłyszana przed laty od ojca, który pewnego razu w czasie wyjazdu na targ w Augustowie był świadkiem następującego zdarzenia. Na poboczu drogi stał Żyd z furmanką, z której spadło koło. Przejeżdżający obok nasi rodacy, zamiast udzielić pomocy, śmiali się z tego jakby chcieli powiedzieć: „Dobrze mu tak.” Żyd na to odparł: „Nie śmiej się bratku, z czyjego wypadku.”

Co było dalej? Ukształtowane od dziesięcioleci nie najgorsze relacje między sąsiadami brutalnie przerwała wojna. Oto, co na ten temat przekazał Piotr Chilicki:

Gdy przyszli Niemcy, to zrobili dla tych wszystkich Żydów z naszej okolicy małe getto za młynem wodnym w Augustowie. Wcześniej był tam koński rynek. Ogrodzili teren, a przy bramie postawili baraki. Na początku jeszcze kwitł handel. Za żywność można było kupić różne wartościowe rzeczy.

Było to pewnie jeszcze w 1941 roku. Mama przygotowała coś z żywności: i masła, i sera, i mięsa, i mąki. Ojciec zaprzągł konika i pojechaliśmy do Augustowa. Jeszcze polska policja pilnowała i niemiecka również, i jeszcze można było do getta wejść i pohandlować. Ojciec kupił sobie buty kruki. Miały one tylko jeden szew z tyłu. Były ciężkie, ale nie przepuszczały wody. Kupił też dobre imadło, piękny garnitur i trochę pościeli. Ja siedziałem na furze i pilnowałem, a ojciec ze trzy razy tak obracał. Potem tych wszystkich Żydów wywieźli do Bogusz koło Grajewa. Ale to nie byli zamożni Żydzi. Zamożnych wywieźli ruscy na Sybir i oni po wojnie wrócili. Poginęli najbiedniejsi.

Suchowola, 5.04.1938 rok. Sonia Starzyńska i Freida Kramer. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina
Suchowola, 5.04.1938 rok. Sonia Starzyńska i Freida Kramer. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina

Jednym z niewielu, którzy przeżyli wojnę, był augustowski Żyd Izaak Wolf Białobrzecki, syn Szmula Leiby. Wróciwszy z syberyjskiego zesłania, 9 lipca 1946 roku sprzedał on swoją nieruchomość położoną przy ulicy 3 Maja pod numerem 45 Bolesławowi Rybakowiczowi, synowi Kazimierza, mieszkającemu przy ulicy Krakowskiej 9 (obecnie Wojska Polskiego). Rybakowicz pochodził ze Sztabina i był stryjem mojej mamusi Heleny Matyskieła z d. Tomaszewskiej z Jamin. Nieruchomość, składająca się z placu o powierzchni około 700 m kwadratowych i parterowego drewnianego domu z przyległościami, poszła za kwotę 1000 dolarów, co w przeliczeniu na złotówki, licząc ówczesny kurs dolara po 100 zł, dało kwotę stu tysięcy złotych. Tyle kosztował wtedy dobry koń. Można więc powiedzieć, że stryjek dobrze zainwestował swoje pieniądze. Okazyjne kupno nieruchomości w dobrej cenie wiązało się z tym, że Białobrzeckiemu śpieszyło się z wyjazdem do Palestyny. W „Księdze Pamięci Żydów Augustowskich” ujęty jest w wykazie augustowian zamieszkałych w Izraelu. Osiedlił się w osadzie Kiriat Bialistok, założonej przez ocalałych z Holokaustu białostockich Żydów.

Jedna z historii opisanych w Księdze Pamięci ma związek z moją rodzinną wsią. Otóż w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych Jan Chojnowski, zwany Szczepanem, prowadził w Jaziewie bar piwny. Któryś ze starszych mieszkańców wsi, pamiętający przedwojenne czasy, nazwał go (oczywiście po „jaziowsku”)„Kadyś”. Chodziło się więc na piwo „do Kadysia”. Było to nawiązanie do dawnego mieszkańca Augustowa, właściciela kamienicy przy rynku, w której znajdowały się hotel i słynna karczma – Kadysza Nowodworskiego.

Jeśli zaś chodzi o inne nazwiska wymienione w Księdze, z wieloma z nich spotkałem się w czasach nam współczesnych. I tak: w Ełku mieszkał Białobrzecki, w Szczuczynie – Borensztajn i Galanty, w Zambrowie – Netter, w Białymstoku – Melcer. Czy osoby je noszące miały coś wspólnego z Żydami? Niekoniecznie. Nie każdy Wajs jest przecież Żydem. Chociaż Borensztajn handlował po rynkach. Obracając końmi, bydłem i świniami, nie przestrzegał wymogów weterynaryjnych i z tego względu ciągle przysparzał problemów powiatowemu lekarzowi weterynarii. Galanty handlował mięsem.


Pierwsza strona aktu notarialnego zawartego u notariusza Władysława Krzemińskiego w Augustowie, który potwierdził nabycie nieruchomości. Dokument udostępniony w 2011 roku przez Halinę Ułanowicz, córkę Bolesława, mieszkającą z rodziną w dwupiętrowym domu zbudowanym na zakupionej od Białobrzeckiego działce
Pierwsza strona aktu notarialnego zawartego u notariusza Władysława Krzemińskiego w Augustowie, który potwierdził nabycie nieruchomości. Dokument udostępniony w 2011 roku przez Halinę Ułanowicz, córkę Bolesława, mieszkającą z rodziną w dwupiętrowym domu zbudowanym na zakupionej od Białobrzeckiego działce

Nasze narody współistniały od wieków i od czasu do czasu chyba też współżyły. Stąd nigdy nie wiadomo, gdzie szukać naszych korzeni. Moja babcia ze strony mamy Anna Tomaszewska z d. Rybakowicz, była rodzoną siostrą Bolesława – tego, który, jak napisałem wcześniej, miał głowę do interesów. Ich przodkowie od pokoleń mieszkali w Sztabinie i onegdaj nosili nazwisko Rybak (Rybakowicz – pisali się w czasach nam bliższych). Nazwisko Rybak było popularne wśród Żydów wschodnioeuropejskich. Rybakowiczowie mieli w Sztabinie olejarnię i gręplarnię wełny. Czerń włosów mego wuja Wincentego Tomaszewskiego z Jamin była raczej niespotykana wśród słowiańskich nacji.

Jeszcze parę lat wcześniej mieszkańcy okolicznych miejscowości używali w potocznej mowie wielu określeń pochodzenia hebrajskiego. Oto niektóre z nich:

mieć kiepeł – mieć głowę
dicha – szybko
szajgiec – urwis
hiewra – gromada, grupa, sitwa
całym kahałem – przy udziale wielu osób, tłumnie
geszeft – interes
rejwach – hałas
giwałt – zawołanie wyrażające strach, panikę, zaskoczenie
tref, trefny – nielegalny

Luty 2009 r.
Kwiecień 2024 r.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Pamiętajmy o tych, których już nie ma wśród nas

Nadeszła jesień, złota polska jesień mieniąca się żółcią i czerwienią opadających liści. Białe nitki wszechobecnego babiego lata oplatają wszystko, na czym się zahaczą. Na łąkach rude turzyce kołyszą się w rytmie powiewów wiatru. W przydomowych ogrodach wybiera się ostatnie warzywa, z sadów znikają „zimowe" jabłka. Na polach, po zebranej kukurydzy, setki żurawi zbierają resztki ziarna i przygotowują się do odlotu na południe Hiszpanii. Jesienne szarugi, pierwsze przymrozki, coraz krótsze dni, a dłuższe wieczory upływają na rodzinnych i sąsiedzkich pogaduszkach. Często dominuje w nich nostalgia i wspominanie przeszłości.

W polskiej katolickiej tradycji początek listopada to dni szczególne. Pierwszy listopada – Dzień Wszystkich Świętych, drugi listopada – Dzień Zaduszny. Przez kilka następnych dni, w świątyniach, wierni modlą się w ramach tzw. wypominków za zmarłych ze swoich rodzin, sąsiadów, znajomych. Już od połowy października na cmentarzach odbywa się sprzątanie grobów, trzeba wygrabić liście, wyczyścić pomnik i zadbać o to, żeby to miejsce wyglądało godnie. Pojawiają się na mogiłach świeże kwiaty, pierwsze znicze. Widać i czuć powagę i wyjątkowość tego miejsca. Pierwszego i drugiego listopada cmentarze toną w morzu chryzantem i innych kwiatów, odprawiane są msze święte i odbywa się procesja po cmentarzu. Wieczorem, z daleka widać łunę zniczy, które rozświetlają mrok.

W moich przewodnickich wyprawach zaglądam też na nadbiebrzańskie cmentarze. Właśnie tam najłatwiej powiedzieć kilka słów o historii regionu, o ludziach, którzy tę ziemię umiłowali, pracowali dla jej pomyślności, a często za wolność oddali swoje życie. Turyści, zwłaszcza ci najmłodsi, w takim miejscu dużo łatwiej rozumieją i zapamiętują to, co staram się przekazać.

