Nieznany epizod z historii wsi Grzędy
Wieś Grzędy… miejsce niezwykłe i szczególne na historycznej mapie powiatu grajewskiego. Wprawdzie osada nie istnieje już od ponad 75 lat – jednak historia i życie jej mieszkańców ciągle wzbudzają żywe zainteresowanie turystów, miłośników regionu i historyków. Wieś składała się z ponad 20 gospodarstw rozrzuconych na kilku piaszczystych wydmach. I tak na Nowym Świecie mieszkali Łubowie, Kosakowscy, Rowki, Sienkiewicze, Biercie, Milewscy, Grabowi, na Dębowej Górze posadowione były gospodarstwa Zyskowskich, Kuklińskich, Czajków, Kołakowskich, Olendrów, Zawistowskich. Na Pojedynku mieszkali Kaplowie, i dwie rodziny Grabowych. Na Longwi żyli m.in. Kumkowscy i Mońkowie. Na Solistowskiej Górze mieszkali Czajki i nieco dalej Kuklińscy.
Kilka lat temu wpadł mi w ręce list z 1886 roku pisany z Ameryki przez Kazimierza Czajko z Grzęd do Aleksandra Nawrockiego z Rajgrodu. To ciekawe znalezisko dało mi asumpt do poszukiwań historycznych o wsi Grzędy i jej mieszkańcach.
Aby prześledzić proces osadniczy rodziny Czajków na Solistowskiej Górze, warto na początku przybliżyć losy członków tej rodziny. Otóż protoplastami naszych osadników byli pochodzący z Tajenka Jan i Jadwiga z Kuberskich, którzy w 1829 roku w kościele w Bargłowie zawarli związek małżeński. Młodzi mieszkali w Woźnejwsi, gdzie na świat przychodziły kolejne dzieci:Kazimierz (*1837), Wincenty(*1840, urodzony w Ciszewie),Jan (*1843), Józef (*1846),Teofila (*1847), Antoni (*1850).
Pierwszym z tej familii, który osiadł na Solistowskiej Górze był Kazimierz Czajko. W 1856 roku zawarł on związek małżeński z 18 letnia Wiktorią Dobrydnio z Orzechówki. Małżonkowie zamieszkali w Woźnejwsi, gdzie w 1858 roku na świat przychodzi córka Rozalia, w 1862 roku Józef. W 1870 roku umiera żona Kazimierza, który – co wcale nie było rzadkością, jeszcze w tym samym roku ponownie zawiera związek małżeński z 25 letnią Anną Klimont z Tajna. W akcie zaślubin jest zapisany jako Kazimierz Czajkowski. W 1872 roku w Dreństwie przychodzi na świat córka Anna, rok później Feliks, Kazimierz (*1876), Piotr (*1878), Antoni (*1880). Poza Anną, wszystkie dzieci urodziły się już w Grzędach. Można zatem przyjąć, że Kazimierz wraz żoną i liczną rodziną zamieszkał w Grzędach – Solistowska Góra w 1872 lub 1873 roku. Nie znamy niestety statusu majątkowego Czajków. Jest jednak wysoce prawdopodobne, że sytuacja rodzinna, niejako wymusiła przenosiny na Solistowską. Nowa żona, a także powiększająca się rodzina, powodowały bez wątpienia liczne konflikty w przeludnionej chacie. Ciekawe, że kilka lat później w ślady Kazimierza poszedł jego młodszy brat Jan, który z poślubioną w 1873 roku Franciszką ze Skowrońskich oraz z dwójką dzieci, Franciszką (*1874) oraz Karolem (*1875) również zamieszkał na Solistowskiej. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy pomiędzy braćmi była jakaś umowa, i w związku z tym rodzina Jana zamieszkała w chacie Kazimierza, czy też w nowej -wybudowanej przez siebie. Tego nie wiemy. Faktem jest, że w następnych latach w Grzędach na świat przychodzą kolejne jego dzieci. Aniela (*1880), Konstancja (*1882) Jan (*1884), Józef (*1893), Julianna (*1886), Franciszek (*1887), Wiktoria (*1887) i Józef (*1893).
