Opublikowano Dodaj komentarz

Studzieniczna

Zapewne każdy słyszał o Sanktuarium w Studzienicznej, dziś osady leżącej w części administracyjnej Augustowa. Na początku XVIII wieku na jednej z wysepek jeziora Studzienicznego istniała pustelnia, w której zamieszkiwał mnich z wigierskiego klasztoru kamedułów. Pustelnia znajdowała się na miejscu „słynącego z cudów”, o czym podobno zaświadczała wizytacja dekanatu augustowskiego z 1700 roku. Po nim osiadł tam były oficer polskiego wojska Wincenty Murawski alias Morawski. Murawski był zielarzem i ponoć woda z wykopanej przez niego studni, miała uzdrawiające właściwości, w szczególności pomagała w chorobach oczu. Na wyspie znajdowała się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, początkowo obraz wisiał na dębie, a później w wybudowanej przez Murawskiego drewnianej kapliczce. W 1782 Murawski odbył pielgrzymkę do Rzymu, gdzie uzyskał prawo do czterech odpustów zupełnych rocznie, najważniejszy na Zesłanie Ducha Świętego, czyli w Zielone Świątki, 26 lipca na św. Anny, 16 maja na św. Nepomucena i 23 września na św. Tekli. Przywiózł też obrazy świętych, które umieścił w kaplicy. Obecnie stoi tam murowana kaplica, zbudowana w 1872 przez Ludwika Jeziorkowskiego, inżyniera kanału Augustowskiego. Fundamenty kaplicy oparte są na 64 dębowych palach wbitych w ziemię. Pod koniec XIX wieku usypano groblę łączącą wysepkę ze stałym lądem. Uroczystości odpustowe odprawiane są w Studzienicznej do czasów obecnych, a jeszcze przed wojną odpust na Zielone Świątki trwał trzy dni. Podczas przedostatniej pielgrzymki do Polski w roku 1999 Studzieniczną odwiedził papież Jan Paweł II, na miejscu gdzie wysiadał ze statku na brzeg stoi jego pomnik.

Ciekawy opis takich uroczystości odpustowych zamieścił w 1931 roku w „Kurierze warszawskim” dziennikarz, pisarz i felietonista Julian Podoski. Urodzony pod Zamościem, a związany z tymi terenami poprzez ojca, Tadeusza Podoskiego, który był pierwszym komisarzem-starostą powiatu augustowskiego od listopada 1918 roku do listopada roku 1919. Julian przez kilka miesięcy wydawał “Gazetę Augustowską”, a z Augustowem związał się dosłownie, żeniąc się w 1931 roku z Zofią, córką powiatowego lekarza augustowskiego, Jana Jaworowskiego. Felietony Podoskiego o Augustowie i okolicach ukazywały się w „Kurierze Warszawskim” w latach 1929 – 1938. Julian Podoski był przyjacielem Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza. Wspólnie z tym drugim rysował komiksy do Świata Młodych w latach 40-tych i 50-tych XX wieku. Wśród felitonistów piszących o tych terenach jest jeszcze Karol Hoffman, Ferdynand Ossendowski, Bronisław Stefanowski piszący pod ps. Stefan Stojan i kilku innych. Poniższy felieton jest jednym z kilkudziesięciu tekstów opisujących historię, obyczaje i codzienne życie mieszkańców tzw. Kresów północnych (czyli Augustowa, Raczek, Suwałk, Sejn, Grodna) od 1919 do 1939 roku. Prawdopodobnie już w lipcu ukaże się drukiem nasza kolejna książka, licząca ponad 400 stron i bogato ilustrowana archiwalnymi fotografiami, pt. „Augustów, Suwałki, Sejny, Grodno i pogranicza 1919-1939. Felietony korespondentów Kuriera Warszawskiego”. Również w tym czasie planujemy wydać reprint przewodnika „Pojezierze Suwalsko-Agustowskie” z 1937 roku, książka powstaje przy współpracy z Biblioteką Uniwersytecką im. Jerzego Giedroycia w Białymstoku.

