Opublikowano 3 komentarzy

Jerzy Jaworowski – rysownik zapomniany

Poniższy artykuł stanowi fragment mojej pracy magisterskiej pt. "Eksperymenty na papierze. Jerzego Jaworowskiego prace z szuflady". Praca pod kierunkiem dr hab. Iwony Luby została obroniona na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego na kierunku Historia Sztuki.


Jerzy Jaworowski (1919-1975), absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, był urodzonym w Augustowie artystą-rysownikiem oraz twórcą grafiki książkowej związanym szczególnie z wydawnictwami „Czytelnik” i PIW. Pierwszy rozdział pracy został poświęcony zaprezentowaniu sylwetki Jerzego Jaworowskiego z perspektywy tekstów krytycznych z lat 70. XX w. – okresu największej popularności artysty oraz przedstawieniu stanu badań. Następna część stanowi szkic biograficzny, nakreślenie drogi artystycznej i zawodowej Jaworowskiego. Kolejny rozdział zawiera szersze spojrzenie na zjawisko autonomizacji dziedziny rysunku jako samodzielnej wypowiedzi artystycznej w odniesieniu do nurtów artystycznych lat. 60. i 70. Dalsze rozdziały są próbą problemowego ujęcia twórczości artysty. Została ona przeanalizowana w kontekście eksperymentów rysunkowych: omówiono specyficzny warsztat artysty, oryginalne media rysunkowe oraz niekonwencjonalne sposoby ich wykorzystywania, próbując zestawić je z podobnymi praktykami innych twórców. Prace artysty omówiono również w kontekście sztuki znaku, który wydaje się cechą bardzo charakterystyczną i spajającą jego twórczość.

Przedwojenny Augustów. Wojna i zesłanie

Jerzy Jaworowski urodził się 11 września 1919 roku w Augustowie w bardzo licznej i zamożnej rodzinie jako pierwszy, upragniony syn lekarza Jana Jaworowskiego[1] (il. 1a) i jego drugiej żony, Heleny z Heybowiczów[2] (il. 1b). Miał dziewięć sióstr i młodszego o osiem lat brata. Międzywojenny Augustów był miasteczkiem półkresowym, pięknym uzdrowiskiem położonym wśród lasów i jezior. Mieszkało tam wielu Żydów, Tatarów, Litwinów, Rosjan. Dom, w którym wychował się Jaworowski należał do jego matki i był położony w centrum miasta przy ulicy 3 Maja 5 (dawniej Długiej), na przeciwko kościoła. Jaworowscy zajmowali pokoje na piętrze, pozostałe były wynajmowane lokatorom; na parterze znajdowało się mieszkanie i apteka państwa Worotyńskich. Kolorytu nadawał miasteczku stacjonujący w mieście 1. Pułk Ułanów Krechowieckich, którzy w świąteczne dni organizowali huczne imprezy, defilady, jasełka[3].

Jan Leonard Jaworowski
Jan Leonard Jaworowski
Helena z Heybowiczów Jaworowska
Helena z Heybowiczów Jaworowska

Ojciec Jerzego, lekarz powiatowy i zasłużony społecznik, był znaną i szanowaną postacią na Suwalszczyźnie. W czasie zaborów działał w różnych organizacjach polskich, jednocześnie cieszył się szacunkiem władz, co w 1905 r. pozwoliło mu uratować wielu działaczy społecznych i politycznych przed represjami. W 1920 r. skazany przez bolszewików na rozstrzelanie, został uratowany dzięki pomocy ludności. Po pierwszej wojnie organizował służbę lekarską w powiecie augustowskim, utworzył szpital powiatowy i epidemiczny, organizował pierwsze kadry Polskiego Czerwonego Krzyża, Towarzystwo Przeciwgruźlicze. Był także prezesem Straży Ochotniczej, Związku Harcerstwa Polskiego i innych organizacji Otrzymał szereg odznaczeń państwowych[4]. Był osobą bardzo lubianą i towarzyską. Matka była wierzącą katoliczką i osobą bardzo tolerancyjną, nigdy nie pozwalała na wrogie zachowania wobec ludności innego wyznania. Udzielała lekcji francuskiego[5]. Jerzy nie był najlepszym uczniem, co przysparzało rodzicom zmartwień. Mimo wszystko, jako pierworodny syn, był ukochanym dzieckiem ojca, który zostawiał mu zawsze pełną swobodę[6].