Około 1885 roku nastąpiło ważne wydarzenie w rodzinie Czajków. Kazimierz, jego syn Józef oraz nie mieszkający w Grzędach brat pierwszego Wincenty, postanowili wyjechać do Ameryki. Byli zatem najprawdopodobniej pierwszymi emigrantami z zagubionej wśród bagien wsi Grzędy. Co było przyczyną tak ryzykownego działanie jak wyjazd do dalekiej Ameryki? Bez wątpienia bieda, przeludnienie wsi, brak ziemi i jak to dzisiaj powiedzielibyśmy brak perspektyw.
Według Anny Adasiewicz, która przeglądała ewidencje pochowanych na cmentarzach w Stambaugh, Iron, emigracja z miejscowości nadbiebrzańskich za ocean rozpoczęła się jeszcze na początku lat 80 XIX wieku. Duża część emigrantów pochodziło z Białaszewa, Osowca, Tajna, Rajgrodu. Pani Anna przytacza historię rodziny Konstantego i Rozalii Zyskowskich z Stambaugh, miasta znanego z kopalni złota. Konstanty urodził się w 1837 r i zmarł 15 maja 1920r w Iron River, Michigan. Rozalia Gardecka i Konstanty wzięli ślub w Rajgrodzie w 1864r. Wyemigrowali w 1884r z 4 dzieci (najprawdopodobniej z Rajgrodu). Ich syn Zygmunt, już chyba urodzony w USA, później odziedziczyli parcelę 40 arowe, na której odkryto później złoża żelaza i miedzi. W wyniku konfliktu o złoża cennego kruszcu został zamordowany w 1924r i sprawa morderstwa i praw do ziemi ciągnęła się przez wiele lat w sadach. Praprawnuczek Konstantego, Raymond Bisque napisał na ten temat książkę.
Trójka Czajków ruszyła za ocean zimą 1885 roku. Jak wyglądał taki wyjazd? Możemy się tylko domyślać. Przekraczanie granicy i wyjazdy do obcych krajów odbywało się jak to wówczas określano „drogą podstępną” czyli z naruszeniem ówczesnego prawa państwa policyjnego. Władze Królestwa tą kwestię uregulowały dopiero w 1897 roku, kiedy mieszkańcom pragnącym wyjechać do za granicę, zaczęto wydawać paszporty. Dokument wystawiany był przez władze powiatu, za poświadczeniem władz gminnych bezpłatnie, na okres 6 miesięcy. Zakaz wyjazdu mieli mężczyźni, którzy nie mieli uregulowanego stosunku do służby wojskowej. Osoby niepełnoletnie, mogły wyjechać tylko za zgoda rodziców lub opiekunów, zaś zamężne kobiety za zgodą mężów. Uregulowania prawne miały zostać wprowadzone dopiero za ponad dekadę. Przerzutem przez granicę Pruską „amerykanów” – bo tak nazywano tych wyjeżdżających jak i powracających zza oceanu, zajmowali się starozakonni furmani. Przemycali ukrytych w słomie przez kordon, umówieni przewodnicy przewozili ich do portowego miasta.Dość często w prasie można było przeczytać korespondencje emigrantów.„Specjalizowały się” w tym w Królestwie Polskim tygodniki: „Zorza” i wspomniana już „Gazeta Świąteczna”. Trzeba jednak przyznać, że wybór nadsyłanej korespondencji był bardzo stronniczy, wybiórczy i opatrzony przez dziennikarzy negatywnymi komentarzami.Przykładem tego może być list podpisującego się Jan z Piotrowic, który w dość szczegółowo i niewybredny sposób, opisuje swoją wyprawę do Ameryki. ,, Myślałem, że jadę prawie do Raju. A gdy przyjeżdżam, cóż się pokazuje! Bodajbym takiego raju nigdy nie znał”. Według autora urzędnicy pruscy pragnęli jak najwięcej zarobić na emigrantach. „Od samego początku zaczyna się męka i utrapienie. Napędzą ludzi do wozu kolejowego jakby owiec. Kto dopadnie do ławki, to pan, a kto nie zdąży, to stoi całą podróż, przestępując z nogi na nogę”. Po przybyciu do Berlina podróżni poddawani są oględzinom pod kątem ewentualnych chorób. „I chociaż jesteś najzdrowszy musisz się poddać pruskiej kąpieli, za którą każą sobie płacić 3 marki. Ale nie dosyć tego Prusacy obawiają się,że w ubraniu moglibyśmy przywieść coś zaraźliwego, czem się państwo niemieckie może zakazić. Biorą twą odzież, czy chcesz czy nie i tak ją upieką w jakimś piecu i karbolem zleją, że trudno ją od gorąca i smrodu wdziać na siebie, a w kilka godzin spostrzegasz, że przyodziewa spalona i rozłazi się na tobie”. Po przyjeździe do Bremy lub Hamburga podróżni kupowali bilety, czyli tzw. „szyfkarty” i załatwiali inne formalności. Musieli ponadto wykazać się pewną sumę pieniędzy, która niejako ostatecznie kwalifikowała ich do podróży morskiej. Podróż za ocean trwała zwykle około 12-14 dni. Złe warunki sanitarne, nieodpowiednie posiłki, a przede wszystkim wszechobecneskutki choroby morskiej powodowały, że duża część podróżnych przypływała do wybrzeży Ameryki wręcz wycieńczona. Wszystko to zapewne przeżyli Czajkowie.