Na trasie moich wędrówek szczególną pozycję zajmuje cmentarz w Jaminach. Wokół kościoła na wzgórzu, wśród starych sosen, rozciąga się parafialna nekropolia. Setki, a może tysiące grobów —wśród nich cztery miejsca, którym poświęcam szczególną uwagę. Nawet dzisiaj nie wszyscy wiedzą o Obławie Augustowskiej — na tym cmentarzu, tak jak na wielu innych z terenu sowieckiej, barbarzyńskiej obławy, stoi tablica-obelisk z nazwiskami osób z tej parafii, którzy nie wrócili po aresztowaniu. Nie wiadomo, gdzie spoczywają ich kości. Kilka metrów dalej jest grób 14. żołnierzy niemieckich z okresu I wojny światowej. Zostali pochowani w poświęconej ziemi przez Polaków, przeciwko którym walczyli. Obok rząd 25. białych krzyży. Tu spoczywa 25. niewinnych niczemu mieszkańców jamińskiej parafii rozstrzelanych 20 czerwca 1944 roku w ramach odwetu za śmierć niemieckiego żołnierza.

Grób rotmistrza Moczulskiego na cmentarzu w Jaminach
Grób rotmistrza Moczulskiego na cmentarzu w Jaminach

Kilkanaście metrów w stronę parkanu pochowany jest rotmistrz Wiktor Maciej Moczulski. Żołnierz września 1939 roku. Poległ 25 września 1939 r. w potyczce z sowietami tuż nad Biebrzą na dolistowskich łąkach. Pochowany w nocy na jamińskiej nekropolii z udziałem tylko kilku osób. Dla mnie – mieszkańca Dolistowa – postać rotmistrza i miejsce pochówku to coś szczególnego.

Jaminy, Sztabin, Krasnybór. Na cmentarzu w Krasnymborze góruje wysoki na 6 metrów, piękny, odlany z żeliwa pomnik. Spoczywa tu Wiktoria Rymaszewska, księgowa i zaufana współpracownica hrabiego Karola Brzostowskiego – twórcy Rzeczypospolitej Sztabińskiej. Zmarła 20 lutego 1850 r., a pomnik zaprojektował i wykonał sam hrabia. Niedługo potem, bo 25 lipca 1854 r., we Francji, zmarł też hrabia. Doczesne szczątki Brzostowskiego spoczywają na cmentarzu Montmorency w Paryżu. Może warto byłoby sprowadzić prochy do ukochanego przez hrabiego Sztabina?

Nagrobek Wiktorii Rymaszewskiej na cmentarzu w Krasnymborze
Nagrobek Wiktorii Rymaszewskiej na cmentarzu w Krasnymborze

Takiego honoru doczekały się prochy gen. Nikodema Sulika i jego żony Anieli. Dowódca 5. KDP wraz z 2. Korpusem walczył na froncie włoskim w czasie II wojny światowej. Brał udział w heroicznym boju o Monte Casino. Po wojnie osiedlił się w Anglii, gdzie zmarł 14 stycznia 1954 r. Mieszkańcom Kamiennej Starej dzień 12 września 1993 r. był dniem szczególnym. Otóż po latach prochy gen. Sulika i jego żony Anieli wróciły do ojczyzny, do rodzinnej wsi, zostały złożone na cmentarzu w Kamiennej Starej w grobie obok kościoła. Takie było życzenie i ostatnia wola generała.

Natomiast na cmentarzu w Dolistowie jest pochowany Wincenty Toedwen. Łotysz z pochodzenia, mieszkaniec Dzięciołowa, kapitan wojsk napoleońskich. Brał udział w słynnej szarży szwoleżerów Kozietulskiego na wąwóz Samosiera. Przeżyło tę szarżę tylko 25 żołnierzy, wśród nich Wincenty Toedwen. We wspomnieniach pisał, że był ranny w nogę, a jego koń miał 7 ran i niestety padł. Kapitan wrócił do Dzięciołowa. Żył jeszcze w 1847 roku. Kiedy zmarł, nie wiadomo. Miejsce pochówku na dolistowskim cmentarzu jest nieoznaczone, ale wiele wskazuje na to, że jest to tzw. piwnica na starym cmentarzu.

Na Czerwonym Bagnie, co praw-da nie ma cmentarza, ale jest zbiorowa mogiła 36 mieszkańców wsi Grzędy, którzy zostali zamordowani przez niemieckich okupantów w nocy z 15 na 16 sierpnia 1943 r. Na tymże Czerwonym Bagnie 8 września 1944 r. w ramach operacji Burza rozegrała się tragiczna bitwa. Około 400 naszych żołnierzy walczyło z przeważającymi siłami wroga. Zginął dowódca ugrupowania rotmistrz Konopko ps. Grom i ok. 100 jego żołnierzy. O ich heroizmie przypomina pomnik na Grzędach.

Ileż jest jeszcze grobów i cmentarzy, które wymagają naszej pamięci – niestety – nie zawsze możemy je odwiedzić i schylić głowę. Myślę teraz, chociażby o zbiorowym grobie w Naumowiczach, gdzie spoczywa błogosławiona Marianna Biernacka z Lipska. Kobieta ta złożyła największą ofiarę za życie swojej synowej i jej jeszcze nienarodzonego dziecka.

W tych szczególnych dniach modlimy się za dusze św. pamięci naszych najbliższych, ale myślę, że należy wspomnieć też tych bezimiennych, którzy walczyli za Polskę, którzy mogą nam świecić przykładem.

Anioł Pański to krótka modlitwa – poświęćmy chwilę tym, których już nie ma wśród nas.

artykuł ukazał się w numerze 11/2022 miesięcznika "Nasz Sztabiński Dom"
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Zaproszenie na spotkanie autorskie z Józefem Matyskiełą

Józef Matyskieła, urodzony w 1956 roku w Jaziewie. Jest absolwentem Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli z roku 1975. Studiował na wydziale weterynaryjnym Akademii Rolniczej w Lublinie. Studia ukończył w roku 1980, uzyskując dyplom lekarza weterynarii. Przez wiele lat pełnił funkcję Powiatowego Lekarza Weterynarii – obecnie na emeryturze. Od dawna zajmuje się pisaniem wierszy i tekstów, głównie o tematyce historyczno-wspomnieniowej, m.in. do miesięcznika „Nasz Sztabiński Dom”. W swojej twórczości literackiej powraca do lat młodości spędzonych na wsi, skąd, jak twierdzi, nigdy nie wyprowadził się do miasta. Inspiruje go również otaczająca nas, często absurdalna rzeczywistość. Fascynuje się historią rodzinnych stron, odkrywaniu której poświęca każdą wolną chwilę. Dostrzega w tym wyjątkową rolę swego pokolenia, które jego zdaniem łączy niejako pamięć o epoce ojców i dziadów z zaawansowanym technologicznie światem „pamięci komputerowej” i „cybernetycznej przestrzeni” naszych dzieci oraz wnuków. Mówi o sobie, że ma do spłacenia dług wobec minionych, ale też przyszłych pokoleń.

Dotychczas wydał: tomik wierszy satyrycznych i fraszek pt. Strofy wyczesane (2020 r.) oraz zbiór esejów pt. Dwa brzegi Biebrzy (2023 r.).

W swojej najnowszej książce pt. "Historie nieprzeoczone. Znad Biebrzy, Netty i Kanału Augustowskiego" pięknym językiem opisuje historię swojej małej ojczyzny opierając się na swoich własnych wspomnieniach oraz na tym, co udało mu się ocalić z pamięci innych osób - mieszkańców Jaziewa, Jamin, Sztabina i okolic. Nadarza się właśnie okazja, by spotkać się z Józefem Matyskiełą, porozmawiać o jego książce, historii regionu, a także o planach na przyszłość.

W dniu 10 listopada o godzinie 12.00 zapraszamy do wiejskiej świetlicy w Jaziewie na spotkanie z autorem. Będzie można na miejscu nabyć egzemplarz książki i uzyskać dedykację p. Matyskieły. Tych, którzy nie będą mogli dotrzeć w tym dniu do Jaziewa informujemy, że sprzedaż wysyłkowa książki rozpocznie się 5 listopada w sklepie internetowym: https://jzi.org.pl/produkt/historie-nieprzeoczone/

Serdecznie zapraszamy!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Jesień w polskim lesie

Choć z oddalenia wielu mil i lat, pamiętam słodki szept i szum polskiego lasu, jego nieskalane piękno i zapach.

Las bowiem pachnie rok cały: Wiosną wonią młodych liści, traw i kwiatów; latem żywicą i jagodami; jesienią więdnącymi liśćmi i grzybami, a zimą czerstwym, czystym jak kryształ powietrzem.

Lecz mówmy o jesieni. Jest ona czasem zmienna, ale większość dni jesiennych w lasach polskich bywa pięknych jak bajka.

