No to dzisiaj coś, co rzeczywiście można nazwać genealogicznym znaleziskiem dnia. Akt zgonu znaleziony w księdze zgonów z Augustowa z lat 1875-1882, którą obecnie uzupełniam do formatu JZI.
Podpis ks. Michała Pożarowskiego znajdziemy pod wieloma metrykami z Augustowa. Urodził się w 1822 roku i wieku 28 lat został wikariuszem w Augustowie, by w latach 1858‑1881 sprawować urząd proboszcza i dziekana augustowskiego, który objął po swoim wuju Antonim Jaskowskim.
Istotnie przyczynił się do rozwoju parafii augustowskiej. W roku 1861 uzyskał pozwolenie na rozebranie i pobudowanie nowych budynków plebańskich, w których uwzględniono także budowę „domu mieszkalnego dla dziadów”. Jednak w aktach z lat następnych opisujących nowe zabudowania nie spotykamy wyraźnej wzmianki o istnieniu szpitala. Można tylko przypuszczać, że w domu służby kościelnej mogło być pomieszczenie przeznaczone dla ubogich. W akcie wizytacyjnym z 1873 r. umieszczono adnotację, iż parafia Augustów szpitala nie posiada.[1]
Okres jego pasterzowania przypadł również na trudny czas. Władze carskie rozwiązały kościół unicki, a jego wyznawców siło starano się przenieść do obcego im kościoła prawosławnego. Powszechnie, nie tylko pod wpływem przymusu, ale i chęci przypodobania się władzom, donoszono na sąsiadów i księży nieposłusznych rządowym wytycznym. Polecenia donosicielstwa nie ominęły ks. Pożarowskiego. Dnia 3 lipca 1875 r. ksiądz Pożarowskiinformuje biskupa sejneńskiego, że rządowa władza administracyjna wymaga od kapłanów, aby w konfesjonale żądali od swych penitentów osobistej książeczki legitymacyjnej, by przekonać się z niej, jakiego są wyznania.
W roku 1873 ks. Michał Pożarowski oceniał stan moralny parafian augustowskich w sposób następujący: „Prowadzenie się parafian w ogólności można powiedzieć jest przyzwoite i moralne, [ludzie] są chętni w spełnianiu obowiązków religijnych. Wprawdzie pomiędzy nimi znajduje się kilkanaście osób z wyższej klasy lekceważących posty nakazane przez Kościół i rzadko uczęszczających w dni świąteczne i niedzielne na nabożeństwa. Znajduje się także kilkanaście osób oddających się nałogowi pijaństwa mimo zaprowadzonej wstrzemięźliwości, są i tacy w niewielkiej liczbie osób, niewstrzemięźliwe życie prowadzący pod względem czystości. I nareszcie z klasy biedniejszej niektórzy oddają się Żydom do posług w szabasy.”[1]
Ks. Michał Pożarowski umiera 17 kwietnia 1881 roku. Trzy dni później jego zgon zgłaszają: Antoni Jaskowski, 65 lat, z Klimaszewnicy (zapewne krewny zmarłego), Franciszek Dobecki, 52 lata, miejscowy organista. Z metryki zgonu dowiadujemy się też, że urodził się w miejscowości Guzy w guberni grodzieńskiej w rodzinie zmarłych Augustyna i Katarzyny z d. Jaskowskiej. Akt podpisuje ks. Wawrzyniec Włostowski, późniejszy proboszcz parafii Jaminy. Został pochowany na augustowskim cmentarzu wspólnie ze swoim poprzednikiem, a jego nagrobek w dobrym stanie zachował się do dziś. Niedawno został poddany renowacji.
[1] Akapit pochodzi z przygotowanej do wznowienia przez wydawnictwo JZI książki “Z dziejów chrześcijaństwa w Augustowie”.