Nieco informacji o losach trójki naszych emigrantów w kraju za oceanem uzyskujemy z listu Kazimierza. List datowany jest na 18 marca 1886 roku i pisany był z Iron River w stanie Michigan. Formalnie adresowany był do mieszkańca Rajgrodu Aleksandra Nawrockiego, kupca, działacza społecznego, znanego w Rajgrodzie i okolicach również z tego, że pomagał miejscowej społeczności dotkniętej głębokim analfabetyzmem w redagowaniu, pisaniu i czytaniu pism urzędowych, listów, itd. List Kazimierza Czajki rozpoczynał się następującymi słowami
„Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Szanowny Panie Nawrocki! Siadam do stołu i piszę do Pana. Najprzód donoszę, żeśmy odebrali dnia 15 Marca Pański list, za który serdecznie dziękujemy. Ja sam nie pisałem do Pana, choć obiecałem, że zaraz napiszę. Ale ciężko mi było na trochę czasu zdobyć. Bo Ameryce nie tak jest, jak ludzie mówili. Bo tu człowiek musi więcej pracować jak w Polsce bydlak. Tu nawet i kościoła nie ma – jak tylko szkoła, w której dzieci się uczą, i w niej odprawia się także nabożeństwo. Księdza polskiego nie ma, tylko angielski: ten mówi tylko po angielsku, po francusku i po niemiecku, więc my go wcale nie rozumiemy. U spowiedzi byliśmy w październiku roku zeszłego, ale aż u biskupa, który do nas przyjeżdżał dzieci bierzmować” .
Bracia jak wynika z dalszej treści, początkowo próbowali utrzymać się z pracy na roli. Wspólnie wybudowali niewielki dom.I jak czytamy dalej. „Mamy tu swój domek i mieszkamy razem z bratem gruntu wzięliśmy po 160 morgów, ale nie było z tego pociechy, bo dopóty siedzieliśmy na niej, pókiśmy jeszcze mieli trochę zapasu z domu, a – gdy się to wyczerpało, nie mogliśmy się z gruntu utrzymać, więc wyrzekliśmy się go całkiem i każdy musiał iść na zarobek. Grunt ten zarośnięty jest lasem zupełnie. Las jest duży, drzewa też ogromne, niektóre grube na sążeń albo i więcej. Długo pracowaliśmy na gruncie tym gruncie daremnie, bo zysku nie było.
Ostatecznie Kazimierz i Wincenty otrzymali pracę w hucie. Niestety autor listu nie pisze w jakiej miejscowości. Może w Chicago, które w tym czasie było bardzo silnym ośrodkiem przemysłowym? O Józefie pisze„Syn mój pracuje w kopalni żelaza, na jakie sto sążni pod ziemią. Pracować tam może tylko człowiek młody, bo stary nie wytrzymałby, gdyż powietrze jest bardzo zdradliwe. Ale mimo to gromady ludzi w ten sposób zarabiają na chleb. Bo w Ameryce jest dużo przeróżnych kopalni z jednych wydobywają żelazo, z drugich węgiel kamienny, a i są takie kopalnie, w których nawet złoto kopią. Ci co pracują pod ziemią, zarabiają po dwa ruble”. Józef Czajka pracował w kopalni zwykle 7-8. Jego wynagrodzenie uzależnione było od ilości urobku dowiezionego na wózkach kolejki ciągniętych przez kopalniane muły. Zwierzęta te poza wykonywanie czynności, do których zostały zwiezione na dno szybu, spełniały bardzo ważna rolę czujnika czy też sygnalizatora odkreślającego zbyt wysoki poziom szkodliwych gazów w tutejszej atmosferze. I pomimo tego, że zwierzęta zwykle nie wychodziły na powierzchnie przez wiele lat były zadbane i odkarmione.
