Opublikowano Dodaj komentarz

Odkrycie Johna Rosemonda

Moim hobby jest genealogia. Przez lata budowałam drzewo rodzinne w oparciu o dokumenty i inne źródła... aż wreszcie badania weszły na wyższy poziom. Mam na myśli genealogiczne testy genetyczne.

Mam swoich ulubionych przodków – są to antenaci mojej babci, pochodzący głównie z parafii Rajgród, Bargłów i Białaszewo. Na początku XX wieku wielu mieszkańców tych okolic, w tym również krewni, wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych. Niektórzy z ich potomków zakupili testy genetyczne, a ja – jak rasowy detektyw – badam, grzebię i próbuję ustalić, w jaki sposób jesteśmy spokrewnieni. Często Amerykanie nie wiedzą wiele o swoich przodkach, a nazwiska bywają przekręcone, co tylko komplikuje sprawę. Wówczas muszę odtworzyć ich drzewo, zidentyfikować poprawną pisownię nazwiska i – co najtrudniejsze – ustalić miejsce pochodzenia rodziny w Polsce oraz rodzaj pokrewieństwa. Nie zawsze się to udaje. Ale im więcej dzielonego DNA (mierzonego w centymorganach – cM), tym większa szansa.

W tej historii chciałabym opowiedzieć o moim odkryciu powstańca listopadowego pochodzącego z parafii Rajgród, którego udało się zidentyfikować dzięki testom DNA.

Pewnego dnia usiadłam jak zwykle przed komputerem i zaczęłam przeglądać listę wyników na Ancestry.com. Moje oko zatrzymało się na Cherie Rosemond – osoba ta dzieli z moją babcią aż 73 cM[1]. Skandal, by tak bliski krewny wciąż pozostawał niezidentyfikowany! Czas to zmienić.

Sprawa stała się nieco zagadkowa, gdy spojrzałam na szacunkowe pochodzenie etniczne Cherie. Miała jedynie śladową domieszkę Europy Wschodniej i Bałtów – co jest nietypowe dla osób z polskimi korzeniami. To sugerowało, że jej polski przodek żył dawno temu i że nie było dalszego dopływu polskiej krwi. Skąd więc Polak – i to krewny – w jej rodzinie? Przecież nasi, ci z terenów byłego zaboru rosyjskiego, emigrowali dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Trochę wcześniej wyjeżdżali mieszkańcy zaboru pruskiego, ale to mnie nie dotyczy. Straciłam nadzieję... ale przecież to 73 cM! Warto spróbować.

Cherie nie miała nawet zbudowanego drzewa genealogicznego. Znalazłam inną osobę o nazwisku Rosemond – zapewne krewniaka – który również miał niewiele domieszki wschodnioeuropejskiej. Dzięki kilku podanym nazwiskom przodków z linii jego ojca mogłam zacząć budować drzewo. Postanowiłam pójść po najprostszej linii – nazwisku Rosemond.

Jakież było moje zdumienie, gdy cofając się pokolenie po pokoleniu, natrafiłam na Johna Rosemonda, urodzonego w Polsce! Co za niespodzianka! Ale kim był i jak znalazł się w Ameryce? To już dłuższa historia...

Nagrobek Johna Rosemonda. Findagrave.com
Nagrobek Johna Rosemonda. Findagrave.com

Na jego nagrobku widnieje napis:

Born in Poland in 1810. He took part in the great struggle for liberty of his country in 1830. Banished from his homeland he came to America in 1833 and died here in 1906.
Urodzony w Polsce w 1810 r. Brał udział w wielkiej walce o wolność swego kraju w 1830 r. Wygnany z ojczyzny przybył do Ameryki w 1833 r. i tu zmarł w 1906 r.

To jeszcze bardziej rozpaliło moją ciekawość. Daleki, lecz jednak krewny – i powstaniec listopadowy? Podczas gdy moi przodkowie to, z tego co wiem, głównie chłopi i mieszczanie. A on pochodził stąd – genetyka nie kłamie. Musi być spokrewniony. Pytanie tylko: jak?

North Carolina naturalization index, 1792-1862
North Carolina naturalization index, 1792-1862
Wake County Alien, Naturalization and Citizenship Records Naturalization Records
Wake County Alien, Naturalization and Citizenship Records Naturalization Records

Na portalu Ancestry znalazłam jego akt naturalizacji, w którym zapisano:

John Kwiatkowski born in Beresteczko in Russia – in the year 1812 – migrated to the U. States in the year 1833. April sailed from Trieste in Italy to New York and came to Wilmington, N.C. in March 1835.
Jan Kwiatkowski, urodzony w Beresteczku, w Rosji, w roku 1812 – wyemigrował do Stanów Zjednoczonych w roku 1833. W kwietniu wypłynął z Triestu we Włoszech do Nowego Jorku, a w marcu 1835 roku przybył do Wilmington, Karolina Północna.
Papiery naturalizacyjne Jana Kwiatkowskiego
Papiery naturalizacyjne Jana Kwiatkowskiego
United States Passport Applications, 1795-1925
United States Passport Applications, 1795-1925

John Kwiatkowski. A więc to jego pierwotne nazwisko. Ale Beresteczko (dziś na Ukrainie) nie pasuje do moich stron. I to „Wołyń” w miejscu pochodzenia – też niezbyt pomocne.

Czy Jan Kwiatkowski mógł być spokrewniony z moją rodziną? Zajrzyjmy do ksiąg parafialnych z okolic moich przodków. I oto… jest! Jan Kwiatkowski urodzony w 1810 r. w Kroszewie, parafii Rajgród.

Wpis "religijny". Księga chrztów par. Rajgród 1807-1818. Archiwum Diecezjalne w Łomży
Wpis "religijny". Księga chrztów par. Rajgród 1807-1818. Archiwum Diecezjalne w Łomży
Wpis "cywilny" (wg Kodeksu Napoleona).Księga urodzeń par. Rajgród 1809-1810. Archiwum parafialne
Wpis "cywilny" (wg Kodeksu Napoleona).Księga urodzeń par. Rajgród 1809-1810. Archiwum parafialne

Czy to tylko zbieżność nazwisk, czy coś więcej?

Matką tego Jana była Ewa Borkowska, a ja mam przodków o tym nazwisku z Dreństwa, sąsiedniej wsi. Ślub Ewy z Jakubem Kwiatkowskim odnotowano w księgach parafii i gminy Rajgród – nota bene świadkiem był mój przodek, Józef Klepacki. Jakub Kwiatkowski, ojciec Jana, urodził się w parafii Janówka — to zaledwie jedna parafia dalej od Rajgrodu. Był synem Michała Kwiatkowskiego i Ewy z Czyżewskich.

Wpis „cywilny” wg Kodeksu Napoleona. Akt nr 52. Księga ślubów par. Rajgród 1809. Archiwum parafialne
Wpis „cywilny” wg Kodeksu Napoleona. Akt nr 52. Księga ślubów par. Rajgród 1809. Archiwum parafialne

A co z Ewą Borkowską? W akcie kościelnym nie podano imion rodziców. Co gorsza, w akcie cywilnym tam, gdzie powinny znajdować się imiona jej rodziców, pozostawiono puste rubryki! Czy mogła być spokrewniona z moją rodziną? Istnieje na to realna szansa...

Mój przodek Antoni Borkowski zmarł w 1812 r. Jego druga żona – Katarzyna Radziwił – nie mogła być matką Ewy. Ale z pierwszego małżeństwa z Marianną Augustyn mógł mieć córkę Ewę. Luki w metrykach XVIII wieku to rzecz powszednia.

Dzieci Antoniego Borkowskiego (zm. 1812) i jego pierwszej żony, Marianny Augustynowicz
Dzieci Antoniego Borkowskiego (zm. 1812) i jego pierwszej żony, Marianny Augustynowicz

W tym miejscu natrafiłam na ścianę. Wydaje się, że Ewa nie była spokrewniona z moją rodziną w dalszych liniach, ponieważ z każdym kolejnym pokoleniem ilość wspólnego DNA się zmniejsza. W tej sytuacji są dwie możliwości. Albo Ewa Borkowska była córką Antoniego i Marianny Augustyn (pierwszej żony), albo była córką brata tegoż Antoniego… Antoni to praprapradziadek (3× pradziadkiem) mojej babci. W przypadku tzw. „połówkowego” pokrewieństwa (czyli gdy dzielimy jednego wspólnego przodka, a nie parę), ilość wspólnego DNA przypomina tę, jaką dzieli się z 4× pradziadkami – czyli o jedno pokolenie dalej. Dlatego są dwie możliwości – albo połowiczne pokrewieństwo jedno pokolenie bliżej, lub pełne pokrewieństwo jedno pokolenie dalej. Wychodzi na to samo. Moja babcia raczej nie dzieliłaby aż 73 cM z potomkinią Johna, gdyby to była jeszcze dalsza relacja niż te dwie powyższe.

Dodatkowo, szczegółowo przeanalizowałam obie rodziny – Kwiatkowskich i Borkowskich. Mieszkały blisko siebie, a w kolejnych pokoleniach ich potomkowie znów się ze sobą łączyli. W aktach metrykalnych członkowie tych rodzin pojawiają się nawzajem jako świadkowie – co również wskazuje na silne powiązania.

No dobrze – ale co z tego wynika? Tu brakuje pewnego ogniwa łączącego Ewę Borkowską z moją rodziną, tam z kolei pojawia się enigmatyczne Beresteczko… Skąd więc mogę mieć pewność, że ten zagadkowy powstaniec był synem właśnie Ewy i że urodził się w Kroszewie?

Ale brakujące połączenie zostało uzupełnione dzięki... prasie.

Otóż John Rosemond był drukarzem. Odnalazłam artykuł, w którym przetłumaczył i opublikował list od swojego ojca – Jakuba – wysłany z Rajgrodu! Czarno na białym: „Raygorod”. To nie może być przypadek.

The Biblical Recorder, sobota, 25 sierpnia 1849 r.
The Biblical Recorder, sobota, 25 sierpnia 1849 r.

Jan – wygnaniec z Polski – tęsknił za rodziną i zbierał fundusze na podróż. Napisał broszurę ze wspomnieniami, by z jej sprzedaży opłacić podróż do ojca. Czy udało im się spotkać? Tego nie wiemy.

Wiadomo jednak, że Jan był pierworodnym synem Jakuba z pierwszego małżeństwa i jedynym dzieckiem, które dożyło dorosłości. Matka, Ewa, zmarła w 1819 r. Jakub ożenił się później ponownie. Dla ojca odnalezienie zaginionego syna musiało być ogromną radością. Nie natrafiłam akt zgonu Jakuba. Na podstawie innych źródeł szacuję, że zmarł pomiędzy 1849 a 1860 rokiem. A może to on wyruszył w podróż do Ameryki, by odwiedzić syna? Kto wie…

Potomkowie Jakuba Kwiatkowskiego wraz z małżonkami
Potomkowie Jakuba Kwiatkowskiego wraz z małżonkami

Broszura, w której John Rosemond opisał historię swojego życia to z pewnością niezwykle interesujący materiał! Niestety, nie udało mi się zdobyć oryginalnego egzemplarza. Znalazł się jednak odnaleźć przepisany fragment zawierający najbardziej interesujące nas historie.

Karta tytułowa reedycji wspomnień Johna Kwiatkowskiego-Rosemonda
Karta tytułowa reedycji wspomnień Johna Kwiatkowskiego-Rosemonda

Przygody Żołnierza w Młodości Jego

Szkic z Wczesnych Lat i Przygód Jana Kwiatkowskiego vel Rosemonda

Szczególnie w Polsce, Ojczyźnie Jego

W miesiącu grudniu roku 1813, gdy zabawiałem się patrząc na spadający śnieg, matka moja weszła do izby. Zbliżyła się do miejsca gdzie siedziałem i zaprowadziła mnie do przedniego pomieszczenia, gdzie oczekiwali mnie chłopi z wioski. Wśród nich spostrzegłem sędziwego starca trzymającego modlitewnik w dłoni. Wszyscy staliśmy w milczeniu, aż starzec dał znak, by uklęknąć. Pamiętam końcowe słowa modlitwy. Starzec podniósł ręce i rzekł: „O Boże, przywróć naszego przyjaciela i pana powtórnie do jego domu!”

Modlitwa się skończyła i wszyscy zasiedliśmy przy stole, gdy matka moja wydobyła z piersi list, który tego poranka otrzymała od mego ojca. Czytała go aż doszła do słowa „ranny”. Wówczas złożyła list i rzekła: „Drodzy moi, zaprosiłam was dziś tutaj, aby oznajmić wam treść tego listu, który dziś rano otrzymałam. On jest ranny i teraz leży w lazarecie, w mieście Warszawie. List ten pisał przed trzema miesiącami, lecz z powodu wielkiego zamętu i niepokojów w kraju oraz marszów wojsk, poczta była wstrzymana i dopiero dziś dotarła do mnie. Gdy tylko powróci do sił, wróci do domu. A na pamiątkę dnia jego urodzin, dnia urodzin mego syna, oraz dnia jego odejścia — co było przed trzema laty — pomyślałam, by zaprosić was wraz z żonami i dziećmi do wspólnej pokornej prośby do Ojca Niebieskiego o zachowanie życia mego męża na polu bitwy.”

„Pamiętam ten dzień dobrze,” rzekł starzec, wstając z miejsca. „Ten sam dzień, kiedy dwaj moi synowie poszli z nim — na tym samym podwórzu rozstałem się z nimi. W czasach Kościuszki, gdy starzy i młodzi, uzbrojeni w kosy i dzidy, zmuszeni byli opuścić dom i śpieszyć bronić ojczyzny. Wówczas byłem ojcem trójki dzieci. Gdy się żegnałem, moi dwaj synowie ujęli mnie za rękę i rzekli: "Ojcze nasz, kto nam chleba da, gdy ty zginiesz?" A żona moja, gdy przyciskałem niemowlę do piersi, pytała: "Kiedy powrócisz?’"W końcu wyrwałem się z ramion mej rodziny i zostawiłem ich w rękach Boga. Po trzynastu miesiącach nieobecności, powróciłem raz jeszcze do domu mego. Ale moi dwaj synowie — wpadli w ręce nieprzyjaciela. Tyran umył swe ręce w ich krwi. Odkąd moja pamięć sięga, nie zaznaliśmy pokoju — Rosja, Prusy i Austria sprzysięgły się przeciw naszemu krajowi. Miasta nasze, miasteczka i wioski płoną, a kto stanie w obronie naszej Ojczyzny? Jej dzieci coraz mniej, a wzgórza nasze broczą krwią poległych. Matki szlochają nad grobami synów swych, a tysiące żon z niemowlętami przy piersi szukają wśród zabitych i rannych, pytając: „Gdzież, ach gdzież jest mój małżonek i ojciec dzieci moich?” A jednakże krwiożerczy tyran nie dość się jeszcze nasycił. Rzeź urządził wśród cichych mieszkańców Pragi. Nie oszczędził ni płci, ni wieku, ni stanu. Wydzierał niemowlęta z kołysek na piki i roztrzaskiwał ich główki o mury. Lecz moi dwaj chłopcy!...” Starzec znów zaczął mówić o swych synach, lecz łzy zalały mu oczy, iż mówić więcej nie zdołał, i zajął na powrót swe miejsce.

Łaskawy czytelniku, trudno byłoby mi dokładnie zapamiętać wszystkie słowa starca, bom miał wówczas zaledwie cztery lata, lecz w późniejszych czasach matka moja opowiadała wszystko ojcu mojemu, łącznie z przemową owego starca.

Po zakończonej przemowie mieszkańcy wsi rozeszli się do domostw swoich, a ja wróciłem do codziennych swych zabaw — maszerowałem i ćwiczyłem się w musztrze z blaszanym karabinem i szabelką, krążąc po izbach. Gdy tak byłem zajęty, wszedł służący oznajmując mi przybycie babki mej. Ucieszyłem się wielce, bo rzadko miałem sposobność ją widywać. Wybiegłem ku niej, ucałowałem dłoń jej i zapytałem o zdrowie. Matka moja ujęła ją za rękę i posadziła na krześle. Po krótkiej rozmowie rzekła babka do matki mej: „Otrzymałam twoje zaproszenie, lecz z powodu głębokiego śniegu nie mogłam przybyć wczoraj. Pisałaś, że otrzymałaś list od mego syna. Pokaż mi go, proszę.” List został jej podany, a gdy przeczytała, wybuchła płaczem, wołając: „Mój syn ranny! O, ileż dzieci muszę jeszcze poświęcić temu tyranowi? Jednemu już wysączyli krew, a drugi teraz ranny i może umrzeć, a ja nawet godziny jego śmierci znać nie będę.”

Rozmowa pomiędzy matką moją a babką trwała aż do późnej nocy. Noc była posępna, wiatr gwizdał i targał okiennicami, przerywając ciszę nocną; tylko lampa migotała blaskiem bladym po izbie.

„Zdaje mi się, żem słyszał trąbkę pocztowego”, rzekł jeden ze służących, stojąc przy oknie. „I mnie się tak zdało”, odrzekła matka, „Lecz cóżby miał powóz pocztowy czynić na tej drodze?”

„Jeśli to powóz”, powiedziała babka, „to musi tędy jechać, bo trąbki z drogi głównej byśmy nie słyszeli.”

Trąbka zamilkła, a wszyscy uznali, iż albo powóz pojechał drogą główną, oddaloną o dwie mile, albo że wiatr uszom naszym płatał figle. Wszyscy zasiedli znów na miejsca, a ja poprosiłem, by mnie położono do snu. Wtem trąbka znów rozbrzmiała, lecz tym razem wyraźnie przed domem, a za nią głos: „Halo!”

„Cóż to znaczy?” spytała matka, drżąc i ściskając moją dłoń. „Czekaj, moje dziecię”, rzekła „Wkrótce pójdziesz spać.” Matka rozkazała natychmiast służącemu z latarnią udać się do drzwi, by wybadać, co to wszystko oznacza. Sługa spotkał przy drzwiach pocztyliona. „Gdzie pani domu? Chciałbym z nią mówić.” Drzwi otwarto, a do izby wszedł pocztylion w mundurze, z trąbką mosiężną przewieszoną przez lewe ramię. „Pani, oficer z armii pragnie się tu zatrzymać.” „Oficer z armii? O, powiedz mi, czyż to mój mąż?”

„Wiem tylko, pani, iż pewien oficer z wojska pragnie się tu zatrzymać i proszę o rychłe wniesienie jego bagażu. Czas mój ograniczony i muszę stawić się na mojej stacji o godzinie oznaczonej.” Do izby wniesiono niewielką walizkę. „Boże mój!” zawołała matka. „To imię mego męża!”

Zostałem wzięty przez matkę i babkę do salonu. Stanęliśmy rzędem przy drzwiach. Oficer wszedł, wsparty na kulach. Zatrzymał się, ukłonił się obecnym i rzekł: „Bogu dzięki, jestem znów w domu.”

„Ach! Toż to mój syn, za którym tyle łez wylałam”, zawołała babka.

„Mój mąż?... O, chodź, dziecię moje, oto twój ojciec.” Ujęła mnie na ręce, a jam został objęty dwoma kochającymi sercami.

„Jakże szczęśliwy jest żołnierz, gdy powraca do spokojnego i radosnego domu, do żony swego serca i dzieci swej miłości”, rzekł pocztylion.

Matka poleciła przygotować poczęstunek dla pocztyliona, który spożywszy go, opuścił dom. Ja zaś, bawiąc się wąsami ojca, zasnąłem na jego piersi.

Nazajutrz obudziły mnie głosy mieszkańców wsi, którzy przyszli okazać ojcu radość z jego powrotu, pytając o zdrowie jego i o niebezpieczeństwa, jakie przeżył w czasie nieobecności. Cały dzień upłynął na uroczystościach i zabawie, które wyprawione zostały na cześć powrotu ojca mego do domu.

Wkrótce potem ojciec mój poprosił i uzyskał zwolnienie z armii z powodu odniesionej rany. A potem, otoczony rodziną i przyjaciółmi, przez lata wspominał nam wojny i nieszczęścia ojczyzny naszej.
Gdy zbliżałem się do trzynastego roku mego życia, ojciec mój pragnął oddać mnie do szkoły wojskowej, aby mnie wychować na żołnierza, lecz matka moja życzyła sobie widzieć mię przy ołtarzu — głoszącego ewangelię. Zaiskrzył się między nimi spór, który ostatecznie postanowiono powierzyć mojej własnej woli. Postawiono mi pytanie: czy zechcę być żołnierzem, czy też sługą Bożym? Oboje rodzice ślubowali poddać się mojej decyzji, a dzień jej ogłoszenia został wyznaczony.

Dzień ten nadszedł, a z nim przybyli moi dziadkowie, aby być świadkami mego wyboru. Wezwano mnie do osobnej izby, gdzie już wszyscy oczekiwali mego przybycia. Po kilku słowach wstępu ze strony mego ojca, wyraził on pragnienie usłyszenia mej odpowiedzi wobec zgromadzonego grona.

"Mój drogi ojcze", rzekłem "nigdy w życiu nie sprzeciwiłem się twym rozkazom. Byłem synem posłusznym i zawsze darzyłem cię czcią i miłością. Matka moja nieraz mi mawiała: „Bóg miłuje dziatki”, a ja pragnę być Jego dzieckiem i wypełniać Jego przykazania. Ty, ojcze, opowiadałeś, że Bóg ocalił cię we wszystkich bitwach — i ja chcę być wdzięcznym za Jego opiekę i modlić się nieustannie o Jego przewodnictwo w życiu. Pamiętam, i nigdy nie zapomnę, dnia modlitwy chłopów w naszym domu o twe szczęśliwe ocalenie. Klęczałem wówczas z twarzą zwróconą ku krucyfiksowi, przy boku matki mojej. Czułem w głębi serca dziecięcego, iż powrócisz — i rzeczywiście powróciłeś. Ojcze mój, gotowym wyrzec się uciech tego świata, aby poświęcić życie służbie Bożej, lecz poddaję się ochotnie twej woli."

"Cieszę się z twej odpowiedzi, synu mój", rzekł ojciec. Następnie, zwracając się do dziadków: "Moim pragnieniem było, aby udał się do szkoły wojskowej, gdyż sprawy naszej Ojczyzny nie są jeszcze ułożone, a lud nasz gnębiony jest przez najeźdźców. O, gdybyż mi dane było dożyć dnia, w którym synowie nasi pomściliby swych ojców! Lecz skoro jego serce skłania się ku Kościołowi i pragnie zostać sługą Ewangelii, sprowadzę nauczyciela, który uczyć go będzie języka łacińskiego. Ale pamiętaj, synu mój, iż Boga można miłować i służyć Mu równie wiernie w walce o Ojczyznę, jak i na ambonie, czy w każdym innym powołaniu."

Matka moja zbliżyła się do mnie, ujęła moją dłoń, pocałowała w czoło i rzekła z drżeniem: "Szczęśliwą jestem, synu mój, słysząc z własnych ust twoich, iż pragniesz służyć Bogu przez całe życie. Niechaj Pan błogosławi ci i strzeże na wszystkich ścieżkach twoich!"

Wkrótce potem sprowadzono niezbędne książki, zatrudniono nauczyciela, a pod czujnym okiem matki mej, pilnie postępowałem w naukach.

Ojciec mój dobrze przeczuwał, iż lud znów chwyci za broń. Wiedział, że jarzmo nałożone przez zaborców zbyt srogie, a nowe prawa zbyt niesprawiedliwe, a w jego sercu tliła się nieugaszona nienawiść ku Moskalowi. Ilekroć przemawiał, mówił o zemście — a niejednokrotnie, pod nieobecność matki, mawiał, że zamkną mnie w jakimś klasztorze lub innym odosobnionym miejscu.

Na wiosnę roku 1824 ojciec mój otrzymał list od mego stryja, który wówczas zamieszkiwał miasto Warszawę. Prosił on, aby posłać mnie do stolicy, bym tam kontynuował nauki w jednej ze szkół lub kolegiów, gdzie, jak twierdził, mógłbym postąpić lepiej niż w domu. Oświadczył również, iż nie posiada własnych dzieci, a koszta mego kształcenia chętnie pokryje z własnej fortuny. Ojciec mój przystał na tę propozycję, lecz matka moja, obawiając się dalekiej rozłąki, była jej przeciwna. Po długich namowach — zarówno ojca, jak i moich — wreszcie wyraziła zgodę. Przysięgłem jej, iż za rok na pewno powrócę do domu.

Dzień wyjazdu został oznaczony. Dziadkowie moi i wielu przyjaciół przybyli, by mnie pożegnać. Matka zaprowadziła mnie do pojazdu, który miał mnie zawieźć do miasta, a za nami postępowało grono znajomych, a nawet mój mały piesek, który chwytał mnie za nogi, jakby chciał mnie zatrzymać. Gdy już zająłem miejsce, spojrzałem ku ziemi i ujrzałem mego Komora, który wpatrywał się we mnie z taką żałością, jakby przeczuwał, że go opuszczam. "Matko moja, pamiętaj o moim małym Komorze, gdy mnie nie będzie!", zawołałem przez łzy. Padło hasło do odjazdu i usłyszałem już tylko szlochy na dziedzińcu. W drodze ojciec wskazał mi miasteczko Pułtusk, gdzie Francuzi rozgromili Rosjan. Zatrzymał się, spojrzał na pole i rzekł: "Pułk mój maszerował tą samą drogą. Wdarliśmy się do miasta, wypędzając Moskali z każdej ulicy." Jechaliśmy dalej wolno, aż ojciec zatrzymał się po raz wtóry, by pokazać mi miejsce, gdzie armia francuska rozdzieliła szeregi rosyjskie i wdarła się z bagnetami w sam środek nieprzyjaciela. Zauważyłem wówczas, że przeszłość głęboko utkwiła w duszy starego żołnierza, a pamięć o dawnych walkach nie przestawała tlić się w jego sercu.

Nazajutrz wkroczyliśmy do miasta Warszawy. Urok jego wspaniałych pałaców i kościołów, rozległych ogrodów z misternymi alejami i fontannami, ozdobnych ogrodzeń i pozłacanych alejek, po których snuły się tłumy przechodniów, ujął moje serce. Wszystko było dla mnie nowe i ujmujące. Rzekłem do mego ojca, że ludzie tego miasta muszą być nader szczęśliwi. Pięknie się stroją i zdają się nie czynić nic innego, jeno przechadzać się tu i tam. Ojciec uśmiechnął się z pobłażaniem nad moją niewiedzą i odparł: „Mają oni rozliczne zajęcia, które pozwalają im zarabiać na chleb bez potrzeby siania i orki.”

Wkrótce zatrzymaliśmy się przed domem okazałym. „Oto domostwo twego stryja”, rzekł ojciec. Wkroczyliśmy do środka i zostaliśmy uprzejmie powitani przez mego dobrego stryja i stryjenkę. Rozpoznali nas rychło i okazali wszelką gościnność. Zaproszono nas do salonu, gdzie w obecności ojca moja stryjenka wyraziła gotowość otoczenia mnie opieką i zapewniła, iż będzie mi matką. Po upływie tygodnia ojciec powrócił do domu, powierzając mnie trosce stryja i stryjenki.