W Studzienicznej

Odpust na Zielone Świątki w Studzienicznej — U studni, przy której ukazała się postać Najśw. Marji Panny — Grobelką do kapliczki —Modły w drewnianym kościółku —Pątnicy u stóp kaplicy na wysepce —Płonące świece i pielgrzymka na kolanach — Łaski Najświętszej Panienki ze Studzienicznej — Żebracy — Znajomy z Warszawy — Przekupnie — „Woda zimna lodowa” i obwarzanki — A gdy kończy się trzeci dzień odpustu…

Studzieniczna, w maju

W nocy padał ciepły, majowy deszcz. Rankiem, w pierwszy dzień Zielonych Świątek rozpogodziło się zupełnie. W potokach gorącego słońca, w ulewie złotych promieni, mrowie suwalskiego ludu zdąża na doroczny odpust, w Studzienicznej, w pow. augustowskim. Setki i tysiące wozów, furek, wasągów, bryczek dążą w tym samym kierunku — ku cudami słynącej kapliczce na wyspie jeziora Studzienicznego. Według dawnej tradycji, ongi, przy studzience, miała się ukazać Matka Boska, a zarazem poczęła uzdrawiać chorych i kaleki. Cuda mnożyły się. Coraz szerzej i dalej biegła wieść o miejscu, cudami słynącym. Coraz więcej wierzącego ludu poczęło zbiegać się ze wszech stron suwalsko- augustowskich jezior, puszcz i wsi. W miarę upływu lat, gdy nadzwyczajne zjawiska nie ustawały, ogłoszono tu odpust trzydniowy.

Studzieniczna leży wśród lasów, tam gdzie jeziora Białe i Studzieniczne sąsiadują z sobą. Od wysepki, na której zdarzył się cud po raz pierwszy, usypano groblę, wiodącą do drewnianego kościółka i sąsiedniej wioseczki tejże nazwy. Na samej wysepce wznosi się biała, murowana kapliczka i obok studnia, przy której ustawiono figurę Matki Boskiej, w tym miejscu, gdzie miała się zjawić owego pamiętnego dnia.

Teraz, nie tylko wysepka, grobla i teren wokół kościółka, lecz przestrzeń kilku kilometrów lasu, zajęta jest przez pątników i ich obozy. Ciżba ludu kołysze się i drga, dwoma strumieniami wlewając się do stóp obrazu Najświętszej Panienki i od nich wylewając.

Przeważa lud miejscowy. Jednakie sporo jest także inteligencji.

Czternastu księży, którzy zjechali z okolicy, nie może nadążyć z udzielaniem posług religijnych. Tłum ciśnie się i ciśnie, choć msze odprawiane są bez przerwy. Spragnionych łaski przybywa ciągle. Chwilami zdaje się, że opłotki cmentarzyska kościelnego nie wytrzymają naporu ludu i prysną. Od zatłoczonych wnętrzy świątyni płynie zapach palonych kadzideł i dźwięk srebrnych dzwonków.

Drzwi od kaplicy na wysepce są otwarte szeroko. U ołtarza klęczą, lub krzyżem leżą, ci, którzy pragną doznania łaski, lub też dziękują za doznaną.

Po odmówieniu krótkiej modlitwy, aby dalszym falom pobożnych umożliwić dostęp do świątynki, ludzie zbliżają się do kościelnego dziadka, który „wydzierżawia” świeczki woskowe. Później ci, którzy dziękują, albo dopiero proszą o zmiłowanie w ziemskiej boleści, lub utrapieniu, wychodzą na zewnątrz. Według złożonych ślubów, obchodzą trzy razy kaplicę, bacząc pilnie, żeby płomyki nie zgasły. Wielu z pośród pielgrzymujących do cudownego miejsca, odbywa tę wędrówkę na kolanach.

Przedziwnie wyglądają te dziesiątki kobiet i mężczyzn w upalnym słońcu sunące w rozmodleniu, pełne gorącej wiary w cud, który ma się ziścić!

Podobno Matka Boska w Studzienicznej łaskawa jest dla tych ludzkich mizerot, gdyż połowę obecnych stanowić mają ci, którzy doznali łaski.

Kaplica w Studzienicznej zewsząd oblana jest wodami jeziora. Za tonią, połyskująca w pogodnym upale, zieleni się ciemna ściana lasów sosnowych. Wśród wysokopiennych drzew modli się razem z ludem „gontyna”, drewniana świątynia parafialna.

Nie tylko przecież pobożni przybyli do cudownego miejsca. Każdy wolny, kąt zalegli zawodowi żebracy. Jest ich taka mnogość i różnorodność, że od samego widoku ich poczyna się mącić w głowie. Tym bardziej, iż żebracze bractwo nie krępuje się bynajmniej i możliwie najbliżej w oczy pątników pcha obraz swego kalectwa, aby pobudzić ziomków do ofiarności. Na różne tony brzmią okrzyki i wrzaski, mające wzmóc litość tych, którzy nie żebrzą… Najstraszniejsze kikuty i rany wystawiono na pokaz publiczny… Głuchoniemi pobudzają wrażliwość pątników biciem w dzwonki lub kołatki.