Sobór trydencki (1545-1563) podjął uchwały, w wyniku których w kościele rzymskokatolickim rozpoczęto prowadzenie ksiąg metrykalnych. Początkowo prowadzono księgi ochrzczonych i zaślubionych, później również zmarłych. Takie księgi prowadzone są do dziś. Z punktu widzenia wartości historycznej najcenniejsze są te najstarsze księgi metrykalne, tym bardziej, że zachowało się ich niewiele. Sam z pasją rzucam się do ich studiowania i później indeksacji, gdy jakaś wpadnie mi w ręce. Takie księgi są również niezwykle cenne dla zaawansowanych genealogów, którzy mogą cofnąć się bardzo głęboko w swoich poszukiwaniach przodków i pochodzenia. Jest tylko jedno ale: aby cofnąć się do XVIII czy XVII wieku należy najpierw przebrnąć przez wiek XX, a potem XIX!
Zdarza się, i to wcale nierzadko, że owszem znamy imiona i nazwiska swoich dziadków, zmarłych powiedzmy w latach 1970-tych, ale imion i nazwisk ich rodziców (pradziadków) już nikt z żyjących nie pamięta. Zaawansowany genealog powiedziałby: wystarczy pojechać do Urzędu Stanu Cywilnego, przedstawić dowód na bezpośrednie pokrewieństwo i można otrzymać wypis z aktu zgonu dziadków, w którym informacje o rodzicach być powinny. No dobrze, ale gdy mieszkamy obecnie w odległym miejscu Polski lub za granicą? Wizyta w USC to poważne przedsięwzięcie! A co gdy nie wiemy, w którym urzędzie szukać dokumentów? To tylko jeden z licznych przykładów, które zniechęcają ludzi do poważniejszego zajęcia się historią swojej rodziny. Naturalne jest, że trudności powinny narastać w miarę cofania się w czasie w badaniach, ale gdy pojawiają się na samym początku, skutkują szybkim porzuceniem genealogii. Sam nie raz widziałem porzucone w sieci drzewa genealogiczne składające się z probanta (osoby głównej), jego rodziców i… czasem już tyle. Nawet dziadków nie zaznaczono, prawdopodobnie z powodu trudności ze zdobyciem informacji.
W sukurs mogą przyjść indeksy z nowszych ksiąg metrykalnych. Jak nowych? Na to pytanie odpowiedź daje ustawa o nazwie Prawo o aktach stanu cywilnego1. Informuje ona, że po upływie pewnego czasu zapisy z metryk cywilnych przestają być chronione i mogą być udostępnione zupełnie. Ten czas zdefiniowany jest następująco:
dla metryk urodzonych: 100 lat
dla metryk zaślubionych: 80 lat
dla metryk zmarłych: 80 lat
Innymi słowy prawo przewiduje, iż na dzień pisania tych słów metryki urodzonych spisane przed 9 grudnia 1921 roku powinny być udostępniane zupełnie. Analogicznie metryki zaślubionych i zmarłych powinny być dostępne metryki spisane przed 9 grudnia 1941 roku. Czy to oznacza, że metryki spisane później nie są dostępne? Niezupełnie! Wyżej wspomniana ustawa dotyczy aktów stanu cywilnego, czyli dokumentów metrykalnych przechowywanych w urzędach stanu cywilnego. Nie dotyczy ona np. metryk kościelnych, które spisywane były i są przez proboszczów poszczególnych parafii zgodnie z wytycznymi sprzed wieków. Tutaj jednak obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych, która chroni dane personalne przed publicznym udostępnianiem, czyli słynne RODO. Na szczęście tylko osoby żyjące w świetle prawa podlegają tej ustawie, a zmarłe nie.