Lecz niebawem znudziłem się blaskiem mego nowego otoczenia. Budowle, które na początku budziły mój zachwyt, straciły swój urok. „Ach!”, myślałem „nie ma to jak dom rodzinny. Nie oddałbym mojej wioski za resztę tego zgiełkliwego świata.” Tęsknota za domem ogarnęła moje serce żalem. Widok matki był mi odjęty, i łzy napływały do oczu, gdy tylko myśl moja zwracała się ku rodzinnej stronie. Jedyną pociechą było mi zapewnienie, iż po dwunastu miesiącach powrócę. Lecz i ten czas dłużył się nieskończenie, a odległość czyniła powrót trudnym.

Po roku ojciec przybył z nadzieją, iż zabierze mnie z sobą, bym ujrzał matkę. Niestety, znalazł mnie w stanie ciężkiej niemocy. Na zalecenie lekarza zmuszony był pozostawić mnie na dalsze dwanaście miesięcy.

Wkrótce po jego wyjeździe odzyskałem zupełne zdrowie, lecz rozpoczął się u mnie spadek w naukach łacińskich i greckich. Myśli moje oderwały się od nauki ku szkole wojskowej, i częstokroć żałowałem, iż nie wybrałem służby wojskowej zamiast posługi duchownej. Odwiedzałem plac wojskowy, gdzie widziałem żołnierzy w pięknych mundurach, poruszających się z mechaniczną precyzją. Książę Konstanty, Rosjanin, dowódca wojska polskiego, budził we mnie odrazę. Było hańbą, iż to obce ramię sprawowało władzę nad naszymi żołnierzami i naszym ludem. Przywiózł z sobą dwanaście tysięcy moskiewskich żołnierzy, by go strzegli, i rozlokował ich w naszym mieście. Jego okrucieństwa wobec obywateli były niesłychane. Krew mi się burzyła, gdy widziałem, jak naszych ziomków ciągnięto w łańcuchach po ulicach, przywiązanych do taczek — dla pohańbienia. Ach! Ileż to razy głos ojca brzmiał mi w uszach: „Pomsta, pomsta za ojczyznę!”

Pewnego wieczora siedziałem z moim stryjem na werandzie, gdy książę Konstanty przejeżdżał z hukiem przez ulicę w rydwanie zaprzężonym w cztery konie. Wyglądał niczym bóg wojny. Powstaliśmy z miejsc i zdjęliśmy kapelusze. Wszyscy przechodnie musieli czynić to samo pod groźbą kary. Gdy znów zasiedliśmy, zwróciłem się do stryja: „Jak długo jeszcze będziemy oddawać hołd temu ciemiężcy?”

„Mój drogi siostrzeńcze”, rzekł stryj „musisz mieć wielką ostrożność w słowach. Wiedz, że jesteśmy otoczeni szpiegami. Zda się, jakby znali nawet nasze myśli. Przezorność w mowie jest koniecznością, bo wielu jęczy w lochach za przestępstwa polityczne.”

Uznałem wówczas, iż pora odkryć memu stryjowi skryte pragnienie: przenieść się z kolegium do szkoły wojskowej. Stryj odparł, iż szkoła kadetów znajduje się o dwieście mil od Warszawy, lecz przyrzekł powiadomić mego ojca, a jeśli ten się zgodzi, wszystko da się załatwić. Po upływie trzech tygodni nadeszła odpowiedź — ojciec wyraził pełną aprobatę dla zmiany mego zamiaru i okazał się z niej bardzo zadowolony.

W miesiącu styczniu roku 1826 opuściłem Warszawę i udałem się do Kalisza, gdzie zostałem przyjęty przez władze wojskowe jako kadet. Czułem się usatysfakcjonowany, aczkolwiek niebawem przekonałem się, iż służba nie jest pozbawiona trudów. Dyscyplina wojskowa była surowa, a obowiązki ciężkie.

Minęły dwa lata. Złożyłem podanie o pozwolenie odwiedzenia mych rodziców. Otrzymałem zgodę. Lecz na nieszczęście, nim wyruszyłem, zabawiając się z czterdziestoma towarzyszami na dziedzińcu, zbliżyliśmy się do wielkiego stosu bali drzewnych przeznaczonych na potrzeby szkoły. Podzieliliśmy się na dwa obozy: jedni jako napastnicy, drudzy jako obrońcy baterii. (Ten rodzaj zabawy praktykowaliśmy często, ciągnąc losy, kto zostanie kapitanem.)
Wylosowałem los z napisem „kapitan” i zostałem mianowany dowódcą obrońców. Wkroczyliśmy do naszej baterii z kijami i długimi prętami. Nasi przeciwnicy rozpoczęli natarcie, formując plutony. Zauważyłem, iż ich zamiarem było otoczyć nas i uderzyć z dwóch stron. Rozkazałem ośmiu kolegom, by wzmocnili lewe skrzydło baterii i nie dopuścili do obejścia jej przez nieprzyjaciela, lecz rychło wrócili rozbrojeni, a nieprzyjaciel przypuścił atak z przodu i z boku, krzycząc i hucząc, aż w końcu opanował naszą pozycję. Wycofaliśmy się ku drugiej baterii, gdzie rzekłem kapitanowi, iż tej nie oddamy już tak łatwo, jak poprzedniej. On zaś, pełen zuchwałości, odparł, że sam jeden potrafi ją odebrać takiemu kapitanowi, jakim jestem. Wyzwałem go na próbę, oznajmiając, iż jestem gotów bronić tej pozycji samotnie. Opuścił swą baterię i zdołał dojść do połowy drogi ku mojej. Wtedy popchnąłem go kijem. Zapowiedział, że mnie obije i że będzie to oznaczało zdobycie jeszcze jednej baterii. Zbliżał się ku mnie, a gdy był już tak blisko, iż mogłem go dosięgnąć kijem, nieszczęśliwym trafem uderzyłem go w oko i wykłułem mu je. Na tym starcie zakończono.

Zgodnie z regulaminem wojskowym, osadzono mnie w więzieniu. Następnego dnia stanąłem przed sądem wojennym, który skazał mnie na sześć tygodni więzienia o chlebie i wodzie. Moja wizyta w domu została odłożona.
Pod koniec roku 1830, z utęsknieniem oczekiwałem pozwolenia, a w wolnych chwilach układałem w myślach, jak przebłagać matkę. Wiedziałem, iż złamałem dane jej słowo, iż ją zasmuciłem. Lecz wiedziałem też, że jest moją
matką – kochającą i czułą, że pragnie mnie zobaczyć i że mi przebaczy.

Pewnego dnia, siedząc z towarzyszami i rozmawiając o domu, zjawił się kurier, a za nim pocztylion z przypiętą do kapelusza biało-czerwoną kokardą. Oznajmił, iż w Warszawie wybuchła rewolucja, a książę Konstanty wraz ze swym wojskiem został wypędzony z miasta. Widząc jego kokardę, uwierzyliśmy. Z okrzykiem „Wolność! Wolność!” wybiegliśmy na ulicę, lecz w pobliżu strażnicy zostaliśmy schwytani i wtrąceni do więzienia. Nie trwało to długo – niedługo potem usłyszeliśmy huk dział i tysiączne głosy: „Niech żyje wolność!” Drzwi więzienia otwarły się, a oficer straży obwieścił nam, że tyran nie ma już władzy więzić dzieci polskich.

Wkrótce przybył kurier z rozkazem Rządu Tymczasowego, że starzy żołnierze mają wrócić do swych pułków, a kadeci zdolni do noszenia broni mają być rozdzieleni pomiędzy różne oddziały lub posłani jako instruktorzy do nowo formowanych jednostek. Pragnąc ujrzeć rodziców przed rozpoczęciem służby, poprosiłem o przydział do Warszawy, skąd miałem dołączyć do mojego pułku.

W styczniu 1831 roku przybyłem do Warszawy i zapytałem mego stryja, czy możliwa będzie podróż do rodziców. Udał się z prośbą o pozwolenie, lecz było już za późno. Dwustutysięczna armia rosyjska pod dowództwem generała Paskiewicza, a także księcia Konstantego i jego brata Michała, przekraczała już granice. Zgodnie z mą wolą przydzielono mnie do 4. Pułku Ułanów, dowodzonego przez generała Dwernickiego. Otrzymaliśmy rozkaz marszu na pole bitwy, opuszczając piękne miasto wśród pożegnań, łez i błogosławieństw dam, które z okien żegnały nas wzrokiem.

Pierwszy raz starliśmy się z wrogiem pod Stoczkiem. Starcie zakończyło się zdobyciem jedenastu armat i odparciem nieprzyjaciela. W drugim boju zdobyliśmy jeszcze cztery działa i ponownie zmusiliśmy ich do odwrotu. W trzeciej bitwie byłem już pełen zapału, i gdy adjutant wydał rozkaz do natarcia w pobliże miasteczka, zawołaliśmy w biegu: „Chcemy więcej armat!” Znajdowałem się wówczas zaledwie o trzydzieści kroków od dwóch dział, gdy wypaliły kartacze. Nieprzyjaciel wziął za wysoki cel – kule świszczały nam ponad głowami jak grad. Zdobyliśmy miasteczko Kurów, a jego mieszkańcy z radością powitali polskie wojsko: „Nasi chłopcy! Nasi żołnierze! Oni dopiero co stąd uciekli! Jak barany! Gońcie, gońcie – jeszcze ich dogonicie!” Około dwustu z nas, ośmieleni w szczególności głosami panien, ruszyło w pościg. Prędkośmy ich dopędzili, lecz chytrze nas wywiedli za miasto, gdzie nieprzyjaciel ze wszech stron zasypał nas ogniem. Mój koń padł trupem, ale szczęściem runął przy rowie, do którego się wtoczyłem i tam przeczekałem niesprzyjający czas. Gdy nasza piechota zbliżyła się, wróg pierzchnął, pozostawiając nam w rękach jeszcze dwie armaty.

Pewnego dnia, gdyśmy odpoczywali po trudach długich marszów, dotarła do nas wieść radosna od głównej armii o wielkiej bitwie pod Grochowem — o świetnym zwycięstwie oręża polskiego nad wojskiem rosyjskim. Rosjanie w odwrocie pozostawili trzydzieści tysięcy poległych, trzydzieści pięć tysięcy wziętych do niewoli, sześćdziesiąt dział oraz znaczne zapasy amunicji. Była to nowina radująca serca każdego prawdziwego Polaka i syna Ojczyzny. Krzykami radości i rzucaniem czapek w powietrze, przy dźwiękach marsza i pieśni narodowej Jeszcze Polska nie zginęła, ruszyliśmy w drogę ku twierdzy zwanej Zamość.

Tamże doznaliśmy wielu utrapień z powodu wiosny mokrej i zimnej. Bez schronienia, po kolana w błocie, często żołnierz budził się spod śniegu, który go nocą zasypał. Cholera zbierała codziennie swe żniwo w naszych szeregach. Po czterotygodniowym postoju, w Niedzielę Wielkanocną ruszyliśmy w stronę Wołynia.

Z powodzeniem ścigaliśmy nieprzyjaciela, zdobywając jego działa. Korpus, z którym przyszło nam się mierzyć, dowodzony był przez księcia Wirtembergii. Pokonaliśmy go w każdym starciu, aż uciec musiał ku granicom Wołynia.

Wiosną tegoż roku, armia nasza, zaledwie sześciotysięczna, mająca tylko sześć dział, przeprawiła się rankiem przez rzekę Bug na ziemie dawnej Polski, pod panowaniem rosyjskim. Ludność Wołynia przyjęła nas z wielką serdecznością, ofiarując pomoc i oznajmiając naszemu generałowi, iż od dawna w niewoli żyją i Bogu by dziękowali za wyzwolenie. Marsz nasz trwał blisko tydzień, aż rozłożyliśmy się z obozem w pobliżu miasteczka Boremel, oczekując nadejścia nieprzyjaciela, który wracał z wyprawy przeciw Turkom i liczył trzydzieści tysięcy ludzi pod wodzą generała Rytygiera.

W poniedziałek rano nasza piechota przeszła przez niewielki strumień i tam natknęła się na Rosjan, którzy zaraz rozpoczęli gwałtowny ogień, trwający blisko godzinę. Polacy, mniej liczni, cofnęli się powoli ku mostowi, skąd salwa naszej artylerii powstrzymała napór rosyjskich kolumn. Straty po obu stronach były niewielkie.

Nazajutrz, wróg zdołał przeprawić się przez strumień i ustawić działa według swego uznania. Około południa dano rozkaz do ognia, spodziewając się, iż ulegniemy przerażeniu i rzucimy się do ucieczki. Huk dział zagęścił powietrze, lecz nie ulękliśmy się — przeciwnie — ogień ten rozjuszył nas, i jak mur staliśmy niewzruszeni. Garść Polaków rozpoczęła ogień kompaniami, na lewym skrzydle wzniosła się chmura dymu i kurzu, a wśród niej dało się słyszeć tysiące okrzyków: „Hurra! Hurra! Szarża! Szarża!” Nasza kawaleria starła się z huzarami rosyjskimi niczym chmura z chmurą. Błysk szabel rosyjskich starł się z naszymi lancami. Rosjanie zaczęli się cofać. Próbowali jeszcze raz uderzyć z piechotą, kawalerią i artylerią, lecz każdy z naszych żołnierzy, zlany potem, trzymając się stanowiska, gotów był się cofnąć dopiero wobec przeważających sił. Lecz Opatrzność nie dopuściła, byśmy zginęli. Ciężka chmura nadciągnęła od strony, z której nadchodziły rosyjskie kolumny, i ulewa, która się z niej wylała, przez pół godziny sparaliżowała działania nieprzyjacielskiej piechoty, podczas gdy nasza piechota nie przerywała ognia, aż wreszcie rosyjskie masy poczęły się cofać.

Nasz generał stanął przed szeregiem z czapką w ręku. „Żołnierze!” zawołał „szczęśliwym się czuję, że w tym dniu mam zaszczyt dowodzić wami! Patrzcie przed siebie — uciekają przed waszymi bagnetami!” Gdy wyrzekł te słowa, kula armatnia upadła pod nogi jego konia. Koń cofnął się z przestrachu, zrzucił jeźdźca na ziemię. Wtem rozległ się krzyk: „Nasz generał zabity! Ojciec nasz nie żyje!”

Lecz on żył. Podniósł głowę z ziemi i zawołał: „Bijcie się, moje dzieci! Bijcie się, żołnierze! Jeszcze żyję!” Czerwoni huzarzy rosyjscy, którzy byli nieopodal i spostrzegli, że żyje, a jego koń uciekł, zakrzyknęli: „Łowij, łowij!” — „Łap go, łap!” Zbliżyli się doń, lecz eskadron, do którego należałem, ruszył w szarży z okrzykiem „Na nich!” Setki Rosjan padły od uderzeń naszych lanc w pierś. Zaczęli się cofać, mieszając się z własną piechotą, podczas gdy my, nie ustając, gromiliśmy ich ostrzami. Piechota nieprzyjacielska opamiętała się w końcu i otworzyła ogień, kule świstały gęsto. Mój koń począł drżeć i padł na kolana. Patrząc, jak mój koń się wali, znalazłem się otoczony przez grenadierów rosyjskich. Lanca została mi wybita z ręki, a jeden z grenadierów wymierzył bagnet prosto w moją pierś, gdy wtem usłyszałem głos: „Pożałuj!” — „Daruj!”…

Wspomnienia Johna, choć barwne, zawierają pewne nieścisłości. Spisał je wiele lat po opisywanych wydarzeniach, więc zapewne niektóre szczegóły zostały przez niego ubarwione.

Warto zwrócić uwagę, że uciekał przez Wołyń – być może właśnie dlatego jako miejsce urodzenia podał Beresteczko (dziś znajdujące się na terenie Ukrainy). A może celowo chciał zmylić ewentualny pościg? Zaskakujące jest też np., że opisuje swoją rodzinę jako zamożną, choć metryki wskazują na chłopskie pochodzenie. Możliwe też, że kobieta, którą nazywa matką, była jego macochą. W jego relacji pojawia się również litewski pejzaż – to zgadza się z geograficznym kontekstem północno-wschodniej Polski.

Tak o swoim przodków napisał jeden z potomków Johna, z którym udało mi się nawiązać kontakt.

That's the title of the memoir as he wrote it. He changed his name from Kwiatkowski to Rosemond when he moved to the United States. He also left the Catholic Church to become an Episcopalian (aka the Anglican Church) He did these things to better blend in with the mostly English, Scots-Irish, and German population of the U.S at the time. This allowed him to prosper in the U.S. when there was a very anti-immigrant attitude in the country.
„To jest tytuł wspomnień, tak jak sam go nadał. Zmienił nazwisko z Kwiatkowski na Rosemond, gdy przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Opuścił też Kościół katolicki, by zostać episkopalianinem (czyli członkiem kościoła anglikańskiego). Dokonał tych zmian, aby lepiej wtopić się w społeczeństwo amerykańskie, które w tamtym czasie składało się głównie z Anglików, Szkotów-Irlandczyków i Niemców. Pozwoliło mu to odnieść sukces w kraju, gdzie panowała wówczas silna niechęć wobec imigrantów [innych nacji i wyznań – przyp. aut.]”.

Jak potoczyły się losy Jana Kwiatkowskiego, którego życie rzuciło aż na kontynent amerykański?

Jak już wspominałam, Jan osiedlił się w Północnej Karolinie. W 1838 roku, w hrabstwie Wake, poślubił Sarah Pleasant. Z tego małżeństwa przyszło na świat trzynaścioro dzieci (a przynajmniej tyle udało mi się odnaleźć), z których część – jak to często bywało w tamtych czasach – zmarła w dzieciństwie. Jan i Sarah przeżyli wojnę secesyjną, mieszkając w stanie opowiadającym się po stronie Konfederacji (Południa). Jeden z jego potomków wspomniał, że posiadał on niewolnicę.

Certyfikat ślubu Johna i Sarah z 1838 r.
Certyfikat ślubu Johna i Sarah z 1838 r.
The Weekly Standard, środa, 14 listopada 1838 r.
The Weekly Standard, środa, 14 listopada 1838 r.
Dzieci Johna i Sarah Rosemondów
Dzieci Johna i Sarah Rosemondów

W artykule opublikowanym przez Johna w czasie wojny czytamy, że w kwietniu 1865 roku jego dom został splądrowany przez przechodzącą armię Unii. Żołnierze zabrali wówczas m.in. jego polski modlitewnik, przysłany przez brata. John wyraził nadzieję, że książka została przez nich porzucona jako bezużyteczna i wyznaczył nagrodę za jej odnalezienie.

The Daily Standard, czwartek, 29 marca 1866 r.
The Daily Standard, czwartek, 29 marca 1866 r.

Na nagrobku Johna (którego zdjęcie zamieściłam wcześniej) widnieje data śmierci: 1906. Jednak nie wydaje się ona wiarygodna – osobiście sądzę, że to rok wystawienia pomnika. Nie udało mi się dotąd odnaleźć dokładnej daty jego zgonu. Na podstawie innych źródeł przypuszczam, że zmarł w latach 80. lub 90. XIX wieku. Jego żona, Sarah Rosemond, zmarła w 1899 roku jako wdowa.

Orange County Observer, czwartek, 7 grudnia 1899 r.
Orange County Observer, czwartek, 7 grudnia 1899 r.
Nagrobek Sarah Rosemond. Findagrave.com
Nagrobek Sarah Rosemond. Findagrave.com

Tak oto przedstawia się niezwykła historia życia Johna Rosemonda – czyli Jana Kwiatkowskiego, który urodził się w 1810 roku w Kroszewie, w parafii Rajgród, a żył w dalekiej Karolinie Północnej.

Był on spokrewniony z moją rodziną poprzez swoją matkę – Ewę z Borkowskich Kwiatkowską. Odkryłam to dzięki genealogicznym testom genetycznym. Genealogia nigdy nie jest nudna. To przygoda. Ta historia jest tylko jedną z wielu zagadek, które udało się rozwiązać badając dzieje przodków...

  1. Dla zobrazowania: z każdym z rodziców dzielimy od 2376 do 3720 cM. W przypadku kuzynów ta wartość mieści się w przedziale od 396 do 1397 cM, ze średnią około 866 cM. Pewne są jedynie wartości dla relacji rodzic–dziecko. Wszystkie inne, niższe dopasowania pozostawiają otwarte różne możliwości pokrewieństwa.Wynika to z faktu, że DNA dziedziczymy w sposób nierównomierny. Otrzymujemy po 50% materiału genetycznego od każdego z rodziców, ale w obrębie tych 50% może znaleźć się więcej DNA po jednych ich przodkach, a mniej po innych. To znaczy, że nie dziedziczymy dokładnie po 25% od każdego z dziadków, a tym bardziej nie w równych proporcjach po dalszych przodkach.Mamy DNA po prapradziadkach, ale może się zdarzyć, że z którymś z 3× pradziadków nie dzielimy już żadnego odcinka DNA – choć formalnie jesteśmy spokrewnieni.Z tego powodu narzędzie „DNA Painter” (link) pokazuje dla każdego stopnia pokrewieństwa nie tylko uśrednioną, ale też minimalną i maksymalną możliwą liczbę centymorganów (cM).Warto też pamiętać, że wyniki zależą od firmy, w której wykonano test – różne firmy stosują odmienne algorytmy i inaczej zliczają wspólne segmenty DNA. Na Ancestry zdarza mi się odnajdywać wspólnych przodków nawet dla osób, które dzielą jedynie 30-40 cM. Przy niższych wartościach bywa trudniej, ale i tam udało mi się odnaleźć pokrewieństwo.Dlatego 73 cM, jakie moja babcia dzieli z potomkinią Johna, to w mojej ocenie wartość znaczna – i daje realną szansę na odnalezienie wspólnego przodka.

Chronologicznie ułożony wybór wycinków prasowych dotyczących Jana Kwiatkowskiego alias Johna Rosemonda

wraz ze stylizowanym na język epoki tłumaczeniem

The Weekly Standard, środa, 25 Marca 1846 r.
The Weekly Standard, środa, 25 Marca 1846 r.

 

The Weekly Standard, środa, 22 kwietnia 1846 r.
The Weekly Standard, środa, 22 kwietnia 1846 r.

 

The Weekly Standard, środa, 1 sierpnia 1849 r.
The Weekly Standard, środa, 1 sierpnia 1849 r.

The Weekly Standard, środa, 4 września 1850 r.
The Weekly Standard, środa, 4 września 1850 r.

 

The Tri Weekly Commercial, wtorek, 8 października 1850 r.
The Tri Weekly Commercial, wtorek, 8 października 1850 r.

 

The North Carolinian, sobota, 26 października 1850 r.
The North Carolinian, sobota, 26 października 1850 r.

 

Semi Weekly Standard, sobota, 15 września 1855 r.
Semi Weekly Standard, sobota, 15 września 1855 r.
Semi Weekly Standard, sobota, 20 czerwca 1857 r.
Semi Weekly Standard, sobota, 20 czerwca 1857 r.

 

Semi Weekly Standard, środa, 18 listopada 1857 r.
Semi Weekly Standard, środa, 18 listopada 1857 r.
The Daily Standard, wtorek, 25 września 1866 r.
The Daily Standard, wtorek, 25 września 1866 r.

 

The Daily Standard, wtorek, 13 lipca 1869 r.
The Daily Standard, wtorek, 13 lipca 1869 r.
The Durham Recorder, środa, 29 lipca 1885 r.
The Durham Recorder, środa, 29 lipca 1885 r.

Testament Johna Rosemonda

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Przodkowie Henryka Sienkiewicza w Woźnejwsi

Józef Paweł Ksawery Sienkiewicz

Józef Sienkiewicz, dziadek pisarza Henryka Sienkiewicza, przez 10 lat mieszkał w Woźnejwsi

Woźnawieś, a szczególnie jej część położona po prawej stronie rzeki Jegrzni, będąca niegdyś osadą leśną, już w XVIII wieku – a być może znacznie wcześniej, od czasu ponownego zasiedlenia po potopie szwedzkim – była miejscem zamieszkania wielu interesujących osób. Większość z nich związana była zawodowo z lasami i gospodarką leśną. Chciałbym przedstawić ich losy. Jako genealog skupię się przede wszystkim na dokumentach, głównie parafialnych, które stanowią podstawę moich badań. Planuję także opracować kilka artykułów poświęconych osobom spokrewnionym z mieszkańcami Woźnejwsi, zwłaszcza potomkom, którzy odnieśli sukcesy na emigracji – jak choćby Leon Cieciuch, śpiewak operowy, przyjaciel Ignacego Paderewskiego i twórca pierwszych audycji radiowych w języku polskim (niestety nadawanych w USA, a nie w Polsce). Jego najstarszy brat przyszedł jeszcze na świat w Polsce, właśnie w Woźnejwsi.

Na początek zajmę się opracowaniem pobytu w Woźnejwsi Józefa Sienkiewicza – dziadka pisarza i noblisty Henryka Sienkiewicza.

Józef Sienkiewicz (syn Michała i Marianny z Ługowskich, ur. w 1773 roku w grodzieńskim, stanu szlacheckiego, zm. w 1852 roku) Już jako osiemnastolatek, 1 sierpnia 1791 roku, wstąpił do wojska polskiego jako artylerzysta i wziął udział w kampanii dowodzonej przez Tadeusza Kościuszkę. Po upadku insurekcji trafił do rosyjskiej niewoli, z której został zwolniony 11 listopada 1794 roku i powrócił do domu rodzinnego. Po śmierci ojca przejął zarząd nad Goździkowem i Smogorzowem, które jednak w 1797 roku oddał, by dołączyć do tworzących się we Włoszech Legionów Polskich pod dowództwem generała Dąbrowskiego.

Po bitwie pod Marengo 14 czerwca 1797 roku, kiedy to legiony zostały rozwiązane, Józef Sienkiewicz wrócił do kraju. 28 kwietnia 1803 roku ożenił się z Anną Oborską, siostrą Leona Oborskiego, właściciela dóbr Grotki. Małżeństwo zamieszkało początkowo w Grotkach. Wkrótce urodziły się ich dzieci: Apolonia (1804), Adolf Erazm Wincenty (1805) oraz Wincenty (1807).

Syn Adolf żeni się w 1827 r. z Antonina Kosicką w miejscowości Bukówno w pobliżu Grotek.
Akt ślubu Adolfa Sienkiewicza z Antoniną Kosicką z 1827 r.

W tym okresie rodzina mieszkała w Udrzynie w powiecie ostrołęckim. Sienkiewicz, po opuszczeniu Woźnejwsi, często zmieniał miejsce zamieszkania, co da się prześledzić na podstawie zapisów w aktach parafialnych.