Jerzy Jaworowski z rodzicami - Druskieniki, 1932 r.
Jerzy Jaworowski z rodzicami - Druskieniki, 1932 r.

Pod koniec listopada 1939 r. 19-letni Jerzy, który rozpoczął we wrześniu studia sanitarne w Szkole Podchorążych, próbował wraz z kolegami przedostać się na zachód do Warszawy w obawie przed wcieleniem do Armii Czerwonej. Zostali złapani w lesie przez Niemców i przekazani Rosjanom. Podczas ucieczki Jaworowski odmroził sobie stopy i tylko dzięki pomocy znajomego żydowskiego lekarza udało mu się uniknąć amputacji. Po paru miesiącach więzienia w Grodnie wszyscy dostali wyroki za szpiegostwo na rzecz Niemców. Zostali zesłani do łagru koło Archangielska na Syberii, gdzie przez osiem lat byli lesorubami (drwalami) pracując w nieludzkich warunkach. Podróż w głąb tajgi trwała 1,5 miesiąca[7]. W Dziennikach Marii Dąbrowskiej opisana jest poruszająca relacja Heleny Jonkajtys[8], znajomej Jaworowskich sprzed wojny: „Wieziono ich do tego więzienia w głąb Rosji, w trzaskające mrozy, w nieopalonym bydlęcym wagonie. Ponieważ dobami stali na stacjach i straszliwie marzli, więc porąbali pryczę w wagonie i rozpalili ogień w żelaznym piecyku (…). Na to weszli enkawudziści, zapytali kto porąbał pryczę. Ów młodzieniec miał to nieszczęście, ze uśmiechnął się wśród ogólnego milczenia. Natychmiast schwycili go, zaprowadzili do pustego wagonu, tam rozebrali do naga, związali, obleli wodą z lodem i tak nagiego, na mokrym mokrego, związanego, zamknęli i tak jechał 24 godziny. Teraz wrócił – dwudziestosześcioletni starzec, zniszczony, siwy i bezzębny, z przerażeniem w oczach, zupełnie bez sił, złamany moralnie i fizycznie”[9].

W Słowniku artystów plastyków z 1972 r. ten ośmioletni, tragiczny fragment życiorysu Jaworowskiego został ujęty pod hasłem „podróże zagraniczne: ZSRR – 1948 r”…[10].

Powrót do powojennej rzeczywistości. Studia

Gdy w 1948 r. Jaworowski został wypuszczony z łagru, był bliski pozostania w Związku Radzieckim wskutek niedoinformowania i nacisków ze strony władz sowieckich. Tylko dzięki namowom przypadkowo spotkanego kolegi wyrobił potrzebne dokumenty i wrócił do kraju. Dom rodzinny w Augustowie przejęło tymczasem NKWD, większość rodziny wyemigrowała do Anglii i Kanady przed końcem wojny. W Polsce została tylko matka z dwójką najmłodszych dzieci, siostrą i bratem. Matka zmarła w 1945 r., przed powrotem syna. Jerzy wrócił z obozu w tak złym stanie, że rodzina w pierwszej chwili nie rozpoznała go i nie wpuściła do domu. Wieloletnie zesłanie i trudność z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości, w której względnie normalne życie toczyło się już od kilku lat, spowodowały głęboką depresję. Jaworowski jednak stosunkowo szybko wrócił do siebie i, jak podkreśla syn, zupełnie odciął się od traumatycznych przeżyć, nigdy do nich nie wracał, nie rozpamiętywał w rozmowach rodzinnych, nie nawiązywał do nich w swojej twórczości. Nigdy też nie okazywał szczególnej wrogości do Rosjan, nie winił ludzi lecz system. Rozpoczął nowe życie[11]. Po katorżniczej pracy drwala zostały mu tylko „dłonie jak bochny”[12], które paradoksalnie stworzyły później rysunki finezyjne i pełne lekkości. Jaworowski stale wracał w swoje rodzinne strony, w wolnym czasie zabierał w okolice Augustowa znajomych i rodzinę. Czasem przy okazji takich wypadów trudne wspomnienia powracały, co opisał jego wieloletni przyjaciel, Marek Nowakowski[13].