Jakie są tego konsekwencje? Że można udostępniać wszelkie dane dotyczące osób zmarłych. Można więc indeksować księgi zgonów do czasów współczesnych, a wynik tej pracy udostępniać publicznie pod rygorem spełnienia dwóch warunków:
Zgody administratora danych osobowych, czyli w tym wypadku proboszcza
Usunięcia z publikowanych danych informacji o osobach potencjalnie żyjących
O ile konieczność spełnienie pierwszego warunku jest oczywista, to o co chodzi w warunku drugim? Otóż w aktach zgonów znajdują się informacje o rodzicach zmarłej osoby, ewentualnie o współmałżonku lub o innych osobach np. zgłaszających zgon. Publikując kopie metryk lub indeksy powstałe na bazie tych metryk należy zadbać o to, aby nie znalazły się tam informacje o osobach, które nie ukończyły 100 lat na dzień publikacji. Przykład poniżej:
Jest to strona z księgi zgonów parafii Żyliny z siedzibą w Podżylinach zawierająca dane o zmarłych pod koniec 1979 roku. W metryce #11 i #12 nie ma danych niejawnych – pierwsza osoba urodziła się w 1911 roku, druga w roku 1920, a więc rodzice tych osób są nieżyjący. Wobec tego wszystkie dane zawarte w tych dwóch metrykach można pokazać. Natomiast w metryce #13 wymazałem dane osobowe współmałżonka zmarłej, gdyż nie ma pewności, iż współmałżonek nie żyje, mimo tego, że zmarła osoba urodziła się w 1920 roku. Mało tego! Identycznie zachowuje się wyszukiwarka Geneo, która z indeksów selekcjonuje prawidłowo dane i wyświetla tylko te, które mogą być publicznie udostępnione.
Wyszukiwarka Geneo od samego początku miała być zgodna z literą prawa obowiązującego w Polsce. W jej bazie danych znajdują się na przykład indeksy urodzeń z parafii Adamowicze z roku 1926, a mimo to w wynikach wyszukiwania pokazywać się zaczną dopiero w roku 2026. Analogicznie związki małżeńskie i zapowiedzi zawarte po 1941 roku zaczną się pokazywać w wynikach, gdy upłynie 80 lat od daty wskazanej w zapisie. Tak jak wcześniej pisałem z metrykami zgonów jest nieco inaczej, bo dane o osobie zmarłej publikować można z uwzględnieniem restrykcji wymienionych wyżej.
Podsumowując, dzięki indeksacji nowszych ksiąg metrykalnych, zwłaszcza ksiąg zmarłych można dokonać jakościowego skoku pomiędzy współczesnością, a powszechniej dostępnymi danymi historycznymi. W Geneo są indeksy z kilku, czy może nawet kilkunastu takich ksiąg. Zawsze będę zachęcać do rozmów z proboszczami, aby zdecydowali się na udostępnianie współczesnych ksiąg zgonów do indeksacji, bo dzięki sposobowi prezentacji wyników jest to w pełni bezpieczne i chroni wrażliwe dane.
Ujednolicony tekst tej ustawy z 16 marca 2021 znajduje się na stronach Sejmu[↩]
Jeszcze kilka wieków temu obszary Suwalszczyzny porośnięte były zwartymi borami. Osadnictwo na większą skalę rozpoczęło się za czasów królowej Bony. Wtedy to Augustów otrzymał prawa miejskie i powstały najstarsze w regionie parafie. Przybywająca ludność karczowała las, by uzyskać miejsce pod domostwa i pola uprawne. Mimo to drzewostan stanowił przez kolejne stulecia dominujący element krajobrazu i gospodarki tego obszaru. Po lasach rozsianych było wiele osad leśnych zamieszkiwanych przez strzelców i strażników leśnych strzegących lasy królewskie, później państwowe, przed kłusownikami i złodziejami drewna. Wraz z upływem czasu wiele z tych osad, które dziś nazywamy leśniczówkami zniknęło z powierzchni ziemi – obszary puszczy kurczyły się, a dzięki szerszemu użyciu konia wierzchowego patrolowane obszary zwiększyły się. Już w okresie dwudziestolecia międzywojennego, kiedy tworzono dokładne mapy topograficzne całego kraju, wielu z tych osad leśnych nie było. Wcześniej z kolei mapy nie były wystarczająco dokładne, aby wszystkie te zabudowania odwzorować. Jest więc całe mnóstwo dawnych leśniczówek, które nie pozostawiły po sobie wyraźnego znaku na mapach. Gdzieniegdzie nazwa danej osady leśnej przerwała jako lokalnie używana zwyczajowa nazwa obszaru, drogi czy uroczyska.