W 1806 roku, na wieść o organizowaniu się Legionów Polskich pod dowództwem gen. Zajączka, Józef został 2 lutego 1807 roku przywrócony do służby wojskowej w stopniu porucznika. Brał udział w potyczce pod Tczewem (23 lutego 1807 roku) oraz w oblężeniu Gdańska, gdzie został ranny 6 maja. Z tego powodu otrzymał zwolnienie ze służby wojskowej. Awansował na stopień kapitana Legionów Polskich – taki tytuł widnieje w późniejszych aktach parafialnych.

12 października 1807 roku został mianowany leśniczym Leśnictwa Rajgród i osiadł w pobliskiej osadzie leśnej – Woźnawejsi. W tamtym czasie, przed reformą administracyjną, siedziba Nadleśnictwa Rajgród znajdowała się właśnie w tej miejscowości, a nie – jak później – w Rudzie. Czasy były burzliwe: wojny napoleońskie, pokój w Tylży, powstanie Księstwa Warszawskiego. Często byli wojskowi kierowani byli wtedy do pracy w leśnictwie – podobnie stało się z Józefem Sienkiewiczem.

W parafii rajgrodzkiej nie odnalazłem zapisów dotyczących trójki najstarszych dzieci Sienkiewiczów, natomiast w Woźnejwsi urodziły się kolejne: Apolonia Anna (1809), Jan Piotr (1810, późniejszy mąż Joanny Karczewskiej – ślub w 1830 roku - i Ludwiki Bleszyńskiej – ślub w parafii Długosiodło w 1852 r.) oraz Łucja Teofila Antonilla, ochrzczona 13 grudnia 1811 roku w Bargłowie, zmarła 27 lutego 1812 roku.

Akt chrztu z 1809 r. Apolonii Anny Sienkiewicz
Akt chrztu z 1809 r. Apolonii Anny Sienkiewicz
Akt chrztu z 1810 r. Jana Piotra Sienkiewicza
Akt chrztu z 1810 r. Jana Piotra Sienkiewicza
Akt urodzenia Jana Piotra Sienkiewicza z 1810 r. z gminy rajgrodzkiej. W 1900 r. na marginesie naniesiono uzyskaną sądownie poprawkę w imieniu i nazwisku
Akt urodzenia Jana Piotra Sienkiewicza z 1810 r. z gminy rajgrodzkiej. W 1900 r. na marginesie naniesiono uzyskaną sądownie poprawkę w imieniu i nazwisku
Akt chrztu w par. Bargłów z grudnia 1811 r. Łucji Teofili Antonilli Sienkiewicz
Akt chrztu w par. Bargłów z grudnia 1811 r. Łucji Teofili Antonilli Sienkiewicz
Akt zgonu z lutego 1812 r. Łucji Teofili Antonilli Sienkiewicz
Akt zgonu z lutego 1812 r. Łucji Teofili Antonilli Sienkiewicz

22 maja 1812 roku zmarła żona Józefa – Anna z Oborskich, mając 27 lat. W akcie zgonu jako przyczynę śmierci podano: „na kołtun” (sic!).

Akt zgonu z maja 1812 r. Anny Sienkiewicz z d. Oborskiej, żony Józefa
Akt zgonu z maja 1812 r. Anny Sienkiewicz z d. Oborskiej, żony Józefa

Niespełna trzy miesiące później, 12 sierpnia 1812 roku, Józef Sienkiewicz ożenił się ponownie – z 25-letnią Teklą Ładą z domu Niewodowską, rozwiedzioną z Ignacym Ładą (pochodzącym z okolic Goniądza), żołnierzem wojsk Księstwa Warszawskiego, podówczas najprawdopodobniej uczestnikiem rosyjskiej kampanii Bonapartego. Wyrok rozwodowy zapadł 16 stycznia 1812 roku przed Trybunałem Łomżyńskim i został potwierdzony 4 lipca tegoż roku w księgach cywilnych – obowiązujący już wtedy zbiór praw cywilnych zwany Kodeksem Napoleona dopuszczał rozwody.

Tekla z pierwszego małżeństwa miała czwórkę dzieci: Aleksandra Napoleona, Napoleona Aleksandra, Leona (sic!) oraz córkę Izabellę. Dzieci były chrzczone w parafii goniądzkiej. Dorosłości dożyła jedynie córka, która wyszła za mąż za Stanisława Zawistowskiego w parafii Poręba-Kocęby.

Akt rozwodu w USC Łomża z lipca 1812 r. Tekli z Niewodowskich i Ignacego Łady
Akt rozwodu w USC Łomża z lipca 1812 r. Tekli z Niewodowskich i Ignacego Łady

Z drugiego małżeństwa – Józefa i Tekli – 30 czerwca 1813 roku w Woźnejwsi urodził się syn: Józef Paweł Ksawery Sienkiewicz, późniejszy ojciec Henryka Sienkiewicza, pisarza i noblisty.

Akt chrztu z czerwca 1813 r. w par. Rajgród Józefa Pawła Ksawerego Sienkiewicza
Akt chrztu z czerwca 1813 r. w par. Rajgród Józefa Pawła Ksawerego Sienkiewicza

Józef Paweł Ksawery jako siedemnastolatek wziął udział w powstaniu listopadowym (1830-1831), a następnie osiadł w Laskowej Woli. 9 czerwca 1843 roku w parafii Okrzeja poślubił Stefanię Cieciszowską (ur. 1820), córkę Adama i Felicjany z Rostworowskich, właścicieli dóbr Okrzeja i Wola Okrzejska na Podlasiu. Okrzeja – niegdyś miasteczko – położona jest nad rzeką Okrzejką, w dawnej ziemi stężyckiej. Przylega do niej wieś Wola Okrzejska – miejsce narodzin Henryka Sienkiewicza.

Józef Paweł Ksawery Sienkiewicz zmarł w 1896 roku.

Akt ślubu w par. Okrzeja z 1843 r. Józefa Pawła Ksawerego Sienkiewicza i Stefanii Cieciszowskiej
Akt ślubu w par. Okrzeja z 1843 r. Józefa Pawła Ksawerego Sienkiewicza i Stefanii Cieciszowskiej
Alegata do aktu małżeństwa rodziców Henryk Sienkiewicza.Miejsce i data sporządzenia: Bukówno 3 maja 1843 r. na bazie dokumentu z 1829 r. wystawionego w par. Rajgród przez księdza Józefa Kochańskiego, wikariusza kościoła rajgrodzkiego. Dotyczy aktu urodzenia Józefa Pawła Ksawerego Sienkiewicza
Alegata do aktu małżeństwa rodziców Henryka Sienkiewicza. Miejsce i data sporządzenia: Bukówno 3 maja 1843 r. na bazie dokumentu z 1829 r. wystawionego w par. Rajgród przez księdza Józefa Kochańskiego, wikariusza kościoła rajgrodzkiego. Dotyczy aktu urodzenia Józefa Pawła Ksawerego Sienkiewicza
Józef Paweł Ksawery Sienkiewicz i Stefania Sienkiewicz z d. Cieciszowska. Źródło – Narodowe Archiwum Cyfrowe
Józef Paweł Ksawery Sienkiewicz i Stefania Sienkiewicz z d. Cieciszowska. Źródło – Narodowe Archiwum Cyfrowe

Z drugiego małżeństwa z Teklą Sienkiewicz miał jeszcze cztery córki. Dwie z nich – Teresa Leokadia (ur. 1814) oraz Rozalia Tekla Józefa (ur. 1816) – przyszły na świat w Woźnejwsi, lecz obie zmarły w niemowlęctwie: Teresa w roku 1815, Rozalia – w 1816.

Pozostałe dwie córki urodziły się już po objęciu przez Józefa Sienkiewicza nowych stanowisk nadleśnego – najpierw Leśnictwa Łomża, a następnie Leśnictwa Brańszczyk. W Łomży urodziła się Elżbieta Cecylia (ochrzczona w 1818 roku), która w 1834 roku wyszła za mąż za Józefa Muszalskiego w parafii Bukówno – już po tym, jak rodzina Sienkiewiczów przeniosła się do Grotków. Ostatnia z córek, Julianna Józefa, urodziła się w Udrzynie (ochrzczona w 1819 roku w parafii Poręba-Kocęby).

Akt chrztu z 1814 r. w par. Rajgród Teresy Leokadii Sienkiewicz
Akt chrztu z 1814 r. w par. Rajgród Teresy Leokadii Sienkiewicz
Akt zgonu z 1815 r. Teresy Leokadii Sienkiewicz
Akt zgonu z 1815 r. Teresy Leokadii Sienkiewicz
Akt chrztu z 1816 r. w par. Rajgród Rozalii Tekli Józefy Sienkiewicz
Akt chrztu z 1816 r. w par. Rajgród Rozalii Tekli Józefy Sienkiewicz
Akt zgonu z 1816 r. Rozalii Tekli Józefy Sienkiewicz
Akt zgonu z 1816 r. Rozalii Tekli Józefy Sienkiewicz
Akt chrztu z 1818 r. w par. Łomża Elżbiety Cecylii Sienkiewicz
Akt chrztu z 1818 r. w par. Łomża Elżbiety Cecylii Sienkiewicz
Akt chrztu z 1819 r. w par. Poręby Kocęby Julianny Józefy Sienkiewicz
Akt chrztu z 1819 r. w par. Poręba-Kocęby Julianny Józefy Sienkiewicz

Około lat 1827–1828 Józef Sienkiewicz, myśląc już o emeryturze, przystąpił do porządkowania spraw majątkowych po swojej pierwszej żonie, Annie z Oborskich, w Grotkach. Tam też osiadł po zakończeniu służby w lasach narodowych. Zaczął kompletować dokumenty rodzinne – odszukał akta, uzupełnił zaginione, a niektóre odtworzył z braku oryginałów. Przykładem może być ponowiony w 1827 roku w parafii Poręba-Kocęby akt chrztu córki Elżbiety Cecylii. Z kolei w 1828 roku w parafii Rajgród zrekonstruował akt zgonu córki Anny, która zmarła jeszcze w 1814 roku w Woźnejwsi. Do końca nie wiadomo, której z córek dotyczył – tej urodzonej w 1804, czy w 1809 roku.

Ponowny zapis aktu chrztu z 1827 r. w par Poręby Kocęby Elżbiety Cecylii Sienkiewicz ur. w 1818 r. w Łomży
Ponowny zapis aktu chrztu z 1827 r. w par PorębaKocęby Elżbiety Cecylii Sienkiewicz ur. w 1818 r. w Łomży

Pozwolę sobie na osobistą dygresję: wspomniany akt zgonu jest dla mnie interesujący z genealogicznego punktu widzenia. Jednym ze świadków był bowiem Józef Kapla, strażnik lasów rządowych, zamieszkały w gajówce w Lisich Jamach – mój krewny. Sama gajówka w Lisich Jamach to również miejsce godne uwagi. Obecnie określane jest jako „Kaplowy Dołek” i to właśnie tam, przed poborem do wojska rosyjskiego, ukrywał się Wincenty Noruk – założyciel woźnawiejskiej linii rodu Noruków, pochodzący z Jasionowa. Korzystał z pomocy rodziny, m.in. Kaplów, którzy byli spowinowaceni z Norukami poprzez ród Mitrosów.

Drugim świadkiem wspomnianego aktu był Aleksander Grajewski – postać również zasługująca na uwagę. Jego potomkowie mieszkali w Woźnejwsi jeszcze do niedawna. Był leśnikiem, pełniącym służbę zarówno przed Józefem Sienkiewiczem, jak i po nim. W spisie parafian z 1838 roku figuruje jako mieszkaniec tej samej leśniczówki. W akcie zgonu ksiądz określił go jako „Imć Pan Aleksander Grajewski – nadsołtys” (nadsołtys - odpowiednik wójta gminy – mający pod sobą kilka sołectw).

Ponowny zapis aktu zgonu z 1828 r. Anny Sienkiewicz (zmarła w roku 1814)
Ponowny zapis aktu zgonu z 1828 r. Anny Sienkiewicz (zmarła w roku 1814)

Ciekawostką jest również to, że Józef Sienkiewicz figuruje w spisie z 1820 roku członków łomżyńskiej loży wolnomularskiej „Wschodzące Słońce”. Informacja ta pochodzi z książki Stanisława Załęskiego "O masonii w Polsce od roku 1742 do 1822 na źródłach wyłącznie masońskich" (wyd. II, Kraków 1908, tom II, s. 187). Na przełomie XVIII i XIX wieku przynależność do tajnych stowarzyszeń była modna – lista członków tej loży stanowi interesujące źródło do badań genealogicznych, obejmując wiele nazwisk notabli z Łomży i okolic.

Fragment książki Stanisława Załęskiego „O masonii w Polsce od roku 1742 do 1822 na źródłach wyłącznie masońskich”
Fragment książki Stanisława Załęskiego „O masonii w Polsce od roku 1742 do 1822 na źródłach wyłącznie masońskich”

Leśniczówka, w której mieszkał Józef Sienkiewicz, znajdowała się na końcu osady leśnej, w kierunku Kuligów, nad rzeką Jegrznią. Miejsce to, do dziś znane wśród mieszkańców jako „Posada” (czyli dawna „posada” urzędowa), nosi ślady po dawnych budynkach, określane jako „pieczysko” – pozostałości po spaleniu zabudowań.

„Pieczysko” na Posadzie w Woźnejwsi. Miejsce gdzie była leśniczówka, w której mieszkał nadleśny Józef Sienkiewicz
„Pieczysko” na Posadzie w Woźnejwsi. Miejsce gdzie była leśniczówka, w której mieszkał nadleśny Józef Sienkiewicz

24 marca 1830 roku, mając 57 lat i będąc w podeszłym wieku oraz złym stanie zdrowia, Józef Sienkiewicz przeszedł na emeryturę i osiedlił się w Grotkach. Umarł 23 sierpnia 1852 roku, dożywszy 80 lat. Jego druga żona, Tekla z Niewodowskich, zmarła trzy lata później, w 1855 roku.

Akt zgonu z 1852 r. Józefa Sienkiewicza (Grotki par. Bukówno). W akcie zgonu podano, że: „z emerytury żyjący zostawił wdowę i pięcioro dorosłych dzieci”
Akt zgonu z 1852 r. Józefa Sienkiewicza (Grotki par. Bukówno). W akcie zgonu podano, że: „z emerytury żyjący zostawił wdowę i pięcioro dorosłych dzieci”
Akt zgonu z 1855 r. Tekli Sienkiewicz z domu Niewodowskej (par. Św. Krzyża w Warszawie). Babcia pisarza Henryka Sienkiewicza pochodziła z Niewodowa (okolice Drozdowa) w Ziemi Wiskiej na Mazowszu
Akt zgonu z 1855 r. Tekli Sienkiewicz z domu Niewodowskej (par. Św. Krzyża w Warszawie). Babcia pisarza Henryka Sienkiewicza pochodziła z Niewodowa (okolice Drozdowa) w Ziemi Wiskiej na Mazowszu
Portret Józefa Sienkiewicza (Muzeum Narodowe w Kielcach) https://mnki.pl/pl/obiekt_tygodnia/2018/pokaz/256,portret_jozefa_sienkiewicza,4
Portret Józefa Sienkiewicza (Muzeum Narodowe w Kielcach) https://mnki.pl/pl/obiekt_tygodnia/2018/pokaz/256,portret_jozefa_sienkiewicza,4

Opis portretu na stronie Muzeum Narodowego w Kielcach opracował Łukasz Wojtczak:
„Portret przedstawia mężczyznę ujętego en face, prawie do pasa, z głową zwróconą lekko w prawo, ubranego w mundur podpułkownika artylerii Wojsk Polskich z czasów Wielkiego Księcia Konstantego – ciemnozielony, z czerwonymi lamówkami i dwoma rzędami złotych guzików z orzełkiem. Na ramionach munduru widoczne są złote epolety, zaś lewą pierś zdobi order Virtuti Militari. Mężczyzna ma siwe włosy i wąsy, na jego głowie wyraźnie zaznaczona jest łysina. Lekko uśmiechniętą twarz pokrywają zmarszczki.
Tło obrazu – neutralne, brązowe. Portret wisiał w warszawskim mieszkaniu pisarza i w 1900 roku – jak donosił Tygodnik Illustrowany – był on „doskonale zachowany”. W roku 1902 znalazł się w Oblęgorku, gdzie na jednym ze zdjęć uwiecznił go znany warszawski fotograf Czesław Kulewski. Według Zuzanny Sienkiewiczowej, synowej pisarza i pierwszego kustosza oblęgoreckiego muzeum, portret pochodzi z połowy XIX wieku. Niestety, nazwisko autora nie jest znane.”

Moja uwaga odnośnie do portretu: portret Józefa Sienkiewicza zawiera wiele nieścisłości, à propos munduru i stopnia wojskowego: Sienkiewicz w powyższych aktach zapisany jest jako kapitan (tylko w akcie zgonu żony jako major wojsk polskich, a jako pułkownik występuje tylko w akcie ślubu z 1843 roku syna Józefa Pawła Ksawerego oraz w alegacie do tego aktu), a mundur na portrecie jest z czasów późniejszych tj. Królestwa Polskiego (nie służył już wtedy w wojsku).

* * *

Z widniejących w powyższych aktach parafialnych osób do dzisiaj mieszkają w Woźnejwsi i okolicy potomkowie Aleksandra Grajewskiego (Sienkiewicz był też ojcem chrzestnym jego syna Kazimierza Aleksandra urodzonego w 1811 roku), Józefa Kapli i wójta Szymona Mońko.

Bibliografia:

- https://web.archive.org/web/
- http://dossier.lac.lublin.pl/sienkiewicz-henryk/
- Stanisław Załęski „O masonii w Polsce od roku 1742 do 1822 na źródłach wyłącznie masońskich”
- Narodowe Archiwum Cyfrowe
- Muzeum Narodowe w Kielcach https://mnki.pl/pl/obiekt_tygodnia/2018/pokaz/256,portret_jozefa_sienkiewicza,4
- https://geneteka.genealodzy.pl/index.php
- https://jzi.org.pl/wyszukiwarka/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Dom Orłowskich

Stajnia przy domu Orłowskich, lata 20. (zdjęcie kolorowane)

Historia domu Orłowskich w Woźnejwsi

Dom Orłowskich w Woźnejwsi ma bogatą historię, ściśle związaną z dziejami leśnictwa oraz gospodarki regionu. Jego przeszłość jest dobrze udokumentowana dzięki archiwalnym spisom, mapom oraz wspomnieniom lokalnych mieszkańców.

Pierwotnie budynek pełnił funkcję leśniczówki i stanowił jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów w Woźnejwsi. W 1893 roku został zakupiony przez Edwarda Orłowskiego, mojego dziadka, a przyległe tereny zostały przekształcone w gospodarstwo rolno-hodowlane. Orłowski wrócił do Polski z USA, ale jego najbliższa rodzina pozostała w Stanach Zjednoczonych, osiedlając się w Bayonne w stanie New Jersey.

Możliwe, że decyzja Edwarda o pozostaniu w Polsce była podyktowana jego ślubem z Katarzyną Wilgat oraz tym że jego siostra (jedyna która nie wyjechała) Paulina Orłowska po mężu Noruk juz wcześniej wyszła za mąż do Woźnejwsi za Wiktora Noruka, co mogło wpłynąć na wybór miejsca osiedlenia. Katarzyna zmarła po czterech latach małżeństwa, a wkrótce potem Edward poślubił Emilię Zawistowską, z którą miał jedenaścioro dzieci. Poświęcił się hodowli koni, w tym przeznaczonych dla wojska. Dzięki majątkowi pozostawionemu przez krewnych, którzy wyemigrowali do USA, oraz wianu wniesionemu przez jego żony, zgromadził znaczny areał ziemi, co pozwoliło mu prowadzić dochodowe gospodarstwo. Możliwe, że jego sytuacja materialna w Polsce była korzystniejsza niż perspektywy, jakie miałby jako emigrant w Stanach Zjednoczonych.

Dawna leśniczówka była strategicznie usytuowana przy głównej drodze wjazdowej do Woźnejwsi od strony Tamy. W XIX wieku stanowiła ona najważniejszą trasę prowadzącą do wsi, podczas gdy współcześnie główna droga biegnie wzdłuż jeziora Dreństwo i rzeki Jegrzni. Według spisu parafian parafii Rajgród z 1838 roku budynek znajdował się pod numerem 8.

Mapa z rozkładem zabudowań i naniesionymi nazwiskami mieszkańców wg spisu parafian z 1838 r
Mapa z rozkładem zabudowań i naniesionymi nazwiskami mieszkańców wg spisu parafian z 1838 r

Co istotne, dom Orłowskich był jedynym murowanym budynkiem w Woźnejwsi aż do 1938 roku, kiedy to rodzina Nowickich wzniosła nowy dom. Zachowane zdjęcia z okolic 1900 roku sugerują, że budynek już wówczas wyglądał na dość stary i zniszczony, co wskazuje, że jego budowa mogła mieć miejsce jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku.

Leśniczówka w Woźnejwsi i jej mieszkańcy

Leśniczówka w Woźnejwsi, pierwotnie służyła jako siedziba administracyjna i mieszkalna dla lokalnych leśników oraz urzędników Leśnictwa Rajgród. W momencie przejęcia przez Orłowskich miała już kilkudziesięcioletnią historię i była domem dla kolejnych podleśnych oraz ich rodzin. Jej znaczenie jako ośrodka zarządzania terenami leśnymi jest widoczne już w spisie parafian z 1838 roku, w którym budynek figuruje pod numerem 8 i należał wówczas do szlachetnie urodzonego Kazimierza Jabłońskiego z Ciszewa, podleśnego Podleśnictwa Woźnawieś, należącego do Leśnictwa Rajgród.

Fotokopia spisu parafian kościoła rajgrodzkiego z 1838 roku
Fotokopia spisu parafian kościoła rajgrodzkiego z 1838 roku

Dom ten był miejscem zamieszkania kolejnych urzędników leśnych, co potwierdza spis pracowników lasów Królestwa Polskiego z 1839 roku. W tym okresie w Leśnictwie Rajgród pracował m.in. wspomniany Kazimierz Jabłoński, który po zakończeniu służby powrócił do swojej rodzinnej miejscowości. Potwierdzają to zapisy metrykalne, według których w maju 1841 roku w Ciszewie urodziło mu się dziecko. W Leśnictwie Rajgród urzędowali również Ignacy Kordaszewski, nadleśny w latach 1835–1839, oraz Józef Brzozowski, który wcześniej pełnił funkcję podleśnego i był uczestnikiem powstania listopadowego.

Wyciąg ze spisu pracowników lasów Królestwa Polskiego z 1839 roku
Wyciąg ze spisu pracowników lasów Królestwa Polskiego z 1839 roku

Dokumenty sugerują, że budowniczym leśniczówki mógł być Jan Stefan Ballogh, nadleśny w latach 1818–1824, który wcześniej uczestniczył w szarży pod Somosierrą w 1808 roku. Jako były oficer wojsk napoleońskich miał możliwość zgromadzenia środków oraz wpływów pozwalających na wzniesienie nowoczesnej siedziby podleśnictwa. Innym możliwym organizatorem budowy mógł być nadmieniony Józef Brzozowski, który po upadku powstania listopadowego stracił swoją posadę, a budynek został przekazany jego następcy, Kazimierzowi Jabłońskiemu.

Leśniczówka przez dekady stanowiła centrum zarządzania lokalnym leśnictwem, a jej mieszkańcy – urzędnicy leśni – odgrywali kluczową rolę w organizacji gospodarki leśnej regionu. Poza funkcją administracyjną budynek pełnił również rolę schronienia. O tym więcej w dalszej części artykułu.

Przejęcie leśniczówki przez Edwarda Orłowskiego w 1893 roku oznaczało koniec jej funkcji administracyjnej i przekształcenie w dom rodzinny. Historia tego budynku jest ściśle związana z losami rodziny Orłowskich oraz z dziejami Leśnictwa Rajgród, co czyni go ważnym świadkiem przeszłości tego regionu.

Historia administracyjna Leśnictwa Rajgród

Leśnictwo Rajgród, w ramach którego funkcjonowała leśniczówka w Woźnejwsi, odegrało kluczową rolę w zarządzaniu lasami w północno-wschodniej części Królestwa Polskiego. Leśnicy i podleśni, zamieszkujący budynek, przez dekady odpowiadali za gospodarowanie okolicznymi terenami leśnymi. Kolejne reformy administracyjne w XIX wieku miały istotny wpływ na funkcjonowanie leśnictwa oraz życie jego mieszkańców.

W wyniku reform leśnych Leśnictwo Rajgród zostało włączone w szersze struktury zarządzania lasami rządowymi, co skutkowało m.in. przeniesieniem nadleśnictwa z Woźnejwsi do Rudy. Mimo tych zmian podleśnictwo Woźnawieś pozostało na miejscu, nadal odgrywając istotną rolę w administrowaniu pobliskimi terenami leśnymi.

Od początku XIX wieku nadzór nad leśnictwem sprawowali kolejni nadleśni, których decyzje wpływały na funkcjonowanie podleśnictwa w Woźnejwsi oraz na samą leśniczówkę. W latach 1807–1817 funkcję nadleśnego Leśnictwa Rajgród pełnił Józef Sienkiewicz, dziadek Henryka Sienkiewicza. Był on byłym oficerem wojska polskiego, uczestnikiem insurekcji kościuszkowskiej i kampanii napoleońskich. Zamieszkiwał w Woźnejwsi, gdzie urodził się jego syn Józef Paweł Ksawery Sienkiewicz, ojciec przyszłego noblisty. Po reformie leśnictwa w 1817 roku Sienkiewicz został przeniesiony do Śniadowa.

W latach 1818–1824 stanowisko nadleśnego objął Jan Stefan Ballogh, były oficer wojsk napoleońskich i uczestnik szarży pod Somosierrą. Po reformie leśnictwa w 1818 roku przejął zarząd nad Leśnictwem Rajgród, a przypuszczalnie nadzorował budowę leśniczówki w Woźnejwsi, która miała służyć podleśnym zarządzającym okolicznymi lasami. W 1824 roku został przeniesiony do nowo utworzonego Leśnictwa Augustów.
W okresie 1824–1834 nadleśnym był Adam Formuz, który zamieszkał w leśniczówce w Rudzie, a jego funkcję w Woźnejwsi przejął podleśny Józef Brzozowski. Formuz zmarł w 1844 roku w wieku ponad 80 lat, co wskazuje, że już w trakcie sprawowania urzędu był starszym człowiekiem.

Kolejnym nadleśnym, w latach 1835–1839, był Ignacy Kordaszewski. W czasie jego urzędowania podleśnym Woźnejwsi został Krzysztof Jabłoński. Kordaszewski nie figuruje jednak w spisie parafialnym z 1838 roku, co może sugerować, że sprawował urząd nadleśnego, lecz nie mieszkał na stałe w Woźnejwsi.

W kolejnych latach funkcję nadleśnego sprawowali Jan Szopski (1840–1847), a następnie Jan Letki (1849–1855) oraz Antoni Letterman (1856–1863). W tym czasie administracja lasów rządowych znalazła się pod ścisłą kontrolą władz rosyjskich, co znacząco ograniczyło samodzielność nadleśnych.