Przyglądając się tej gromadzie, rozróżniasz od razu dwa gatunki żebraków. Pierwszy to — dziady wiejskie, wszelkich odmian i odcieni. Kolekcja tak bogata, że nie jeden etnograf miałby tu wiele do roboty, odnajdując typy, sięgające obrazem swym w odległą przestrzeń czasów. Drugi rodzaj to — „cwaniaki”. Najróżniejsze „jenwalidy” o twarzach, na których, pod maską pobożności, kryją się oczy błyszczące… bezczelnością, źrenice tych latają niespokojnie i czujnie. Każdy z takich drabów, ma jakiegoś pomocnika, ów co pewien czas podsuwa się nieznacznie do „patrona” i nieznacznie także unosi część żebraczych darów w naturze, aby zbytnio nie kłuły w oczy dalszych ofiarodawców…

Między innymi, na grobelce, tuż nad jeziorem, w cieniu drżącej osiki spotkałem starego znajomego. Znam go nie tylko ja, lecz zna również cała Warszawa! Przez całą jesień i zimę stoi, a raczej na płachetce siedzi przed kościołem św. Krzyża. Na szyi ma zawieszoną tablicę: „Głuchoniemy od urodzenia”. Uwagę publiczną zwraca tutaj tym samym dzwonkiem, którego używa w stolicy, na Krakowskim Przedmieściu. Gdym poznał i podszedł bliżej, aby go wziąć na celownik aparatu fotograficznego, drgnął niespokojnie. Może mnie poznał. Bo wszak tyle razy przechodziłem koło niego, wracając z redakcji!

Trzydniowy odpust w Studzienicznej ma tedy sławę ustaloną między kohortami żebraków i przekupniów. Ci pierwsi zdołali się wcisnąć w opłotki cmentarne i tuż pod samą kaplicę, cudami słynącą. Przekupnie są skromniejsi. Improwizowane naprędce kramy i kramiki, założyli wzdłuż głównego szlaku, wiodącego do bramy w ogrodzeniu kościelnym. Sprzedają wszystko! Nawet najzupełniej stołeczne damy, które zajechały na odpust do Studzienicznej, nie wahają się wkładać na szyję „perły” szklane za… 60 groszy sznurek metrowy! Albowiem: „Jeżeli wlazłaś między wrony, krakaj jak i one”… Okrzyki przekupniów wabią amatorów: „Do wody, do wody… Słodka, zimna, lodowa, lepsza, niż żydowska sodowa!” A taki nektar składa się z… kubełka wody zimnej z jeziora, kwaterki octu „naturalnego owocowego”, pół funta cukru miałkiego, no i innych dodatków, zlatających się do „lemoniady” ze wszystkich stron świata, w postaci much i różnych innych insektów. Osłabione siły fizyczne możesz pokrzepić… wyborową kiełbasą, przez rok suszoną i tak skutecznie twardą, iż spróbuj, a śmiało użyć jej będziesz mógł za… cepy do młócenia zboża… Ugryźć ją zdołasz jedynie przy pomocy obcęgów, piły i dłuta… Kwiatem jednakże handlu odpustowego są obwarzanki. Przeróżne! I te naprawdę są znakomite.

Do późna w nocy brzmią, rozbrzmiewają okrzyki i zachęty kramarzy. A gdy wieczór zapada i kończy się ostatni dzień odpustu, wokoło staje się coraz puściej i ciszej. Tłum znika szybko. Zostaje tylko las, szumiący wieczorną modlitwę i zapóźnieni pątnicy, którzy leżą krzyżem u stóp cudownej kaplicy i powtarzają z uporem słowa wiary:

„Wszak uzdrowisz mnie, Najświętsza Marjo Panno Studzieniczańska, bo dobroć Pana naszego, Ojca niebieskiego jest tak nieskończona, że nic nie zdoła odmówić Matce Jezusa Nazareńskiego. Amen!”

