Opublikowano Dodaj komentarz

Jaśkowa choinka

Felieton napisany sercem

Leśniczyna Krzyżykowska wraz z pomocnicą, zapracowane były „po łokcie” nad przygotowaniem wieczerzy wigilijnej i wypiekiem ciast na święta Bożego Narodzenia. Pan Krzyżykowski wraz z dziećmi ubrał choinkę, a potem wyszedł przejść się po lesie który zawsze kojąco, – serdecznie doń szeptał i gwarzył.

Dzień był mroźny, lecz słoneczny i cichy W ten Święty Dzień robotnicy nie przyszli do pracy w lesie. Zamilkł więc stuk skier na zrębach, bo każdy chciał przygotować siebie i zagrodę na święta. Leśniczy szedł zapatrzony w piękno ośnieżonego lasu, a do serca spływał mu czar święty, czar miły, jakby anioły w krąg pieśń nuciły.

Nagle, wśród leśnej ciszy usłyszał lekki stuk w zagajniku świerkowym. Krzyżykowski pospieszył w tym kierunku i wnet zobaczył, że mały chłopiec, około czternaście lat liczący zrąbywał choinkę. Na głos leśniczego przestraszył się bardzo, spodziewając się kary. Ze strachu więc zapłakał, tłumacząc, że matka wdowa nie ma pieniędzy, by drzewko kupić, a młodsza chora siostra tak bardzo nalegała żeby choinka była w ich chacie.

Leśniczy znał matkę Janka – bo takie było jego imię – która wiosną i latem pracowała w szkółkach i kulturach leśnych i wiedział, że są oni naprawdę ubodzy. Powiedziawszy tedy chłopcu, że samowolnie rąbać drzewek w lesie nie wolno, kazał mu pójść z sobą do leśniczówki. Tam, włożywszy własną złotówkę do podręcznej kasy leśnej, – wystawił asygnację na choinkę dla Janka.

Leśniczyna nałożyła do sporego koszyka ciasta, jabłek i orzechów oraz sweterek dla chorej dziewczynki, a wezwawszy swego syna Tadzia, rówieśnika Janka, poleciła, mu by pomógł nieść na, zmianę koszyk, lub choinkę do wioski gdzie mieszka. Janek. Widzisz – mówiła doń matka – najszczęśliwszym jest człowiek mogący drugim czynić dobrze.

Tadzio chętnie poszedł ze szkolnym kolegą, a gdy wrócił do leśniczówki, na stole czekała już gotowa wieczerza wigilijna.

O północy, na Pasterce, leśniczy zauważył Janka opodal oświetlonej Stajenki Betlejemskiej. Janek zaś, zatopiony w modlitwie szeptał cicho:

Pobłogosław las i pole,
Pobłogosław ludzką dolę –
Jezusieńku nasz maleńki

Felieton został opublikowany w “Dzienniku Chicagoskim”
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Jesień w polskim lesie

Choć z oddalenia wielu mil i lat, pamiętam słodki szept i szum polskiego lasu, jego nieskalane piękno i zapach.

Las bowiem pachnie rok cały: Wiosną wonią młodych liści, traw i kwiatów; latem żywicą i jagodami; jesienią więdnącymi liśćmi i grzybami, a zimą czerstwym, czystym jak kryształ powietrzem.

Lecz mówmy o jesieni. Jest ona czasem zmienna, ale większość dni jesiennych w lasach polskich bywa pięknych jak bajka.

Lat temu kilka – już po deportacji z kraju – patrzyłem na drobne, skupione .chmurki, które przedświt niewidocznego jeszcze słańca zabarwił liliowo-różowymi barwami, i zdawało się, że to fata morgana wrzosów kwitnących w sosnowym lesie, nad którymi nucą skrzętnie pszczoły, zajęte ostatnim miodobraniem.

Liście, zmieniwszy zieleń na odcień złota i czerwieni, lecą na dywan leśny, i szeleszcząc pod stopami, pachną jak spalany bursztyn, iż chciałoby się ten zapach umiłowany skondensować bodaj w grudce żywicy i przynieść do mieszkania, by trwał jak owad w bursztynie.

Często i rzewnie gra wiatr w drzew koronach, a do tej gry włączają się gromady rozświergotanych drobnych ptasząt, skupiających się do odlotu. Wysoko ponad lasem przelatują klucze dzikich gęsi lub żurawi.

Wszystkie cerwidy (cervidae), czyli zwierzęta. pełno-rogie, jak rogacze; jelenie, daniele i łosie tracą późną jesienią swe poroża. I dziwne, iż mimo dużej nieraz ilości tych zwierząt mało komu zdarzyło się znaleźć ich rogi.

Sedno bodaj w tym, że zwierzyna po odpadnięciu rogów zagrzebuje je starannie w ściółce leśnej.

W słoneczne dni lecą drobniutkie pajączki na białosrebrzystej przędzy „babiego lata”, czepiającego się krzewów i gałęzi drzew, zdobiąc ich korony.

Przed zimą chowają się wszystkie chrząszcze i motyle. Korniki dawno wyszły z pod kory drzew i teraz wgryzają się w rdzeń najmłodszych pędów drzew iglastych. Szeliniaki w korzeniach starych pni. Motyle zaś i leśne ćmy, już to w kokonach, już to jako gąsienice zakopują się w mchach „po uszy”.