Lat temu kilka – już po deportacji z kraju – patrzyłem na drobne, skupione .chmurki, które przedświt niewidocznego jeszcze słańca zabarwił liliowo-różowymi barwami, i zdawało się, że to fata morgana wrzosów kwitnących w sosnowym lesie, nad którymi nucą skrzętnie pszczoły, zajęte ostatnim miodobraniem.

Liście, zmieniwszy zieleń na odcień złota i czerwieni, lecą na dywan leśny, i szeleszcząc pod stopami, pachną jak spalany bursztyn, iż chciałoby się ten zapach umiłowany skondensować bodaj w grudce żywicy i przynieść do mieszkania, by trwał jak owad w bursztynie.

Często i rzewnie gra wiatr w drzew koronach, a do tej gry włączają się gromady rozświergotanych drobnych ptasząt, skupiających się do odlotu. Wysoko ponad lasem przelatują klucze dzikich gęsi lub żurawi.

Wszystkie cerwidy (cervidae), czyli zwierzęta. pełno-rogie, jak rogacze; jelenie, daniele i łosie tracą późną jesienią swe poroża. I dziwne, iż mimo dużej nieraz ilości tych zwierząt mało komu zdarzyło się znaleźć ich rogi.

Sedno bodaj w tym, że zwierzyna po odpadnięciu rogów zagrzebuje je starannie w ściółce leśnej.

W słoneczne dni lecą drobniutkie pajączki na białosrebrzystej przędzy „babiego lata”, czepiającego się krzewów i gałęzi drzew, zdobiąc ich korony.

Przed zimą chowają się wszystkie chrząszcze i motyle. Korniki dawno wyszły z pod kory drzew i teraz wgryzają się w rdzeń najmłodszych pędów drzew iglastych. Szeliniaki w korzeniach starych pni. Motyle zaś i leśne ćmy, już to w kokonach, już to jako gąsienice zakopują się w mchach „po uszy”.

Jeże i borsuki znoszą suche liście do swych nor, gdzie całe miesiące zimowe spać będą bez przerwy.

Gdy zajść w krzewy leszczyny, to wiewiórki niezadowolone „czukają” na człowieka, który im – wzorowym gosposiom – śmie przeszkadzać w pilnej pracy zrywania orzechów, które gromadzą w dziuplach na zimę. Barwne sójki zrywają znów żołędzie, a każdą żołądź chowają w innym miejscu pod mchem, i często o nich zapominają. I stąd nawet w litych drzewostanach iglastych wyrastają młode dębczaki, które „same” się zasiały.

Sójki, naśladując ptaki przelotne skupiają się na kilka dni w liczne wrzaskliwe gromady, ,jakby gotowały się do odlotu. Pozostają jednak przez zimę na miejscu i stąd przysłowie: „Wybiera się jak sójka za morze”.

Nad brzegami łąk leśnych krzewy tworzą obramowanie lasu. Tu purpurowe liście dzikiej kaliny współzawodniczą z karminowymi jagodami swego krzewu.

Tam znów jarzębiny i dzikie róże przybrały się w tysiące rumianych korali, niby młode Polki w krakowskich strojach.

Felieton został opublikowany w „Dzienniku Chicagoskim” z 1 października 1955 r.
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Białostoccy literaci zapoznali się z JZI

Fot. J. Drozdowska

 O Jamiński Zespole Indeksacyjnym w Nauczycielskim Klubie Literackim w Białymstoku

Na pierwszym powakacyjnym spotkaniu Nauczycielskiego Klubu Literackiego w Białymstoku miało miejsce niecodzienne spotkanie. Dzięki zgodzie naszej prezes Grażyny Cylwik i członkom klubu miałam okazję moim koleżankom i kolegom po piórze przedstawić działalność Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego. Szkoda, że tak się ułożyło, iż byłam sama. Myślę, że ciekawiej byłoby, gdyby jeszcze ktoś wsparł mnie w opowieści o naszym stowarzyszeniu. Starałam się jak mogłam najlepiej zaprezentować różnorodną działalność JZI. Na spotkanie tego dnia przyszły 23 osoby. Opowiedziałam w skrócie kim jesteśmy i czym się zajmujemy zarówno od strony genealogicznej jak i wydawniczej. Słuchaczy szczególnie interesowała nasza działalność genealogiczna, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Myślałam, że będę miała więcej zapytań o sprawy związane z publikacjami. A było inaczej. Przekazałam adresy do naszych stron internetowych, powiedziałam o wyszukiwarce i myślę, że zainteresowani genealogią będą z nich korzystać. Dużą radość sprawiła mi deklaracja jednej z moich koleżanek klubowych, że jeżeli tylko pozwoli jej na to czas, dołączy do nas. Jest młodą osobą znającą świetnie języki rosyjski i ukraiński, pracuje zawodowo na Excelu. Myślę, że byłoby dla nas wielką radością, gdyby Beata Kulaga nas wsparła swoją pomocą. Do Białegostoku pojechałam z moim kolegą Czesławem Kowalewskim, mogłam więc zabrać ze sobą walizkę książek wydanych przez JZI. Starałam się, by pokazać różnorodność naszych wydawnictw. Opowiedziałam także o książkach, w których znajdują się utwory osób z Nauczycielskiego Klubu Literackiego. Lista liczy już dziewięć wydanych pozycji. Są na niej dwa wydawnictwa indywidualne, czyli Historie pazurem wojny kreślone autorstwa Krystyny Gudel i moje Opowieści z domu pod topolą. Na liście jest dziesiąta książka zbiorowa, którą przesłałam do składu dla Krzysztofa, a w pracy jest kolejna moja z opowieściami spod Trukieli.

Tego dnia nie zabrakło stałych punktów naszych klubowych spotkań, czyli konkursu jednego wiersza, tym razem wygranego przez Bożenę Siemieńczuk-Bartoszewicz, pokazu obrazów tworzonych przez klubowiczów, w tę niedzielę pędzla Zbigniewa Nowickiego oraz opowieści o nich autora i Joanny Pisarskiej, a także tradycyjnych rozmów przy herbacie, kawie i słodyczach.

Do tekstu wraz z podziękowaniem za publikację dołączam wspomnianą listę wydawnictw. Podkreśliłam na niej nazwiska osób będących członkami NKL w Białymstoku. Dziękuję wszystkim, którzy byli uczestnikami spotkania, w tym jeszcze raz szczególnie Grażynie oraz Kazimierzowi Słomińskiemu, redaktorowi naszego kwartalnika literackiego „Najprościej”, który zawsze zawiadamia nas nas o kolejnych spotkaniach i warsztatach twórczych, a Czesławowi za wspólną podróż.

Książki wydane przez Jamiński Zespół Indeksacyjny, w których są utwory członków Nauczycielskiego Klubu Literackiego (NKL) w Białymstoku. Układ chronologiczny.

1. Gudel Krystyna: Historie pazurem wojny kreślone. Redaktor Krzysztof Zięcina; opracowanie tekstu Krystyna Gudel; opracowanie graficzne i przypisy Ryszard Korąkiewicz; przedmowa prof. Adam Dobroński; słowo wstępne Zbigniew Mierzejewski; korekta Jamiński Zespół Indeksacyjny, projekt okładki Krzysztof Zięcina; zdjęcia archiwalne: zbiory autorki, archiwum JZI; skład Krzysztof Zięcina. Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2017. - (Ocalić od Zapomnienia).

2. Drozdowska Józefa: Opowieści z domu pod topolą z ilustracjami Renaty Rybsztat. Redakcja: Ryszard Korąkiewicz, Krzysztof Zięcina; korekta: Regina Kantarska-Koper; projekt okładki Krzysztof Zięcina; ilustracje Renata Rybsztat; ilustracja na okładce Renata Rybsztat, zdjęcie autorki Helena Wysocka; skład Krzysztof Zięcina. Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2018. - (Ocalić od Zapomnienia).

3. Tak zwyczajnie na śmierć. O bł. Mariannie z Lipska nad Biebrzą 1888-1943. Redakcja: Krzysztof Anuszkiewicz, Bożena Diemjaniuk, Józefa Drozdowska; ilustracja na okładce Renata Rybsztat; projekt okładki i skład Krzysztof Zięcina. Kurianka-Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2018. [W książce są wiersze: Tadeusza Dejneckiego, Józefy Drozdowskiej, Wandy Łomnickiej-Dulak, Bogdana Nowickiego, Małgorzaty Pieńkowskiej, Katarzyny Wiktorii Polak oraz proza Barbary Aleksiejczyk i Alicji Bolińskiej].

4. Dawne przedmieścia Augustowa. Wiersze. Redakcja: Józefa Drozdowska, Leonarda Szubzda; wybór wierszy Józefa Drozdowska; ilustracja na okładce Renata Rybsztat; zdjęcia w tekście Józefa Drozdowska; projekt okładki i skład Krzysztof Zięcina. Augustów-Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2019. [W książce są wiersze: Ireny Batury, Józefy Drozdowskiej, Barbary Gałczyńskiej, Krystyny Gudel, Bożeny Klimaszewskiej, Czesława Kowalewskiego, Celiny Mieńkowskiej, Anny Moczek, Jana Saczki, Urszuli Sieńkowskiej-Cioch, Leonardy Szubzdy, Krystyny Walickiej i Waldemara Piotra Wiśniewskiego].