Pamiętajmy jednak, że każda z tych osad zamieszkiwana była przez rodziny, czasem jedną lub dwie, w których rodziły się dzieci, młodzi wchodzili w związek małżeński, a wszyscy wcześniej czy później umierali. Każde z tych wydarzeń pozostawiło ślad w aktach metrykalnych (kościelnych lub cywilnych) odpowiadających najbliższej parafii. Zapis w księgach metrykalnych nierzadko jest jedynym śladem wskazującym na istnienie dawnej osady leśnej, nie wspominając o imionach i nazwiskach zamieszkujących je ludzi.
No to pierwsza ciekawostka z ksiąg metrykalnych z obszaru Suwalszczyzny. Dnia 13 września 1914 roku umiera dwóch stacjonujących w Łabnie żołnierzy 1. Fińskiego Artyleryjskiego Dywizjony 1. Parku. Fakt ten odnotowano w prawosławnej księdze zgonu za ten rok, a jako przyczynę zgonu obu kompanów podano ostre zatrucie alkoholowe.
W carskiej Rosji podstawową jednostką obrotu alkoholem było wiadro, czyli ok. 16,5 litra. Dopiero pod koniec XIX wieku państwo powróciło do własnego monopolu produkcji alkoholu oraz zlikwidowało dotychczasowy system miar handlowych. Od tej pory podstawowymi jednostkami handlowymi stały się pojemności 0,25, 0,5 i 0,75 l. Zezwolono na sprzedaż wyłącznie butelkowanego i opieczętowanego alkoholu. Oczywiście skutek takiego pomysłu okazał się odwrotny od zamierzonego. Państwo nie zlikwidowało prywatnych gorzelni tylko skupowało od nich całą produkcję, a następnie wprowadzało ten alkohol ponownie do obiegu. Takim działaniem kierowała chęć uzyskania większych zysków dla kasy państwa.
Powszechne pijaństwo nie omijało również armii. Regulamin wojskowy przewidywał, że podczas wojny każdy żołnierz ma tygodniowo prawo do trzech czarek wódki zwanej „winem chlebowym”. Jedna czarka równała się 160 gramom alkoholu. W czasie pokoju wódka była wydawana z okazji świąt, nie mniej niż 15-krotnie w ciągu roku. Skutek był taki, że poborowy-abstynent kończył służbę wojskową będąc nałogowym alkoholikiem.
Regulamin regulaminem, ale prócz przepisowych, już nie małych, ilości alkoholu (wcale nie małych) żołnierze pozyskiwali dodatkowe ilości wódki u miejscowej ludności. Nic dziwnego więc, że artylerzyści starszy feuerwerker Ilia Smirnow i starszy feuerwerker Aleksander Prokofiew dokonali żywota przy kieliszku, a raczej przy szklance wypełnionej tym zdradliwy trunkiem.
Wielokrotnie słyszałem opinie powątpiewające w sens szczegółowej indeksacji. Za długo! A po co? Każdy może sobie zajrzeć do metryki, itp. Chciałem więc pokazać przykład uzasadniający takie podejście na przykładzie metryki cywilnej ślubu z 29 stycznia 1815 roku. Metryka spisana według Kodeksu Prawa Cywilnego Napoleona, a więc bardzo długa, mieszcząca się na kilku stronach – stąd dwa skany:
O ile wiem metryka nie jest nigdzie dostępna online, więc łatwo zajrzeć do niej nie można. Indeksując ją więc według standardowego podejścia otrzymujemy następujące dane:
Rok: 1815
Akt: 2
Miejscowość: Kunicha
Pan młody: Wojciech Pycz, syn Macieja i Magdaleny Sokołowskiej
Panna młoda Agnieszka Cimoch, córka Bazylego i Krystyny Bernatowicz
Na podstawie tych danych możemy więc dodać 6 osób do drzewa genealogicznego, ale… No właśnie. Poza rodzicami młodych nie mamy o nich żadnej dodatkowej informacji. Miejscowość wskazuje, najprawdopodobniej na wieś, z której pochodzi panna młoda, ale jednak najprawdopodobniej. Tylko tyle.
