Opublikowano Dodaj komentarz

Od wypitki do wybitki lub jak kto woli – pijaństwo i mordobicie

Bohaterami tego rozdziału będą: alkohol oraz jego zagorzali czciciele – alkoholicy, by nie powiedzieć niewolnicy. Niektóre żyjące z dala od cywilizacji osoby mówiły dawniej – ankohol i ankoholicy. Trzeba pamiętać, że nauki chemiczne znają różne alkohole, niektóre z nich to silne trucizny. Jak Czytelnicy zapewne wiedzą, szczególną rolę w dziejach ludzkości, odegrał jeden z nich – alkohol etylowy inaczej etanol – też trucizna, tyle że nie zabijająca od razu. A już pewnym paradoksem jest fakt, że to substancja pochodzenia naturalnego. Powstaje w wyniku alkoholowej fermentacji. Zjadając liście, czy też dojrzałe, sfermentowane owoce niektórych roślin, raczą się nim niektóre zwierzęta. Trzeba przyznać, że zwierzaki te, na ten przykład zajadający się liśćmi eukaliptusa australijski miś koala, spożywając przez całe życie, codzienną, niewielką dawkę alkoholu – mają się dobrze.

A jak to było z gatunkiem ludzkim? Już człekokształtni praprzodkowie człowieka wiedzieli, że więcej kalorii mają sfermentowane owoce, po zjedzeniu których łatwiej jest hasać po drzewach. W czasach antycznych, w klimacie śródziemnomorskim zwłaszcza, lubowano się w winie, często popijając go zamiast wody. Zapotrzebowanie było tak duże, że nieraz trzeba było dokonywać cudu, by zaspokoić potrzeby wszystkich gości. W północnych prowincjach Cesarstwa Rzymskiego ludzie warzyli piwo. W epoce nowożytnej upowszechnił się proces destylacji, co dawało już możliwość produkowania trunków prawdziwie wyskokowych. Tak rozpoczęła się era whisky, brandy i naszej okowity (łac. aqua vitae – woda życia). Stało się to dla wielu z nas prawdziwym nieszczęściem. Współcześnie wiadomo, że nadużywanie alkoholu powoduje kurczenie się mózgu i znaczną redukcję szarych komórek. Co więcej, człowiek często pijący popada w uzależnienie. Otyłość i cukrzyca oraz szereg innych schorzeń, w tym nowotworowych, to również częste skutki pijaństwa. Pijące zaś matki rodzą nie w pełni zdrowe dzieci. Alkoholizm uważany jest za chorobę i problem o znaczeniu społecznym. Cierpią na tym również rodziny pijących. Pijaństwo w rodzinie wypacza też młode pokolenie. Nic nie bierze się z niczego. Uważa się, że dzieci alkoholików częściej popadają w alkoholizm (mają również wpływ predyspozycje genetyczne). Mówi się, że alkoholizm jest chorobą najbardziej demokratyczną a nawet ekumeniczną. Dotyka osoby z różnych sfer i grup społecznych: szychy i zwykłych szaraków, bogatych i biednych, ludzi wykształconych i wykonujących najprostsze zawody. Przykłady choroby alkoholowej można mnożyć wśród znanych artystów, literatów i polityków, a także osób duchownych. Przy okazji warto przypomnieć, że braciszkowie zakonni uważali, że procentowe płyny nie naruszają/łamią postów.

Jako się rzekło, alkoholizm może dotknąć każdego. Dla przykładu: przed wojną w Jaminach mieszkał nauczyciel, który był uzależniony nie tylko od alkoholu. Chodził po wsi i zbierał „makowienie”. Dożył tylko 45 lat. Tyleż samo lat miał odchodząc z tego świata znany bard warszawski Stanisław Grzesiuk, autor i wykonawca testamentu pijaka pt. „Komu dzwonią” śpiewanego na melodię przypominającą marsza żałobnego, bo też żywot każdego pijaka kończy się żałobą szybciej niż u innych. Niekiedy jeszcze w wieku młodzieńczym. Tak było z pierwszym narzeczonym ciotki Andzi.[1] Dwudziestoparoletni chłopak zmarł po wypiciu durmanu.[2]