5. Jaminy. T.3. Zgony. Redaktor Krzysztof Zięcina; rys historyczny Ryszard Korąkiewicz; korekta: Zbigniew Mierzejewski, Sabina Filipkowska, Urszula Wojewnik; opracowanie okładki Kamila Zięcina; zdjęcie na okładce Tomasz Chilicki, zdjęcia współczesne w tekście: Aneta Chilmon, Tomasz Chilicki, Ryszard Korąkiewicz; skład Krzysztof Zięcina. Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2019. - (Parafie Nadbiebrzańskie). [W książce są dwa wiersze Józefy Drozdowskiej].

6. Lipsk. Urodzenia. Śluby. Zgony. Redakcja: Krzysztof Zięcina, Ryszard Korąkiewicz; rys historyczny: Ryszard Korąkiewicz, Sabina Filipkowska; wiersze Józefa Drozdowska; korekta Urszula Zalewska; opracowanie okładki Kamila Zięcina; zdjęcie na okładce Ryszard Korąkiewicz, zdjęcia archiwalne: kolekcje rodzinne mieszkańców parafii, archiwum Krystyny Cieśluk, archiwum JZI; skład Krzysztof Zięcina. Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2022. - (Parafie Nadbiebrzańskie).

7. Herbat wielbicielka rodowodem z Jamin. Limeryki pogwarkowe. Koncepcja wydawnicza Józefa Drozdowska; opracowanie limeryków: Józefa Drozdowska, Leonarda Szubzda; opracowanie graficzne Krzysztof Zięcina; projekt okładki i skład Krzysztof Zięcina. Augustów-Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2023. [W książce są limeryki: Józefy Drozdowskiej, Krystyny Gudel, Urszuli Krajewskiej-Szeligowskiej, Celiny Mieńkowskiej, Waldemara Pawła Pieńkowskiego, Leonardy Szubzdy, Piotra Waldemara Wiśniewskiego. Krystyny Walickiej i Zofii Wróblewskiej].

8. Stowarzyszenie Jamiński Zespół Indeksacyjny. Redaktor Ryszard Korąkiewicz; opracowanie graficzne i tekstu Ryszard Korąkiewicz; projekt okładki Krzysztof Zięcina; skład Ryszard Korąkiewicz. Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny 2023. [W książce są także informacje o spotkaniach literackich i książkach Józefy Drozdowskiej i Krystyny Gudel].

9. O św. Wawrzyńcu. Koncepcja wydawnicza i opracowanie Józefa Drozdowska; redakcja: Józefa Drozdowska, Krzysztof Zięcina; zdjęcie na okładce Tomasz Chilicki, zdjęcia w tekście: Józefa Drozdowska, Tomasz Chilicki; projekt okładki, opracowanie graficzne i skład Krzysztof Zięcina. Twardy Róg: Jamiński Zespół Indeksacyjny, 2023. [W książce jest esej Bożeny Diemjaniuk, wiersze: Bożeny Diemjaniuk, Józefy Drozdowskiej, Krystyny Gudel, Joanny Pisarskiej i Leonardy Szubzdy; szkice prozą Józefy Drozdowskiej oraz bibliografie Józefy Drozdowskiej i Beaty Niedźwieckiej].

10. O augustowskich ulicach [w przygotowaniu] [W książce będą wiersze: Genowefy Balukiewicz, Ireny Batury, Beaty Bronakowskiej, Tadeusza Dawidejta, Józefy Drozdowskiej, Krystyny Gudel, Hanny Karp, Bożeny Klimaszewskiej, Czesława Kowalewskiego, Celiny Mieńkowskiej, Janiny Osewskiej, Jana Saczki, Kazimierza Słomińskiego, Erazma Stefanowskiego, Leonardy Szubzdy, Krystyny Walickiej, Piotra Waldemara Wiśniewskiego i Krystyny Zawadzkiej oraz akwarele Zdzisława Rutkowskiego].

Tekst Józefa Drozdowska, fot. Reginy Kantarskiej-Koper, Czesława Kowalewskiego, Joanny Pisarskiej, Kazimierza Słomińskiego i Józefy Drozdowskiej


 
Opublikowano Dodaj komentarz

Odnalezienie rodziny po ponad 150 latach

Na początku września obecnego roku, spotkało mnie bardzo ciekawe doświadczenie genealogicznego poszukiwacza. Na prośbę naszego kolegi Andrzeja Szczudło zaopiekowałam się jego znajomymi, Państwem Sibigów. Pierwszeństwo oddam słowom Pana Tadeusza J. Sibigi, który tak opisał swoją „Wycieczkę do Krasnopola”:

Wycieczka do Krasnopola

Mimo, że moja żona Elżbieta Wałukiewicz upomina mnie, żebym nie zaczynał wszystkiego ab ovo, to muszę jednak napisać od początku, dlaczego tam pojechaliśmy. Zatrzymaliśmy się w domu gościnnym w Krasnem.

Genealogią zajmuję się od około 20 lat. Na platformie MyHeritage utworzyłem drzewo rodziny swojej i żony. 11 lipca dostałem mejl od młodego człowieka z USA z pytaniem, czy Antoni Wałukiewicz w moim drzewie, urodzony w 1850 r. może być Antonim Walukiewiczem w jego drzewie, lecz urodzonym w 1849 r. Obaj mieli za żonę Jadwigę Kwiatkowską. Oczywiście, że tak! Pomyłka w dacie urodzenia była u mnie. W późniejszej korespondencji doszliśmy, że on, Sean Meyer z Indiany, jest w dziewiątym pokoleniu krewnym mojej żony. Od niego dowiedziałem się, że gniazdem rodowym Walukiewiczów i Wałukiewiczów jest Krasnopol.

Wyposażeni przez Seana w informacje o mieszkańcach Krasnopola i o stowarzyszeniu Jamiński Zespół Indeksacyjny wyruszyliśmy w podróż do Krasnopola. Tam spotkaliśmy członkinię stowarzyszenia i zapaloną genealożkę panią Justynę Stolarską. Trafiliśmy w dziesiątkę, pani Justyna jest osobą, która zdigitalizowała i przetransformowała ręczne wpisy ksiąg parafialnych z Krasnopola. Jest także niezwykle ujmująca i życzliwa. Ileż to my się dowiedzieliśmy!

Dotychczas nasza wiedza o rodzinie żony kończyła się na ojcu Antoniego Wałukiewicza, Onufrym. Po rozmowie z panią Justyną i przeglądzie dokumentów doszliśmy, że protoplastą rodu mógł być Antoni Walikiewicz, wymieniony w dokumencie lokacyjnym Krasnopola, któremu to nadano ziemię w dzierżawę i prawo osiedlenia się tamże. Potomkami Antoniego i przodkami mojej żony mogli być Stanisław, ale już z nazwiskiem Walukiewicz, Klemens i Antoni, już Wałukiewicz.

Fragment Aktu Lokacyjnego Krasnopola ze wskazaniem Antoniego Walikiewicza. Źródło: AGAD
Fragment Aktu Lokacyjnego Krasnopola ze wskazaniem Antoniego Walikiewicza. Źródło: AGAD

Pani Justyna powiedziała nam, że w Krasnopolu mieszka dziewięćdziesięciotrzyletni Klemens Andrzej Walukiewicz ze swoimi synami. Podała nam również numer telefonu do jego córki Alicji. Umówiliśmy się na wizytę. Jakież było nasze zdziwienie i radość, gdy odkryliśmy wspólnie, że Klemens Andrzej i Elżbieta są dalekimi kuzynami. Wspólnym ich przodkiem okazał się być również Klemens, ojciec jego pradziadka, Jana Józefa, i pra pradziadka Elżbiety, Onufrego. Wizyta była niezwykle miła, ale szkoda, że krótka.

Klemens Walukiewicz i Elżbieta Wałukiewicz
Klemens Walukiewicz i Elżbieta Wałukiewicz

Synowie Klemensa Andrzeja prowadzą gospodarstwo mleczarskie a jeden z nich, Krzysztof, jest ludowym artystą rzeźbiarzem, którego figura św. Floriana zdobi front remizy OSP w Krasnopolu.

Figurka św. Floriana przy remizie w Krasnopolu
Figurka św. Floriana przy remizie w Krasnopolu

Wycieczka byłaby niepełna bez wizyty na cmentarzu, gdzie odwiedziliśmy groby krewnych - dziadków Klemensa Andrzeja, Kazimierza i Teodory z Makowskich oraz rodziców, Witolda i Władysławy z Daniłowiczów.

Nasze archiwum domowe wzbogaciło się o przekazane przez panią Justynę Stolarską skany dokumentów historycznych i rodzinnych i moc informacji dotyczących sposobów pozyskania z Internetu wielu innych danych.