Jednak metryka jest bardzo obszerna, więc zapewne zawiera znacznie więcej informacji. Istotnie! Ale od początku… Mamy po pierwsze mnóstwo informacji o panu młodym: że mieszkał we wsi Czarniewo w parafii Jaminy i w tejże parafii się urodził (podług złożonej metryki wyjętej z ksiąg kościoła jamińskiego), że jego ojciec nie żyje od roku i dwóch miesięcy (złożył sepulturę ojca swego, który jak życie skończył rok jeden miesięcy dwa), że ma 23 lata i że mieszka przy matce luźno, a więc nie ma gospodarki rolnej. Sporo, prawda? Analogicznie dowiadujemy się, że panna młoda mieszka we wsi Kunicha parafii Krasnybór i w tejże parafii się urodziła, ma 23 lata i że jej matka już nie żyje, a zamieszkuje wspólnie z ojcem. Otrzymujemy niemal pełny obraz sytuacji życiowej dwójki nowozaślubionych umocowany w funkcji czasu i przestrzeni. Wiemy w jakich księgach poszukiwać metryk urodzenia młodych, wiemy w jakim okresie szukać metryk zgonu nieżyjących rodziców.
Mało tego! Czytając dalej, na kolejnej stronie otrzymujemy informację o świadkach obecnych przy spisywaniu metryki. A są to:
Antoni Pycz (60) stryj młodego
Szymon Pycz (50) stryj młodego
Marcin Bernatowicz (42) brat wujeczny młodej
Maciej Bernatowicz (31) brat wujeczny młodej
Poznajemy w ten sposób dwóch braci ojca młodego oraz dwóch braci matki młodej wraz z ich wiekiem (czyli można określić przybliżoną datę urodzenia). Kolejne cztery osoby do drzewa genealogicznego!
Czy warto? Można przecież zebrać informacje o krewnych przeszukując indeksy z innych okresów. Zdarza się jednak, że jest luka w zapisach metrykalnych bodź w ogóle brak wcześniejszych ksiąg, a więc indeksów za dany okres nie ma, bo nie ma na podstawie czego ich stworzyć i co wtedy? I nie jest sytuacja wyjątkowa. Możemy sobie wyobrazić również gruby błąd indeksującego, a wówczas mimo tego, że indeksy są, to są tak zdeformowane, że ciężko znaleźć poszukiwaną osobę.
Zdarza się też, że metryka jest dostępna online, a jest zapisana w języku rosyjskim lub po łacinie. Jeśli ktoś zna te języki – super, ale jeśli nie? Zaczynają się prośby o tłumaczenie na różnych grupach czy forach. Oczywiście tak też można, ale wiem z własnego doświadczenia, że uzyskanie rzetelnego tłumaczenia w niektórych przypadkach nie jest trywialne.
Nie wiem, czy czujecie się przekonani. Aby zrozumieć sens takiej indeksacji trzeba posiedzieć w genealogii trochę więcej czasu i w swoich badaniach cofnąć się do okresu, gdzie zapisów metrykalnych zaczyna już brakować lub urywają się w ogóle.
Moja rodzina ze strony ojca pochodzi z maleńkiej mazowieckiej wsi. W latach 70-tych było to 25 gospodarstw, teraz trochę więcej. No może gospodarstw nie jest więcej, może nawet mniej, ale domów na pewno więcej. Zawsze mnie zastanawiało skąd w tak maleńkiej wsi, nazwisko które noszę było tak licznie reprezentowane. Jedni Zięcinowie byli z naszą rodziną spokrewnieni, inni nie – przynajmniej tak twierdził ojciec. Nie dawało mi to spokoju i w końcu postanowiłem to wyjaśnić.