W wydanych przed rokiem „Historiach nieprzeoczonych…” zamieściłem wycinek z Gazety Grajewskiej z 22 września 1954 roku, w którym władza ludowa piórem lokalnego redaktora piętnowała obywatela Pęskiego – lekarza weterynarii z Powiatowego Zarządu Rolnictwa w Grajewie z powodu częstego „pływania” po mieście. Trzeba nadmienić, że przypisywano niegdyś naszej grupie zawodowej skłonności do nadużywania napojów alkoholowych. Czy słusznie? Inne branże pod tym względem nie zostawały chyba w tyle. Chociaż będąc na praktykach w Augustowie obserwowałem poczynania dwóch techników weterynaryjnych, którzy idąc na akcję w pierwszym gospodarstwie prosili gospodynię o szklankę wódki. Jednego z nich prowadzałem później pod rękę od gospodarstwa do gospodarstwa wśród rozległej kolonijnej zabudowy Żarnowa Pierwszego lub Drugiego. Widziałem też techników pijących jodynę odbarwioną witaminą C, a niektórzy starsi dyplomowani koledzy też nie wylewali za kołnierz. Kilku z nich piastowało kierownicze, a nawet i dyrektorskie stanowiska. Ci po prostu wiedzieli, z kim należy pić.

Z tego, co pamiętam , w naszej okolicy dość często dało się zaobserwować mężczyzn nadużywających alkoholu. Pijący umiarkowanie, tylko przy jakiejś okazji, stanowili chyba mniejszość. Do wyjątków należeli mężczyźni od alkoholu stroniący. Sąsiad Henio Kunda był zdania, że lepiej przerzucić kruśnię kamieni niż napić się wódki. Inny, nie wylewający za kołnierz sąsiad odpowiedział mu tak:

– Jakżeś głupi to przerzucaj kamienie, ja tam wolę się napić.

Picie wódki towarzyszyło i nadal towarzyszy wielu okazjom. Przede wszystkim piło się i pije nadal w związku z przyjazdem gości oraz różnego rodzaju imprez i uroczystości rodzinnych. Młodzi piją obchodząc wieczór panieński lub kawalerski. Szczęśliwy ojciec na ten przykład pije z okazji narodzin syna. Skupmy się może jednak nad konsumpcją napojów alkoholowych w czasach należących do minionych już dość dawno dekad. I tak: gospodarz stawiał na stół kilka butelek po zakończeniu młócenia „na przepłukanie kurzu”, przez co większość omłotowych w naszej okolicy popadła w alkoholizm i zakończyła marnie swój żywot. Wypijało się wódkę na wianek, bo wiecha zawieszona na postawionej więźbie dachowej była sygnałem, że trzeba postawić – fachowcy od wszelkich prac budowlanych nie przepuścili takiej okazji. Piło się na zakończenie tłoki. Wypijało się borys, czyli litkup przy okazji sprzedaży konia lub krowy (stawiał kupujący). Zimą jadąc do gajowego po przydział działki do wyrębu też trzeba było mieć wódkę. Chyba że zdarzały się wyjątki. Takim wyjątkowym, stroniącym od alkoholu leśniczym był w latach siedemdziesiątych Edward Kozłowski na Ostrzełku. Nie obywali się też bez trunków młodzi chłopcy odgrywający rolę strażników przy grobie pańskim w Święto Wielkanocne. Nieraz taki jeden z drugim miał kłopoty z dotrwaniem do końca półgodzinnej zmiany warty. Całe szczęście, że mógł się wesprzeć o halabardę. Zdarzyło się też, że przez wódkę niektórzy z nich w tym czasie się pobili. Trzeba wiedzieć, że to kawalerka najczęściej sięgała po flaszkę. Zebrało się takich dziesięciu, obalili wieczorem jedną butelkę, a potem strugali durnia i darli się na całą wioskę. Mój teść był zdania, że nawet jeśli wypiło się przysłowiowe wiadro wódki, należało zachowywać się kulturalnie.

Jak to jest być alkoholikiem? Alkoholikiem być (chociaż nie wszyscy pijący przyznają się do tego), to znaczy być każdego dnia wczorajszym i od „klina” zaczynać kolejny dzień, a nie wypiwszy dawki podtrzymującej popadać w delirium. Napić się koniecznie, żeby na coś trzeźwo spojrzeć. Pić wykorzystując każdą okazję: na rozgrzewkę i dla ochłody, dla odwagi i dla spokojności. Napić się z kimś lub nawet do lustra. Upijać się ze szczęścia i z rozpaczy – wszak wódzia jest pocieszycielką strapionych. Pić przed pracą, w pracy oraz po pracy i w stanie wskazującym na spożycie siadać za kierownicę. Zakłócając nocną ciszę drzeć ryja na ulicy, w akademiku, w hotelu. Pić opływając w dostatek jak i z biedy:

„Pić, palić – nie żałować.