Jeden z dziennikarzy zwiedzający kopalnie w taki sposób ją opisuje.„Chcąc zwiedzić wnętrze kopalni (… ) musi postępować za przewodnikiem górnikiem mającym utkwioną małą latarkę górniczą na kapeluszu, oświecającą zaledwie najbliższe otoczenie Postępuje on drogą pomiędzy szynami żelaznemi po grubej warstwie pyłu, trzeszczącego pod nogami jak piasek. Od czasu do czasu podróżny dostrzega w odległości jakby się coś poruszało, a po zbliżeniu przekonywa się, że jest to wóz naładowany ciągniony przez muła. Wówczas musi się przecisnąć do ściany, aby dozwolić przejść wozowi. (… ). Powietrze jest tu ciężkie, duszne, jakby grobowe, którym, skoro zbliżamy się do końca galeryi, prawie oddychać niepodobna.”
Nie było rzadkością, że pod ziemią pracowali również 10-12 chłopcy. Zwykle leżąc na ziemi, gdzie powietrze było najchłodniejsze i relatywnie największą zawartością tlenu i poruszali za pomocą korby ręczne wentylatory, których zadaniem było przetłaczanie powietrza w dalszą część przodka.
Czajkowie na pewno czuli się na początku trochę osamotnieni, a także oszołomieni nowym krajem, w którym przyszło im pracować. Pomimo gorzkich słów napisanych na początku listu, byli jednocześnie Ameryką zafascynowani. Podobnie jak większość Polaków przybywający za ocean, nie posiadali oni żadnych kwalifikacji, czy nawet znajomości pracy w przemyśle. Jedynie rodacy wywodzący się z Zaboru Pruskiego mogli być lepiej przygotowani do zatrudnienia w fabrykach. Szacuje się, że około 90 % Polaków znajdowało zajęcie właśnie w przemyśle i mieszkało się w większych miastach, gdzie najłatwiej było o pracę. Większość z nich osiedlała się w miastach stanów Nowy Jork (Nowy Jork, Buffalo, Rochester), Nowej Anglii, New Jersey, Pensylwanii, Wisconsin (Milwaukee), Ohio (Cleveland), Michigan (Detroit), Illinois (Chicago) i wielu mniejszych ośrodkach kraju. Jak wspomniano pracowali zwykle jako robotnicy niewykfalifikowani w górnictwie, przemyśle żelaznym, stalowym, maszynowym, tekstylnym, odzieżowym, mięsnym, w rafineriach nafty, fabrykach broni. W latach 1880-1914 robotnicy zarabiali dziennie od 1 do 3,5 dolara, a o rozbieżnościach decydowała rodzaj zajęcia i sezonowe wahania płac. Szczególnie ciężka praca była w przemyśle stalowym, hutniczym i górnictwie. Wiązało się z tym także wysoka śmiertelność robotników w wyniku wypadków. O czym świadczyć może fakt, że bodaj jednym z bardziej dochodowych interesów były rosnące jak grzyby po deszczu wokół fabryk zakłady pogrzebowe…
Jak duża była desperacja mieszkańców Królestwa Polskiego, aby dostać się do Ameryki i odmienić swój los, niech posłuży historia familii Stymelskich. Otóż mąż i ojciec rodziny w latach 90 tych XIX wieku wyjechał do Ameryki. Po kilku latach pobytu i odłożeniu pewnej sumy pieniędzy polecił żonie sprzedać cały dobytek i z dwójką dzieci przyjechać do niego za ocean. Po przybyciu kobiety do portu w Hamburgu, okazało się, że posiadane pieniądze wystarczą jedynie na bilety dla niej i jednego dziecka. Pozostawiła więc 8 letniego Stefana w jednym z zakładów dobroczynnych, a sama z drugim popłynęła do męża. Po przybyciu na miejsce rodzice po jakimś czasie przesłali do wspomnianej placówki pieniądze na bilet dla pozostawionego chłopca. Jak napisał jeden z korespondentów „Młody wojażer na pokładzie liniowca Palatio odbył podróż morską pod opieką współpasażerów bez przygody”.