Z Mazowsza na Suwalszczyznę
Był wrzesień 2008 roku. Rok, w którym bardzo rozpowszechniły się w Polsce serwisy społecznościowe takie jak nasza-klasa.pl czy facebook. Ułatwiały one odnalezienie i kontakt nawet z dalekimi członkami rodziny, również za granicą. Był to też rok, w którym zajmowanie się genealogią stało się bardzo modne. Właściwie każda osoba, z którą rozmawiałem na temat rodziny chciała w jakiś sposób współuczestniczyć w budowaniu drzewa genealogicznego, czy to dostarczając nowe informacje, czy tez kontaktując mnie z jeszcze dalszą rodziną. Budowa drzewa genealogicznego do poziomu pradziadków poszła więc bardzo szybko. Spodobało mi się też, że miałem właściwie komplet podstawowych informacji o niemal każdym członku rodziny: daty urodzenia i zgonu, zawody, miejsca pochówku, numery grobów (tam gdzie na cmentarzach groby były numerowane), historie o danej osobie itp. Już taki jestem – luki mnie drażnią. Jest to moim przekleństwem, bo czasem łapię się, że zbyt wiele czasu poświęcam detalom tracąc z oczu główny cel.
Moim poczynaniom z zazdrością przyglądała się żona i poprosiła mnie, abym budował drzewo genealogiczne również po jej stronie. Czemu nie! Tu już nie było tak łatwo z najbliższą rodziną, bo te rody bardzo lubiły się przemieszczać, również do USA. W każdym razie to genealogia żony zaprowadziła mnie do Augustowa i na Suwalszczyznę w ogóle. To wtedy odkryłem, że bez wglądu w księgi metrykalne nie posunę się zbyt daleko. Ależ to były czasy – odkrywanie czym jest genealogia, na czym polega poszukiwanie przodków i krewnych, jak systematyzować uzyskane informacje. Dziś śmieję się ze swojej naiwności, błądzenia, odkrywania Ameryki na nowo. Ten początkowy entuzjazm powodował jednak, że zainteresowanie genealogią zapuszczało coraz mocniejsze korzenie w moim umyśle. Teraz są tak silne, że nie do wyrwania!
Dzięki poznanej przez Internet pod koniec października 2008 roku Alicji, która jest daleką krewną mojej żony, posunąłem się w badaniach rodziny bardzo daleko. Alicja była bardzo zdeterminowana i bardziej ode mnie doświadczona. Dotarła do kogoś w Archiwum Diecezjalnym w Łomży, kto przejrzał księgi metrykalne z parafii Krasnybór, wynotował metryki dotyczące rodziny Bernatowicz w tej parafii zamieszkującej, wykonał zdjęcia tych metryk i przesłał je Alicji. Alicja podzieliła się nimi ze mną i wspólnie wyłuskiwaliśmy informacje z tych dokumentów. Nawet odczytanie metryk zapisanych w języku polskim sprawiało mi ogromną trudność! Kiedy jednak przebrnąłem przez wszystkie zawijasy XIX-wiecznej “kaligrafii” mojemu entuzjazmowi nie było końca. Nauczyłem się nawet na pamięć formuły stosowanej wówczas do zapisów metrykalnych! Od roku 1868 zapisy były jednak w języku rosyjskim i musiałem sobie mozolnie przypominać ten język, który kiedyś, gdy kończyłem studia, znałem dość dobrze. Na kłopoty językowe nałożyło się jeszcze stosowanie wówczas kalendarza juliańskiego. Którą datę wziąć pod uwagę – wcześniejszą czy późniejszą? Dzisiaj te dylematy wydają mi się śmieszne, ale zdaję sobie sprawę, że ludzie, którzy obecnie zaczynają przygodę z genealogią, mogą z tego samego powodu drapać się po głowie.