Strona z książki "Inwentarze Guberni Szczeberskiej" wymieniająca Stanisława Walukiewicza
Strona z książki "Inwentarze Guberni Szczeberskiej" wymieniająca Stanisława Walukiewicza

Na koniec jestem winien informację o różnicach w pisowni nazwisk. Pradziadek żony, Antoni, osiadły we Lwowie, i jego potomkowie pisali się Wałukiewicz, jak i moja żona używająca panieńskiego nazwiska. Przodkowie w Krasnopolu i Klemens Andrzej piszą się Walukiewicz, chociaż w księdze parafialnej urodzeń, w metryce Klemensa Andrzeja, jego ojciec Witold podpisał się W. Wałukiewicz! Antoni, któremu w akcie lokacyjnym dano prawo osiedlenia się w Krasnopolu został odczytany jako Walikiewicz. Wiele tego rodzaju różnic w pisowni wynikało z faktu, że dokumenty parafialne były pisane ręcznie ze słuchu i większość zapisywanych była niepiśmienna. Pisarz kościelny jak usłyszał, tak napisał, a zapisywany nie był w stanie zweryfikować, tego co pisarz zapisał.

Tadeusz J. Sibiga
Krępa, 9 września 2024r.

Grób najstarszych Walukiewiczów na Cmentarzu Nowym
Grób najstarszych Walukiewiczów na Cmentarzu Nowym

Według mnie Pan Tadeusz znacznie przeszacował mój wkład w odnalezienie przodków żony. To wkład osób indeksujących, bo bez ich pracy ekspedycja Pana Tadeusza nie miałaby szans powodzenia. Dzięki zindeksowaniu dużej ilości metryk chrztów z Parafii Krasnopol (pozostały do odczytania jeszcze lata 1841-1858), w ciągu kilku godzin udało się ustalić linię przodków żyjącego Pana Klemensa Andrzeja Walukiewicza i odnaleźć ogniwo łączące obie linie. Po ponad 150 latach obie rodziny odnalazły się i miały szansę spotkać się. Pani Elżbieta Wałukiewicz mogła poznać miasteczko Krasnopol, gdzie jej przodkowie osiedlili się i są wymienieni w Akcie lokacyjnym Krasnopola (AGAD) i Inwentarzu Guberni Szczeberskiej opracowanym przez Grzegorza Krupińskiego i wydanym przez nasze JZI (s. 251).

Czy warto indeksować cudze metryki? Grzebać w starych papierach, które nie dotyczą twojej rodziny?

Uważam, że tak. Warto przywoływać pamięć o ludziach, którzy żyli w naszych miejscach przed nami, jeśli zachowały się jakiekolwiek materiały.

W tym miejscu chcę podziękować Ks. Krzysztofowi Mulewskiemu, byłemu Proboszczowi Parafii Krasnopol, który 4 lata temu zadbał o uporządkowanie Archiwum Parafialnego i zachęcił nasze stowarzyszenie do rozpoczęcia indeksacji ksiąg metrykalnych. Miejmy nadzieję, że częściej będziemy spotykali pomoc i wsparcie dla naszych prac w indeksowanych przez nas parafiach.

Myślę, że historia poszukiwań Rodziny Walukiewiczów z Krasnopola jest dużą motywacją i inspiracją do dalszej pracy. Pozostały jeszcze 17 lat metryk chrztów Parafii Krasnopol, więc wiem co będę robić najbliższej jesieni i zimy.

 
Opublikowano Jeden komentarz

Ja to mam szczęście… czyli fart genealoga

Nie trzeba nikogo przekonywać, że szczęście w życiu jest czymś ważnym. Najważniejsze jest szczęście rozumiane jako dobrostan człowieka, ale ja tu chciałbym pochylić się nad innym znaczeniem tego słowa. Chodzi o dosyć przypadkowe skorzystanie z wyjątkowo korzystnych okoliczności. Jest to takie szczęście, kiedy sukces odnosimy bez specjalnego wysiłku. Angielskojęzyczne osoby mają na to oddzielne określenie „luck”, co po polsku można tłumaczyć jako fart.

Szczęście w genealogii, a raczej farta trzeba mieć. Muszę się pochwalić, że zaznałem tego już kilkakrotnie. Dziś chciałbym tu opisać ostatni przypadek, a raczej logiczny ciąg zdarzeń, które wprowadziły mnie w przekonanie, że jestem szczęściarzem.

Jest rok 2014. Szczęśliwym zbiegiem wielu okoliczności wybieramy się do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Lecimy tam w czwórkę, w pełnym składzie rodziny na wesele córki mojej szkolnej koleżanki Brygidy (z pomaturalnej szkoły w Henrykowie k. Ząbkowic Śląskich, która związała mnie z Dolnym Śląskiem). Wesele w Chicago to punkt główny naszej wyprawy, ale są też punkty poboczne. Reszta rodziny myśli o turystyce, ja bardziej o genealogii. Gdzie tu znaleźć kompromis?

Kiedy przebrzmiały weselne dzwony i zwiędły kwiaty, którymi hojnie obdarowano młodą parę, Marthę i Timothy’ego, ruszamy w drogę na zwiedzanie Ameryki. Kierujemy się z Chicago na wschód, najpierw do Cleveland, do Niagary (tu spotkanie ze wzmiankowanym już Johnem Rynkiewiczem), Nowego Jorku i Springfield w stanie New Jersey.

Aldona i Andrzej Szczudłowie w Nowym Jorku

Kiedy główne apetyty rodziny na turystykę i odwiedzenie dwojga krewniaków, Elżbiety i Cezarego, zostają zaspokojone, nieśmiało wspominam o swoich potrzebach genealogicznych. Mówię o chęci odwiedzenia Pensylwanii, a szczególnie skromnego miasteczka Shenandoah, gdzie już ponad 100 lat wcześniej lądowali moi krewni z rodziny Rynkiewiczów, krewni po ojcowskiej matce Mariannie Rynkiewicz (1898- 1970). Wiem o tym od kilkunastu lat dzięki założonej przez Edwarda Wojtakowskiego (1940- 2022) stronie internetowej, na którą zajrzał genealog z Buffalo, John Rynkiewicz. I chociaż później okazało się, że moi Rynkiewiczowie nie są krewnymi (bliskimi) tego Amerykanina, wspiera on mnie w poszukiwaniach, pomaga namierzyć właściwych krewniaków. Ci właściwi, moi mieszkali w górniczym miasteczku Shenandoah, które w szczycie węglowej prosperity miało 20 tysięcy mieszkańców, a teraz, po wyczerpaniu złóż węgla, tylko pięć tysięcy.

Nie bez dyskusji jest zgoda na mój plan. Na szczęście po mojej stronie jest starszy syn Michał, który siedzi za kierownicą. Jedziemy do Shenandoah i po kilku godzinach jazdy jesteśmy na miejscu. Spędzamy w miasteczku kilka emocjonujących godzin. Poznajemy tam ledwie troje przypadkowych osób: fryzjera, dziewczynę z rodu Twardzików, znanego w Ameryce z produkcji polskich pierogów, ale przede wszystkim Andy’ego Ulicnego.

Andy Ulicny i autor; Shenandoah, 2014 r.

Wskazał go fryzjer zapytany o kogoś, kogo w tym miasteczku interesuje genealogia. Po wstępnej rozmowie telefonicznej docieramy do niego. Nie mówi o zaskoczeniu, ma dla nas czas i ochotę na rozmowę. Rzucam hasło „genealogia” i słyszę potwierdzenie, że to i jego hobby. Ma na komputerze bogatą bazę danych osób pochowanych na lokalnych cmentarzach. Podaję kilka ważnych dla mnie nazwisk: Rynkiewicz, Buchowski… jest! Pokazuje swoje wpisy, co robi na mnie duże wrażenie. Uświadamiam, że w krótkiej wizycie nie jestem w stanie zaspokoić swoich potrzeb. Nie zadowalając się wydrukiem na kilku stronach pytam czy nie udostępni mi swojej bazy na pendriv'a? Bez namysłu Andy godzi się na to i ładuje swoje dane na mojego pendrive. Jestem tym zachwycony.

Potem zwiedzamy cmentarze, znajdując liczne nagrobki Rynkiewiczów, ale i innych osób o nazwiskach bardzo kojarzących się z moim i sąsiadów z Sejneńszczyzny. Robimy wiele zdjęć, aby potem w domu, już na spokojnie wszystko to przeanalizować.

Po powrocie do kraju nadal jestem pod wielkim wrażeniem podróży do USA i spotkanego w Shenandoah genealoga. Zapraszam go do znajomych z Facebooka, czytam jego posty. Widzę, że jest to postać nieprzeciętna, bardzo szanowana w lokalnym środowisku. Bardziej niż z genealogii Andy jest znany z tego, że komentuje mecze futbolu amerykańskiego, sportu nr 1 za oceanem.