Studia na Wydziale Grafiki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, które rozpoczął w 1948 r., czyli właściwie niedługo po powrocie z ZSRR, bynajmniej nie były wynikiem głębokich przemyśleń czy młodzieńczych marzeń o karierze artysty. Jaworowski podjął tę decyzję najprawdopodobniej za namową brata Jana, który przypomniał mu o jego działalności redaktora gazetki w augustowskiej szkole i o rysunkach satyrycznych. Zachowane szkolne szkice redisówką raczej nie wskazywały na wybitny talent, lecz uzdolniony brat, który w wieku dwudziestu paru lat został profesorem matematyki, miał też widocznie dobrą intuicję, kierując Jerzego na studia artystyczne[14].

Jerzy Jaworowski przy pracy
Jerzy Jaworowski przy pracy

Jaworowski przez krótki czas studiował w pracowni grafiki książkowej Jana Marcina Szancera, prowadzonej na Akademii od 1951 r. W swojej pracy pedagogicznej Szancer wypracował metodę opierającą się na indywidualnym podejściu i kształtowaniu ucznia, traktował studentów po partnersku ale jednocześnie był wymagający, wskazywał złe nawyki, popadanie w manierę. Celem było rozwinięcie wśród studentów myślenia plastycznego, a nie przygotowanie ich do konkretnego zawodu[15]. Jego wspomnienia dają pewien obraz tego, jak funkcjonowała pracownia ilustracji i jakie wymagania profesor stawiał studentom: „Oczywiście uczeń otrzymuje pewną sumę podstawowych wiadomości o budowie i estetyce książki, o technikach drukarskich, nigdy nie było moim zamiarem kształcenie „specjalistów”, kierowników graficznych wydawnictw czy artystów typografów. Mimo to wielu z moich uczniów pracuje w wydawnictwach i doskonale rozwiązuje problemy, których w ASP nie mogli rozwiązać, choćby ze względu na brak możliwości warsztatowych (…) Wybór tematów pozostawiałem zawsze uczniom, czasem jedynie doradzałem w podjęciu decyzji. Byłem ciekaw, jacy oni są, co czytają, co ich interesuje, różnorodność zadań była olbrzymia w ciągu dwudziestu lat powtórzyło się zaledwie kilka tematów. Ulubioną powieścią, która dawała bogate możliwości ilustratorowi, był Rękopis znaleziony w Saragossie Potockiego. Niejednokrotnie zaskakiwano mnie. Ktoś z uczniów przyniósł ostatnią nowość, musiałem ją szybko przeczytać, dokształcić się, w ogóle korekty wymagały ode mnie przygotowania, trzeba było na nowo wertować zapomniane teksty, śledzić literaturę współczesną. Czasem byłem surowy. Pamiętam, że jeden z moich uczniów nie mógł sobie dać rady z barokową architekturą w jakiejś bajce, kazałem mu więc natychmiast pojechać do Wilanowa i przywieźć stamtąd szkice, a była wtedy surowa zima. (...) Ale przede wszystkim wysyłałem moich uczniów do biblioteki, bo ilustratorowi nie wystarczą wiadomości z historii sztuki, musi się nauczyć szukać materiałów i z nich korzystać”[16]. Danuta Wróblewska pisała o nim: „Był gawędziarzem, kochał starą sztukę, jego korekty przeradzały się więc najczęściej w styloznawcze sympozja, gdzie teraźniejszość mieszała się z przeszłością, a wszystkiemu patronowało słońce malarstwa”[17].

Wydaje się, że Szancer odegrał dość znaczącą rolę w karierze Jaworowskiego. Jak wspomina Janusz Stanny, profesor często jeszcze po studiach opiekował się swoimi absolwentami, zapraszając ich do ilustrowania książeczek dla dzieci wydawanych przez „Ruch”, którego był dyrektorem graficznym[18], oraz do udziału w dorocznych wystawach w Galerii Sztuki ZPAP MDM[19]. Jaworowski parokrotnie brał udział w odbywających się tam wystawach książki i ilustracji dziecięcej (1959, 1961-1964). Kolejną oddolną inicjatywą Szancera było wydawanie okolicznościowych pocztówek, które również były projektowane przez młodych grafików. Wszystkie te działania wpisywały się w szerszą ideę kształtowania gustów i upowszechnianiu kultury plastycznej[20]. Jaworowski zaprojektował dla „Ruchu” ilustracje do Basi nad biegunem (1964), Polany (1964), Piórka Igora Sikirickiego (1968), Śniegu Jana Kiersta (1973) i książeczki Koń by się uśmiał Zygmunta Kubiaka (1976), a także wiele kolorowych okazjonalnych kartek, głównie świątecznych i noworocznych.