Podleśnictwo Woźnawieś zarządzało częścią Puszczy Rajgrodzkiej, będąc jednostką podrzędną w stosunku do Nadleśnictwa Rajgród z siedzibą w Rudzie. W jego skład wchodziło osiem obrębów leśnych, takich jak Pikły, Orzechówka, Skuzyn, Czerwone Bagno i Grzędy. Leśniczówka pełniła nie tylko funkcję mieszkalną, ale również urzędową – prowadzono w niej dokumentację dotyczącą wyrębu drzew, gospodarki łowieckiej oraz zarządzania siłą roboczą.

Po upadku powstania listopadowego w 1831 roku władze rosyjskie przejęły ścisłą kontrolę nad lasami rządowymi. Wprowadzono nowe regulacje dotyczące gospodarki leśnej, znacznie ograniczające swobodę miejscowych nadleśnych. Leśnicy często byli poddawani represjom wobec dawnych powstańców. W miarę upływu lat władze rosyjskie systematycznie ograniczały liczbę Polaków na wysokich stanowiskach w administracji leśnej, co wpłynęło na dalszą rusyfikację struktur zarządzania lasami. Wprowadzenie rosyjskiej administracji w lasach rządowych zmieniło funkcjonowanie Woźnejwsi, a sama leśniczówka straciła swoje znaczenie jako centrum zarządzania lasami.

Józef Sienkiewicz – dziadek noblisty i udział leśników w powstaniu listopadowym

Historia Józefa Sienkiewicza, nadleśnego Leśnictwa Rajgród, jest kluczowym elementem układanki, która łączy administrację leśną, leśniczówkę w Woźnejwsi oraz wydarzenia powstania listopadowego. Jego działalność miała wpływ nie tylko na organizację gospodarki leśnej, ale również na losy Woźnejwsi, leśniczówki i jej mieszkańców.

Po reformach administracyjnych leśnictwa w XIX wieku struktury zarządzania lasami w Królestwie Polskim uległy znacznym zmianom.

Józef Sienkiewicz (1773–1852) był nadleśnym Leśnictwa Rajgród w latach 1807–1817. Wcześniej brał udział w insurekcji kościuszkowskiej w 1794 roku, a następnie walczył w wojnach napoleońskich. W 1807 roku otrzymał nominację na nadleśnego Leśnictwa Rajgród, co wiązało się z przeprowadzką do Woźnejwsi. To właśnie w czasie jego urzędowania urodził się jego syn – Józef Paweł Ksawery Sienkiewicz, ojciec przyszłego noblisty Henryka Sienkiewicza. Po reformie leśnictwa w 1817 roku Józef Sienkiewicz został przeniesiony do Śniadowa, a jego miejsce zajęli kolejni nadleśni. Jego postać pokazuje, że lasy rządowe i ich administracja były ściśle powiązane z historią wojska oraz udziałem leśników w walkach o niepodległość Polski.

Leśnicy i urzędnicy związani z administracją leśną odegrali istotną rolę w powstaniu listopadowym (1830–1831). Znajomość terenu czyniła ich świetnymi przewodnikami i organizatorami partyzanckich oddziałów powstańczych. Lasy stanowiły naturalną osłonę dla walczących i były miejscem ukrywania się powstańców po klęsce powstania. W Leśnictwie Rajgród, a szczególnie w jego części zarządzanej przez Podleśnictwo Woźnawieś, działało wielu ludzi, którzy później wzięli udział w walkach.
Jednym z najbardziej znanych leśników związanych z Woźnąwsią był Józef Brzozowski. Przed wybuchem powstania jako podleśny w Woźnejwsi, prawdopodobnie mieszkał w leśniczówce, późniejszym domu Edwarda Orłowskiego. W czasie powstania awansował na kapitana 7. Pułku i brał udział w wielu bitwach. Po klęsce powstania przeszedł wraz z generałem Rybińskim do Prus, skąd później powrócił do Woźnejwsi. Nie odzyskał jednak swojego stanowiska, gdyż władze carskie nie pozwoliły mu na powrót do administracji leśnej. Przypadek Brzozowskiego pokazuje, jak represje po powstaniu wpłynęły na życie mieszkańców Woźnejwsi. Leśniczówka, która wcześniej była siedzibą urzędników leśnych, stała się miejscem, które mogło skrywać powstańców lub ich rodziny.

Podczas powstania listopadowego leśniczówka w Woźnejwsi odegrała istotną rolę jako punkt schronienia dla powstańców oraz miejsce, w którym mogli znaleźć pomoc. Ignacy Domeyko, uczestnik powstania, w swoich pamiętnikach wspomina, że trafiwszy do Kopytkowa i Dębowa szukał przewodnika przez bagna biebrzańskie. Następnie dotarł do gajówki w okolicy Grzęd zasiedlonej przez strzelca Aleksandrowicza, gdzie ukrywała się żona Józefa Brzozowskiego. Nikt jednak nie odważył się przeprowadzić Domeykę przez bagna w kierunku Warszawy i ten został zmuszony do powrotu na Litwę. Leśnictwo Rajgród w tym okresie dzieliło się na 24 obręby, które zarządzane były przez strzelców. 8 obrębów należało do podleśnictwa Woźnawieś. Były to: Pikły, Liściany, Woźnawieś, Orzechówka, Skuzyn, Czerwone Bagno, Choszczewo i Grzędy. Z opisu wynika, że Domeyko po przebyciu drogi z Kopytkowa i Dębowa, dość szybko dotarł do siedliska Aleksandrowicza. W południowej części tego podleśnictwa znajdowały się osady strzeleckie: Czerwone Bagno, Choszczewo i Grzędy. Odwiedził zatem jedną z tych gajówek. Najbardziej prawdopodobne że była to gajówka na Czerwonym Bagnie położona najbliżej Dębowa.

Po klęsce powstania listopadowego w 1831 roku wprowadzono nowe, restrykcyjne przepisy dotyczące gospodarki leśnej, co oznaczało większą kontrolę Rosjan nad lasami Królestwa Polskiego. Leśnicy podejrzewani o udział w powstaniu tracili swoje stanowiska, jak miało to miejsce w przypadku Józefa Brzozowskiego. Ich rodziny musiały zmieniać styl życia. Władze carskie rozpoczęły również systematyczną rusyfikację administracji leśnej, obsadzając wyższe stanowiska Rosjanami lub Polakami lojalnymi wobec caratu. Leśnictwo Rajgród, w tym Podleśnictwo Woźnawieś, stało się elementem większej polityki represji i kontroli. Mimo to lokalni mieszkańcy, w tym rodziny leśników i powstańców, starali się podtrzymać polskie tradycje i przetrwać trudne czasy.

Leśniczówka w Woźnejwsi stała się symbolem oporu. Budynek, który później kupił Edward Orłowski, był świadkiem kluczowych wydarzeń powstańczych. Mieszkali w nim urzędnicy, którzy brali udział w powstaniu lub udzielali wsparcia powstańcom. Po represjach carskich leśniczówka przestała pełnić swoją pierwotną funkcję, gdyż administracja leśna została mocniej podporządkowana władzom rosyjskim. W 1893 roku budynek przeszedł w ręce rodziny Orłowskich, co oznaczało koniec jego funkcji urzędowej i przekształcenie w prywatny dom mieszkalny.

Chociaż od końca XIX wieku leśniczówka utraciła funkcję administracyjną, pod rękami rodziny Orłowskich nadal odgrywała ważną rolę w regionie. Budynek, choć w 1900 roku był już wiekowy i zużyty, pozostawał solidną konstrukcją. Dawniej zamieszkiwany przez urzędników leśnych, w czasach Orłowskiego stał się miejscem życia licznej rodziny. Możliwe, że pewne elementy gospodarki leśnej, takie jak hodowla koni czy zarządzanie terenami leśnymi, były nadal kontynuowane.

Dom Orłowskich – ok. 1900 roku

Historia Józefa Sienkiewicza oraz leśników związanych z Woźnąwsią pokazuje, jak lasy rządowe i administracja leśna były nierozerwalnie związane z walką o niepodległość Polski. Leśniczówka w Woźnejwsi była nie tylko centrum administracyjnym, ale również miejscem oporu i schronienia dla uczestników powstania listopadowego. Represje po powstaniu zmieniły strukturę administracyjną lasów i doprowadziły do rusyfikacji zarządu. Historia domu Orłowskich, który był dawną leśniczówką, łączy się bezpośrednio z tymi wydarzeniami, co czyni go niezwykle ważnym miejscem historycznym.

* * *

Historia domu została opracowana na podstawie archiwalnych dokumentów, w tym spisu parafian parafii Rajgród z 1838 roku oraz mapy Imperium Rosyjskiego z 1872 roku, a także rozmów z potomkami dawnych mieszkańców Woźnejwsi, wśród których znaleźli się przedstawiciele rodzin Noruków, Chylińskich, Budzińskich, Mucha i Karpińskich. Pomocne były publikacje Jarosława Marczaka i Janusza Sobolewskiego.

Bibliografia:

 
Opublikowano Jeden komentarz

Kazimierowiczowie – rodzina sejneńska

„Kazimierowicz” to rzadkie nazwisko. W Polsce nosi je 361 osób, 194 kobiety i 167 mężczyzn. Najwięcej Kazimierowiczów mieszka w województwie dolnośląskim - 105, 60 osób w podlaskim, 41 w śląskim, 27 w warmińsko- mazurskim i 1 w małopolskim. Pochodzenie nazwiska jest oczywiste: Kazimierowicz to syn Kazimierza.

Źródłem moich informacji o najwcześniejszych rodzinach Kazimierowiczów są dane uzyskane z wyszukiwarki Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego (https://jzi.org.pl/wyszukiwarka/). Pokazuje ona, że najwięcej Kazimierowiczów pochodziło ze wsi Gniewieńszczyzna, parafia Kuźnica pod Grodnem (vide: mapa).

Linia znanych mi Kazimierowiczów przyłączonych do mojego drzewa genealogicznego przez małżeństwo Piotra, syna Józefa z Kazimierą Szczudło prowadzi do parafii Urdomin i wsi Strumbogłów (dziś: teren Litwy). To tam około 1830 roku urodził się Andrzej Kazimierowicz, syn pierwszej znanej pary- Szymona i Katarzyny Tomaszewskiej. Nie znamy okoliczności i powodów, dla których Andrzej znalazł się w okolicach Sejn.

Metryka z parafii Sejny wyjaśnia, że w 1851 roku Andrzej Kazimierowicz ożenił się z Franciszką Dąbrowską z Łumbii, córką Józefa i Agnieszki Marcinkiewicz. W ciągu kolejnych lat po ślubie para ta przemieszczała się ze wsi do wsi, podobnie jak inni wyrobnicy w tamtych czasach. W roku 1854 ich syn Ludwik rodzi się w Marcinkańcach, a w 1860 Józef już w Wigrańcach.

W kolejnym pokoleniu metryki urodzenia dzieci Józefa, który w roku 1879 w Sejnach wiąże się małżeństwem z Elżbietą Jachimowicz, wskazują, że Kazimierowiczowie nadal są wyrobnikami, co znaczy że pracują na cudzym i za pracą przemieszczają się z miejsca na miejsce. Pierwsze dzieci Józefa i Elżbiety rodzą się w Radziuszkach; Wincenty w 1880 roku, Antoni w 1883. Trzecia w kolejności i pierwsza córka Marianna już w folwarku Jenorajście- w 1884 roku, podobnie jak Józef – 1885 i Ewa w 1887.

Szóstym dzieckiem Józefa i Elżbiety był Piotr, który przyszedł na świat już w folwarku Kurdymokszty, parafia Łoździeje w 1894 roku. To o nim wiem najwięcej, bo w 1917 roku ożenił się w Sejnach z Kazimierą Szczudło, siostrą mojego ojcowskiego dziadka Jana (1899- 1970).

Akt ślubu Piotra Kazimierowicza z Kazimierą Szczudło

Akt 2/1917. Gryszkańce – Zagówiec

Działo się w mieście Sejnach 31 stycznia 1917 roku o godzinie 3 po południu. Oznajmujemy, że w obecności świadków Józefa Pietranisa lat 40. gospodarza zamieszkałego we wsi Birżynie i Antoniego Kalejnika lat 47 gospodarza zamieszkałego we wsi Gryszkańce zawarto religijny związek małżeński między Piotrem Kazimierowiczem urodzonym w folwarku Kurbymokszty i zamieszkałym we wsi Gryszkańce wyrobnikiem

a Kazimierą Szczudło panną lat 21 córką zmarłego Adama i żyjącej Karoliny urodzonej Pietranis małżonków Szczudłów urodzoną i zamieszkałą we wsi Zagówiec ogrodnicą.

Ślub poprzedzony był trzema ogłoszeniami przedślubnymi w katedralnym kościele sejneńskim w dniach 1, 15, 28 stycznia. Nowo zaślubieni ogłaszają, że żadnej umowy przedślubnej ze sobą nie zawarli.

W latach 1962-1973 we wsi Zagówiec koło Sejn byłem sąsiadem Piotra i Kazimiery, ale jako dziecko nie uświadamiałem naszych rodzinnych relacji. Był Piotr po prostu kolejnym dziadkiem z sąsiedztwa, chociaż bardziej niż inni uprzywilejowanym. Przez kilka lat, faktycznie w latach 1962- 68 Piotr Kazimierowicz przychodził do nas na tzw. posiaduszki, ale faktycznym magnesem było dla niego radio na baterie, w owym czasie rzadkość na wsi pozbawionej prądu. Interesował się polityką, był chłonny informacji ze świata, co potwierdzał po latach mój Tato Zygmunt Szczudło. Piotr Kazimierowicz był w nielicznym gronie osób we wsi, które chciały wiedzieć więcej i korzystały z gazet i radia.

Piotr Kazimierowicz
Piotr Kazimierowicz

Urodzony pod Łoździejami, które po I wojnie światowej zostały w granicach Państwa Litewskiego świetnie znał język litewski i czuł się Litwinem. Niestety nie wiem ile lat spędził poza Zagówcem, rodzinną wsią swojej żony. Na pewno mieszkał tam zaraz po ślubie w 1917 roku, bo w Zagówcu rodziły się ich wszystkie dzieci; Stanisław- w 1917, Marianna- w 1922, Genowefa- w 1926, Jadwiga- w 1930 i najmłodsza Stanisława w 1933 roku. Dwie córki- Genowefa i Jadwiga zmarły w wieku dziecięcym.

Znany w rodzinie jest fakt doraźnej, jak się później okazało, wyprowadzki Kazimierowiczów na Litwę. Działo się to w roku 1940, w drugim roku II wojny światowej. Prawdopodobnie głównym powodem zamieszkania Piotra z rodziną na Litwie była wtedy chęć wydobycia z niemieckiej niewoli syna Stanisława, uczestnika kampanii wrześniowej 1939 roku. Porozumienie Rzeszy Niemieckiej z ówczesnym państwem litewskim, kolaborującym z Niemcami dawało taką możliwość i właśnie Kazimierowiczowie z niej skorzystali. Kiedy Piotr z żoną Kazimierą zamieszkał we wsi Kozłowa Góra (Kozłogóra) koło Mariampola czyli na Litwie, jego syn Stanisław mógł opuścić niemiecką niewolę.

W roku 1942 Stanisław ożenił się tam z Bronisławą Margiewicz urodzoną w Podlaskach koło Berżnik, a więc z „krajanką”. Podjął pracę na kolei.

Zaświadczenie o pracy Stanisława Kazimierowicza na litewskiej kolei od 1940 roku

Po zakończeniu wojny i oficjalnej repatriacji wiosną 1946 roku, młodzi małżonkowie znaleźli się w Olecku, poniemieckim miasteczku szybko zasiedlonym przez licznych mieszkańców Suwalszczyzny. Kolejno rodziły się tam ich dzieci; Henryk w 1946 r., Witold w 1949, Tadeusz w 1956, Czesław w 1958, Wacław w 1961 i Hanna w 1963. Oprócz nich rodziło się jeszcze czworo dzieci, które umierały w wieku niemowlęcym.

Stanisław Kazimierowicz, mężczyzna po wojsku, mający odpowiedni wiek, uzupełnione w międzyczasie średnie wykształcenie i charyzmę zaangażował się w struktury nowo tworzonej administracji polskiej poniemieckiego miasta Olecko. Najpierw pracował trochę w milicji, a w latach 1950/51 pełnił funkcję zastępcy, a potem przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej.

Jednak głównym jego miejscem pracy po wojnie była Gminna Spółdzielnia w Olecku, w której był magazynierem w magazynie zbożowym. Kiedy pracy w magazynie przybyło, Stanisław zwerbował do pomocy swego kuzyna Zygmunta Szczudło, mojego ojca. Pod jego namową moi rodzice po pięciu latach opuścili Gołdap i zamieszkali w Olecku. Lata spędzone w Olecku, pierwsze zapamiętane przeze mnie zdarzenia i miejsca uważam za najciekawsze. Podziwiałem Stanisława Kazimierowicza, którego nie do końca słusznie nazywaliśmy stryjem, kojarząc to słowo z masywną posturą.

 

Życie rodzinne Stanisława i Bronisławy

Razem ze starszym bratem Zdzisławem wypinaliśmy brzuchy starając się sobie udowadniać kto jest lepszym stryjem. A stryj Stachu oprócz postury miał i inne argumenty, które nam dzieciom bardzo imponowały. Był myśliwym i na Boże Narodzenie przywoził nam zająca. Przywoził go na motorze marki Junak, potężnym jak i on sam. Jakże go można było nie podziwiać?

Stanisław Kazimierowicz i jego słynne atrybuty: motocykl Junak i dubeltówka

Nasz przybrany stryjek (właściwie kuzyn mojego Taty) Stanisław Kazimierowicz, podobnie jak i inni młodzi w owym czasie, prowadził bujne życie towarzyskie. Często spotykali się na imprezach rodzinnych i z koleżeństwem z pracy. W tym samym mieście, niedaleko od niego mieszkała z rodziną siostra Marianna Piega, a kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Gołdapi druga siostra Stanisława Wereszczyńska.

Mój bliski ogląd sytuacji w Olecku skończył się wiosną 1962 roku, kiedy przeprowadziliśmy się do Zagówca koło Sejn, rodzinnej wsi ojca. O rzut kamieniem od naszego nowo wybudowanego domu stała drewniana, zapadająca już w ziemię chatka Piotra i Marianny Kazimierowiczów, rodziców Stanisława. Bywaliśmy tam czasami, przeważnie za interesem, kiedy rodzice prosili, aby coś zanieść lub pożyczyć. Pamiętam, że nosiłem tam świerzyninę- świeże mięso po świniobiciu. Nie wiem czy zwyczaj dzielenia się świeżym mięsem z sąsiadami był powszechnie znany i w innych okolicach, ale w Zagówcu tak. Już jako dorosły doceniłem sens tego zwyczaju, gdy nie mając prądu i lodówek, trzeba było zapewnić sobie dostawy świeżego mięsa. Znaczną część solono, podroby zamykano w słoiki, a świerzynina dana sąsiadom co raz wracała, gdy oni mieli świniobicie. W ten sposób świeże mięso mogło być serwowane częściej niż dwa razy w roku, gdy zwyczajowo robiło się świniobicie.

Lata siedemdziesiąte były dla Kazimierowiczów z Olecka wyjątkowo nieszczęśliwe. W roku 1972 mając ledwie 55 lat zmarł Stanisław, dwa lata po nim w wieku 25 lat wskutek upadku ze schodów zabił się syn Witold, w 1976 zmarła 56.letnia Bronisława, zostawiając osieroconą piątkę dzieci, z których najmłodsza Hanna miała 11 lat, a jej brat Wacław 13 lat. W roku 1984 w wieku 38 lat pożegnał się z życiem najstarszy z dzieci Stanisława i Bronisławy- Henryk. Wkrótce dwoje z pozostałych dzieci, Czesław i Wacław wyjechało szukać swoich życiowych szans na Śląsku, a w domku nad Ledą został Tadeusz i Hanna. Tadeusz nie założył rodziny i zmarł mając 37 lat. Najpierw w 1980 roku Czesław ożenił się z Zofią Czylok, zamieszkali w Skoczowie i doczekali się dwóch synów, Łukasza i Jacka. W roku 1983 Wacław ożenił się z Anną Kurowską z Ustronia. Zamieszkali w mieście żony, gdzie przyszło na świat ich dwoje dzieci, Ewa i Radosław. On również zmarł przedwcześnie, mając 59 lat. Najmłodsza z dzieci Stanisława i Bronisławy, Hanna Kazimierowicz w roku 1985 wyszła za mąż za Stanisława Cichockiego, z którym ma troje dzieci, Agatę, Kamilę i Macieja. Dziś już dorosłe opuściły rodzinne gniazdo.

Zdjęcie ślubne Stanisława Cichockiego i Hanny Kazimierowicz (Olecko 1985 r.)

Druga z dzieci Piotra i Kazimiery Kazimierowiczów, Marianna wyszła za mąż za malarza pokojowego Stanisława Piegę. Całe życie mieszkali w Olecku, gdzie wychowywali jedyne dziecko- urodzoną w 1954 roku córkę Barbarę. Barbara ukończyła Technikum Budowlane i ze związku z Krzysztofem Sawczukiem dochowała się trójki dzieci. Wszystkie po szkołach opuściły rodzinne miasto i osiadły na zachodzie Polski.

Trzecim dzieckiem Piotra i Kazimiery była Stanisława Kazimierowicz. W roku 1958 wyszła za mąż za Zbigniewa Wereszczyńskiego z Sejn. Jak wielu innych mieszkańców Suwalszczyzny młodzi wyjechali do Gołdapi, gdzie mieszkali do końca życia. Zbigniew dożył 59 lat, jego żona Stanisława 77. Ich życiowy dorobek to dwoje dzieci, Barbara i Zdzisław. Barbara, po mężu Zarzecka od lat mieszka z rodziną na Śląsku, najpierw w Bytomiu, a aktualnie w Katowicach. Zarzeccy mają córkę Anetę, która uszczęśliwiła ich dwójką wnucząt. Zdzisław wiele lat spędził w Gołdapi, prowadząc działalność w branży budowlanej. Aktualnie, po śmierci żony Honoraty pracuje w okolicach Warszawy. Ich jedyny syn Maciej mieszka w Anglii.

Trzy pokolenia Kazimierowiczów ze Skoczowa; Zofia, Łukasz, Czesław i Filip

Dziś już nie ma Kazimierowiczów w Olecku, ani w Sejnach. Jednak rozproszeni po świecie potomkowie zachowują pamięć i pamiątki. Budująca jest pasja genealogiczna Ewy Kazimierowicz – Pasiut, wnuczki Stanisława Kazimierowicza, głównego bohatera moich wspomnień, która z mężem Piotrem i dwójką dzieci zamieszkuje w Beskidzie Sądeckim. Dzięki zdobyczom techniki, komputerom i Internetowi może zdobywać i gromadzić kolejne wiadomości o rodzinie.

1.02.2025 r.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

O emigracji Emila Leona Posta i jego ojca

Dzisiaj ukazał się artykuł na temat kolejnej mało znanej w szerszych kręgach postaci pochodzącej z Augustowa. Chodzi o Żyda Emila Leona Posta - matematyka, twórcę podstaw informatyki. Napisał go prof. Kazimierz Trzęsicki w 2016 roku. Zafrapował mnie fakt, że mimo dogłębnych poszukiwań nie udało się profesorowi odnaleźć ostatecznego potwierdzenia, że Emil Leon Prost pochodził rzeczywiście  z Augustowa. Jedynie w słownych przekazach samego Prosta padało takie stwierdzenie. Od 2016 roku upłynęło jednak ładnych parę lat i pomyślałem, że może warto ponownie pochylić się nad tym zagadnieniem. W końcu udostępniane są kolejne zdigitalizowane materiały i dokumenty, więc szansa była. A dodatkowo lubię takie zagadki!

Zacząłem od poszukiwania dokumentów związanych z ojcem Emila, czyli Arnoldem Postem. Dość szybko udało mi się odnaleźć wniosek Arnolda o naturalizację w USA (Petition for Naturalization). Arnold Post w tym dokumencie zeznaje, że urodził się 25 stycznia 1867 r. w Suwałkach na terenie ówczesnej Rosji. Mogło chodzić rzeczywiście o Suwałki, ale mogło też chodzić o gubernię suwalską, bo i tak imigranci z zaboru rosyjskiego w skrócie deklarowali swoje miejsce urodzenia w dokumentach amerykańskich. Najistotniejsza więc była dla mnie data urodzenia. Dokument wymienia również żonę i wszystkich członków rodziny Arnolda:

  • żona Pearl Post ur. w Suwałkach (datę urodzenia pominięto)
  • i dzieci: Annie Post ur. 20 lutego 1892 r. w Suwałkach,
  • Ethel Post ur. 15 maja 1894 r. w Suwałkach,
  • Emil Post ur. 10 lutego 1897 r. w Suwałkach.

Wszyscy mieszkali podówczas Na dokumencie widnieje data 24 marca 1909 r.) w Nowym Jorku pod numerem 211 przy ulicy 117 West.

Suwałki były tu powtórzone tyle razy, że zaczynałem wątpić czy rzeczywiście rodzina pochodziła z Augustowa. Konieczne było więc odszukanie dokumentów imigracyjnych. We wniosku naturalizacyjnym znajduje się jeszcze jedna, kluczowa wręcz informacja. Cytuję: Wyemigrowałem do Stanów Zjednoczonych z Hamburga, Niemcy w dniu około 18 stycznia roku pańskiego 1903 i przybyłem do portu Nowy Jork w Stanach Zjednoczonych na statku "Auguste Victoria".

Po szybkim sprawdzeniu historii rejsów tego statku stwierdziłem, że Arnold Prost musiał przybyć do Nowego Jorku 12 dni po wypłynięciu z Hamburga, czyli 30 stycznia tamtego roku. Wystarczyło odszukać listę pasażerów przybyłych na Ellis Island tego konkretnego dnia i być może uda się rozwiązać zagadkę pochodzenia rodziny. Czytając dalej artykuł profesora zauważyłem, że dość dokładnie zbadał on wszelakie osoby przybyłe do Nowego Jorku o nazwisku Post. Założyłem więc, że Arnold Post musiał przybyć pod innym nazwiskiem a być może również innym imieniem. Mogło to być nazwisko zbyt trudne do wymówienia w języku angielskim, ale zapewne w jakimś stopniu powiązane z używanym w USA nazwiskiem Post.

Odnalazłszy listę pasażerów ze statku "Auguste Victoria" przybyłych tamtego dnia do USA cierpliwie przeszukiwałem ja wiersz po wierszu. I w pewnym momencie... bingo! Lista nr 12 str. 797 wiersz 18. Jest tam wymieniony Aron Postawelsky mający lat 35. Przybywa do swojego brata Josua Postawelskiego. Wiek się zgadza, a co istotne jako ostatnie miejsce swojego pobytu wymienia Augustowo (czyli Augustów). Imię Aron zostało więc zmienione na Arnold a nazwisko Postawelsky (Postawelski) na Post.