Jimmy Doyle i Andy Ulicny w dyżurce komentatorów

Po kilku latach znajomości zauważam, że Andy Ulicny wydał książkę o swoim mieście Shenandoah. Po krótkich staraniach książka jest już w moim domu. I chociaż nie znajduję w niej wątków o moich Rynkiewiczach, cieszę się, że mam „coś” o ważnym miejscu dla genealogii mojej rodziny.

Kolejny powód do radości to fakt, że Andy jest bliskim znajomym Christy Shukaitis, wielce zasłużonej dla zgłębiania i dokumentowania genealogii moich Szczudłów i skoligaconych z nimi Łabanowskich.

Kiedy wydaje się, że znajomość z Andy Ulicnym jest już „odfajkowana” i nie wniesie nic nowego, dociera do mnie mail od… Johna Ulicnego. Na wstępie już pisze, że jest kuzynem Andy’ego Ulicnego, i że po badaniach DNA jest również moim krewnym. Wie o tym, gdyż podobne badania zrobił mój ojciec Zygmunt Szczudło. Łączą nas aż trzy nazwiska: Łabanowski, Rynkiewicz i Stabiński. To trzecie nazwisko nie do końca mnie przekonuje, ale po kilkukrotnej wymianie korespondencji z Johnem i „wykopkach” metrycznych w parafii krasnopolskiej upewniam się, że John ma rację.

Kilka miesięcy później, wiosną 2022 roku niespodziewanie John melduje, że latem tego roku będzie na Festiwalu Bluesa w Suwałkach. Przyjedzie z żoną Marią Mele. Czuję się zaskoczony przyjazdem gości z Ameryki, ale także tym, że suwalski festiwal ma taką rangę w świecie. Jeśli przyjeżdżają na niego z ojczyzny bluesa, musi być dobry. Doceniając wysiłek krewniaka, który planuje dotrzeć aż zza oceanu, deklaruję że i ja tam będę.

Modyfikuję lekko wakacyjne plany, aby w rodzinnych stronach, na Suwalszczyźnie, być w czasie festiwalu i spotkać się z Johnem. W tym roku Suwałki Blues Festival ma wydanie jubileuszowe, organizowany jest 15. raz. Jedziemy z żoną i uczestniczymy tylko w ostatnich dwóch dniach festiwalu, 9- 10 lipca.

Umawiamy się telefonicznie, że spotkamy się z Amerykanami dzień po festiwalu, w hotelu w którym oni kwaterują. Jedziemy tam z pikającymi sercami. Obawy o trudności językowe w porozumieniu się szybko rozwiewamy, bo John przyjechał z żoną Marią Mele, która zna język polski. Z uśmiechem pogodna Maria opowiada, że ma polskie korzenie, jej ojcem był Tadeusz Kasztelan, andersowiec rodem spod Wilna. Maria urodziła się w Ameryce i niechętnie uczyła się języka polskiego. Rodzice jednak nie odpuszczali, za co dopiero dziś Maria jest im wdzięczna.

Z Johnem jest inaczej, mimo, że od dziecka świadomy polskich korzeni, języka polskiego się nie nauczył i teraz cierpi. Widać, że chciałby znać go dobrze, może nie tyle do kontaktów, bo jest z natury nieśmiały, ale do czytania dokumentów.

To nasza pierwsza bezpośrednia rozmowa, więc staramy się jak najwięcej poopowiadać o sobie i wspólnych wątkach rodzinnych. Przy okazji wyjaśnia się, że pierwszym przewodnikiem Johna po polskich archiwach był Daniel Paczkowski, mój kolega ze stowarzyszenia Jamiński Zespół Indeksacyjny. To on też wyszukał mu pierwsze metryki z polskich zasobów.

Drugiego dnia spotykamy się z Amerykanami w Archiwum Państwowym w Suwałkach. Maria zaraz musi nas opuścić, bo za godzinę prowadzi lekcję on-line języka angielskiego. Kiedy dopytujemy się o szczegóły, okazuje się, że John z Marią nie lecieli na festiwal z Ameryki. Już od roku mieszkają w Warszawie i do Suwałk przyjechali pociągiem. Skromnie, nie używając samochodu, zwiedzają miasto.

Maria zostawia nas w archiwum, a John dostaje zamówiony mailowo stos teczek z metrykami. Pisane ręcznie po polsku i po rosyjsku… Widać, że John czuje się całkiem bezradny, nie zna polskiego, a tym bardziej cyrylicy. Pomagam mu ratując sytuację. Po powrocie Marii przy obiedzie w restauracji „Karczma Polska” omawiamy dalsze, już wspólne plany. Amerykanie doceniają spotkanie z nami i dlatego przedłużają swój pobyt o 3 dni. Dostępna oferta na kolejne noclegi jest w kamedulskim klasztorze w Wigrach. Następnego dnia przewozimy ich do nowego hotelu, ale zanim zacznie się doba hotelowa, mamy kilka godzin czasu. Postanawiam czas ten zagospodarować po swojemu. Zapraszam gości do pojazdu i pokonujemy trasę kilkunastu kilometrów do Krasnopola, który jest dla nas obu z Johnem miejscem pochodzenia naszych przodków. Pierwsza myśl - odwiedzimy cmentarz, bo przecież z nikim nie jesteśmy tu umówieni. W Krasnopolu są dwa cmentarze. Nic nas nie goni, kolejno docieramy do obu, robiąc dużo zdjęć nagrobków z „naszymi” nazwiskami.

Andrzej Szczudło, Maria Mele i John Ulicny w Krasnopolu

„Nekroturystyka”[1] nas nie zadowala, dobrze byłoby spotkać aktualnych mieszkańców. Szybka myśl - jedziemy do cioci Danuty Rynkiewiczowej. Od dwóch lat jest wdową, ale może ucieszy się z wizyty krewniaków, doceni fakt, że o niej pamiętamy? Po chwili zajeżdżamy na podwórko ostatnich w Krasnopolu Rynkiewiczów. W progu wita nas Elżbieta, synowa cioci Danki, żona Bogdana. Po przywitaniu dowiadujemy się, że za kwadrans w tym domu ma się pojawić Jola, córka cioci Danki, która od lat mieszka w Maroku. Jest ode mnie kilka lat młodsza i mimo, że jest moją kuzynką, nigdy jej nie spotkałem. Znaliśmy się tylko z maili i rozmów przez Skype’a. Nie mogłem uwierzyć w swojego farta! Wpadłem przypadkowo, bez umówienia i spotykam kuzynkę z Maroka. Jola z córką, wnuczką i siostrzenicą dociera wkrótce. Siadamy do przygotowanego przez ciocię wcześniej stołu, faktycznie przygotowanego dla rodziny Joli. Serdeczne przywitanie, pół godziny rozmowy o aktualiach w naszym życiu i ruszamy w stronę Wigier zainstalować Amerykanów w klasztornym hotelu.

John Ulicny, Maria Mele, Andrzej Szczudło, Jolanta Abou Hilal; Krasnopol

Po obiedzie do zagospodarowania pozostaje jeszcze wieczór, ale już mamy na to pomysł. Jak zwykle w lecie, sejneńska Fundacja „Pogranicze” organizuje cykliczne koncerty Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego. Dziś jest jeden z nich, z czego skwapliwie korzystamy.

Koncert w sejneńskiej synagodze. Gra Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego

Natchnieni piękną muzyką wracamy na noclegi. Czwartek jest trzecim, dodanym ze względu na nas dniem pobytu Johna i Marii na Suwalszczyźnie. Nie mam przygotowanego planu, ale liczę na swoją spontaniczność i orientację w terenie. Gorączkowo próbuję zdefiniować potrzeby genealogiczne mojego amerykańskiego krewniaka. Ruszamy w kierunku Sejn. Po drodze mijamy wieś Radziuszki, gdzie obaj mamy swoich krewnych Łabanowskich. Ale mijamy ją bez zatrzymania, bo faktycznie nie znamy tam żadnego członka rodziny. Zmierzamy dalej w stronę Sejn. Na wysokości Sumowa uświadamiam sobie, że mijamy właśnie odnowiony niedawno dom Andrzeja Sidora. Znam imiennika ledwie kilka lat i doceniam jego dorobek fotograficzny. Z Internetu można poznać jego artystyczną biografię[2].

Aldona i Andrzej Szczudłowie, Maria Mele, John Ulicny, Andrzej Sidor

Sidorowie to rodzina bardzo licznie rozpowszechniona na terenie Ziemi Sejneńskiej, prawie wszyscy mają z nimi jakieś połączenie. Ja również wielokrotnie znajdywałem Sidorów na gałęziach swojego genealogicznego drzewa, więc dlatego od lat gromadzę metryki Sidorów. Andrzej w genealogii jest na początku tej drogi, więc niedawno pomagałem mu wypisać kilka pokoleń przodków z moich danych. Odtąd już się znamy. Wstępujemy do Sidorów i już na wejściu od Dominiki, żony Andrzeja, słyszymy zaproszenie na kawę.