Zdjęć metryk dotyczących rodziny było sporo, ale nie dotyczyły wszystkich osób. Zwyczajnie nie sposób w ograniczonym czasie wyłuskać wszystkich informacji na temat tak licznie reprezentowanej rodziny. Zdałem sobie sprawę, ze tylko bezpośredni i długotrwały wgląd w księgi metrykalne może pomóc mi uzupełnić luki, na które natrafiłem. Wtedy właśnie odkryłem mormonów i ich mikrofilmy. Biegałem do Centrum Historii Rodziny w Warszawie i… robiłem masowo zdjęcia! I to wbrew obowiązującym tam regułom. Ustawiałem lustrzankę na statywie przed czytnikiem mikrofilmów i co przewiniętą klatkę wykonywałem zdjęcie przy pomocy pilota. Każde takie posiedzenie przynosiło kilkaset, do niemal tysiąca wykonanych zdjęć, czyli z reguły jeden mikrofilm lub jego połowę. Fotografowałem wszystkie klatki z mikrofilmu po kolei, by dopiero w domowym zaciszu zagłębić się w te, które dotyczyły mojej rodziny (dla uproszczenia rodzinę żony będę również nazywać moją rodziną). W fotografowaniu doszedłem do takiej wprawy, że zdjęcia wykonywane z czytnika, po pewnej obróbce niewiele różniły się od skanów osiągalnych współcześnie. Migawka trzaskała co 2-3 sekundy (tyle czasu zajmowało mi ustawienie kolejnej klatki mikrofilmu) i był to na tyle miarowy i głośny dźwięk, że co jakiś czas przybiegała siostra bibliotekarka, zaniepokojona tym co się dzieje na sali. Ja w tym czasie zamierałem udając, że wczytuję się akurat w to co jest na ekranie.
Analizując dokładnie metryki, zwłaszcza te z lat 1808-1825, kiedy akta urodzeń, ślubów i zgonów spisywano podług Kodeksu Prawa Cywilnego Napoleona III, zauważyłem, że samo odczytywanie podstawowych informacji o osobie głównej, jej rodzicach jest niewystarczające. W metrykach kryło się więcej informacji, pozwalających na potwierdzenie pokrewieństwa pomiędzy osobami w okresie wcześniejszym, za który dokumentów na przykład nie było. Pojawiał się więc wśród świadków brat stryjeczny pana młodego, wuj panny młodej, szwagier ojca dziecka itp. Analizując te koligacje można było z łatwością połączyć dwie gałęzie, które korzeniami sięgały okresu, gdy dokumentów nie było lub były zubożone. Piszę o tym wszystkim, aby zwrócić uwagę na dwa ważne aspekty związane z dokładnymi badaniami genealogicznymi: kompletność metryk oraz szczegółowość ich przeglądania, czyli coś co leży u podstaw działań Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego obecnie.
Powstanie Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego
Kolejnym przełomem, który doprowadził do powstania grupy entuzjastów o nazwie Jamiński Zespół Indeksacyjny, było spotkanie Zbyszka Mierzejewskiego w marcu 2009 roku. Początkowo wymieniliśmy się informacjami na temat rodziny Lewoców, potem co jakiś czas dzieliliśmy się genealogicznymi znaleziskami, tak jak to robili, robią i będą robić entuzjaści tej dziedziny. Ja tymczasem wsiąkłem w coś co nazywa się indeksacją akt metrykalnych. Zająłem się przepisywaniem do excela podstawowych informacji z metryk parafii Matki Boskiej Loretańskiej na warszawskiej Pradze. Do indeksacji wziąłem dwa roczniki urodzeń, czyli bagatela około 6000 metryk! Mimo tego, że wypisywałem tylko podstawowe informacje z metryki (imię dziecka, imiona i nazwiska rodziców, data urodzenia), to i tak zajęło mi to kilka miesięcy. Dzięki temu jednak poznałem indeksację z dwóch stron – indeksującego – jak żmudny jest ten proces – oraz korzystającego z indeksów przygotowanych przez innych i samego siebie. Wspaniała sprawa takie indeksy! W ten sposób można bez odrywania się od komputera budować drzewo genealogiczne! Dlaczego by więc nie zrobić tego samego z parafią Krasnybór, z której miałem tysiące zdjęć metryk.