Kazimierza, Wincenty i Józef po odłożeniu pewnych sum pieniędzy powrócili do kraju około 1887 roku – bo temu pierwszemu – według akt parafialnych w 1888 roku przychodzi na świat córka Weronika, a i obaj później wzmiankowani są w aktach kościelnych. Kazimierz Czajka,po powrocie do kraju przenosi się z Grzęd wraz z rodziną do zakupionej gospodarki w Tajnie.Umiera w1917 roku. W akcie zgonu zanotowano 4 lutego roku bieżącego o godzinie trzeciej w nocy w Tajnie umarł Kazimierz Czajka lat osiemdziesiąt jeden liczący gospodarz urodzony w Woznejwsi zamieszkały w Tajnie syn niegdy niepamiętnych rodziców pozostawiwszy po sobie owdowiałą żonę Annę z Klimontów. Po przekonaniu się naocznie o zejściu Kazimierza czajki akt niniejszy został wpisany w księgi parafii Raygrodzkiej ponieważ w czasie wojennym nie mógł być wpisany w swojej parafii Bargłowskiej. Akt ten oświadczającym niepiśmiennym przeczytano i został przez Nas podpisany został, Ks. H. Tyszka proboszcz parafii Raygrodzkiej.
Wincentego Czajki, udając się na zarobek do Ameryki pozostawił w rodzinnej miejscowości swoją poślubioną w 1882 roku drugą żonę Mariannę Klimas z domu Wiszowata. (AP Bargłów, Małżeństwa 42/188) oraz kilkoro dzieci. W 1903 roku zawiera swój trzeci związek małżeński z wdową Weroniką Strzałko z d. Sasajtys. Umiera w Dreństwie również w1917 roku.
Józef Czajka poznawszy zupełnie inny świat, postanowił ponownie płynąć za ocean. Miał zapewneodłożone jakieś pieniądze z poprzedniego wyjazdu, bo koszty podróży do wymarzonej Ameryki były niebagatelne. Sam wyjazd z Warszawy do któregoś z portów europejskich, zwykle Bremy lub Hamburga, później podróż morską do Nowego Jorku, a stamtąd do określonego miast – to koszty minimum 300 rubli. Pod koniec 1889 roku Józef Czajka wraz dwoma mieszkańcami Tajna, Janem Znorowski i Piotrem Kotowskim udali się w podróż pociągiem do Hamburga. Cała trójka, po załatwieniu wszelkich formalności, zakupiła bilety do Nowego Jorku na statek SS Gellert, który obsługiwany był w latach 1875 -1895 przez Hamburg American Line. Jednostka swój dziewiczy rejs odbyła 26.05.1875 roku. Statek mierzył około 114 metrów długości i 12 metrów szerokości i miał wyporność 3533 BRT. Był zatem statkiem raczej średniej wielkości. Podróż zrazu spokojna mogła skończyć się tragicznie, ponieważ 30 stycznia okręt napotkał na swojej drodze olbrzymi obszar odłamków dryfującego lodu i około 15 gór lodowych. Przeprawa przez pole lodowe trwała około 12 godzin i spowodowało kilka uszkodzeń kadłuba, które spowodowały wycieki. Ostatecznie jednak
podróż zakończyła się szczęśliwie i jednostka 3 lutego 1890 roku przypłynęła do portu w Nowym Jorku. Odprawa pasażerów odbyła się następnego dnia. Bardzo prawdopodobne, że nasi emigranci potem udali się do Iron River.
Jakie były dalsze losy Józefa i jego przyjaciół niestety na razie nie udało mi się ustalić. Ale to już temat na osobny artykuł …
W artykule wykorzystałem następujące ilustracje:
- „Czwarta Dzielnica”, kadr z filmu (Amerykafilm LLC), Nieznana historia polskich emigrantów w USA.
- Górnicy amerykańscy, Wędrowiec 1555.1865 r.
Specjalne podziękowanie dla Pani Zofii Antonowicz dla życzliwość i pomoc w opracowaniu artykułu. Potomkowie, a także osoby posiadające informacje o wsi Grzędy proszone są o kontakt z autorem artykułu:
ja**************@o2.pl
- Z Solistowskiej Góry do Ameryki - 23 kwiecień 2020
Dziękuję, to bardzo ciekawa historia!
Drugiej żona Wincentego Czajki, Marianna Wiszowata, to siostra mego prapradziadka Wawrzyńca Wiszowatego (1936-1913).
Pozdrawiam serdecznie! Aneta Chilmon