Choć z oddalenia wielu mil i lat, pamiętam słodki szept i szum polskiego lasu, jego nieskalane piękno i zapach.
Las bowiem pachnie rok cały: Wiosną wonią młodych liści, traw i kwiatów; latem żywicą i jagodami; jesienią więdnącymi liśćmi i grzybami, a zimą czerstwym, czystym jak kryształ powietrzem.
Lecz mówmy o jesieni. Jest ona czasem zmienna, ale większość dni jesiennych w lasach polskich bywa pięknych jak bajka.
Lat temu kilka – już po deportacji z kraju – patrzyłem na drobne, skupione .chmurki, które przedświt niewidocznego jeszcze słańca zabarwił liliowo-różowymi barwami, i zdawało się, że to fata morgana wrzosów kwitnących w sosnowym lesie, nad którymi nucą skrzętnie pszczoły, zajęte ostatnim miodobraniem.
Liście, zmieniwszy zieleń na odcień złota i czerwieni, lecą na dywan leśny, i szeleszcząc pod stopami, pachną jak spalany bursztyn, iż chciałoby się ten zapach umiłowany skondensować bodaj w grudce żywicy i przynieść do mieszkania, by trwał jak owad w bursztynie.
Często i rzewnie gra wiatr w drzew koronach, a do tej gry włączają się gromady rozświergotanych drobnych ptasząt, skupiających się do odlotu. Wysoko ponad lasem przelatują klucze dzikich gęsi lub żurawi.
Wszystkie cerwidy (cervidae), czyli zwierzęta. pełno-rogie, jak rogacze; jelenie, daniele i łosie tracą późną jesienią swe poroża. I dziwne, iż mimo dużej nieraz ilości tych zwierząt mało komu zdarzyło się znaleźć ich rogi.
Sedno bodaj w tym, że zwierzyna po odpadnięciu rogów zagrzebuje je starannie w ściółce leśnej.
W słoneczne dni lecą drobniutkie pajączki na białosrebrzystej przędzy „babiego lata”, czepiającego się krzewów i gałęzi drzew, zdobiąc ich korony.
Przed zimą chowają się wszystkie chrząszcze i motyle. Korniki dawno wyszły z pod kory drzew i teraz wgryzają się w rdzeń najmłodszych pędów drzew iglastych. Szeliniaki w korzeniach starych pni. Motyle zaś i leśne ćmy, już to w kokonach, już to jako gąsienice zakopują się w mchach „po uszy”.
Jeże i borsuki znoszą suche liście do swych nor, gdzie całe miesiące zimowe spać będą bez przerwy.
Gdy zajść w krzewy leszczyny, to wiewiórki niezadowolone „czukają” na człowieka, który im – wzorowym gosposiom – śmie przeszkadzać w pilnej pracy zrywania orzechów, które gromadzą w dziuplach na zimę. Barwne sójki zrywają znów żołędzie, a każdą żołądź chowają w innym miejscu pod mchem, i często o nich zapominają. I stąd nawet w litych drzewostanach iglastych wyrastają młode dębczaki, które „same” się zasiały.
Sójki, naśladując ptaki przelotne skupiają się na kilka dni w liczne wrzaskliwe gromady, ,jakby gotowały się do odlotu. Pozostają jednak przez zimę na miejscu i stąd przysłowie: „Wybiera się jak sójka za morze”.
Nad brzegami łąk leśnych krzewy tworzą obramowanie lasu. Tu purpurowe liście dzikiej kaliny współzawodniczą z karminowymi jagodami swego krzewu.
Tam znów jarzębiny i dzikie róże przybrały się w tysiące rumianych korali, niby młode Polki w krakowskich strojach.