Zacząłem sam, ale ponieważ wiedziałem, że Zbyszek interesuje się także tym samym rejonem, poprosiłem go o zindeksowanie jednego rocznika czy dwóch. Dodam, że w porównaniu z parafią MB Loretańskiej Krasnybór jest parafią maleńką (później dowiedziałem się, że jest jedną z większych w regionie). Jakoś nie kleiła się nam obu ta indeksacja. Może dlatego, że była to nasza własna inicjatywa, a może dlatego, że nie wiedzieliśmy co z tymi indeksami dalej robić. W każdym razie nie udało nam się zindeksować nawet w zakresie podstawowym ani jednej księgi.
Do tematu wróciliśmy w listopadzie 2011 roku, ale indeksacja miała dotyczyć już parafii Jaminy. Zbyszek w jakiś magiczny sposób dobrał się do ksiąg metrykalnych znajdujących się w tamtejszym archiwum parafialnym i wykonał zdjęcia kilku z nich. Ponadto miał już zespół! Niewielki, bo włącznie z nim trzyosobowy (Zbyszek + Daniel Paczkowski i Aneta Cich), ale poza mną bardzo szybko dołączył Rysiek Korąkiewicz i Jay Orbik z USA, który też w jakiś cudowny sposób wykonał zdjęcia kilku ksiąg w tej parafii.
Spotkanie tych ludzi było kluczowe. Po pierwsze mogliśmy podzielić się indeksacyjną robotą, dzięki czemu nie wyglądała już na benedyktyńską pracę. Po drugie wspieraliśmy się wzajemnie, aby chęci do pracy nie minęły. To niesamowicie ważny aspekt pracy zespołowej. Po trzecie prowadziliśmy niekończące się dyskusje na temat tego jak indeksować – w formacie uproszczonym jak wszyscy, czy nigdy wcześniej niestosowanym rozbudowanym? Poprawiać ewidentne błędy zapisującego czy nie? Stosować współczesne brzmienia nazwisk i nazwy miejscowości, czy takie jakie były używane w chwili spisywania metryki? Czy wyniki indeksacji zachować tylko dla grupy, czy dzielić się nimi szeroko, a jeśli tak, to jak? Co ciekawe wszystkie te dyskusje prowadziliśmy przez maila – obecnie nie do pomyślenia.
Pod koniec grudnia powstała strona “Jamiński Zespół Indeksacyjny” i wkrótce ta mała grupka ludzi z tą nazwą zaczęła się identyfikować. 28 grudnia 2011 roku Zbyszek tak do nas pisał: Większość Nam kibicuje, ale nieliczni, tak ja Wy postanowili się zmierzyć z tym wyzwaniem, za co Wam w imieniu swoim i całej rzeszy ludzi dziękuję i gratuluję. Z wyzwaniami zmierzamy się do dziś.
Co to za blog?
Podsumowując tę być może przydługą opowieść proszę Was, abyście zapamiętali trzy fundamentalne elementy działania Jamińskiego Zespołu indeksacyjnego:
kompletność – interesują nas nie tylko metryki, które powiązane są z naszymi rodzinami, ale wszystkie metryki i inne dokumenty niemetrykalne dotyczące ludzi regionu
szczegółowość – czytamy całe metryki i wypisujemy z nich wszystkie istotne dla genealoga informacje
praca zespołowa – wynik pracy zespołu jest większy niż suma wyników poszczególnych jego członków
W tym blogu, który będę chciał uzupełniać jak najczęściej, nie będzie długich historii jak ta. Stworzyłem go, by dzielić się z Wami ciekawostkami, na które natrafiłem podczas działań w Jamińskim Zespole Indeksacyjnym. Stąd też nazwa. Starałem się je publikować i wcześniej w różnych miejscach, ale stały się przez to rozproszone, zapomniane i czasem niedostępne dla wszystkich. Będę więc systematycznie odgrzebywać te stare i dzielić się nowymi. Liczę, że będą tu zaglądać nie tylko roboty wyszukiwarek, ale i Wy 🙂
Jeśli uważasz, że informacje zawarte na tej stronie są wartościowe, rozważ przekazanie dotacji w dowolnej wysokości. Każda suma wspomoże dodawanie nowych indeksów.
Konto: 37 1600 1462 1834 7686 6000 0001 w BGŻ BNP