Julian Podoski

 
Opublikowano Jeden komentarz

Z Solistowskiej Góry do Ameryki

Grzędy Topograficeskaja Karta Carstva Polskago

Nieznany epizod z historii wsi Grzędy

Wieś Grzędy… miejsce niezwykłe i szczególne na historycznej mapie powiatu grajewskiego. Wprawdzie osada nie istnieje już od ponad 75 lat – jednak historia i życie jej mieszkańców ciągle wzbudzają żywe zainteresowanie turystów, miłośników regionu i historyków. Wieś składała się z ponad 20 gospodarstw rozrzuconych na kilku piaszczystych wydmach. I tak na Nowym Świecie mieszkali Łubowie, Kosakowscy, Rowki, Sienkiewicze, Biercie, Milewscy, Grabowi, na Dębowej Górze posadowione były gospodarstwa Zyskowskich, Kuklińskich, Czajków, Kołakowskich, Olendrów, Zawistowskich. Na Pojedynku mieszkali Kaplowie, i dwie rodziny Grabowych. Na Longwi żyli m.in. Kumkowscy i Mońkowie. Na Solistowskiej Górze mieszkali Czajki i nieco dalej Kuklińscy.

Kilka lat temu wpadł mi w ręce list z 1886 roku pisany z Ameryki przez Kazimierza Czajko z Grzęd do Aleksandra Nawrockiego z Rajgrodu. To ciekawe znalezisko dało mi asumpt do poszukiwań historycznych o wsi Grzędy i jej mieszkańcach.

Aby prześledzić proces osadniczy rodziny Czajków na Solistowskiej Górze, warto na początku przybliżyć losy członków tej rodziny. Otóż protoplastami naszych osadników byli pochodzący z Tajenka Jan i Jadwiga z Kuberskich, którzy w 1829 roku w kościele w Bargłowie zawarli związek małżeński. Młodzi mieszkali w Woźnejwsi, gdzie na świat przychodziły kolejne dzieci:Kazimierz (*1837), Wincenty(*1840, urodzony w Ciszewie),Jan (*1843), Józef (*1846),Teofila (*1847), Antoni (*1850).

Pierwszym z tej familii, który osiadł na Solistowskiej Górze był Kazimierz Czajko. W 1856 roku zawarł on związek małżeński z 18 letnia Wiktorią Dobrydnio z Orzechówki. Małżonkowie zamieszkali w Woźnejwsi, gdzie w 1858 roku na świat przychodzi córka Rozalia, w 1862 roku Józef. W 1870 roku umiera żona Kazimierza, który – co wcale nie było rzadkością, jeszcze w tym samym roku ponownie zawiera związek małżeński z 25 letnią Anną Klimont z Tajna. W akcie zaślubin jest zapisany jako Kazimierz Czajkowski. W 1872 roku w Dreństwie przychodzi na świat córka Anna, rok później Feliks, Kazimierz (*1876), Piotr (*1878), Antoni (*1880). Poza Anną, wszystkie dzieci urodziły się już w Grzędach. Można zatem przyjąć, że Kazimierz wraz żoną i liczną rodziną zamieszkał w Grzędach – Solistowska Góra w 1872 lub 1873 roku. Nie znamy niestety statusu majątkowego Czajków. Jest jednak wysoce prawdopodobne, że sytuacja rodzinna, niejako wymusiła przenosiny na Solistowską. Nowa żona, a także powiększająca się rodzina, powodowały bez wątpienia liczne konflikty w przeludnionej chacie. Ciekawe, że kilka lat później w ślady Kazimierza poszedł jego młodszy brat Jan, który z poślubioną w 1873 roku Franciszką ze Skowrońskich oraz z dwójką dzieci, Franciszką (*1874) oraz Karolem (*1875) również zamieszkał na Solistowskiej. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy pomiędzy braćmi była jakaś umowa, i w związku z tym rodzina Jana zamieszkała w chacie Kazimierza, czy też w nowej -wybudowanej przez siebie. Tego nie wiemy. Faktem jest, że w następnych latach w Grzędach na świat przychodzą kolejne jego dzieci. Aniela (*1880), Konstancja (*1882) Jan (*1884), Józef (*1893), Julianna (*1886), Franciszek (*1887), Wiktoria (*1887) i Józef (*1893).

Około 1885 roku nastąpiło ważne wydarzenie w rodzinie Czajków. Kazimierz, jego syn Józef oraz nie mieszkający w Grzędach brat pierwszego Wincenty, postanowili wyjechać do Ameryki. Byli zatem najprawdopodobniej pierwszymi emigrantami z zagubionej wśród bagien wsi Grzędy. Co było przyczyną tak ryzykownego działanie jak wyjazd do dalekiej Ameryki? Bez wątpienia bieda, przeludnienie wsi, brak ziemi i jak to dzisiaj powiedzielibyśmy brak perspektyw.