Gdy na początku XIX wieku Żydzi zostali zmuszeni do przybrania nazwisk dziedzicznych wielu z nich wybierało nazwisko związane np. z miejscem zamieszkania lub urodzenia. Pojawiały się nazwiska takie jak Grodzieński, Ludwinowski, Serwiański itp. Być może nazwisko Postawelski powiązane jest z miejscowością Postawy znajdującą się obecnie na północnych kresach Białorusi?

Ustalenie nazwiska było więc podstawą do dalszych poszukiwań, które dość szybko zakończyły się sukcesem. Szukając Postawelskich przybyłych do USA po 1903 roku (emigracja Arona, czyli Arnolda) a przed 1909 rokiem (wniosek o naturalizację) szybko natknąłem się na rodzinę Postów vel Postawelskich. 30 kwietnia 1904 r.  na pokładzie statku "Friedrich der Grosse" przybywa na Ellis Island rodzina składająca się z Perle (żony Arnolda) lat 36, dzieci: Channe (córka) lat 15, Esther (córka) lat 11 i Chaim (syn) lat 6. Do rodziny zalicza się również Rywka Sterling - siostra najprawdopodobniej Perle. W rubryce "Krewny do którego przybywają..." podają Arnold J. Prost. Szybko więc, bo po półtora roku pobytu w USA, głowa rodziny zaczęła używać nowego imienia i nazwiska.

Wiek dzieci zgadza się z danymi podanymi przez Arona we wniosku o naturalizację. Imiona można zmapować tak: Channe -> Anne, Esther -> Ethel, Chaim -> Emil. Lista posażerów potwierdza po raz wtóry, że rodzina mieszkała w Augustowie.

Tyle udało mi się ustalić w temacie pochodzenia Emila Posta. Jeśli chodzi o jego akt urodzenia z Augustowa, to raczej się on nie znajdzie ze względu na przetrzebione przez wojenne zawieruchy dokumenty z tego miasta. Ale generalnie fajna zabawa detektywistyczna 🙂

Dokumenty imigracyjne Arnolda Posta


 
Opublikowano Jeden komentarz

Emil Leon Post – współtwórca podstaw informatyki z Augustowa

Wstęp

Emil Post to wybitny logik, współtwórca podstaw informatyki teoretycznej. Jego życiorys i dokonania naukowe były przedmiotem wielu opracowań. ich autorami byli najwybitniejsi logicy i informatycy teoretycy. i właśnie dlatego, mimo, że trudno jest powiedzieć coś nowego na temat Emila Posta, kiedy chcemy mówić o żydowskich naukowcach z Podlasia, tej postaci nie wolno pominąć.

Augustów i Żydzi augustowcy

Osadnictwo w okolicach Augustowa (Ogustove [jidisz], Августов, Augustavas [litewski], Oygstova, Yagestov, Yagistov, Yagustova) datuje się na 9 tys. lat przed p.n.e. od V w. p.n.e. okolicę zasiedlały plemiona bałtyckie. W średniowieczu do czasu pokonania ich w końcu XIII w. przez Krzyżaków, byli tu Jaćwingowie. Ponowna kolonizacja okolic Augustowa ma miejsce po pokoju melneńskim w 1422 r.

Pierwsza pisana wzmianka o osadzie pochodzi z 1496 r. i dotyczy komory pobierającej myto u przeprawy rzecznej. Począwszy od 1550 r. osada rozwija się za sprawą Zygmunta Augusta, króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów i Wielkiego Księcia Litewskiego (Szlaszyński i Makowski, 2007). Prawa miejskie (prawo magdeburskie, dokument spisano w języku staroruskim) i herb królewski oraz nazwa ,,Augustów” nadane zostały miastu 17 maja 1557 r. przez króla Zygmunta augusta. Pierwszym wójtem był Jędrzej Morzycki (Moryczki).

Przez miasto przebiegały drogi z Litwy i Białorusi do Prus, Wielkopolski, Krakowa i Warszawy. Ludność polska, litewska i ruska zajmowała się rzemiosłem i rolnictwem. Od 1571 istniało tu starostwo. Po traktacie tylżyckim miasto należało do Księstwa Warszawskiego a od 1815 – decyzją Kongresu Wiedeńskiego – do Królestwa Polskiego (Kongresówki). Augustów był stolicą województwa augustowskiego. administracja mieściła się jednak w Suwałkach, które posiadały odpowiednie budynki. Projekt rozbudowy Augustowa opracował Henryk Marconi. W 1825 r. wybudowano tylko jeden budynek – w stylu klasycystycznym – budynek poczty.

O Żydach augustowskich znajdujemy informację w: (Fabri, 1819, s. 58), (Stein, 1833, ss. 706-707), (Galletti, 1925, ss. 308-309). Kwestia osadnictwa żydowskiego w Augustowie jest poruszona w encyklopedycznej publikacji Starożytna Polska pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym (1885-1887, t. 3a, s. 464). Stwierdza się, że do czasów zaboru rosyjskiego w Augustowie nie było osadnictwa żydowskiego, bo nie mówi się o Żydach w żadnych nadaniach przywilejów Augustowowi w latach 1564, 1576 oraz 1658. Powtarzane jest to w rosyjskojęzycznej Еврейской энциклопедии› Брокгауза-Ефрона[1]. twierdzi się, że jak wiele innych miast Podlasia, miał Augustów przywilej niedopuszczania do osadnictwa żydowskiego.

The Encyclopedia of Jewish Life Before and During the Holocaust: A-J (2001, s. 63) podaje, że pierwsi Żydzi osiedlili się w Augustowie w 1564 r., a w 1578 r. od króla Stefana Batorego otrzymali przywilej zajmowania się handlem i rzemiosłem, w tym sprzedażą napojów alkoholowych[2]. W XVii w. szczególnie byli znani z handlu rybami słodkowodnymi. W 1800 r. w Augustowie miało być 462 Żydów zaś w 1857 – 3669 (Augustów wówczas miał 7998 mieszkańców). W Еврейской энциклопедии Брокгауза-Ефрона czytamy:

До 1866 г. А. был уездным городом Августовской губернии. Как лежащий в 21-верстной пограничной полосе Царства Польского, не был доступен с 1823 по 1862 г. для свободного поселения евреев, тем не менее еврейское население в это время возросло; в 1848 г. насчитывалось 422 еврейск. семейства (i класса – 20; 2-го – 36; 3-го – 72; 4-го – 120; 5-го – 174), а в 1851 г. было уже 677 семейств, из коих 644 проживали в городе, а остальные по деревням (расходы гмины за эти годы увеличились с 400 до 1050 рубл.). Позже число еврейск. семейств несколько уменьшилось, вероятно, вследствие постановления 1851 г., подтвердившего старые стеснительные правила о жительстве евреев. В 1897 г. жителей 12743, из коих евр. 3637, римско-катол. около 6000, правосл. около 2700. – Имеется 5 молитв. домов (первая каменная синагога построена в 40-х годах 19 в.); начальное одноклассное училище. – В Августовском уезде, кроме г. А., в 1897 г.: жит. 66471, из них евр. 5547, римско-кат. 47000, правосл. около 12000. В следующих поселениях уезда евреи составляют 20-75% общего числа населения: с. Голынка: жит. 687, из них евр. 500; пос. Липск: жит. 1518, евр. 312; пос. Рачки: жит. 1926, евр. 1116; пос. Сопоцкин: жит. 2500, евр. 1674; с. Штабин: жит. 1160, евр. 654. – В уезде и в г. А. наибольшее число евреев занято изготовлением одежды; этим кормится около 1600 чел. – Ср.: Стат. табл. о сост. город. Росс. имп., Вел. кн. Финл. и Царства Польского, СПб., 1842. – Перепись 1897. – „Населенные места Росс. имп.”, СПб., 1905. – „Города России в 1904 г.”, СПб., 1906. Также архивные материалы.
Ю. Г.

Do 1866 r. Augustów był miastem powiatowym w augustowskiej guberni. mimo, że Augustów leżał w 21-wiorstwowym pasie przygranicznym Królestwa Polskiego i w latach 1823-1862 nie było możliwe swobodne osadnictwo żydowskie, liczba ludności żydowskiej wzrosła; w 1848 było 422 rodzin żydowskich (I klasy – 20; II – 36; III – 72; IV – 120; V – 174), a w 1851 r. było już 677 rodzin, z których 644 mieszkały w mieście, a pozostałe we wsiach (wydatki gminy w tych latach zwiększyły się z 400 do 1050 rubli). Później liczba rodzin żydowskich trochę zmniejszyła się, prawdopodobnie z powodu decyzji z 1851 r., potwierdzającej dawne reguły ograniczające zamieszkanie Żydów. W 1897 r. w Augustowie było 12743 mieszkańców, wśród których było 3637 Żydów, około 6000 rzymskich katolików, około 2700 prawosławnych. Istniało 5 domów modlitewnych (pierwsza murowana synagoga została zbudowana w latach 40-tych XIX w.); początkowa jednoklasowa szkoła. – W powiecie augustowskim oprócz miasta Augustów, w 1897 r.: mieszkańców ogółem było 66471, wśród nich Żydów 5547, rzymskich katolików 47000, prawosławnych około 12000. W kolejnych miejscowościach powiatu Żydzi stanowili 20-75% ogólnej liczby mieszkańców: wieś Golinka[3]: mieszkańców 687, a z nich 500 Żydów; miejscowość Lipsk: mieszkańców 1518, Żydów 312; miejscowość Raczki: mieszkańców 1926, Żydów 1116; miejscowość Sopoćki[4]: mieszkańców 2500, Żydów 1674; wieś Sztabin: mieszkańców 1160, Żydów 654. W powiecie i mieście Augustów największa liczba Żydów zajmowała się szyciem odzieży; tym zajmowało się 1600 ludzi.

W pełni prawna wspólnota żydowska miałaby powstać w 1674, mając drewniany dom modlitwy ulokowany na zbiegu ulic Zygmuntowskiej i Szkolnej (nie ma tam teraz żadnego budynku), oraz mykwę. W 1765 r. w Augustowie było 239 Żydów. Wielu zajmowało się drzewiarstwem i wywozem drewna do Gdańska. W XVIII w. powstaje regionalny kahał, obejmujący wszystkich żyjących w okolicy Żydów.

W roku 1860 było 3764 Żydów (45% mieszkańców miasta), a w roku 1897 było ich 3637 (28,5%). Istotnej zmianie uległa więc tylko proporcja ludności żydowskiej do nieżydowskiej.

W 1840 r. na skrzyżowaniu ul. Polnej i ul. Zygmuntowskiej powstaje imponujący klasyczny murowany dom modlitwy Beth Kneseth Heggedol. ma prawie 65 m. długości, 40 m. szerokości i osiągał prawie 10 m. wysokości. nie został ukończony aż do 1843 r. Współcześnie na jego fundamentach znajduje się mleczarnia zbudowana w latach 50-tych ubiegłego wieku.

Dla rozwoju gospodarczego istotne znaczenie miała budowa kanału, którą pod kierunkiem Ignacego Prądzyńskiego rozpoczęto w 1825 r. Rozwój Augustowa został przerwany przez wybuch powstania listopadowego. Przez Augustów przebiegała droga z Warszawy do Sankt Petersburga, ówczesnej stolicy carstwa rosyjskiego (Berghaus, 1931, 710-713). W roku 1866 przemianowano gubernię augustowską na suwalską. W 1895 r. rozpoczęto budowę kolei do Grodna. Połączenie uruchomiono w 1899 r.

Społeczność żydowska była zorganizowana. Każda grupa miała swój dom modlitwy. Na początku XX w. było w Augustowie pięć domów modlitwy. oprócz dwóch wyżej wspomnianych, jeden był z tyłu ul. Mostowej, w okolicy gdzie współcześnie jest restauracja Albatros, kolejne były między ulicami 3 Maja i ks. Skorupki, w połowie drogi między Bazyliką mniejszą a ulicą Hożą, a jeden wybudowany między 1925 a 1928 r. przy ul. Żabiej. Na miejscu Jatke Kalniz Beth Midrasz jest dzisiaj siedziba urzędu skarbowego. „Jatke” w nazwie wskazuje, że była ufundowana przez rzeźników.

Żydzi byli rzemieślnikami: piekarze, rzeźnicy, krawcy i kuśnierze. Cenieni byli jako garbarze. Zajmowali się drobnym handlem, rybołówstwem. Niektórzy stawali się przedsiębiorcami lub handlowcami, właścicielami lasów i jezior. Pod koniec XIX w. pracodawcami byli w większości Żydzi (w samym Augustowie 97,9%). Posiadali młyny wodne, garbarnie, browary, cegielnie, wiatraki, wytwórnie płytek porcelanowych, przetwórnie miodu, wodociągi, odlewnie, tartaki, mydlarnie i warsztaty mechaniczne. niektórzy angażowali się w małe wytwórnie tekstyliów. dochodowe były karczmy, sklepy. najbardziej dochodowy był handel solą, zapałkami i wyrobami tytoniowymi. Zajmowali się zaopatrzeniem wojska rosyjskiego stacjonującego tu od 1868 r. Źródłem dochodu był wynajem nieruchomości: od połowy XIX w. 62 Polaków i 122 Żydów wynajmowało swoje domy. Znacząca grupa pracowała w administracji, edukacji, służbie zdrowia, komunikacji i transporcie, w policji i w sądownictwie. W XIX w. bliskość granicy pruskiej i rosyjskiej sprzyjała przemytnikom. Były działania na rzecz zajęcia się rolnictwem przez Żydów (Weinryb, 1934, s. 173). Szereg pożarów pod koniec XIX w. stłumił wzrost ekonomiczny Augustowa.

Na początku XX wieku miasto liczyło około 13 tys. mieszkańców. Mieszkali w nim głównie Polacy, Żydzi i Rusini. W 1897 było 12743 mieszkańców, z czego 3637 żydów, około 6000 katolików i około 2700 prawosławnych.

W 1890 r. pojawiły się małe grupy chasydów. Pierwsza grupa syjonistów zorganizowała się w 1885 r. Bund działał od 1905 r., uczestnicząc w strajkach i demonstracjach. Wielu Żydów, którzy uciekli podczas I wojny światowej, nie zamierzało wracać. liczba ludności żydowskiej w 1931 spadła do 2397 (Spector&Widger, 2001, s. 63).

Okres dwudziestolecia międzywojennego jest trudny gospodarczo. W 1922 powstaje bank spółdzielczy utworzony z pomocą finansową Joint Distribution Committee (JDC), światowej organizacji samopomocowej Żydów powstałej w 1914 r. z główną siedzibą w Nowym Jorku. Wzrosła aktywność polityczna. Aktywni byli syjoniści wraz z przybudówką młodzieżową oraz Bund (Bund – w jęz. jidysz: związek – pełna nazwa: Allgemejner Jidisher Arbeiterbund in Lite, Poilen un Rusland, czyli Powszechny Żydowski Związek Robotniczy na Litwie, w Polsce i Rosji), który działał w latach 1897-1948. Była to lewicowa, antysyjonistyczna partia żydowska działająca w kilku państwach europejskich. Bund stanowił autonomiczną część Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji w latach 1898-1903 i 1906-1912. Aktywny był Agudat Israel (w jidisz: Agudas Jisroel, skrótowo, Aguda to międzynarodowa polityczna organizacja ultraortodoksji żydowskiej, założona w 1912 w Katowicach. Z inicjatywą powołania tej organizacji wystąpili wówczas neoortodoksi niemieccy, którzy odeszli z ruchu syjonistycznego, nie zgadzając się z programem kulturowym przyjętym przez X Światowy Kongres Syjonistyczny odbyty w 1911. Wyrażał on akceptację zachodnioeuropejskiej wiedzy i kultury. Spotkało się to ze sprzeciwem ortodoksów z ziem polskich i litewskich. Warunki uczestnictwa w ruchu spisał w 18 punktach rabin Chaim Sołowiejczyk). W Augustowie utworzony w 1917 r. unowocześniony heder, czyli szkoła elementarna ucząca czytać po hebrajsku, przekształcił się w żydowską szkołę publiczną, do której w 1939 r. uczęszczało 230 uczniów (Spector&Widger, 2001, s. 64).

We wrześniu 1939 r. Augustów znalazł się pod okupacją sowiecką. W mieście było około 4000 Żydów – do miejscowych dołączyli uciekinierzy z terenów zajętych przez Niemców. Większość Żydów znalazła zatrudnienie w nowo powstałych spółdzielniach komunistycznych. Wszystkie społeczne instytucje żydowskie zostały zamknięte.

Niemcy pojawili się tu dopiero 22 czerwca 1941 r. Dziewiątego sierpnia 1941 r. ok. 190 Polaków i Rosjan oraz około 800-900 Żydów[5] zostało przez specjalne gestapowskie komando z Allenstein (Olsztyn) zamordowanych w lesie w okolicach Szczebry (największe miejsce egzekucji w tym rejonie)[6]. 01.08.1942 w dzielnicy Baraki utworzono getto[7]. Oprócz żydów augustowskich byli też Żydzi z Lipska, Sztabina i całej okolicy. Musieli pracować nawet w szabat i inne żydowskie święta. Między innymi zniwelowali niewielkie wzgórze między szkołą nr 1 a rzeką. Zburzono cmentarz żydowski, a macewy zostały użyte do naprawy drogi. Do 10 listopada 1942 r.[8] wszystkich pozostałych żydów, głównie kobiety i dzieci, przeniesiono do Bogusz niedaleko Grajewa. Getto zostało zlikwidowane. W przeciągu kilku tygodni z chorób, wycieńczenia i wygłodzenia zmarło około 1700 żydów. Obóz w Boguszach został zlikwidowany, a 2000 żydowskich więźniów wywieziono 7 stycznia 1943 r. do Treblinki lub Auschwitz-Birkenau (http://www.avivshoa.co.il/pdf/ghettoliste-28-01-2011.pdf).

W Stoll 2011 czytamy:

Für des Jahr 1943 werden in dem Kalendarium der Hefte von Auschwitz folgende Transporte von Juden aus dem Bezirk Białystok augeführt:
7.1. RSHA-transport, Juden aus dem Ghetto Augustów. Nach der Selektion lieferte man 296 Mäner als Häftlinge ins Lager ein, sie bekamen die nr. 85525-85820, 215 Frauen bekamen die nr. 28069-28283. Die übrigen würden vergast.

Na rok 1943 w kalendarium więzienia w Auschwitz wskazano następujące transporty Żydów z Bezirk Białystok:
7.1. RSHA-Transport, Żydzi z getta z Augustowa. Po selekcji wprowadzono do obozu 296 mężczyzn jako więźniów, otrzymali numery 85525-85820, 215 kobiet otrzymało numery 28069-28283. Pozostali zostali zagazowani [s. 328].

Jeszcze w 1944 ok. 60 Żydów augustowskich zamordowało komando policyjne (curilla, 2011, s. 313). Przeżyło niewielu. Wśród nich była rodzina Rechtmanów, ukryta przez Józefa Babkowskiego i lekarz Efraim Szor.

Współcześnie w Augustowie nie ma Żydów. Założony w XVII w. cmentarz czynny do XIX w. znajduje się przy ul. Waryńskiego[9]. W 1980 cmentarz został zabezpieczony i ogrodzony. Tak zwany nowy cmentarz został założony w 1820 r. przy ul. Zarzecze[10]. W 1981 r. pochodzący z Augustowa żydzi ufundowali pomnik z napisami po hebrajsku, polsku i angielsku. O cmentarz dbają uczniowie Gimnazjum nr 2 im. Sybiraków.

Okres międzywojenny to czas rozkwitu Augustowa jako ośrodka turystyki: powstały tu stanice wodne, bazy i schroniska. Augustów był miastem powiatowym w województwie białostockim.

Emil Post – życie

Emil Leon Post [11] urodził się w 11-tego lutego 1897 r. w Augustowie w rodzinie ortodoksyjnych żydów. W tym samym roku Arnold J. Post, ojciec Emila, wyjechał na zaproszenie swojego brata do Ameryki. Arnold z sukcesem zaangażował się w rodzinny biznes odzieżowy i futrzarski w Nowym Jorku. W maju 1904 r., a więc w siedem lat później, do ameryki wraz z synem Emilem i dwoma córkami, Anną i Ethel, przybyła żona Arnolda, Pearl D. Mieli luksusowy dom w Harlemie. Emil Post opuścił więc Augustów, wówczas w guberni białostockiej carstwa rosyjskiego, mając siedem lat.

Informacja o miejscu i dacie urodzenia Posta jest powszechnie akceptowana. Podaje się, że sam Post wskazał Augustów jako miejsce swego urodzenia w rozmowie z Alfredem Tarskim (1901-1983), wybitnym polskim logikiem pochodzenia żydowskiego. Kiedy Tarski mówił, że Post jest jedynym nie-Polakiem, który wniósł istotny wkład w logikę zdań, ten odpowiedział, że urodził się w Augustowie, a jego matka była z Białegostoku[12].

Prof. Jan Woleński w korespondencji ze mną wskazuje też, że Martin Davis (1994, s. XI) podając Augustów jako miasto urodzenia Posta. W przypisie dziękuje kilku osobom, m.in. Gertrude Post (żona Emila Posta). Jest też zdjęcie Posta z Gertrude i córką Phyllis z 1953 r. (z wyglądu miała wtedy około 20 lat). Sprawę konsultowałem również z dr. Jerzym Milewskim i współpracującym z nim Wojciechem Baturą, historykiem z Augustowa. W liście Wojciech Batura pisze, że:

Bardzo często podaje się Augustów jako miejsce urodzenia, a chodzi o powiat. taką przypadłość miałem z Bronisławem Sobolewskim – ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, który podał, że urodził się w Augustowie. Spisy urodzonych z tego roku (bo akta metrykalne się nie zachowały) nie potwierdzają akurat tego. Z Żydami jeszcze gorzej. Augustów w czasie ostatniej wojny został zniszczony w 74%, akta powiatowe powędrowały w 1939 roku na wschód i dotychczas nie mamy o nich wiadomości. Z akt miejskich zachowały się jedynie te, które były w archiwum w Suwałkach; kończą się na połowie XIX wieku.

Moje wątpliwości co do danych Posta zrodził brak informacji zarówno o Arnoldzie, jak i reszcie rodziny na liście imigracyjnej[13] stworzonej przez The Statue of Liberty/Ellis Island Foundation. Lata 1892-1924 to okres największej migracji w dziejach ludzkości. Baza danych zawiera informacje o ponad 51 milionach przyjezdnych do Nowego Jorku. W latach od 1892 do 1954 zarejestrowanych jest ponad 12 milionów imigrantów. Nie ma żadnego Posta, który deklarowałby jako miejsce urodzenia Augustów. W tym okresie do Ameryki przypłynęło 4450 osób o nazwisku Post, zaś jako Żydzi zadeklarowały się 22 osoby. Siedmioro Postów zadeklarowało się jako Polacy, 13 jako Rosjanie, wśród nich tylko Post Schorre przypłynął w 1897 r. Troje Postów deklarowało się jako Prusacy; 123 jako Niemcy. W 1897 r. zarejestrowanych jest 10 osób o nazwisku Post. żadna z nich nie ma imienia Arnold ani żadne nie przyjechało z Rosji lub Polski. W ogóle w przeszukiwanej bazie danych jest tylko czterech Arnoldów Postów. Najwcześniej zarejestrowany jest w roku 1917, a więc nie może to być ojciec Emila Posta. W 1904 r. zarejestrowane są 44 osoby o nazwisku Post. nie ma wśród nich imion: Pearl, Emil, Ethel, Anne. W latach 1900-1910 zarejestrowane są 433 osoby o nazwisku Post. Nie ma żadnej osoby o imieniu Emil. W ogóle w rejestrach są 4281 osoby o nazwisku Post. Osób o nazwisku Post a imieniu Emil jest 29. Jako pierwszy z tej listy przypłynął w 1910 r. z Hamburga Emil, który miał wówczas 27 lat. Nie mógł to więc być Emil Post, który urodził się w Augustowie w 1897.

Skorzystałem również z bazy geograficznego rozproszenia nazwisk żydowskich w Polsce: Jewish Records Indexing – Poland Surname Distribution Mapper[14]. Nazwisko Post jest popularne w rejonach południowo-wschodniej Polski: od Lublina po Stanisławów (Iwano-Frankiwsk). Na mapie nie wskazuje się w rejonie Augustowa kogokolwiek o nazwisku ,,Post”. nie ma też takiego nazwiska na liście nazwisk Żydów augustowskich (http://jri-poland.org/psa/augustowa_bor_surn.htm) oraz na liście obejmującej lata 1827-1903[15]. Jak czytamy[16], do stworzenia list wykorzystano dane z Polskiego Państwowego Archiwum w Suwałkach. Archiwum to nie zawiera danych odnoszących do roku 1897, czyli roku urodzenia Emila. Jest luka między 1870 a 1903. Jednak, gdyby Postowie, w szczególności ojciec Emila, byli z tych stron, to byliby zarejestrowani. Oczywiście, mogli przywędrować skądinąd. Osób o nazwisku ,,Post” w ogóle nie zarejestrowano na północny-wschód od Warszawy: północne Mazowsze, północne Podlasie, Suwalszczyzna, Litwa. najwięcej osób o nazwisku Post, bo aż 72 wykazywane jest w okolicach Zamościa. Łącznie przez wszystkie lata odnotowano 433 osoby o nazwisku Post w 37 miastach.

Obie bazy, z których korzystałem są niezależne. można, oczywiście, rozważać ich pełność – co ma miejsce w wypadku bazy rozproszenia nazwisk żydowskich w Polsce – a także nie można wykluczyć, że Postowie dotarli do USA inną drogą niż przez Ellis Island. Jednak innym rozwiązaniem byłoby dopuszczenie, że rodzina Postów mogła to nazwisko przyjąć po przyjeździe do USA. Warto bowiem zauważyć, że imię matki Emila, Pearl, nie jest imieniem, którym posługiwała się w Augustowie. A to, jakie imię miała w Polsce, nie znajduje się w dostępnych danych o rodzinie Emila Posta. Czy można wykluczyć, że nie tylko matka Emila zmieniła imię, ale że cała rodzina zmieniła też nazwisko?

Emil Post jako dwunastolatek stracił lewą rękę. Kiedy na kolejne pytanie, czy kalectwo uniemożliwi mu pracę astronoma, otrzymał kolejną negatywną opinię, tym razem z U.S. Naval Observatory, że jest to poważne utrudnienie, zdecydował się zrezygnować z marzeń o badaniu nieba. Wybrał matematykę.