Bieda musi pofolgować”.

Pić nałogowo, to znaczy być ruiną człowieka, mieć przede wszystkim zdziesiątkowane szare komórki. Eksponować obrzękniętą, siną, często podrapaną mordę/twarz – „jakby jastrząb brał”. Świecić przekrwionymi oczami i paradować ze zdeformowanym, przetrąconym nosem. Mieć powiększoną wątrobę, wyraźnie wystającą z prawego podżebrza.

Opowiadano wśród gawiedzi, że jeden tak pił, że wódka zapaliła mu się „we środku”. Czy jest to w ogóle możliwe? Wydaje się, że tak. W przypadku wyjątkowo dużego opilstwa, gdy beknięcie lub pijacka czkawka towarzyszyła podpalaniu papierosa, opary z żołądka rzeczywiście mogą się zapalić.

Być alkoholikiem to również pożyczać dziesięć złotych na wieczne oddanie. Żebrać o drobne przed sklepami. Błagać sklepikarza o zborgowanie[3] jeszcze jednej butelki. Na wódkę wynosić zboże z ojcowskiego świeronka, a dla niepoznaki grabiami wyrównać zawartość zasieka. Alkoholik potrafi wynosić wszystko z domu i sprzedawać za grosze, by schlać się po raz kolejny. Zdejmie ostatnią koszulę z karku. Bo w pewnych kręgach na wódkę zawsze musiały się znaleźć pieniądze. Prawdę o tym oddaje powiedzenie z dawnych lat: „Zapałka na czworo, a pół litra na raz”. Gdy tatuś lub brat musieli komuś postawić, mamusia im to wypominała mówiąc, że jeden z drugim znowu „wlulił półlitra”.

Urżnąć się na umór i zasnąć pod płotem to częsty finał pijackich poczynań. Mamusia opowiadała o jednym kawalerze z Orzechówki, który razu pewnego padł w kuchni u Matyskiełów. Przeleżał na podłodze całą noc. Następstwem braku kontroli na odruchami fizjologicznymi były mokre spodnie. Nazajutrz w porze śniadania, gdy domownicy siedzieli przy stole, wracała delikwentowi przytomność. Zrobiło mu się pewnie wstyd, bo zasłaniając ręką oczy, powoli zgrabał się i bez słowa skierował ku wyjściu.

Upijanie się do nieprzytomności i odchodzenie w czasowy niebyt, to w efekcie – tak jak skończyło kilku moich szkolnych kolegów – zgon na gorzałę. A picie na umór przypisywane niegdyś chłopom i robotnikom oraz wytworowi gospodarki socjalistycznej – chłoporobotnikom, dotyka dziś wszystkie zawody i sfery życia społecznego.

Nadużywający alkoholu mężczyźni stają się agresywni i wszczynają często domowe awantury. Zdarza się, że wtedy żona z małymi dziećmi nocuje poza domem. Pewien mąż (historia autentyczna) po którejś libacji – co mu się wcześniej nie zdarzało – pokłócił się z żoną. Ta postanowiła zejść mu z oczu do czasu aż wytrzeźwieje i udała się do sąsiadów. Wnerwiony postanowił nie wpuścić żony do domu, zabarykadował drzwi lodówką i poszedł spać. Lecz zrobił to tak głupio, że lodówkę dosunął nie od strony na którą się drzwi otwierały, lecz z przeciwnej. Żona wraca, otwiera drzwi i widzi w przejściu lodówkę. Gdy wytrzeźwiał była z tego kupa śmiechu i anegdota opowiadana znajomym.

Mój tatuś, jak większość mężczyzn we wsi, nie nadużywał alkoholu. Jednak przy jakiejś szczególnej okazji lubił się napić w towarzystwie kolegów czy też szwagrów. Jego zawołanie towarzyszące wznoszeniu kieliszka brzmiało: „No to ciach, Mańkę w piach” . Podchmieleni faceci i nie tylko faceci lubią sobie pośpiewać. Wiele z tych przyśpiewek obracało się wokół picia. Najważniejsze oczywiście to „Pije Kuba do Jakuba” czy „Jeszcze po kropelce”. Inna ulubiona, dziś już zapomniana piosenka mojego tatusia, którą zaczynał śpiewać gdy już zaszumiało mu w głowie to:

Ser na desce, ser na desce.

Ja do niego – mokry jeszcze.