Według Anny Adasiewicz, która przeglądała ewidencje pochowanych na cmentarzach w Stambaugh, Iron, emigracja z miejscowości nadbiebrzańskich za ocean rozpoczęła się jeszcze na początku lat 80 XIX wieku. Duża część emigrantów pochodziło z Białaszewa, Osowca, Tajna, Rajgrodu. Pani Anna przytacza historię rodziny Konstantego i Rozalii Zyskowskich z Stambaugh, miasta znanego z kopalni złota. Konstanty urodził się w 1837 r i zmarł 15 maja 1920r w Iron River, Michigan. Rozalia Gardecka i Konstanty wzięli ślub w Rajgrodzie w 1864r. Wyemigrowali w 1884r z 4 dzieci (najprawdopodobniej z Rajgrodu). Ich syn Zygmunt, już chyba urodzony w USA, później odziedziczyli parcelę 40 arowe, na której odkryto później złoża żelaza i miedzi. W wyniku konfliktu o złoża cennego kruszcu został zamordowany w 1924r i sprawa morderstwa i praw do ziemi ciągnęła się przez wiele lat w sadach. Praprawnuczek Konstantego, Raymond Bisque napisał na ten temat książkę.

Czytaj dalej Z Solistowskiej Góry do Ameryki

 
Opublikowano Dodaj komentarz

O Świętym Miejscu w „Orlim Locieˮ

Prezentowany artykuł, zatytułowany „Miejsce Święte w puszczy augustowskiejˮ (podaję jego oryginalny zapis), ukazał się w 1932 roku w piśmie „Orli Lot". Był to miesięcznik krajoznawczo-etnograficzny wydawany przez Polskie Towarzystwo Krajoznawcze w Krakowie z przeznaczeniem dla Kół Krajoznawczych. Wychodził w latach 1920-1950. Autorem tekstu jest Seweryn Udziela, urodzony w 1857, a zmarły w 1937 roku, nauczyciel, etnograf oraz badacz folkloru i ludoznawca. Jego imię nosi Muzeum Etnograficzne w Krakowie. Ilustracje krzyży i kapliczek przydrożnych z okolic Augustowa i Suwałk wykonał Stefan Bykowski z Bydgoszczy, współpracownik, wychodzącego w okresie międzywojennym, augustowskiego pisma regionalnego „Nasz Głosˮ.

Więcej wiadomości na ten temat można uzyskać m.in. na stronach internetowych Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie, Wydawnictwa Benedyktynów w Tyńcu, Encyklopedii PWN, Centralnej Biblioteki PTTK i Wikipedii.


Miejsce Święte w puszczy augustowskiej

Seweryn Udziela

W lesie świerkowym z przymieszką sosny przy ujściu rzeki Rozpudy do jeziora Jałowego znajduje się tak zwane tutaj "Miejsce Święte" już na terytorjum wsi Jaski w parafji Raczki w powiecie suwalskim.

Jest to grupa krzyży drewnianych i kapliczek na słupach umieszczonych oraz zatkniętych na wierzchu krzyży żelaznych. Najciekawszy to jest słup wykuty z jednej sztuki kamienia, a przedstawiający pień drzewa 2 metry wysoki, a 4 decymetry średnicy mający. Naśladuje jak najdokładniej pień sosny; u dołu widać wydostające się z ziemi korzenie, kora wykuta jest z drobiazgową dokładnością, na pniu rośnie huba i inny grzyb z czapką; górna część równo ścięta i w nią zatknięty krzyż żelazny. Najważniejszą z pośród tych kapliczek jest ta, na której u góry znajduje się figura św. Jana Chrzciciela, rzeźbiona w drzewie, około 6 dm wysoka. Inna ma wprawiony za szkłem obraz Matki Boskiej, a inna Pana Jezusa Ukrzyżowanego.

Wszystkie te kapliczki stoją blisko obok siebie w grupie widać, że są stare i one to tworzą owo "Miejsce Święte" znane i czczone przez ludność polską, katolicką; w okolicy o promieniu kilkumilowym, uważane jest za miejsce cudowne.