W 1917 r. na City College uzyskał licencjat (B.S.) z matematyki. od 1917 do 1920 r. studiował na Columbia University. uczestniczył w seminarium Cassiusa J. Keysera na temat Principia Mathematica (1910-1913) Russella i Whitheada. Problematyka rachunku zdaniowego Principia była przedmiotem jego doktoratu. W latach 1920-21 był na Princeton University. W tym czasie doszedł do wyników antycypujących twierdzenia o niezupełności Kurta Gödla oraz twierdzenie o nierozstrzygalności Churcha i Turinga. Ekscytacja odkryciami przyśpieszyła atak maniakalno-depresyjnej choroby, której pierwszego poważnego ataku doświadczył w 1921 r. Kiedy już wystarczająco wyzdrowiał, podjął pracę na Cornell University, jednak po drugim ataku przestał nauczać na uniwersytecie i w latach dwudziestych XX w. utrzymywał się nauczając w George Washington High School w Nowym Jorku. Kierując się radami dr. Levy`ego, Post wypracowywał rutynowe zachowania, które miały go zabezpieczać przed nadmiernymi emocjami. W szczególności ściśle przestrzegał czasu, który mógł poświęcić na badania naukowe: pracował do trzech godzin dziennie w godzinach od 16-tej do 17-tej a potem od 19-tej do 21-szej. W 1932 r. Post związał się z City College w Nowym Jorku. Poza miesięczną przerwą pozostał tam do końca swojej kariery zawodowej.

Mimo ograniczeń na pracę naukową i szesnastu godzin tygodniowo pracy dydaktycznej, Post opublikował swoje najbardziej znaczące prace. Ożenek z Gertrudą Singer w 1929 r. niewątpliwie wprowadził w jego życie pewną stabilizację. Żona wspomagała go przy maszynopisaniu artykułów i listów oraz zajęła się stroną materialną życia. Ich jedyne dziecko, córka Phyllis Goodman, stwierdza, że (Davis, 1994, s. XII):

My mother … was the buffer in daily life that permitted my father to devote his attention to mathematics (as well as to his varied interests in contemporary world affairs). Would he have accomplished so much without her? i, for one, don’t think so.

Moja matka … była buforem spraw codziennego życia, co umożliwiło mojemu ojcu poświęcenie uwagi matematyce (jak również jego różnym zainteresowaniom sprawami światowymi). Czy mógłby tak wiele uczynić bez niej? Ja, choć jedna, tak nie myślę.

Post za młodu nie był ortodoksyjny, był jednak religijny i dumny ze swego dziedzictwa.

Cały czas jednak zmagał się ze swoją maniakalno-depresyjną chorobą. W 1954 r. uległ jej ponownie. W kwietniu tego roku umarł na atak serca po leczeniu elektrowstrząsami w szpitalu dla umysłowo chorych w Nowym Jorku. Jego żona Gertrude Singer Post (ur. 1900) zmarła w dwa lata później, w 1956 r.

Post od 1918 r. był członkiem American Mathematical Society, a członkiem Association for Symbolic Logic był od samego początku powstania, czyli od 1936 r. Poza nauką interesował się szkicowaniem, poezją i obserwacją gwiazd.

Amerykańskie Towarzystwo Filozoficzne (American Philosophical Society) prowadzi archiwum Posta[17].

Dodajmy, że w Nowym Jorku jest park imienia Phyllis Post Goodman. O patronce tego parku pisze się, że urodziła się w 1932 r., a zmarła w 1995 r. Sądząc po dacie urodzenia, jest to córka Emila i Gertrude[18]. Phyllis skończyła studia na City University of New York, a przez całe życie pracowała jako nauczycielka w Washington Heights. Znana była z zaangażowania w edukację. Była wiceprezesem stowarzyszeń rodziców dzieci z dwóch szkół: David A. Stein Riverdale Junior High School oraz Bronx High School of Science. Była też prezesem stowarzyszenia rodziców w okresie strajku nauczycieli w 1968 r. Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zaangażowała się w zachowanie działki przed zabudową komercyjną. Dzisiaj znajduje się tam John F. Kennedy High School. Przez 25 lat była związana z komisją planowania przestrzennego w dzielnicy Bronx. Te i inne aktywności społeczne zostały uhonorowane nadaniem imienia Phyllis Post Goodman parkowi w regionie Henry Hudson Parkway i ulicy Kappock.

Kilka dokumentów z archiwum Emila Leona Posta
Kilka dokumentów z archiwum Emila Leona Posta

[1] Wydawanej w latach 1908-1913, http://brockhaus-efron-jewish-encyclopedia.ru/beje/011/326.htm.

[2] Zob. http://www.sztetl.org.pl/en/article/augustow/5,history/, (dostęp: 05.06.2015).

[3] Prawdopodobnie chodzi o wieś Hołynka [przyp. red.].

[4] Prawdopodobnie chodzi o Sopoćkinie [przyp. red.].

[5] Można przyjąć, że tak, jak w innych wypadkach chodziło o bolszewików sprawujących władzę sowiecką w Augustowie. nie wiadomo, czy – jak zdarzało się to gdzie indziej – pomagali w tym Polacy, mszcząc się za represje sowieckie. Zob. np. https://bialystok.wyborcza.pl/bialystok/7,35241,17781754,polacy-zabili-ale-niech-zydzi-tez-uderza-sie-w-piersi.html.

[6] Zob. http://www.tenhumbergreinhard.de/1933-1945-lager-1/1933-1945-lager-a/augustow-augusthal.html. dzisiaj są tam masowe groby i tablice upamiętniające. Zob. http://www.sztetl.org.pl/de/article/szczebra/13,orte-der-martyrologie/4381,memorial-plate/.

[7] Decyzja o Endlösung, ,,ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, zapadła w styczniu 1942 r. na konferencji w Wannsee. Realizacja Endlösung, operacja Reinhard, rozpoczęła się w lipcu 1942 r.

[8] Daty utworzenia i likwidacji getta http://www.bundesfinanzministerium.de/content/de/Standardartikel/Themen/oeffentliche_Finanzen/Vermoegensrecht_und_entschaedigungen/Kriegsfolgen_Wiedergutmachung/Kabinett-beschliesst-Ghettoliste.pdf?__blob=publicationFile&v=1. W (Spector 2001, s. 64) podaje się 2 listopada. Zaś encyclopaedia Judaica. © 2008 The Gale Group. all rights reserved. Sefer yizkor li-Kehillat augustow ve-ha-Sevivah (1966, Heb. and partly yid.; incl. bibl. october 1941 a ghetto was established. in June 1942. Zob. też kalendarium http://www.tenhumbergreinhard.de/1933-1945-lager-1/1933-1945-lager-a/augustow-augusthal.html.

[9] Zob. http://www.sztetl.org.pl/de/article/augustow/12,friedh-fe/10356,alter-j-discher-friedhofvon-augustow/.

[10] Zob. http://www.sztetl.org.pl/de/article/augustow/12,friedh-fe/10357,neuer-j-discher-friedhofin-augustow/.

[11] ,,Post” w języku Żydów aszkenazyjskich oznacza pocztowca.

[12] Dla ciekawości dodajmy, że nie-Polakiem, który miał oryginalny wkład w logikę zdań była Carew Meredith (1904-1976), Irlandka, która uzyskała krótsze niż Polacy aksjomaty różnych logik zdań. Inspirowała się pracami Jana Łukasiewicza (1878-1956).

[13] http://www.libertyellisfoundation.org/passenger-result (dostęp: 10.04.2015).

[14] http://data.jewishgen.org/maps/jrimap.asp (dostęp: 10.04.2015).

[15] Zob. http://jri-poland.org/psa/augustowa_surn.htm (dostęp: 10.04.2015).

[16] Zob. http://jri-poland.org/town/augustow.htm (dostęp: 10.04.2015).

[17] Zob. http://www.amphilsoc.org/mole/view?docid=ead/mss.ms.coll.45-ead.xml

[18] na zapytanie skierowane do lokalnego urzędu, czy jest to córka Emila i Gertrudy otrzymałem tylko link http://www.nycgovparks.org/parks/phyliss-post-goodman-park/history. W informacji na tej stronie brak jednak odpowiedzi na moje pytanie.

Powyższy tekst jest częścią artykułu, który ukazał się w publikacji Żydzi Wschodniej Polski. Seria IV: Uczeni żydowscy, red. nauk. Grzegorz Czerwiński i Jarosław Ławski, Białystok 2016, s. 95-109. Z pełną treścią artykułu można zapoznać się w Repozytorium Uniwersytetu w Białymstoku.
 
Opublikowano Jeden komentarz

Historie nieprzeoczone – Sąsiedzi

Wkrótce premiera oczekiwanej książki Józefa Matyskieły pt. "Historie nieprzeoczone. Znad Biebrzy, Netty i Kanału Augustowskiego". Aby pokazać jak ciekawą pozycją jest ta publikacja, prezentujemy jeden z trzydziestu rozdziałów z tej książki pt. "Sąsiedzi". Pozostałe są równie interesujące, pełne informacji i fotografii z archiwum rodziny autora, a przede wszystkim relacji najstarszych mieszkańców regionu. Książkę można nabyć w naszym sklepie internetowym.

Mój stryj Mieczysław Matyskieła był wziętym kowalem. Swego fachu uczył się przed wojną u żydowskich kowali Chijeła i Chackiela w Sztabinie. Od imienia pierwszego z nauczycieli zawodu pochodził późniejszy przydomek stryja – „Chijeł”. Tenże Chijeł ponaglał nieraz swoją opieszałą małżonkę słowami: „Dicha, Boba!”. W miejscu dzisiejszego Banku Spółdzielczego mieszkał nieznany dziś z nazwiska krawiec.

W przedwojennym krajobrazie naszych miasteczek i wsi była obecna ludność żydowska. W Jaziewie mieszkał przedstawiciel tej znanej z doskonałej znajomości spraw finansowych i handlowych nacji. Nazywał się Lejbka. Jego żona chodząc utykała. Wynajmował on wraz z rodziną niewielki domek w małym końcu wsi, naprzeciwko posesji Ludwika Matyskieły i prowadził tam sklepik. Właściciel tego domku Kazimierz Aniszko otrzymał go wraz z 1 hektarem łąki w spadku po ciotce Grabowisze. Sąsiadem Lejbki od strony lasu był ożeniony z Władysławą Suchwałkówną Władysław Wiszniewski, mieszkający pod jednym dachem z rodziną żony. Po przyjściu Sowietów w 1939 roku Wiszniewski pełnił we wsi funkcję predsiedatiela sielsowietu. Po drugiej stronie żydowskiego interesu mieszkała – również w małym domku – rodzina Jarmoszków.

W sklepiku sprzedawano przysłowiowe „mydło i powidło”, czyli towary pierwszej potrzeby, takie jak: chleb, kajzerki, cukier, cukierki, wódkę, śledzie, sól, przyprawy, papierosy, zapałki, mydło, igły, nici, naftę, świece czy smarowidło do wozów. Dopuszczalny był też handel wymienny. Za jedno jajko można było dostać na przykład agrafkę. Co kilka dni Lejbka wyruszał po zaopatrzenie do Augustowa lub Suwałk, wioząc do miasta skupione we wsi jaja lub jakiegoś cielaka. Zaprzęgał w tym celu do furmanki „kutego na wszystkie cztery” kasztana, który latem „był na zadaniu”, czyli pasł się na pastwisku u Ludwika Matyskieły. Starsi chłopcy nieraz dla grandy przywiązywali tylne koło żelaźniaka do słupa i mimo użycia bata wóz nie mógł ruszyć.

W piątek przed szabasem sklepik był zamykany wcześniej niż zwykle. Rozpoczynając o zachodzie słońca świętowanie, Lejbka nieraz zapomniał zamknąć drzwi od środka i niejeden spóźniony klient, wchodząc tam mógł usłyszeć dochodzące z sąsiedniego pokoju słowa modlitwy, wypowiadane w niezrozumiałym i pełnym pochrząkiwań języku. Zrobiwszy kilka kroków dalej i odsłoniwszy lekko kotarę, mógł ujrzeć Żyda ubranego w czarny chałat, z jarmułką na głowie, kiwającego się jak w transie w blasku szabasowych świec, który – choćby świat miał się walić – za nic nie przerwałby swojej modlitwy.

Lejbka miał dwie córki: Dorkę i Dopkę oraz dwóch młodszych synków: Chaimka ur. w 1932 roku i nieco młodszego Berka. Młode Żydówki na początku lata przyjeżdżały ze szkół do Jaziewa na wakacje. Ich niepospolita uroda intrygowała miejscową kawalerkę. Wieczorami zbierali się gromadnie wokół sklepu i nie wiadomo, co by się stało, gdyby przezorny Żyd czym prędzej nie wywiózł córek do rodziny w mieście.

Mężczyzna w okularach to Zejdeke Merecki, sztabiński rzeźnik. Poni-żej jego siostrzenica Fejga (przeżyła Shoah) i siostrzeniec Meir (zginął w Treblince). Pozostałe osoby to dwaj niespokrewnieni mieszkańcy Jasionówki. Fotografia pochodzi z książki wydanej w języku angielskim przez siostrzeńca Zejdeke Mereckiego Berla Schustera (tytuł po polsku to „Umrę nie dziś, lecz jutro”). Fotografię udostępniła p. Joanna Ko-szycka ze Sztabina
Mężczyzna w okularach to Zejdeke Merecki, sztabiński rzeźnik. Poniżej jego siostrzenica Fejga (przeżyła Shoah) i siostrzeniec Meir (zginął w Treblince). Pozostałe osoby to dwaj niespokrewnieni mieszkańcy Jasionówki. Fotografia pochodzi z książki wydanej w języku angielskim przez siostrzeńca Zejdeke Mereckiego Berla Schustera (tytuł po polsku to „Umrę nie dziś, lecz jutro”). Fotografię udostępniła p. Joanna Koszycka ze Sztabina

Chłopcy nie chodzili jeszcze do szkoły i bardzo chętnie przebywali w sąsiedztwie u swoich polskich rówieśników. Upewniwszy się, że matka nie widzi, często zajadali się kapustą gotowaną na wieprzowinie w domu niejednego z nich.

Na pamiątkę czterdziestoletniej wędrówki z Egiptu do ziemi obiecanej obchodzono na przełomie września i października hebrajskie święto szałasów – Sukkot. Mimo jesiennego chłodu i deszczu rodzina Lejbki przeprowadzała się do skleconego z jedliny i słomy szałasu – kuczki. Spożywano tam posiłki i odprawiano modły. Miejscowe łobuzy dokuczały pobożnym Żydom, przewracając szałas lub wsuwając na tyczce wieszkę słomy do środka. Ci, za każdym razem, musieli zaczynać modlitwę od początku.

Na jakieś dwa lata przed wybuchem wojny Lejbka opuścił Jaziewo i przeniósł się z rodziną do domu zakupionego w Augustowie koło „Klęczącego Pana Jezusa”. Sklepik przejął Jan Bielawski, który handlował tam do wybuchu wojny. W pożydowskiej chatce mieszkali w czasie wojny: Kosakowski Garbaty z rodziną, Bogdanka i Suchwałczycha z trójką dzieci. Co się zaś stało z rodziną Lejbki w czasie Zagłady? W Księdze Pamięci Żydów Augustowskich, w wykazie rodzin żydowskich wysłanych z getta do Treblinki widnieje wpis: Lejb Biedak z rodziną. Jest wielce prawdopodobne, że jest to właśnie rodzina jaziowskiego sklepikarza.

W Sztabinie istniał kahał, czyli żydowska gmina. Na Rybackiej była bożnica i większość żydowskich zabudowań. Mieszkał tam też rzeźnik Zejdek Merecki, który rozwijał swój interes, dostawiając coraz to nowe budy. Wieprze i woły kupował w okolicznych wsiach, a środkiem transportu zwierząt była furmanka. W pamięci mojej mamy pozostało następujące zdarzenie:

Działo się to przed wojną. Mieszkaliśmy u stryja w Jaminach koło Rogowa. Latem, pewnego razu, usłyszeliśmy od łąk wołanie o ratunek. Wkrótce okazało się, że to Zejdek potrzebuje pomocy. Zakupił on w Jagłowie dużego, chyba dwumetrowego wieprza. Było sucho, więc wybrał się drogą na skróty, przez łąki. Pokonując nieco sfatygowany mostek na rowie, wywrócił się z furmanką. Słysząc lament, pospieszyliśmy ze stryjem na pomoc. Widok był nieciekawy. Zwierz ze związanymi nogami leżał obok wywróconej furmanki i pokwikiwał, a Żyd chodził dookoła i biadolił. Stryjo pocieszył go i zaraz zabraliśmy się do usuwania skutków wypadku. Wspólnymi siłami wciągnęliśmy wieprza na przechylone drabiny i postawiliśmy żelaźniak na cztery koła. Wówczas Zejdek ucieszył się jak dziecko. Dziękując za okazaną pomoc, nie zapomniał jednak o interesach. Zapytał zaraz stryja – zwracając się do niego po imieniu – czy przypadkiem nie ma kartofli na sprzedanie, a usłyszawszy twierdzącą odpowiedź, zamówił dwa metry z dostawą do domu. Po kilku dniach stryjo wyprawił mnie z kartoflami do Sztabina. Po drodze zajechałam do Winiewiczów, prosząc brata Jadzi – Gieńka, by wskazał mi drogę i pomógł przy rozładunku. Po opróżnieniu worków Zejdek powiedział, żebym zaczekała. Po chwili wyniósł z masarni zawinięte w papier pęto kiełbasy. Cóż to był za aromat i smak! Jedliśmy z Gieńkiem, łamiąc kawałek po kawałku. Resztę przywiozłam do domu. Najlepszą kiełbasę w Sztabinie robił właśnie Zejdek i Polak Kozłowski.

Żydzi tworzyli odrębną grupę. Mieli własny język, obyczaje i obrzędy religijne. Żydowski kirkut znajdował się w miejscu, gdzie teraz jest strażacka remiza. Będąc czasem u Winiewiczów, widziałam żydowskie pogrzeby. Obok cmentarza mieszkały ubogie siostry Halanówny. Wynajmowano je na płaczki. Szlochając i rwąc z głów włosy, szły za zmarłym, który owinięty w całun, był niesiony na marach.

Pamiętam Sońkę, która mieszkała obok Winiewiczów. Była wysoką i ładną, tlenioną blondynką. Chodziła z naszą młodzieżą na zabawy i jadła kiełbasę. Za ten bluźnierczy występek rodzina ją wyklęła.

Dziś mówi się czasem o nieporozumieniach pomiędzy Polakami a Żydami. Z pewnością różnie bywało – jak to między sąsiadami. Ja o Żydach złego słowa nie powiem. Wiem tylko, że wiele krzywd i niegodziwości doznałam w swoim życiu ze strony polskich sąsiadów.

Sztabin, wczesna wiosna 1938 roku. Po spacerze, przed domem Starzyńskich. Od lewej: Jadwiga Winiewicz, Eugeniusz Winiewicz, Sonia Starzyńska. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina
Sztabin, wczesna wiosna 1938 roku. Po spacerze, przed domem Starzyńskich. Od lewej: Jadwiga Winiewicz, Eugeniusz Winiewicz, Sonia Starzyńska. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina

Od wsi do wsi jeździł furmanką zaprzężoną w siwego konia obwoźny handlarz Abram Oliwa, który z daleka obwieszczał swoje przybycie nawoływaniem: „Do Oliwy! Do Oliwy!…” W handlu tym obywano się bez pieniędzy. W zamian za szmaty, pakuły, a czasem jakąś kurę, można było nabyć śledzie kobylaki, mydło i stołowe naczynia. Po wojnie, gdy zabrakło Żydów, skupem szmat trudnili się jeżdżący furmankami, a potem i budami (samochodami), różni handlarze. Pamiętam nawoływania jadącego wiejską ulicą handlarza: „Matki! Szmatki na wymianę! Hop!” – oraz ważenie szmat przy użyciu sprężynowej ręcznej wagi (ciekawe, czy miała legalizację). Za szmaty można było dostać coś z „kredensu”, czyli emaliowane, blaszane talerze i miski, emaliowane garnki, rondelki i kubki oraz szklanki z grubego szkła.

I jeszcze przypowieść zasłyszana przed laty od ojca, który pewnego razu w czasie wyjazdu na targ w Augustowie był świadkiem następującego zdarzenia. Na poboczu drogi stał Żyd z furmanką, z której spadło koło. Przejeżdżający obok nasi rodacy, zamiast udzielić pomocy, śmiali się z tego jakby chcieli powiedzieć: „Dobrze mu tak.” Żyd na to odparł: „Nie śmiej się bratku, z czyjego wypadku.”

Co było dalej? Ukształtowane od dziesięcioleci nie najgorsze relacje między sąsiadami brutalnie przerwała wojna. Oto, co na ten temat przekazał Piotr Chilicki:

Gdy przyszli Niemcy, to zrobili dla tych wszystkich Żydów z naszej okolicy małe getto za młynem wodnym w Augustowie. Wcześniej był tam koński rynek. Ogrodzili teren, a przy bramie postawili baraki. Na początku jeszcze kwitł handel. Za żywność można było kupić różne wartościowe rzeczy.

Było to pewnie jeszcze w 1941 roku. Mama przygotowała coś z żywności: i masła, i sera, i mięsa, i mąki. Ojciec zaprzągł konika i pojechaliśmy do Augustowa. Jeszcze polska policja pilnowała i niemiecka również, i jeszcze można było do getta wejść i pohandlować. Ojciec kupił sobie buty kruki. Miały one tylko jeden szew z tyłu. Były ciężkie, ale nie przepuszczały wody. Kupił też dobre imadło, piękny garnitur i trochę pościeli. Ja siedziałem na furze i pilnowałem, a ojciec ze trzy razy tak obracał. Potem tych wszystkich Żydów wywieźli do Bogusz koło Grajewa. Ale to nie byli zamożni Żydzi. Zamożnych wywieźli ruscy na Sybir i oni po wojnie wrócili. Poginęli najbiedniejsi.

Suchowola, 5.04.1938 rok. Sonia Starzyńska i Freida Kramer. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina
Suchowola, 5.04.1938 rok. Sonia Starzyńska i Freida Kramer. Fotografia z archiwum Marii Ryszkiewicz ze Sztabina

Jednym z niewielu, którzy przeżyli wojnę, był augustowski Żyd Izaak Wolf Białobrzecki, syn Szmula Leiby. Wróciwszy z syberyjskiego zesłania, 9 lipca 1946 roku sprzedał on swoją nieruchomość położoną przy ulicy 3 Maja pod numerem 45 Bolesławowi Rybakowiczowi, synowi Kazimierza, mieszkającemu przy ulicy Krakowskiej 9 (obecnie Wojska Polskiego). Rybakowicz pochodził ze Sztabina i był stryjem mojej mamusi Heleny Matyskieła z d. Tomaszewskiej z Jamin. Nieruchomość, składająca się z placu o powierzchni około 700 m kwadratowych i parterowego drewnianego domu z przyległościami, poszła za kwotę 1000 dolarów, co w przeliczeniu na złotówki, licząc ówczesny kurs dolara po 100 zł, dało kwotę stu tysięcy złotych. Tyle kosztował wtedy dobry koń. Można więc powiedzieć, że stryjek dobrze zainwestował swoje pieniądze. Okazyjne kupno nieruchomości w dobrej cenie wiązało się z tym, że Białobrzeckiemu śpieszyło się z wyjazdem do Palestyny. W „Księdze Pamięci Żydów Augustowskich” ujęty jest w wykazie augustowian zamieszkałych w Izraelu. Osiedlił się w osadzie Kiriat Bialistok, założonej przez ocalałych z Holokaustu białostockich Żydów.

Jedna z historii opisanych w Księdze Pamięci ma związek z moją rodzinną wsią. Otóż w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych Jan Chojnowski, zwany Szczepanem, prowadził w Jaziewie bar piwny. Któryś ze starszych mieszkańców wsi, pamiętający przedwojenne czasy, nazwał go (oczywiście po „jaziowsku”)„Kadyś”. Chodziło się więc na piwo „do Kadysia”. Było to nawiązanie do dawnego mieszkańca Augustowa, właściciela kamienicy przy rynku, w której znajdowały się hotel i słynna karczma – Kadysza Nowodworskiego.

Jeśli zaś chodzi o inne nazwiska wymienione w Księdze, z wieloma z nich spotkałem się w czasach nam współczesnych. I tak: w Ełku mieszkał Białobrzecki, w Szczuczynie – Borensztajn i Galanty, w Zambrowie – Netter, w Białymstoku – Melcer. Czy osoby je noszące miały coś wspólnego z Żydami? Niekoniecznie. Nie każdy Wajs jest przecież Żydem. Chociaż Borensztajn handlował po rynkach. Obracając końmi, bydłem i świniami, nie przestrzegał wymogów weterynaryjnych i z tego względu ciągle przysparzał problemów powiatowemu lekarzowi weterynarii. Galanty handlował mięsem.


Pierwsza strona aktu notarialnego zawartego u notariusza Władysława Krzemińskiego w Augustowie, który potwierdził nabycie nieruchomości. Dokument udostępniony w 2011 roku przez Halinę Ułanowicz, córkę Bolesława, mieszkającą z rodziną w dwupiętrowym domu zbudowanym na zakupionej od Białobrzeckiego działce
Pierwsza strona aktu notarialnego zawartego u notariusza Władysława Krzemińskiego w Augustowie, który potwierdził nabycie nieruchomości. Dokument udostępniony w 2011 roku przez Halinę Ułanowicz, córkę Bolesława, mieszkającą z rodziną w dwupiętrowym domu zbudowanym na zakupionej od Białobrzeckiego działce

Nasze narody współistniały od wieków i od czasu do czasu chyba też współżyły. Stąd nigdy nie wiadomo, gdzie szukać naszych korzeni. Moja babcia ze strony mamy Anna Tomaszewska z d. Rybakowicz, była rodzoną siostrą Bolesława – tego, który, jak napisałem wcześniej, miał głowę do interesów. Ich przodkowie od pokoleń mieszkali w Sztabinie i onegdaj nosili nazwisko Rybak (Rybakowicz – pisali się w czasach nam bliższych). Nazwisko Rybak było popularne wśród Żydów wschodnioeuropejskich. Rybakowiczowie mieli w Sztabinie olejarnię i gręplarnię wełny. Czerń włosów mego wuja Wincentego Tomaszewskiego z Jamin była raczej niespotykana wśród słowiańskich nacji.

Jeszcze parę lat wcześniej mieszkańcy okolicznych miejscowości używali w potocznej mowie wielu określeń pochodzenia hebrajskiego. Oto niektóre z nich:

mieć kiepeł – mieć głowę
dicha – szybko
szajgiec – urwis
hiewra – gromada, grupa, sitwa
całym kahałem – przy udziale wielu osób, tłumnie
geszeft – interes
rejwach – hałas
giwałt – zawołanie wyrażające strach, panikę, zaskoczenie
tref, trefny – nielegalny

Luty 2009 r.
Kwiecień 2024 r.

 
Opublikowano Jeden komentarz

Ja to mam szczęście… czyli fart genealoga

Nie trzeba nikogo przekonywać, że szczęście w życiu jest czymś ważnym. Najważniejsze jest szczęście rozumiane jako dobrostan człowieka, ale ja tu chciałbym pochylić się nad innym znaczeniem tego słowa. Chodzi o dosyć przypadkowe skorzystanie z wyjątkowo korzystnych okoliczności. Jest to takie szczęście, kiedy sukces odnosimy bez specjalnego wysiłku. Angielskojęzyczne osoby mają na to oddzielne określenie „luck”, co po polsku można tłumaczyć jako fart.