Korzystamy z tego i w ciekawej, sympatycznej rozmowie, mija nam jakieś pół godziny. Z niepokojem zerkam na zegarek, bo już przez Messengera zdążyłem umówić się na spotkanie z kolejnym fotografem, Krzysztofem Palewiczem. Krzysztof kilka miesięcy wcześniej ogłosił konkurs. Pokazał na Facebooku zdjęcie, w którym za szybą kuchni dopatrzyłem się pół kota, druga połowa była niewidoczna. A że wieś nazywa się Półkoty, konkurs wygrałem. Za to bingo należała mi się flaszka śliwowicy. Na odjezdnym od Sidorów dostajemy w prezencie najnowsze wydanie albumu ze zdjęciami Andrzeja. Autor nie może się nie cieszyć, że jeden album pojedzie do Ameryki.

Do Palewiczów docieramy lekko spóźnieni, ale flaszka nie przepada. Wręcza mi ją organizator konkursu. Zapewniam, że dowiozę ją do domu we Wschowie. W domu Palewiczów nowość. Zapraszają nas do nowo dobudowanego pokoju, akurat na takie okazje jak dziś.

Aldona Szczudło, Maria Mele, Jadwiga Palewicz (mama Krzysztofa), John Ulicny, Majka i Krzysztof Palewiczowie; w domu Palewiczów

Krzysztof, prowadzący z żoną Majką gospodarstwo agroturystyczne, jest ponadto znanym w regionie fotografikiem, i ma już co pokazać. Oglądamy publikowane już albumy z jego pięknymi zdjęciami okolicznej przyrody. Pijemy kolejną kawę, rozmawiamy w kilku grupach jednocześnie. Rozmowy pęcznieją, wątek goni wątek, a ja znów w niepokoju zerkam na zegarek. Przed nami kolejne wyzwanie. Jesteśmy umówieni na rejs statkiem po jeziorach augustowskich. Gwarantuje nam to Aneta Cich, przewodniczka profesjonalna, ale i członkini Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, do którego i ja należę. Łączy nas genealogiczna pasja. Tego dnia Aneta obsługuje wycieczkę, a nas obiecała zabrać z nią na statek. Szybko żegnamy się z rodziną Palewiczów i ruszamy w kierunku Augustowa. Mamy do pokonania trasę ponad 40 km. Czas dojazdu sugerowany przez GPS źle rokuje naszym planom, ale jest nadzieja, że … droga będzie wolna, samochód sprawny, pojedziemy z wiatrem itp. Rzeczywistość pozbawia nas złudzeń. Pędząc na złamanie karku docieramy do portu w Augustowie w 6 minut po planowanym czasie odpływu. Widzimy nasz statek kilkadziesiąt metrów od brzegu. Nie ma mowy o zawrócenia go do portu. Trudno mieć pretensję do kapitana i Anety, rozumiemy to. Interes większości pasażerów przeważył, nie można było dłużej czekać. Zniechęceni myślimy o opcji „B”, co by tu pokazać naszym amerykańskim gościom?

Najbliższym obiektem do odwiedzenia wydaje się Muzeum Kanału Augustowskiego. Wkrótce docieramy tam i podziwiamy eksponaty. Pokazując Marii i Johnowi poszczególne plansze i eksponaty próbuję opowiedzieć jak przełomowe technicznie było dzieło firmowane nazwiskiem generała Ignacego Prądzyńskiego, który skupiając potencjał inżynieryjny polskiej armii podjął się zadania skierowania rzeki i kanałów w niezwyczajnym kierunku, pod górkę. Po twarzach gości widzę, że doceniają kunszt generała.

W Muzeum Kanału Augustowskiego

Ochoty i pomysłu na dalsze zwiedzanie Augustowa nie mamy, więc po obiedzie w portowej restauracji ruszamy w stronę Sejn. Nieusatysfakcjonowany do końca gorączkowo myślę, co by tu jeszcze pokazać? I nagle przed oczami widzę drogowskaz: Studzieniczna! Bez namysłu skręcam w prawo i po kilkuset metrach jestem na parkingu. Wysiadamy z samochodu z zamiarem zwiedzenia najbardziej słynnego miejsca pielgrzymkowego Suwalszczyzny. Parking jest prawie pusty, tylko na drugim jego końcu widać autobus. Ze zwykłej ciekawości zerkam na numery rejestracyjne i …podskakuję do góry. Zobacz, mówię do Aldony, ten autobus ma leszczyńską rejestrację! Może ktoś znajomy będzie w środku? Podchodzimy do autobusu i wnikliwie przyglądamy się wychodzącym. Szanse na spotkanie na Suwalszczyźnie samochodu z rejestracją z naszych stron są znikome, ale jeśli to się udało to może… Niestety nikogo znajomego nie widzimy, ale… zza ich pleców wyłania się… Aneta, nasza przewodniczka z niedoścignionego statku. Okazuje się, że statek, którym płynęła ze swoją wycieczką, akurat z naszego Leszna, czego wcześniej nie wiedzieliśmy, zawitał do Studzienicznej. To typowa trasa, upamiętniona przez papieża Jana Pawła II. Jest po tej wizycie pomnik papieża - dodatkowy powód, aby zawijały tam wszystkie statki pływające po jeziorach.

Aldona, Andrzej i Aneta w Studzienicznej

Zwiedzamy święte miejsce; usadowioną na półwyspie kapliczkę, zaglądamy do studni, której woda podobno działa uzdrawiająco, fotografujemy się przy pomniku polskiego papieża. Miejsce to ma swoje odniesienie również w historii naszych wspólnych z Johnem krewniaków, Rynkiewiczów z Krasnopola. Opowieść rodzinna głosi, że Józef Rynkiewicz (1871- 1959), ożeniony w 1891 roku ze Stefanią Stawińską miał z nią 12 dzieci. Kiedy pierwsze troje kolejno umarły, małżonkowie uznali to za jakieś fatum i za radą starszych, wybrali się z błagalną pielgrzymką do Studzienicznej. Najwięcej dała z siebie Stefania, która szła pieszo, a tuż za nią wozem konnym asekurował ją mąż Józef. Sytuacja ta, wypisz wymaluj, zobrazowana jest w filmie pt. „Przez siedem mostów”, gdzie rolę naszego Józefa grał wspaniały Franciszek Pieczka.

Nie pamiętam jak zakończyła się wyprawa z filmu, wiem jednak, że Rynkiewiczowie doczekali się później jeszcze dziewięciorga dzieci, co jako genealog rodzinny potwierdziłem danymi z metryk parafii Krasnopol. Sześcioro z nich dożyło dorosłości, a pierwszym dzieckiem w tej grupie była moja babcia Marianna (1898- 1969). Najprawdopodobniej, jeśli wierzyć ustnym przekazom dziadków, sytuacja ta miała miejsce na przełomie wieków, w latach 1895-1897.

Znając tę historię, zawsze ze wzruszeniem odwiedzam Sanktuarium w Studzienicznej. Miejsce to wywarło również mocne wrażenie na naszych amerykańskich gościach.

Kolejną miejscowością do odwiedzenia tego dnia były Frącki, puszczańska wieś na trasie Augustów - Sejny. John Ulicny znał je tylko ze starych metryk, dokumentujących losy rodziny Stabińskich, więc trudno się dziwić, że po zatrzymaniu skierowaliśmy się do najbliższego domu z pytaniem o tę rodzinę. Okazało się, że Stabińskich jest tu wiele rodzin, a najbliżsi mieszkają 100 metrów dalej, blisko Czarnej Hańczy, z którą mają również biznesowe związki organizując spływy kajakowe. Zaskoczeni naszym najściem szybko przyznali się do krewnych za oceanem. Wiedzą o nich, chociaż bieżących kontaktów nie utrzymują. Robimy kilka pamiątkowych fotek przy ich domu i umawiamy się na kolejne kontakty i spotkania.

Wreszcie Frącki John widzi w realu
Rodzina Stabińskich znad Czarnej Hańczy

Dzień powoli się kończy, a my wieziemy gości do klasztoru w Wigrach na nocleg. Po kolacji się rozstajemy. Następnego dnia podwożę Amerykanów na pociąg do Suwałk, skąd odjeżdżają do Warszawy.

Po wakacjach mamy stały kontakt przez Internet i telefon. Wkrótce dowiadujemy się, że John z Marią postanawiają spędzić w Polsce drugi rok, z tym że teraz już w Gdyni. Uruchamiam swoje znajomości w Trójmieście, aby znaleźć im stosowne lokum. Jednak znajdują je sami.

W marcu 2023 roku umawiamy się na spotkanie na naszym terenie, we Wschowie i okolicach.

Amerykańscy goście z rodziną Andrzeja

Zwiedzamy miasto, obowiązkowa jest fotka pod pomnikiem byka Ilona, sprowadzonego przed laty z Ameryki protoplasty hodowli bydła w słynnej firmie POHZ Osowa Sień. Podoba im się miasto z taką ilością zabytków. U siebie tego nie mają. Ze Wschowy wybieramy się do Wrocławia, aby tam w krótkiej wizycie pokazać Halę Stulecia, Panoramę Racławicką i stare centrum miasta. Wrocław robi na gościach z USA wielkie wrażenie, mówią nawet o planach zamieszkania tutaj na trzeci rok.