Ja do niego do krajanki,

do dziewczyny, do kochanki…

Pijący mężczyźni i kobiety też często wszczynają awantury. Zdarzyło się, że i tatuś po pijaku tracił głowę i czasem dopuścił się jakiegoś ekscesu. I tak na weselu u Janiny i Stanisława Calewskich kopnął w stół i zawołał: „Pierdziki” (mało wybredne przezwisko). Było to dalece niestosowne zachowanie, gdyż Janina z d. Tomaszewska z Klonowa, to stryjeczna siostra mojej mamusi, a jej świeżo poślubiony małżonek Stanisław został szwagrem moich rodziców. Na tym weselu lub na innym zdarzył się przykry incydent, tym razem z udziałem mojej mamusi. Mamusia, tak jak inne kobiety z rodziny, a również i sąsiadki, pomagała obsługiwać gości roznosząc półmiski z kotletami i kiełbasą. Gdy tak sobie szła mając zajęte obie ręce, jeden z nieco podchmielonych i rozochoconych panów klepał ją w pośladek. Wtedy mamusia wyszukawszy miejsce na stole odstawiła półmisek, odwróciła się w stronę podrywacza i najzwyczajniej w świecie spoliczkowała go. Było to uderzenie „z liścia” – jak to teraz mówią. Ze wstydu gościu prawie że schował się pod stół. Tak bywało na weselach w latach pięćdziesiątych. Sto lat wcześniej było pod tym względem znacznie gorzej, co widać w poniższym wystąpieniu Biskupa Augustowskiego.

Weselnym uroczystościom towarzyszyły ekscesy nawet w okolicach kościołów. Powyżej wystąpienie Biskupa Augustowskiego skierowane do podległych parafii z związku z przypadkami bójek na cmentarzu w Jaminach wszczynanych przez pijanych weselników. Pochodzący z cyrkularza z lat 1840-1864 dokument udostępnił p. Zbigniew Mierzejewski
  1. Anna Matyskieła – ur. w 1924 r. w Jaziewie, zm. w 2004 r. w Cieszynie, c. Antoniego i Władysławy z d. Żukowskiej z Kryłatki – przyrodnia siostra mojego ojca. Będąc 10-letnią dziewczynką została wysłana do mieszkającej w Łodzi Stanisławy z d. Kalinowskiej jako opiekunka do dzieci. Potem trafiła do innych rodzin jako pomoc domowa. Mając ok. 15 lat znalazła się w samym środku wydarzeń wojennych. We wrześniu 1939 roku „chowała się” przy polskim wojsku. Przez kilka lat tułała się w okupowanej przez Niemców stolicy. Zastało ją tam powstanie warszawskie. Po wielu miesiącach poniewierki trafiła do Krakowa pod opiekę pewnej rodziny, która miała syna w jej wieku. I ten chłopak został jej narzeczonym. Zmarł niestety po wypiciu durmanu [przyp. aut.].
  2. Durman – dawna nazwa podrobionego alkoholu, zaprawionego trudnymi do ustalenia dziś dodatkami. Mógł to być też alkohol używany do celów przemysłowych, a nawet alkohol metylowy [przyp. red.].Durman to też potoczna nazwa gatunku jednorocznej rośliny o nazwie botanicznej bieluń dziędzierzawa (dziędzierzawa, dziędzierawa, dziędziera, dendera, durman, cygańskie ziele), łac. Datura stramonium, należącej do rodziny psiankowatych. Ze względu na jej narkotyczne i trujące własności dawniej nazywany także czarcim zielem, diabelskim zielem, trąbą anioła. Pochodzi z południowo-wschodniej Europy i południowo-zachodniej Azji. Uważana za roślinę leczniczą i obrzędową. Nazwa polska jest przekształceniem ukr.: dendera, durman, dynderevo, dyvderewo (dziwne drzewo, boże drzewo); od działania pochodzą nazwy ukr. i ros. durman (durmanyty: oszałamiać, oszukiwać; durnyj: ogłupiony), u Tatarów: turman — lekarstwo końskie, u Turków derman, a u Persów darman — leki, zioła lecznicze; we wschodniej Europie i Azji stosowany jako lek w medycynie ludowej, a farmakopealny od ok. 200 lat. Jest bardzo prawdopodobne, że rośliną tą zaprawiano też wódkę [przyp. aut.].
  3. Borgować – kupować na kredyt [przyp. red.].
Jamiński Zespół Indeksacyjny
Polub nas
Jamiński Zespół Indeksacyjny - najnowsze posty (zobacz wszystkie)
 
Dodaj komentarz