Szczęście w genealogii, a raczej farta trzeba mieć. Muszę się pochwalić, że zaznałem tego już kilkakrotnie. Dziś chciałbym tu opisać ostatni przypadek, a raczej logiczny ciąg zdarzeń, które wprowadziły mnie w przekonanie, że jestem szczęściarzem.

Jest rok 2014. Szczęśliwym zbiegiem wielu okoliczności wybieramy się do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Lecimy tam w czwórkę, w pełnym składzie rodziny na wesele córki mojej szkolnej koleżanki Brygidy (z pomaturalnej szkoły w Henrykowie k. Ząbkowic Śląskich, która związała mnie z Dolnym Śląskiem). Wesele w Chicago to punkt główny naszej wyprawy, ale są też punkty poboczne. Reszta rodziny myśli o turystyce, ja bardziej o genealogii. Gdzie tu znaleźć kompromis?

Kiedy przebrzmiały weselne dzwony i zwiędły kwiaty, którymi hojnie obdarowano młodą parę, Marthę i Timothy’ego, ruszamy w drogę na zwiedzanie Ameryki. Kierujemy się z Chicago na wschód, najpierw do Cleveland, do Niagary (tu spotkanie ze wzmiankowanym już Johnem Rynkiewiczem), Nowego Jorku i Springfield w stanie New Jersey.

Aldona i Andrzej Szczudłowie w Nowym Jorku

Kiedy główne apetyty rodziny na turystykę i odwiedzenie dwojga krewniaków, Elżbiety i Cezarego, zostają zaspokojone, nieśmiało wspominam o swoich potrzebach genealogicznych. Mówię o chęci odwiedzenia Pensylwanii, a szczególnie skromnego miasteczka Shenandoah, gdzie już ponad 100 lat wcześniej lądowali moi krewni z rodziny Rynkiewiczów, krewni po ojcowskiej matce Mariannie Rynkiewicz (1898- 1970). Wiem o tym od kilkunastu lat dzięki założonej przez Edwarda Wojtakowskiego (1940- 2022) stronie internetowej, na którą zajrzał genealog z Buffalo, John Rynkiewicz. I chociaż później okazało się, że moi Rynkiewiczowie nie są krewnymi (bliskimi) tego Amerykanina, wspiera on mnie w poszukiwaniach, pomaga namierzyć właściwych krewniaków. Ci właściwi, moi mieszkali w górniczym miasteczku Shenandoah, które w szczycie węglowej prosperity miało 20 tysięcy mieszkańców, a teraz, po wyczerpaniu złóż węgla, tylko pięć tysięcy.

Nie bez dyskusji jest zgoda na mój plan. Na szczęście po mojej stronie jest starszy syn Michał, który siedzi za kierownicą. Jedziemy do Shenandoah i po kilku godzinach jazdy jesteśmy na miejscu. Spędzamy w miasteczku kilka emocjonujących godzin. Poznajemy tam ledwie troje przypadkowych osób: fryzjera, dziewczynę z rodu Twardzików, znanego w Ameryce z produkcji polskich pierogów, ale przede wszystkim Andy’ego Ulicnego.

Andy Ulicny i autor; Shenandoah, 2014 r.

Wskazał go fryzjer zapytany o kogoś, kogo w tym miasteczku interesuje genealogia. Po wstępnej rozmowie telefonicznej docieramy do niego. Nie mówi o zaskoczeniu, ma dla nas czas i ochotę na rozmowę. Rzucam hasło „genealogia” i słyszę potwierdzenie, że to i jego hobby. Ma na komputerze bogatą bazę danych osób pochowanych na lokalnych cmentarzach. Podaję kilka ważnych dla mnie nazwisk: Rynkiewicz, Buchowski… jest! Pokazuje swoje wpisy, co robi na mnie duże wrażenie. Uświadamiam, że w krótkiej wizycie nie jestem w stanie zaspokoić swoich potrzeb. Nie zadowalając się wydrukiem na kilku stronach pytam czy nie udostępni mi swojej bazy na pendriv'a? Bez namysłu Andy godzi się na to i ładuje swoje dane na mojego pendrive. Jestem tym zachwycony.

Potem zwiedzamy cmentarze, znajdując liczne nagrobki Rynkiewiczów, ale i innych osób o nazwiskach bardzo kojarzących się z moim i sąsiadów z Sejneńszczyzny. Robimy wiele zdjęć, aby potem w domu, już na spokojnie wszystko to przeanalizować.

Po powrocie do kraju nadal jestem pod wielkim wrażeniem podróży do USA i spotkanego w Shenandoah genealoga. Zapraszam go do znajomych z Facebooka, czytam jego posty. Widzę, że jest to postać nieprzeciętna, bardzo szanowana w lokalnym środowisku. Bardziej niż z genealogii Andy jest znany z tego, że komentuje mecze futbolu amerykańskiego, sportu nr 1 za oceanem.

Jimmy Doyle i Andy Ulicny w dyżurce komentatorów

Po kilku latach znajomości zauważam, że Andy Ulicny wydał książkę o swoim mieście Shenandoah. Po krótkich staraniach książka jest już w moim domu. I chociaż nie znajduję w niej wątków o moich Rynkiewiczach, cieszę się, że mam „coś” o ważnym miejscu dla genealogii mojej rodziny.

Kolejny powód do radości to fakt, że Andy jest bliskim znajomym Christy Shukaitis, wielce zasłużonej dla zgłębiania i dokumentowania genealogii moich Szczudłów i skoligaconych z nimi Łabanowskich.

Kiedy wydaje się, że znajomość z Andy Ulicnym jest już „odfajkowana” i nie wniesie nic nowego, dociera do mnie mail od… Johna Ulicnego. Na wstępie już pisze, że jest kuzynem Andy’ego Ulicnego, i że po badaniach DNA jest również moim krewnym. Wie o tym, gdyż podobne badania zrobił mój ojciec Zygmunt Szczudło. Łączą nas aż trzy nazwiska: Łabanowski, Rynkiewicz i Stabiński. To trzecie nazwisko nie do końca mnie przekonuje, ale po kilkukrotnej wymianie korespondencji z Johnem i „wykopkach” metrycznych w parafii krasnopolskiej upewniam się, że John ma rację.

Kilka miesięcy później, wiosną 2022 roku niespodziewanie John melduje, że latem tego roku będzie na Festiwalu Bluesa w Suwałkach. Przyjedzie z żoną Marią Mele. Czuję się zaskoczony przyjazdem gości z Ameryki, ale także tym, że suwalski festiwal ma taką rangę w świecie. Jeśli przyjeżdżają na niego z ojczyzny bluesa, musi być dobry. Doceniając wysiłek krewniaka, który planuje dotrzeć aż zza oceanu, deklaruję że i ja tam będę.

Modyfikuję lekko wakacyjne plany, aby w rodzinnych stronach, na Suwalszczyźnie, być w czasie festiwalu i spotkać się z Johnem. W tym roku Suwałki Blues Festival ma wydanie jubileuszowe, organizowany jest 15. raz. Jedziemy z żoną i uczestniczymy tylko w ostatnich dwóch dniach festiwalu, 9- 10 lipca.

Umawiamy się telefonicznie, że spotkamy się z Amerykanami dzień po festiwalu, w hotelu w którym oni kwaterują. Jedziemy tam z pikającymi sercami. Obawy o trudności językowe w porozumieniu się szybko rozwiewamy, bo John przyjechał z żoną Marią Mele, która zna język polski. Z uśmiechem pogodna Maria opowiada, że ma polskie korzenie, jej ojcem był Tadeusz Kasztelan, andersowiec rodem spod Wilna. Maria urodziła się w Ameryce i niechętnie uczyła się języka polskiego. Rodzice jednak nie odpuszczali, za co dopiero dziś Maria jest im wdzięczna.

Z Johnem jest inaczej, mimo, że od dziecka świadomy polskich korzeni, języka polskiego się nie nauczył i teraz cierpi. Widać, że chciałby znać go dobrze, może nie tyle do kontaktów, bo jest z natury nieśmiały, ale do czytania dokumentów.

To nasza pierwsza bezpośrednia rozmowa, więc staramy się jak najwięcej poopowiadać o sobie i wspólnych wątkach rodzinnych. Przy okazji wyjaśnia się, że pierwszym przewodnikiem Johna po polskich archiwach był Daniel Paczkowski, mój kolega ze stowarzyszenia Jamiński Zespół Indeksacyjny. To on też wyszukał mu pierwsze metryki z polskich zasobów.

Drugiego dnia spotykamy się z Amerykanami w Archiwum Państwowym w Suwałkach. Maria zaraz musi nas opuścić, bo za godzinę prowadzi lekcję on-line języka angielskiego. Kiedy dopytujemy się o szczegóły, okazuje się, że John z Marią nie lecieli na festiwal z Ameryki. Już od roku mieszkają w Warszawie i do Suwałk przyjechali pociągiem. Skromnie, nie używając samochodu, zwiedzają miasto.

Maria zostawia nas w archiwum, a John dostaje zamówiony mailowo stos teczek z metrykami. Pisane ręcznie po polsku i po rosyjsku… Widać, że John czuje się całkiem bezradny, nie zna polskiego, a tym bardziej cyrylicy. Pomagam mu ratując sytuację. Po powrocie Marii przy obiedzie w restauracji „Karczma Polska” omawiamy dalsze, już wspólne plany. Amerykanie doceniają spotkanie z nami i dlatego przedłużają swój pobyt o 3 dni. Dostępna oferta na kolejne noclegi jest w kamedulskim klasztorze w Wigrach. Następnego dnia przewozimy ich do nowego hotelu, ale zanim zacznie się doba hotelowa, mamy kilka godzin czasu. Postanawiam czas ten zagospodarować po swojemu. Zapraszam gości do pojazdu i pokonujemy trasę kilkunastu kilometrów do Krasnopola, który jest dla nas obu z Johnem miejscem pochodzenia naszych przodków. Pierwsza myśl - odwiedzimy cmentarz, bo przecież z nikim nie jesteśmy tu umówieni. W Krasnopolu są dwa cmentarze. Nic nas nie goni, kolejno docieramy do obu, robiąc dużo zdjęć nagrobków z „naszymi” nazwiskami.

Andrzej Szczudło, Maria Mele i John Ulicny w Krasnopolu

„Nekroturystyka”[1] nas nie zadowala, dobrze byłoby spotkać aktualnych mieszkańców. Szybka myśl - jedziemy do cioci Danuty Rynkiewiczowej. Od dwóch lat jest wdową, ale może ucieszy się z wizyty krewniaków, doceni fakt, że o niej pamiętamy? Po chwili zajeżdżamy na podwórko ostatnich w Krasnopolu Rynkiewiczów. W progu wita nas Elżbieta, synowa cioci Danki, żona Bogdana. Po przywitaniu dowiadujemy się, że za kwadrans w tym domu ma się pojawić Jola, córka cioci Danki, która od lat mieszka w Maroku. Jest ode mnie kilka lat młodsza i mimo, że jest moją kuzynką, nigdy jej nie spotkałem. Znaliśmy się tylko z maili i rozmów przez Skype’a. Nie mogłem uwierzyć w swojego farta! Wpadłem przypadkowo, bez umówienia i spotykam kuzynkę z Maroka. Jola z córką, wnuczką i siostrzenicą dociera wkrótce. Siadamy do przygotowanego przez ciocię wcześniej stołu, faktycznie przygotowanego dla rodziny Joli. Serdeczne przywitanie, pół godziny rozmowy o aktualiach w naszym życiu i ruszamy w stronę Wigier zainstalować Amerykanów w klasztornym hotelu.

John Ulicny, Maria Mele, Andrzej Szczudło, Jolanta Abou Hilal; Krasnopol

Po obiedzie do zagospodarowania pozostaje jeszcze wieczór, ale już mamy na to pomysł. Jak zwykle w lecie, sejneńska Fundacja „Pogranicze” organizuje cykliczne koncerty Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego. Dziś jest jeden z nich, z czego skwapliwie korzystamy.

Koncert w sejneńskiej synagodze. Gra Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego

Natchnieni piękną muzyką wracamy na noclegi. Czwartek jest trzecim, dodanym ze względu na nas dniem pobytu Johna i Marii na Suwalszczyźnie. Nie mam przygotowanego planu, ale liczę na swoją spontaniczność i orientację w terenie. Gorączkowo próbuję zdefiniować potrzeby genealogiczne mojego amerykańskiego krewniaka. Ruszamy w kierunku Sejn. Po drodze mijamy wieś Radziuszki, gdzie obaj mamy swoich krewnych Łabanowskich. Ale mijamy ją bez zatrzymania, bo faktycznie nie znamy tam żadnego członka rodziny. Zmierzamy dalej w stronę Sejn. Na wysokości Sumowa uświadamiam sobie, że mijamy właśnie odnowiony niedawno dom Andrzeja Sidora. Znam imiennika ledwie kilka lat i doceniam jego dorobek fotograficzny. Z Internetu można poznać jego artystyczną biografię[2].

Aldona i Andrzej Szczudłowie, Maria Mele, John Ulicny, Andrzej Sidor

Sidorowie to rodzina bardzo licznie rozpowszechniona na terenie Ziemi Sejneńskiej, prawie wszyscy mają z nimi jakieś połączenie. Ja również wielokrotnie znajdywałem Sidorów na gałęziach swojego genealogicznego drzewa, więc dlatego od lat gromadzę metryki Sidorów. Andrzej w genealogii jest na początku tej drogi, więc niedawno pomagałem mu wypisać kilka pokoleń przodków z moich danych. Odtąd już się znamy. Wstępujemy do Sidorów i już na wejściu od Dominiki, żony Andrzeja, słyszymy zaproszenie na kawę.

Korzystamy z tego i w ciekawej, sympatycznej rozmowie, mija nam jakieś pół godziny. Z niepokojem zerkam na zegarek, bo już przez Messengera zdążyłem umówić się na spotkanie z kolejnym fotografem, Krzysztofem Palewiczem. Krzysztof kilka miesięcy wcześniej ogłosił konkurs. Pokazał na Facebooku zdjęcie, w którym za szybą kuchni dopatrzyłem się pół kota, druga połowa była niewidoczna. A że wieś nazywa się Półkoty, konkurs wygrałem. Za to bingo należała mi się flaszka śliwowicy. Na odjezdnym od Sidorów dostajemy w prezencie najnowsze wydanie albumu ze zdjęciami Andrzeja. Autor nie może się nie cieszyć, że jeden album pojedzie do Ameryki.

Do Palewiczów docieramy lekko spóźnieni, ale flaszka nie przepada. Wręcza mi ją organizator konkursu. Zapewniam, że dowiozę ją do domu we Wschowie. W domu Palewiczów nowość. Zapraszają nas do nowo dobudowanego pokoju, akurat na takie okazje jak dziś.

Aldona Szczudło, Maria Mele, Jadwiga Palewicz (mama Krzysztofa), John Ulicny, Majka i Krzysztof Palewiczowie; w domu Palewiczów

Krzysztof, prowadzący z żoną Majką gospodarstwo agroturystyczne, jest ponadto znanym w regionie fotografikiem, i ma już co pokazać. Oglądamy publikowane już albumy z jego pięknymi zdjęciami okolicznej przyrody. Pijemy kolejną kawę, rozmawiamy w kilku grupach jednocześnie. Rozmowy pęcznieją, wątek goni wątek, a ja znów w niepokoju zerkam na zegarek. Przed nami kolejne wyzwanie. Jesteśmy umówieni na rejs statkiem po jeziorach augustowskich. Gwarantuje nam to Aneta Cich, przewodniczka profesjonalna, ale i członkini Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, do którego i ja należę. Łączy nas genealogiczna pasja. Tego dnia Aneta obsługuje wycieczkę, a nas obiecała zabrać z nią na statek. Szybko żegnamy się z rodziną Palewiczów i ruszamy w kierunku Augustowa. Mamy do pokonania trasę ponad 40 km. Czas dojazdu sugerowany przez GPS źle rokuje naszym planom, ale jest nadzieja, że … droga będzie wolna, samochód sprawny, pojedziemy z wiatrem itp. Rzeczywistość pozbawia nas złudzeń. Pędząc na złamanie karku docieramy do portu w Augustowie w 6 minut po planowanym czasie odpływu. Widzimy nasz statek kilkadziesiąt metrów od brzegu. Nie ma mowy o zawrócenia go do portu. Trudno mieć pretensję do kapitana i Anety, rozumiemy to. Interes większości pasażerów przeważył, nie można było dłużej czekać. Zniechęceni myślimy o opcji „B”, co by tu pokazać naszym amerykańskim gościom?

Najbliższym obiektem do odwiedzenia wydaje się Muzeum Kanału Augustowskiego. Wkrótce docieramy tam i podziwiamy eksponaty. Pokazując Marii i Johnowi poszczególne plansze i eksponaty próbuję opowiedzieć jak przełomowe technicznie było dzieło firmowane nazwiskiem generała Ignacego Prądzyńskiego, który skupiając potencjał inżynieryjny polskiej armii podjął się zadania skierowania rzeki i kanałów w niezwyczajnym kierunku, pod górkę. Po twarzach gości widzę, że doceniają kunszt generała.

W Muzeum Kanału Augustowskiego

Ochoty i pomysłu na dalsze zwiedzanie Augustowa nie mamy, więc po obiedzie w portowej restauracji ruszamy w stronę Sejn. Nieusatysfakcjonowany do końca gorączkowo myślę, co by tu jeszcze pokazać? I nagle przed oczami widzę drogowskaz: Studzieniczna! Bez namysłu skręcam w prawo i po kilkuset metrach jestem na parkingu. Wysiadamy z samochodu z zamiarem zwiedzenia najbardziej słynnego miejsca pielgrzymkowego Suwalszczyzny. Parking jest prawie pusty, tylko na drugim jego końcu widać autobus. Ze zwykłej ciekawości zerkam na numery rejestracyjne i …podskakuję do góry. Zobacz, mówię do Aldony, ten autobus ma leszczyńską rejestrację! Może ktoś znajomy będzie w środku? Podchodzimy do autobusu i wnikliwie przyglądamy się wychodzącym. Szanse na spotkanie na Suwalszczyźnie samochodu z rejestracją z naszych stron są znikome, ale jeśli to się udało to może… Niestety nikogo znajomego nie widzimy, ale… zza ich pleców wyłania się… Aneta, nasza przewodniczka z niedoścignionego statku. Okazuje się, że statek, którym płynęła ze swoją wycieczką, akurat z naszego Leszna, czego wcześniej nie wiedzieliśmy, zawitał do Studzienicznej. To typowa trasa, upamiętniona przez papieża Jana Pawła II. Jest po tej wizycie pomnik papieża - dodatkowy powód, aby zawijały tam wszystkie statki pływające po jeziorach.

Aldona, Andrzej i Aneta w Studzienicznej

Zwiedzamy święte miejsce; usadowioną na półwyspie kapliczkę, zaglądamy do studni, której woda podobno działa uzdrawiająco, fotografujemy się przy pomniku polskiego papieża. Miejsce to ma swoje odniesienie również w historii naszych wspólnych z Johnem krewniaków, Rynkiewiczów z Krasnopola. Opowieść rodzinna głosi, że Józef Rynkiewicz (1871- 1959), ożeniony w 1891 roku ze Stefanią Stawińską miał z nią 12 dzieci. Kiedy pierwsze troje kolejno umarły, małżonkowie uznali to za jakieś fatum i za radą starszych, wybrali się z błagalną pielgrzymką do Studzienicznej. Najwięcej dała z siebie Stefania, która szła pieszo, a tuż za nią wozem konnym asekurował ją mąż Józef. Sytuacja ta, wypisz wymaluj, zobrazowana jest w filmie pt. „Przez siedem mostów”, gdzie rolę naszego Józefa grał wspaniały Franciszek Pieczka.

Nie pamiętam jak zakończyła się wyprawa z filmu, wiem jednak, że Rynkiewiczowie doczekali się później jeszcze dziewięciorga dzieci, co jako genealog rodzinny potwierdziłem danymi z metryk parafii Krasnopol. Sześcioro z nich dożyło dorosłości, a pierwszym dzieckiem w tej grupie była moja babcia Marianna (1898- 1969). Najprawdopodobniej, jeśli wierzyć ustnym przekazom dziadków, sytuacja ta miała miejsce na przełomie wieków, w latach 1895-1897.

Znając tę historię, zawsze ze wzruszeniem odwiedzam Sanktuarium w Studzienicznej. Miejsce to wywarło również mocne wrażenie na naszych amerykańskich gościach.

Kolejną miejscowością do odwiedzenia tego dnia były Frącki, puszczańska wieś na trasie Augustów - Sejny. John Ulicny znał je tylko ze starych metryk, dokumentujących losy rodziny Stabińskich, więc trudno się dziwić, że po zatrzymaniu skierowaliśmy się do najbliższego domu z pytaniem o tę rodzinę. Okazało się, że Stabińskich jest tu wiele rodzin, a najbliżsi mieszkają 100 metrów dalej, blisko Czarnej Hańczy, z którą mają również biznesowe związki organizując spływy kajakowe. Zaskoczeni naszym najściem szybko przyznali się do krewnych za oceanem. Wiedzą o nich, chociaż bieżących kontaktów nie utrzymują. Robimy kilka pamiątkowych fotek przy ich domu i umawiamy się na kolejne kontakty i spotkania.

Wreszcie Frącki John widzi w realu
Rodzina Stabińskich znad Czarnej Hańczy

Dzień powoli się kończy, a my wieziemy gości do klasztoru w Wigrach na nocleg. Po kolacji się rozstajemy. Następnego dnia podwożę Amerykanów na pociąg do Suwałk, skąd odjeżdżają do Warszawy.

Po wakacjach mamy stały kontakt przez Internet i telefon. Wkrótce dowiadujemy się, że John z Marią postanawiają spędzić w Polsce drugi rok, z tym że teraz już w Gdyni. Uruchamiam swoje znajomości w Trójmieście, aby znaleźć im stosowne lokum. Jednak znajdują je sami.

W marcu 2023 roku umawiamy się na spotkanie na naszym terenie, we Wschowie i okolicach.

Amerykańscy goście z rodziną Andrzeja

Zwiedzamy miasto, obowiązkowa jest fotka pod pomnikiem byka Ilona, sprowadzonego przed laty z Ameryki protoplasty hodowli bydła w słynnej firmie POHZ Osowa Sień. Podoba im się miasto z taką ilością zabytków. U siebie tego nie mają. Ze Wschowy wybieramy się do Wrocławia, aby tam w krótkiej wizycie pokazać Halę Stulecia, Panoramę Racławicką i stare centrum miasta. Wrocław robi na gościach z USA wielkie wrażenie, mówią nawet o planach zamieszkania tutaj na trzeci rok.

Następnego dnia promujemy region leszczyński. Zwiedzamy centrum Leszna i zamek w Rydzynie, związany z osobą króla Stanisława Leszczyńskiego.

Na sali balowej Zamku w Rydzynie John próbował zatańczyć z Marią

Już za miesiąc czeka nas nowe wyzwanie: do Polski przyjeżdża siostra Johna, Alexis, z mężem Danielem Gomezem. Trudno byłoby przegapić taką okazję do kontaktu. Umawiamy się na spotkanie w Toruniu. Wybieramy to miejsce z dwóch powodów: po pierwsze aby nie fatygować zbytnio „świeżych” Amerykanów, którzy kwaterują w nieodległej Gdyni, po drugie mieszka tam u córki mój wujek, senior Marian Rynkiewicz, również krewny Johna. W toruńskiej kawiarni na rozmowach w serdecznej atmosferze spędzamy dwie godziny. Znajdujemy też czas na spacer po Starówce i odwiedzenie Muzeum Pierników.

Pamiątkowe fotki ze spotkania, w kawiarni i na toruńskiej Starówce

Znacznie poważniejsze wyzwanie czeka nas za miesiąc, kiedy odwiedzi Polskę druga siostra Johna, Maryann, z mężem Michaelem Beatrice. Tym razem goście lądują w Wilnie, na kilka dni. Razem z Johnem i Marią przybyłymi z Gdyni, zwiedzają miasto, z którego pochodził ojciec Marii Mele. 10 maja 2023 r. autobusem docierają do Sejn.

Wizyta czwórki amerykańskich krewniaków w Sejnach, rodzinnych stronach naszych przodków, jest wydarzeniem. Jestem na nie przygotowany; wynająłem salę w hotelu na spotkanie, zaprosiłem gości z okolicy. Zadbałem o to, aby w spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele trzech łączących nas rodzin; Rynkiewiczów, Łabanowskich i Stabińskich. Przybyło kilku starszych panów z Frącek i reprezentantka młodego pokolenia Aneta Stabińska, która zajmuje się fotografią artystyczną.

Na tę okoliczność opracowałem prezentację multimedialną, pokazującą nasze połączenia rodzinne: Łabanowskich, Stabińskich, Rynkiewiczów, Ulicnych i Szczudłów. Podobną w treści prezentację miał również John Ulicny.

W trakcie spotkania familijnego w restauracji „U Henryka” (fot. Aneta Stabińska)

Następny dzień jest również pełen wrażeń. Po noclegu w hotelu „U Henryka” w Sejnach zabieram gości w plener. Pokazuję im swoje rodzinne gospodarstwo we wsi Gawieniance (foto poniżej), gdzie z żoną Haliną gospodaruje najmłodszy z trójki moich braci Krzysztof Szczudło.

Dalej zmierzamy do Frącek, głównej miejscowości związanej z rodziną Stabińskich. Spacerujemy po wsi wypatrując poznanych wczoraj krewniaków. Okolica jest piękna; obok las i nurt rzeki Czarnej Hańczy. Chciałoby się zatrzymać tutaj na dłużej, ale nie można. Program jest napięty.

Spacer po Frąckach

Kolejnym punktem naszego planu na dzień 11 maja 2023 r. jest rejs statkiem po jeziorach augustowskich. Atrakcja niespełniona przed rokiem, teraz dochodzi do skutku. Przewodzi nam Aneta Cich z Augustowa, moja koleżanka z Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, profesjonalna przewodniczka turystyczna. Wie wszystko o regionie i sprawnie realizuje potrzeby turystów. Czas rejsu statkiem szybko mija, musimy wracać do Sejn. Zanim jednak wylądujemy w hotelu, decydujemy się na wypad do Radziuszek, wsi od wieków zasiedlonej przez rodzinę Łabanowskich, naszych Łabanowskich, których przedstawicielki, Bożena i Teresa uczestniczyły w spotkaniu genealogicznym rodzin w Sejnach. Nie zastajemy w domu Grzegorza Łabanowskiego, brata Bożeny i Teresy, ale oglądamy posesję, robimy zdjęcia.