Następnego dnia promujemy region leszczyński. Zwiedzamy centrum Leszna i zamek w Rydzynie, związany z osobą króla Stanisława Leszczyńskiego.

Na sali balowej Zamku w Rydzynie John próbował zatańczyć z Marią

Już za miesiąc czeka nas nowe wyzwanie: do Polski przyjeżdża siostra Johna, Alexis, z mężem Danielem Gomezem. Trudno byłoby przegapić taką okazję do kontaktu. Umawiamy się na spotkanie w Toruniu. Wybieramy to miejsce z dwóch powodów: po pierwsze aby nie fatygować zbytnio „świeżych” Amerykanów, którzy kwaterują w nieodległej Gdyni, po drugie mieszka tam u córki mój wujek, senior Marian Rynkiewicz, również krewny Johna. W toruńskiej kawiarni na rozmowach w serdecznej atmosferze spędzamy dwie godziny. Znajdujemy też czas na spacer po Starówce i odwiedzenie Muzeum Pierników.

Pamiątkowe fotki ze spotkania, w kawiarni i na toruńskiej Starówce

Znacznie poważniejsze wyzwanie czeka nas za miesiąc, kiedy odwiedzi Polskę druga siostra Johna, Maryann, z mężem Michaelem Beatrice. Tym razem goście lądują w Wilnie, na kilka dni. Razem z Johnem i Marią przybyłymi z Gdyni, zwiedzają miasto, z którego pochodził ojciec Marii Mele. 10 maja 2023 r. autobusem docierają do Sejn.

Wizyta czwórki amerykańskich krewniaków w Sejnach, rodzinnych stronach naszych przodków, jest wydarzeniem. Jestem na nie przygotowany; wynająłem salę w hotelu na spotkanie, zaprosiłem gości z okolicy. Zadbałem o to, aby w spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele trzech łączących nas rodzin; Rynkiewiczów, Łabanowskich i Stabińskich. Przybyło kilku starszych panów z Frącek i reprezentantka młodego pokolenia Aneta Stabińska, która zajmuje się fotografią artystyczną.

Na tę okoliczność opracowałem prezentację multimedialną, pokazującą nasze połączenia rodzinne: Łabanowskich, Stabińskich, Rynkiewiczów, Ulicnych i Szczudłów. Podobną w treści prezentację miał również John Ulicny.

W trakcie spotkania familijnego w restauracji „U Henryka” (fot. Aneta Stabińska)

Następny dzień jest również pełen wrażeń. Po noclegu w hotelu „U Henryka” w Sejnach zabieram gości w plener. Pokazuję im swoje rodzinne gospodarstwo we wsi Gawieniance (foto poniżej), gdzie z żoną Haliną gospodaruje najmłodszy z trójki moich braci Krzysztof Szczudło.

Dalej zmierzamy do Frącek, głównej miejscowości związanej z rodziną Stabińskich. Spacerujemy po wsi wypatrując poznanych wczoraj krewniaków. Okolica jest piękna; obok las i nurt rzeki Czarnej Hańczy. Chciałoby się zatrzymać tutaj na dłużej, ale nie można. Program jest napięty.

Spacer po Frąckach

Kolejnym punktem naszego planu na dzień 11 maja 2023 r. jest rejs statkiem po jeziorach augustowskich. Atrakcja niespełniona przed rokiem, teraz dochodzi do skutku. Przewodzi nam Aneta Cich z Augustowa, moja koleżanka z Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, profesjonalna przewodniczka turystyczna. Wie wszystko o regionie i sprawnie realizuje potrzeby turystów. Czas rejsu statkiem szybko mija, musimy wracać do Sejn. Zanim jednak wylądujemy w hotelu, decydujemy się na wypad do Radziuszek, wsi od wieków zasiedlonej przez rodzinę Łabanowskich, naszych Łabanowskich, których przedstawicielki, Bożena i Teresa uczestniczyły w spotkaniu genealogicznym rodzin w Sejnach. Nie zastajemy w domu Grzegorza Łabanowskiego, brata Bożeny i Teresy, ale oglądamy posesję, robimy zdjęcia.

Radziuszki, przed domem Grzegorza Łabanowskiego

Widzę to miejsce po raz pierwszy, chociaż od wielu lat wiem, że to stąd na przełomie wieków wyruszała na emigrację za ocean Bronisława Łabanowska (1887- 1977), wnuczka Tomasza i Floryanny Wiktorii Szczudło (1834- 1900). Już w Ameryce, konkretnie w Shenandoah, PA, skąd John Ulicny również wywodzi swoje korzenie, z Janem Stankiewiczem w latach 1905- 1925 urodziła siedmioro dzieci. Oczami wyobraźni widzę ich zmagania z niełatwym jednak życiem w Ameryce. Wiem o tym sporo dzięki Chistinie Shukaitis, której córka Bronisławy, Jadwiga Starke, była „drugą matką”. Pisałem o nich na swoim blogu.

Wizyta w Radziuszkach kończy pełen wrażeń dzień. Następny, 12 maja 2023 r., jest ostatnim dniem pobytu amerykańskich gości w Sejnach. Chcemy go w pełni wykorzystać, aby był zapamiętany, a Sejny stały się w Ameryce tematem barwnych opowieści o krainie przodków. Jedziemy na charakterystyczny dla miasteczek kresowych, pełen kolorytu targ w Sejnach. Wczuwamy się w klimat miejskiego targowiska, które dzięki bliskiej granicy z Litwą i różnicy cen jest często międzynarodowe.

Na targowisku w Sejnach

Na pół dnia rozstajemy się z zagranicznymi gośćmi, gdyż oni już wcześniej przez Internet zarezerwowali sobie warsztaty kuchni regionalnej w klasztorze wigierskim. Ucząc się przyrządzania kartaczy, sękaczy i innych specjałów regionalnej kuchni z Suwalszczyzny spędzają tam czas do południa.

W tym czasie ja z żoną Aldoną odwiedzam bazylikę, w której odbywa się msza święta. W piątkowe przedpołudnie to niezwyczajne, ale szybko wyjaśnia się przyczyna. Uroczysta msza święta ze sztandarami jest elementem ceremonii otwarcia Muzeum Kresów Rzeczypospolitej Obojga Narodów z udziałem ministra kultury Przemysława Glińskiego, posła Jarosława Zielińskiego i innych oficjeli. Jest tu też godna reprezentacja mojego stowarzyszenia, Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego: Justyna Stolarska, Aneta Cich i Sylwester Jasiński. Uczestniczymy w rytuale przecięcia wstęgi i otwarciu muzeum, ale do zwiedzania ekspozycji, unikając tłumu, przychodzimy z gośćmi później, po obiedzie.

Już na starcie Muzeum Kresów ma bogatą kolekcję zbiorów z klasztoru dominikanów

Na popołudnie zaplanowałem zwiedzanie Krasnogrudy, miejsca związanego z rodziną naszego noblisty Czesława Miłosza. Amerykanie również kojarzą to nazwisko. Zachwycają się urokliwym miejscem i pełnym zieleni krajobrazem.

Pamiątkowa fotka przed dworkiem Kunatów, wujostwa Czesława Miłosza w Krasnogrudzie

W sobotę rano odwożę czworo Amerykanów na dworzec PKP w Suwałkach. Program ich pobytu na terenie północno- wschodniej Polski jest wykonany.

W jakiś czas po odjeździe Johna z Marią do Gdyni oraz Maryann z mężem do USA dowiadujemy się, że nasza sympatyczna para planowała spędzić trzeci rok w Polsce, tym razem we Wrocławiu. Miało to nastąpić jesienią 2023 roku, po powrocie z wesela syna Marii. Terminu tego jednak nie udało się dotrzymać, gdyż John w USA zachorował. Badania i leczenie się przeciągnęły i nowym terminem ich przylotu do Polski jest lipiec 2024 r. Przylecą tylko na tydzień zamknąć swoje sprawy w Polsce, po czym wracają do Stanów, aby osiąść w nowo nabytym domu w okolicach Filadelfii.

Podsumowując swoją przygodę z Johnem i Marią stwierdzam, że są oni wyjątkowi. W ciągu ponad dwudziestu lat, kiedy mam kontakty z wieloma potomkami emigrantów z naszych rodzin, tylko oni zdobyli się na tak długi pobyt w kraju przodków. A ja czuję się wyjątkowym szczęściarzem, któremu udało się zobaczyć miejsce w Ameryce, gdzie mieszkali moi krewni, a także gościć zagranicznych krewnych w naszym pięknym kraju.

[1] Nekroturystyka – na czym polega? Jakie miejsca warto zwiedzić? – Dzień Dobry TVN

[2] Andrzej Sidor – Szeroki Kadr