Jeże i borsuki znoszą suche liście do swych nor, gdzie całe miesiące zimowe spać będą bez przerwy.

Gdy zajść w krzewy leszczyny, to wiewiórki niezadowolone „czukają” na człowieka, który im – wzorowym gosposiom – śmie przeszkadzać w pilnej pracy zrywania orzechów, które gromadzą w dziuplach na zimę. Barwne sójki zrywają znów żołędzie, a każdą żołądź chowają w innym miejscu pod mchem, i często o nich zapominają. I stąd nawet w litych drzewostanach iglastych wyrastają młode dębczaki, które „same” się zasiały.

Sójki, naśladując ptaki przelotne skupiają się na kilka dni w liczne wrzaskliwe gromady, ,jakby gotowały się do odlotu. Pozostają jednak przez zimę na miejscu i stąd przysłowie: „Wybiera się jak sójka za morze”.

Nad brzegami łąk leśnych krzewy tworzą obramowanie lasu. Tu purpurowe liście dzikiej kaliny współzawodniczą z karminowymi jagodami swego krzewu.

Tam znów jarzębiny i dzikie róże przybrały się w tysiące rumianych korali, niby młode Polki w krakowskich strojach.

Felieton został opublikowany w „Dzienniku Chicagoskim” z 1 października 1955 r.
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Proza i poezja lasu

Prezentujemy poniżej jeden z wielu felietonów Stanisława Nyki – leśniczego z Łubianki, które napisał przebywając na emigracji w USA.

 

Praca w leśnictwie nie była tylko spacerem z fuzją po lesie. Współczesne warunki hodowli i eksploatacji lasu wymagały szerokiego wachlarza wiedzy, a jej zastosowanie wytężonej pracy.

Po zasianiu czy zasadzeniu na zrębach nowych roślin drzewiastych, leśnik musiał śledzić rozwój szkodników drzew: grzybów, owadów i zwierząt, a przy zbyt silnym nasileniu zastosować ich zwalczanie.

Szkodniki

Gąsienice sówki choinówki, barczatki, lub osnui gwiaździstej potrafiły objeść w ciągu kilku dni wszystkie igły drzew sosnowych na powierzchni setek _hektarów całe drzewostany usychały, jak np. w nadleśnictwie Wronki w Wielkopolsce. Dopiero opylanie związkami nikotyny i innymi zapobiegło klęsce.

Ciężką była walka z kornikiem w drzewostanach świerkowych (Puszcza Augustowska); z pędrakiem chrabąszcza majowego zjadającego korzenie bodaj wszystkich młodych drzewek, oraz z grzybkiem osutki na igłach sosnowych.

Na trzebierzy, żywicowaniu i wyrębie, nie kończyła się praca w leśnictwie. Na zrębach w lesie dokonywano szeregu przeróbek drzewa. Kopalniaki, podkłady kolejowe, klepki, gonty, słupy teletechniczne „slipry” i inne wykonywano na miejscu. Wszystko to wymagało znajomości przedmiotu, brakowania, kubikowania i sporządzania wypłat.

Czar lasu

Wycinek z gazety w albumie autora

Temu jednak kto kochał las, dawał on ciche, a słodkie wprost zadowolenie. Weźmy ciepły poranek latowy. Słońca jeszcze nie widać i tylko różowe niebo na wschodzie zwiastuje jego ukazanie.

Stajesz na skraju lasu schodzącego łagodną skarpą porosłą krzewami do leśnej łąki i patrzysz jak budzi się dzień. Słońce wzniosło się już wyżej i prześwieca jasnymi smugami między pniami drzew. Biała mgiełka nad łąką opada coraz niżej i niżej, a z niej coraz więcej rosy osiada na liściach i trawach. W niektórych kroplach załamują się promienie słoneczne i rosa błyszczy kolorami tęczy.

Na łące stoi samotna kilkoletnia brzózka. Biały jej pień jeszcze we mgle, korona już kąpie się w słońcu, a choć wiatru nie ma, korona drży i trzęsą się mokre liście.

Nie drży ona przecież od chłodu. Nie, bo oto mgła tuli się jeszcze niżej do łąki i odsłania piękne rogi osadzone na kształtnej głowie. To on trzęsie brzózką wycierając rogi z włosem porosłego naskórka zwanego scypułem. (Wszystkim bowiem zwierzętom leśnym, pełno-rogim jak jeleniom, danielom i sarnom co rok rogi odpadają i odrastają nowe z mszystym naskórkiem).

Chociaż cię rogacz zauważył, ale widząc, że nie skradasz się do niego chytrze, bez pośpiechu odchodzi od drzewka do lasu, w połowie zanurzony w mlecznej mgle, jakby w niej płynął.

Stanie raz po raz, schyli się po trawę, a doszedłszy do ściany lasu jeszcze przystanie na tle jej piękna, sam będąc pięknem i cząstką leśnej poezji.

Artykuł ukazał się w „Dzienniku Chicagoskim” 21 sierpnia 1955 r.