Radziuszki, przed domem Grzegorza Łabanowskiego

Widzę to miejsce po raz pierwszy, chociaż od wielu lat wiem, że to stąd na przełomie wieków wyruszała na emigrację za ocean Bronisława Łabanowska (1887- 1977), wnuczka Tomasza i Floryanny Wiktorii Szczudło (1834- 1900). Już w Ameryce, konkretnie w Shenandoah, PA, skąd John Ulicny również wywodzi swoje korzenie, z Janem Stankiewiczem w latach 1905- 1925 urodziła siedmioro dzieci. Oczami wyobraźni widzę ich zmagania z niełatwym jednak życiem w Ameryce. Wiem o tym sporo dzięki Chistinie Shukaitis, której córka Bronisławy, Jadwiga Starke, była „drugą matką”. Pisałem o nich na swoim blogu.

Wizyta w Radziuszkach kończy pełen wrażeń dzień. Następny, 12 maja 2023 r., jest ostatnim dniem pobytu amerykańskich gości w Sejnach. Chcemy go w pełni wykorzystać, aby był zapamiętany, a Sejny stały się w Ameryce tematem barwnych opowieści o krainie przodków. Jedziemy na charakterystyczny dla miasteczek kresowych, pełen kolorytu targ w Sejnach. Wczuwamy się w klimat miejskiego targowiska, które dzięki bliskiej granicy z Litwą i różnicy cen jest często międzynarodowe.

Na targowisku w Sejnach

Na pół dnia rozstajemy się z zagranicznymi gośćmi, gdyż oni już wcześniej przez Internet zarezerwowali sobie warsztaty kuchni regionalnej w klasztorze wigierskim. Ucząc się przyrządzania kartaczy, sękaczy i innych specjałów regionalnej kuchni z Suwalszczyzny spędzają tam czas do południa.

W tym czasie ja z żoną Aldoną odwiedzam bazylikę, w której odbywa się msza święta. W piątkowe przedpołudnie to niezwyczajne, ale szybko wyjaśnia się przyczyna. Uroczysta msza święta ze sztandarami jest elementem ceremonii otwarcia Muzeum Kresów Rzeczypospolitej Obojga Narodów z udziałem ministra kultury Przemysława Glińskiego, posła Jarosława Zielińskiego i innych oficjeli. Jest tu też godna reprezentacja mojego stowarzyszenia, Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego: Justyna Stolarska, Aneta Cich i Sylwester Jasiński. Uczestniczymy w rytuale przecięcia wstęgi i otwarciu muzeum, ale do zwiedzania ekspozycji, unikając tłumu, przychodzimy z gośćmi później, po obiedzie.

Już na starcie Muzeum Kresów ma bogatą kolekcję zbiorów z klasztoru dominikanów

Na popołudnie zaplanowałem zwiedzanie Krasnogrudy, miejsca związanego z rodziną naszego noblisty Czesława Miłosza. Amerykanie również kojarzą to nazwisko. Zachwycają się urokliwym miejscem i pełnym zieleni krajobrazem.

Pamiątkowa fotka przed dworkiem Kunatów, wujostwa Czesława Miłosza w Krasnogrudzie

W sobotę rano odwożę czworo Amerykanów na dworzec PKP w Suwałkach. Program ich pobytu na terenie północno- wschodniej Polski jest wykonany.

W jakiś czas po odjeździe Johna z Marią do Gdyni oraz Maryann z mężem do USA dowiadujemy się, że nasza sympatyczna para planowała spędzić trzeci rok w Polsce, tym razem we Wrocławiu. Miało to nastąpić jesienią 2023 roku, po powrocie z wesela syna Marii. Terminu tego jednak nie udało się dotrzymać, gdyż John w USA zachorował. Badania i leczenie się przeciągnęły i nowym terminem ich przylotu do Polski jest lipiec 2024 r. Przylecą tylko na tydzień zamknąć swoje sprawy w Polsce, po czym wracają do Stanów, aby osiąść w nowo nabytym domu w okolicach Filadelfii.

Podsumowując swoją przygodę z Johnem i Marią stwierdzam, że są oni wyjątkowi. W ciągu ponad dwudziestu lat, kiedy mam kontakty z wieloma potomkami emigrantów z naszych rodzin, tylko oni zdobyli się na tak długi pobyt w kraju przodków. A ja czuję się wyjątkowym szczęściarzem, któremu udało się zobaczyć miejsce w Ameryce, gdzie mieszkali moi krewni, a także gościć zagranicznych krewnych w naszym pięknym kraju.

[1] Nekroturystyka – na czym polega? Jakie miejsca warto zwiedzić? – Dzień Dobry TVN

[2] Andrzej Sidor – Szeroki Kadr

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Antoni Sosnowski z Krasnopola w Ameryce

Genealodzy, którzy mają w swoim drzewie genealogicznym krewniaków, emigrantów do Ameryki, zazwyczaj muszą rekonstruować ich losy, korzystając z różnorodnych dokumentów podróżnych, nekrologów, spisów ludności oraz wycinków z lokalnych gazet. Przyczyny tego są oczywiste – często ci emigranci byli niepiśmienni, a ci, którzy posiadali umiejętność pisania, rzadko chcieli opisywać swoje przeżycia. Krewni krasnopolskich Rynkiewiczów i Sosnowskich mieli jednak szczęście, gdyż w ich kręgu pojawiła się Joan Dorothy Flinders z d. Robertson (1936-2021), wnuczka Antoniego Sosnowskiego (1881-1950) i Wiktorii Rynkiewicz (1887-1973), która napisała książkę o rodzinie oraz wiele innych tekstów. Poniżej zamieszczam jeden z nich.

Andrzej Szczudło

Niniejsza publikacja przedstawia skrót historii Polski z jaką musieli się mierzyć moi przodkowie.

Słabość polityczna i militarna Polski sprawiła jej rozbiór przez Rosję, Prusy i Austrię. W 1795 roku Polska została wymazana z mapy Europy na ponad 100 lat. Próby wyrwania niepodległości poprzez powstania były nieskuteczne i Polska nie odzyskała suwerenności do 1918 roku. Żmudny proces odbudowy i jednoczenia narodu był wciąż niewystarczający kiedy przerwała go II wojna światowa i zaczął się sześcioletni okres okupacji niemieckiej i sowieckiej. Cena, jaką Polska zapłaciła była wysoka; miliony ludzi zostało zamordowanych, w tym cała społeczność żydowska. Kraj był zdewastowany, a nadto duże straty terytorialne tylko częściowo decyzją aliantów zrekompensowane przesunięciem granic na zachód. Po wojnie Polska była ujarzmiona przez Związek Sowiecki i nie była w pełni demokratycznym państwem do 1989 roku. (DK Eyewitness Travel Guide, 1210, p. 37)

Akt urodzenia Antoniego Sosnowskiego

Antoni Sosnowski urodził się 26 grudnia 1881 roku w Krasnopolu jako syn Adama i Dominiki Grzędzińskiej. Natomiast Wiktoria Rynkiewicz, córka Mikołaja Rynkiewicza i Julii Karłowicz, przyszła na świat w Jeglówku 18 grudnia 1887 roku. Obydwie rodziny emigrowały do Ameryki w 1900 roku. Wiktoria miała wtedy 13 lat, a Antoni 17. Choć rodzina Wiktorii dotarła nieco wcześniej, ona sama musiała poczekać pewien czas, aż przejdzie test wzroku (tzw. eye test). W międzyczasie pozostawała u krewnych przez około rok i dopiero potem wyruszyli razem statkiem do Ameryki.

Jej rodzina osiedliła się w Versailles, w New London, Connecticut, gdzie Wiktoria spotkała Antoniego Sosnowskiego. Młodzi pobrali się 4 lutego 1911 roku w Versailles i doczekali się czwórki dzieci: Barbary Marii, Teodory Konstancji, Józefa Teodora i Julii Heleny. Wszystkie dzieci przyszły na świat w Versailles. W 1920 roku Antoni i Wiktoria przenieśli się do Valley Falls, w Providence, Rhode Island. Oboje zatrudnili się w fabryce bawełny Londsdale Mill. Pierwszy dom zakupili przy Elm Street w Valley Falls. Nie było tam dostępu do elektryczności, korzystano tylko z lamp gazowych; kanalizacja również nie była dostępna. Po dziewięciu latach przeprowadzili się do South Attleboro, w Bristol, Massachusetts, gdzie za trzy tysiące dolarów gotówką zakupili swój drugi dom przy 15 Robinson Street. Następnie zainstalowali tam elektryczność oraz łazienkę z kanalizacją, zakupili nowe meble do jadalni i salonu, dywan, radio oraz gramofon (Victrola music box).

Zdjęcie ślubne Wiktorii i Antoniego Sosnowskich; źródło: www.familysearch.org

Posiadali około pół akra ziemi (około 20 arów) i zajmowali się hodowlą świń, które Antoni ubijał jesienią. Dodatkowo hodowali kurczaki, króliki, indyki i gęsi. Czasami mieli również dostęp do świeżych ryb, jeśli ktoś z rodziny je złowił. Antoni prowadził także duży ogród warzywny. Spożywali wszystko, co tam urosło. Sąsiad, Pan Mason, regularnie wiosną przyjeżdżał z koniem, aby orać ten ogród. Cała czwórka dzieci pracowała w ogrodzie, zbierając pomidory i inne warzywa przez całe lato, ucząc się tym samym od rodziców pracy i wspierania rodziny. Wiktoria dbała o duży ogród kwiatowy, który był uważany za najlepiej utrzymany w okolicy, hodując peonie, róże, fiołki i lilie. W piwnicy ich domu znajdowała się przestrzeń do przechowywania, częściowo z drewnianą podłogą, gdzie magazynowano wiele warzyw zebranych z ogrodu. Dodatkowo, Wiktoria miała także własną kiszoną kapustę.

Rodzina sporządzała także własne butelkowane piwo, które stanowiło prawdziwy przysmak, szczególnie gdy wnuki przychodziły z wizytą. Czasami dzieci były zaskakiwane pojawieniem się nowo narodzonych kociąt, co zawsze wywoływało uśmiechy na ich twarzach – dzieci uwielbiały je. Zupa była podawana raz w tygodniu i tylko Antoni jadł ją codziennie. Wiktoria trzymała się polskich tradycji kulinarnych. Zazwyczaj przygotowywała dania z wieprzowiny i kurczaka, a kapusta była kluczowym składnikiem jej kuchni, podobnie jak inne polskie specjały. Codziennie polski piekarz objeżdżał okolicę swoją ciężarówką, wypełnioną różnymi smakołykami, takimi jak pączki, ciastka, rolady i chleb. Dla wnuków było to zawsze ekscytujące, ponieważ mogły wybierać spośród wielu możliwości – to było dla nich szczególnym przywilejem.

O godzinie 4 rano Antoni odbierał od sąsiadów odpady kuchenne, aby nakarmić świnie.

Rodzina Antoniego należała do Polskiego Kościoła Narodowego. Antoni czytał polskie gazety, a Wiktoria modliła się z modlitewnikami. Co niedzielę Wiktoria chodziła do kościoła, natomiast Antoni nie. W domu porozumiewali się po polsku, ale równocześnie uczyli się angielskiego. Oboje byli ludźmi honoru, ambitnymi, pracowitymi i lubiącymi aktywny tryb życia. Antoni był łagodnym człowiekiem o zwykle powściągliwym usposobieniu, podczas gdy Wiktoria, choć również łagodna, była bardziej ekspresyjna i lubiła wyrażać swoje myśli.

Antoni i Wiktoria Sosnowscy z córką Julią Heleną i wnuczką Joan Dorothy (autorką artykułu); źródło: www.familysearch.org

Ich córka Barbara zmarła 18 lipca 1937 roku w wieku zaledwie 25 lat na zapalenie płuc, pozostawiając sześciomiesięczną córkę Mary Faith oraz dwuletniego synka Johna Ronalda. Ten czas był niezwykle smutny dla rodziny. Krótko przed śmiercią Barbara powiedziała do członków rodziny: ludzie w białym zbliżają się, co miało dać im poczucie spokoju i trochę pociechy. Jej mąż John Arruda w późniejszym czasie poślubił inną wspaniałą kobietę, Mary Mendez (1912-2000), która opiekowała się dwójką małych dzieci. Cztery lata później para doczekała się własnej córki, Faith Ann (1943-2014).

Antoni Sosnowski upamiętniony na stronie Find A Grave

Po śmierci ojca Wiktorii, Mikołaja Karłowicza, jej matka, Julia, przeniosła się do siostry Wiktorii, Mary Shalkowski. Dom Shalkowskich znajdował się naprzeciwko domu Antoniego i Wiktorii, tworząc zgrane sąsiedztwo i udane relacje rodzinne. Brat Wiktorii, mieszkający w Connecticut i Rhode Island, regularnie odwiedzał ich. Latem starsza już Julia, matka Wiktorii, czasami siadała na werandzie, gdzie podawano galaretkę. Jej prawnukowie obserwowali, jak starała się trafić łyżeczką do ust, co z uwagi na drżące ręce było trochę trudne. Wtedy wydawało nam się to zabawne. Julia cieszyła się obecnością swoich wnucząt, a one z kolei korzystały z rzadkiej możliwości spędzania czasu z taką wyjątkową osobą.

Antoni wraz z żoną upamiętniony w kamieniu na cmentarzu w Seekonk, Bristol County, Massachusetts, USA

6 października 1950 roku Antoni zmarł w swoim domu na gruźlicę w wieku 66 lat. Był to trudny czas dla rodziny, która bardzo za nim tęskniła. Dodatkowo przygnębiające było dla nich to, że Antoni nie uczęszczał do kościoła i miał ograniczone zaufanie do nauczania kościelnego. Ze względu na jego brak aktywności religijnej i sposób, w jaki był postrzegany przez duchowieństwo, jego żona musiała zapłacić księdzu, aby odprawił modlitwy za jego duszę, mające pomóc mu opuścić czyściec.

Antoni będzie pamiętany ze względu na swój poświęcony trud dla rodziny, jego przywództwo i ciężką pracę. Wiktoria nie chciała pozostać sama, dlatego jej córka Julia z rodziną, zanim dwa lata później wyjechała szukać pracy w Kalifornii, zamieszkała u niej. Wkrótce przed ich wyjazdem Wiktoria przeniosła się do Cumberland w Rhode Island, aby zamieszkać z córką Dorotą (Dot) Wollen, która przygotowała dla niej mały apartament w swoim domu. Wiktoria (Baka) spędziła tam ostatnie 15 lat swojego życia. Cieszyła się wiejskim klimatem i wizytami rodziny. Telewizja była dla niej początkowo tajemnicą, ale z czasem stała się dla niej fascynującym źródłem rozrywki. Mogła spędzać godziny, przekonana, że ludzie z ekranu patrzą i rozmawiają z nią osobiście.

Rodzinne zdjęcie potomków Sosnowskich i Rynkiewiczów. Autorka tekstu – wnuczka Antoniego i Wiktorii Sosnowskich – Joan Dorothy w środku

5 grudnia 1953 roku Wiktoria doświadczyła strasznej tragedii, gdy jej jedyny syn Józef został zamordowany nożem podczas bójki w barze w Daly City, Kalifornia. To były niesamowicie smutne i trudne dla niej chwile, tracąc syna w tak okropnych okolicznościach. Mimo to, była zdeterminowana, aby uczestniczyć w jego pogrzebie, co doprowadziło do tego, że po raz pierwszy w życiu wsiadła na pokład samolotu, aby dotrzeć do córki Julii, mieszkającej w San Fernando. Dopiero wtedy cała rodzina udała się do Daly City na ceremonię pogrzebową i pochówek.

Wiktoria, znana jako Baka, była silną, religijną kobietą, która miała głęboką wiarę w Boga, który ją wspierał w najtrudniejszych chwilach jej życia. Mam wciąż jej polski modlitewnik liczący 192 cienkie strony oraz kilka portfelików. Wiktoria zmarła 6 lutego 1973 roku w Providence, Rhode Island, na zawał serca w wieku 85 lat. Pozostawiła po sobie dwie córki, Dorotę i Julię, 7 wnuków i 22 prawnuków. Była kochana przez wszystkich i zapamiętana jako kobieta o głębokiej wierze i odważnym życiu, które prowadziła.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

O nazwiskach Żydów

Od jakiegoś czasu powraca dyskusja na temat nazwisk Żydów mieszkających na obszarach m.in. Suwalszczyzny, zwłaszcza w kontekście indeksacji. Spróbuję tym artykułem wyjaśnić przynajmniej część wątpliwości.

Do końca XVIII w. Żydzi nie posiadali stałych nazwisk. Niezależnie od powodów takiego stanu rzeczy, sprawiali tym samym sporo kłopotu swoim władzom zwierzchnim. W XVIII w. Żydów identyfikowano imieniem oraz patronimem z sufiksem ‑owicz, np. Hirsz Wolfowicz, Lejba Gierszonowicz itp. W podstawach tych patronimów leżą wyłącznie żydowskie imiona (w podanych przypadkach: Wolf, Gerszon). Czasami, dodatkowo lub zamiennie z patronimem do identyfikacji wykorzystywano wykonywany zawód, np. Idzko Hirszowicz krawiec, Mosze Boruchowicz szynkarz itp. Zawody dodawano zapewne z tego powodu, że liczba imion żydowskich była ograniczona i licznie pojawiały się osoby o tych samych imionach i patronimach.

Pod koniec XVIII w. nastąpiło uproszczenie powyższego zapisu, można by rzec, uwstecznienie. Zapisy wyglądały w następujący sposób: Lejzor syn Izaaka, Owsiej syn Pejsacha. Patronim zanikł zupełnie. W dalszym ciągu czasem dodawano zawód wykonywany, dla bardziej precyzyjnej identyfikacji.

Jeszcze gorzej sytuacja wyglądała w przypadku kobiet, co wynikało z ich sytuacji prawno-społecznej w owych czasach. Najczęściej kobieta występuje jako czyjaś żona, córka i jest identyfikowana wyłącznie przy pomocy imienia, np. zrodzony z Lejby Wolfowicza i Sory żony jego. Sporadycznie, najczęściej w przypadku wdów do imienia kobiety dodawano imię żyjącego lyb zmarłego męża, np. Gitla Josielowa.

Podsumowując najważniejszym elementem w identyfikacji Żydów było imię. Imię występuje zawsze, podczas gdy dodatkowe elementy identyfikacyjne są niestabilne i przeżywają różne koleje losu na przestrzeni czasu. Największe znaczenie przy nadawaniu imienia miała tradycja narodowa. Korzystano z zasobów imiennictwa starotestamentowego imion ukształtowanych na bazie leksykalnej języka hebrajskiego, aramejskiego, akadyjskiego. Tworzono również imiona jidyszowe na bazie języków europejskich, głównie niemieckiego.

Imiona biblijne występują w różnych obocznych formach fonetycznych, np. biblijne Jakub występuje także w postaci Jankiel, IcchakIzaak, MoszeMojżesz, SamuelSzmul.

W praktyce decydujące znaczenie dla upowszechnienia się nazwisk miało znalezienie się społeczności żydowskiej pod rządami nowożytnych scentralizowanych monarchii, dążących do objęcia ich swą kontrolą biurokratyczną, oraz wymogi stosowanego przez nie prawa. Edykt króla Prus z 1796 r. nakazywał Żydom przyjąć nazwiska. Komisje magistrackie nadawały Żydom nazwiska o niemieckim brzmieniu. Dochodziło przy tym do rozmaitych nadużyć; ładnie brzmiące nazwiska kosztowały znacznie więcej niż pospolite. Ubogim niejednokrotnie nadawano nazwiska ośmieszające ich lub pogardliwe. Od 1806 pracę nad tym zadaniem kontynuowała administracja polska, która – rzecz jasna – skłaniała się do nadawania nazwisk o polskim brzmieniu. Postanowienie Namiestnika Królestwa Polskiego z 27 marca 1821 r. nakazywało Żydom w ciągu sześciu miesięcy zadeklarować i udowodnić spisami ludności używane poprzednio imię i nazwisko, oraz używać ich odtąd w niezmienionej formie.

Jako najważniejsze przytaczam je poniżej:


W Imieniu Nayiaśnieyszego

ALEXANDRA I

Cesarza Wszech Rossyi

Króla Polskiego etc. etc. etc.

Xiąże Namiestnik Królewski w Radzie Stanu.

Gdy iest przyzwoitém, aby i żydzi iak inne klassy mieszkańców mieli stałe nazwiska, do czego iuż Rząd Pruski w roku 1797 pod datą 17. Kwietnia wydał stosowne urządzenie, na przełożenie Komissyi Rządowéy Spraw Wewnętrznych i Policyi stanowiemy co następuie:

Artykuł 1.

Każdy żyd w Królestwie Polskiém zamieszkały winien p przeciągu sześciu miesięcy od daty ogłoszenia ninieyszéy ustawy deklarować i udowodnić spisami ludności przed urzędem publicznym swoie imie i nazwisko iakich dotąd używał, i takowe nadal nieodmiennie używać będzie we wszystkich interessach, wraz z potomkami swemi wszelkiego stopnia, co również ściąga się do wdów tegoż wyznania, niemniey niewiast rozwiedzionych, niezamężnych, lub w separacyi będących. Ktokolwiek zaś z nich dotąd imienia i nazwiska stałego nie miał, lub udowodnić nie może, powinien oświadczyć iakie odtąd przyiąć i nadal używać będzie.

Artykuł 2.

Deklaracye takowe składane będą protokólarnie w mieście Warszawie i w miastach municypalnych przed prezydentami, w innych zaś miastach tudzież z wsiów przed Komissarzami Obwodowemi.

Artykuł 3.

Na wpisywanie podobnych deklaracyy będę osobne księgi oprawne i parafowane, które służyć maią raz na zawsze iako stały dowód nazwisk żydowskich i iako środek kontrolli w razie przestąpienia.

Artykuł 4.

Po przyięciu deklaracyi każdego żyda, będzie mu wydane z księgi urzędowe świadectwo, iakiego wolno mu iest używać nazwiska; formę tych świadectw przepisze Komissya Rządowa Spraw Wewnętrznych i Policyi.

Artykuł 5.

Po upłynnieniu sześciu miesięcy od ogłoszenia ninieyszey uchwały, nie będzie nigdzie przyięty żaden akt urzędowy z żydem ani żydówką, ieśli nie okażą właściwemu urzędowi świadectwa, o którém po wyższym artykule iest mowa.

Do przestrzegania tego przepisu są obowiązani wszyscy Urzędnicy kraiowi pod odpowiedzialnością.

Artykuł 6.

Przełożeni tak dotąd zwanych kahałów obowiązani są w swoich gminach dopilnować, aby każdy żyd w czasie artykułem 1. oznaczonym złożył deklaracyą swego nazwiska i pozyskał na to świadectwo. Gdyby bowiem w przyszłości dopuścił się iakowego nadużycia, które z nieposiadania takowego świadectwa pochodzićby miało, w tenczas, nietylko on sam, lecz i gmina podlegać będą odpowiedzialności.

Artykuł 7.

Dopełnienie ninieyszego postanowienia, które w Dzienniku Praw ma bydź umieszczone, wszystkim Komssyom Rządowym polecamy.

Działo się w Warszawie na posiedzeniu Rady Administracyinéy d. 27. Mca Marca 1821 roku.

(podpisano) Zaiączek.

Minister Spraw Wewnętrznych i Policyi

(podpisano) T. Mostowski

Radca Sekretarz Stanu Generał Brygady

(podpisano) Kossecki.

Zgodno z oryginałem.

Radca Sekretarz Stanu Generał Brygady

(podpisano) Kossecki.

Zgodno z Wypisem.

Minister Sprawiedliwości

M. Badeni.

W zastępstwie Sekretarza Jeneralnego

Szef Bióra

Antoni Podbielski

Dzień ogłoszenia d. 30. Kwietnia 1821 roku.


Żydom nadawano nazwiska o różnym brzmieniu. Często pochodziły one od miejsca pochodzenia osoby, np. Grodzieński, Kuriański, Sztabiński, od imienne, np. Jakubczak, Koplewicz, Janklewicz od Jakuba, Ajzykiewicz, Sajewicz od Izaaka, Lewiński, Lewkowicz od Lejba. Również patronimy, o których wcześniej pisałem, przekształcały się w nazwiska we współczesnym rozumieniu. np. Moszkowicz, Abramowicz. W niektórych przypadkach patronimy przybierały formy charakterystyczne dla centralnej Polski, czyli z końcówką –ski, –cki, np. Boruchowski, Nachalski itp.

Należy również pamiętać, że Żydzi nie posiadali ziemi, a zatem mogli swobodnie przemieszczać się z miejsca na miejsce. Stąd dość szybko na obszarach zaboru rosyjskiego zaczęły pojawiać się nazwiska pochodzące z Prus, z różnymi niemieckimi końcówkami, które łączone z imieniem dawały pojęcie o głowie rodziny. Dla przykładu:

  • baum (niem. Baum „drzewo”): Goldbaum (od imienia żeńskiego Golda); Nusbaum (od imienia męskiego. Nusen); Obetbaum (od imienia męskiego Obed);
  • berg (niem. Berg „góra”): Ejzenberg (od imienia Isaak); Naumberg (od imienia Naum); Goldberg (od imienia Golda); Lewinberg (od imienia Lewi);
  • feld (niem. Feld „pole”): Hirszfeld (od imienia Hirsz); Zysfeld (od imienia żeńskiego Zysa); Zytenfeld (od imienia żeńskiego Zyta);
  • sztejn/-sztajn (od niem. Stein „kamień”): Adelsztejn, Ejdelsztejn (od imienia Adel, Edel); Finkelsztajn (od imienia Finkel); Goldsztejn/Goldsztajn (od imienia Golda);

Jamiński Zespół Indeksacyjny indeksuje metryki i inne dokumenty z obszaru Suwalszczyzny – niezależnie od wyznania występujących tam osób. W naszych indeksach znajdziemy więc kilka tysięcy wpisów dotyczących Żydów, głównie z okresu 1808-1825, kiedy to w jednej księdze stanu cywilnego spisywano chronologicznie metryki niezależnie od wyznania. Pewne wątpliwości może budzić sposób indeksacji osób wyznania mojżeszowego, w związku z niestałością ich nazwisk. Na szczęście rozszerzony format indeksacji jaki przyjęliśmy ma osobną rubrykę dla nazwiska osoby głównej i nazwiska ojca. Żydowskie patronimy znakomicie się w nią wpisują. Dla ujednolicenia przyjęliśmy również zapis nazwiska patronimicznego z końcówką –owicz.

Przykładowo gdy metryka urodzenia dotyczy Izaaka syna Hirsza Wolfowicza, jako osobę urodzoną zapisujemy Izaaka Hirszowicza, a ojcem jest Hirsz Wolfowicz. Często sumariusze roczne listujące imiona i nazwiska osób z księgi błędnie podają w takim przypadku Izaaka Wolfowicza zamiast Izaaka Hirszowicza, na co chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Dopiero nakaz ustanowienia nazwisk dziedzicznych dla Żydów zmieniał tę sytuację.