Tradycja utrzymuje, że "Miejsce Święte" jest bardzo dawne; najstarsi ludzie powiadają, że już rodzice ich mówili, iż istniało oddawna. To też legendy o powstaniu jego są mgliste i ogólnikowe. Wszyscy mówią, że kiedyś ukazała się tam Matka Boska na drzewie dziewczynie, pasącej krowy, więc wystawiono na tern miejscu kapliczkę z Matką Boską. Znowu chłopcu pastuszkowi ukazał się św. Jan Chrzciciel, to też inna kapliczka poświęcona jest świętemu Janowi. Potem ustawiono tam jeszcze kilka krzyży drewnianych.

Nie podobały się one kiedyś jakiemuś leśniczemu moskalowi i kazał je ściąć. Gdy jednak nikt nie odważył się wyciąć tych krzyży, rozzłoszczony sam pościnał je i zepchnął do płynącej tu rzeki Rozpudy. Jednak krzyże nie popłynęły z wodą, ale nawet, gdy je dalej zepchnięto, wracały tutaj, płynąc pod wodę.,. Ludzie, widząc to, uznali ten cud za wskazówkę, iż krzyże chcą na Świętem Miejscu pozostać, wyciągnęli je nocą z wody i znowu postawili tu, gdzie stały dawniej.

Do tego cudownego Miejsca Świętego przychodzą ludzie z modlitwami o zdrowie, a w płynącym u stóp krzyży potoczku, wypływającym z sąsiedniego jeziora Jałowego do rzeki Rozpudy obmywają chore dzieci, zostawiając zdjęte z nich koszulki i chusteczki, któremi obwiązują krzyże.

Także i starsi chorzy udają się pod opiekę Matki Boskiej i św. Jana i odbywają pielgrzymki do tego miejsca. Obmywają się wodą, maczają w niej chusteczki i okładają schorzałe miejsca. Okłady takie skuteczne są, gdy jakaś wysypka okrywa ciało, gdy się tworzą wrzody, rany, gdy głowa boli. Widziałem matkę prowadzącą do wody kulawą dziewczynkę, może dziewięcioletnią o jednej kuli.

W dzień św. Jana Chrzciciela, 24 czerwca, odbywa się tu niby odpust, mówię niby, bo w miejscu niema kościoła, niema nawet takiej kapliczki, w której znajdowałby się choćby mały ołtarzyk, służący do odprawiania mszy świętej. Księża też nie biorą udziału żadnego w tern święcie ludowem. Tylko wikarjusz z Raczek od niejakiego czasu przysyła kościelnego z puszką żelazną do zbierania składek. Staje on pod figurą św. Jana, stawia puszkę na dostępnem i widocznem miejscu, a obok niej krucyfiks kościelny.

Ludzie z całej okolicy przychodzą pieszo i przyjeżdżają wozami. Wszystkie wozy pełne dzieci starszych mniejszych i niemowląt, bo dzisiejszy dzień, to święto dzieci; przecież dzieciom ukazała się Matka Boska i św. Jan.

Odpust jest tłumny, bywa na nim po kilka tysięcy ludzi. Wozy zostawiają w lesie, a drożynę, wiodącą wśród lasu do Świętego Miejsca, po obu stronach obstawiają kramarze kramami. W kramach widziałem najwięcej cukierków, trochę ciastek; są kramy z bułkami, kukiełkami, z kiełbasami; z dewocjonaljami były tylko dwa kramy, zato w innych było piwo, woda sodowa i lody; parę kramów z zabawkami dla dzieci, ale te wyroby fabryczne, nie miejscowych wyrobów ludowych.

Gromada żebraków zawodziła pieśni o Matce Boskiej i o św. Janie i prosiła o jałmużnę.

Każdy, kto przyszedł, klękał przed kapliczkami, pomodlił się i rzucał na ofiarę grosz jaki do puszki. Kto był chory, szedł potem do wody. Księża nie chcą wziąć pod swoją opiekę Świętego Miejsca, nie chcą się niem zająć i ten ludowy odpust jakoś zorganizować, uświęcić. Tak, jest to naprawdę święto ludowe.

Dzień ten jest także świętem pasterskiem.

Pędząc bydło do domu z przedpołudniowej paszy, każdy pastuch stroi je kwiatami polnemi, wieszając wianki z nich na rogach i na szyi każdego bydlęcia. Dostaje też dzisiaj od gospodyni w upominku tyle razy po 50 groszy, ile sztuk bydła pasie.