Jerzy Jaworowski przy pracy
Jerzy Jaworowski przy pracy

Jaworowskiemu nie do końca odpowiadał realistyczny, pełen drobiazgowego detalu historycznego świat ilustracji profesora, nieco może archaiczny wobec nurtów nowoczesnej plastyki dochodzących do głosu w latach 50. i języka skrótu myślowego, który dominował w sąsiednich pracowniach[21]. Mimo to wydaje się, że podejście Szancera do projektowania ilustracji, oparte na rzetelnej kwerendzie i wyszukiwaniu odpowiednich materiałów źródłowych, znalazło wyraz w tak ważnych realizacjach Jaworowskiego jak opracowanie graficzne Trylogii Henryka Sienkiewicza czy Rękopisu znalezionego w Saragossie Jana Potockiego. Pracując nad opracowaniem graficznym Trylogii, w przypadku której założeniem wydawnictwa było wykorzystanie historycznego materiału graficznego[22], Jaworowski miesiącami przeszukiwał biblioteczne albumy z dawnymi rycinami, by dobrać jak najbardziej trafny i wierny realiom epoki materiał. Konsultacje merytoryczne prowadził historyk, Adam Kersten[23]. Fragmenty rycin wykorzystane na obwolutach poszczególnych tomów zostały „podkolorowane’’ za pomocą barwnych folii w jaskrawych kolorach, co dało bardzo ciekawy, ożywczy efekt. Płócienna oprawa ozdobiona została subtelnym roślinnym tłoczeniem w kolorze brązowym a grzbiet paskami w tym samym kolorze. Wyklejki zadrukowano reprodukcjami map z epoki. Wewnątrz skadrowane ryciny wplecione są w tekst już bez żadnej dodatkowej plastycznej ingerencji, część z nich wydrukowano na grubszym beżowym papierze o zielonkawym odcieniu. Niektóre fragmenty rycin zostały znacznie powiększone – sieć rytowanych kresek pozbawionych całościowego kontekstu tworzy abstrakcyjne wręcz kompozycje, które ciekawie współgrają w zestawieniu z naturalnej wielkości ilustracjami[24]. W 1966 r. Trylogia w nowej, eleganckiej szacie graficznej otrzymała nagrodę PTWK, a rok później srebrny medal w Moskwie na Międzynarodowej Wystawie z okazji 50. Rocznicy Rewolucji Październikowej.

Jeśli chodzi o myślenie plastyczne, zdecydowanie największy wpływ wywarła na nim pracowania plakatu Henryka Tomaszewskiego, która powstała w marcu 1952 r. Pierwotnie nosiła nazwę Pracowni Projektowania Grafiki Propagandowej. Jak pisze Agnieszka Szewczyk, „Praktyka pedagogiczna Tomaszewskiego, oparta na ćwiczeniu i rozbudzaniu intelektu, poszukiwaniu nowych rozwiązań, przełamywaniu stereotypów, nieuleganiu schematom i nade wszystko podkreślająca własny, indywidualny język projektanta, stała się swoistą wykładnią polskiej szkoły plakatu. (…) Tomaszewski nie tyle więc uczył prawideł rządzących projektowaniem graficznym, co raczej szkolił studentów w nawyku ich przełamywania”[25]. Studenci otrzymywali ćwiczenia polegające na graficznym rozwiązywaniu rozmaitych problemów narracji, pewnych opozycji, oddania nastroju, wizualizacji haseł, czy abstrakcyjnych pojęć czy powiedzeń (często aforyzmów i bon motów Jerzego Leca). Stale powtarzającymi się tematami dla kolejnych roczników były Autoportret, Portret kolegi, Moja biografia[26].. „Rewolucyjna istota sztuki i sposobu uczenia Tomaszewskiego polegała na zanegowaniu historycznego porządku i miejsca, w jakim tkwiła do tej pory grafika projektowa, a z nią plakat i inne formy wizualnego komunikatu” [27].

Relacja Tomaszewskiego z Jaworowskim wychodziła poza schemat mistrz-uczeń, była relacją koleżeńską, czemu sprzyjała zapewne niewielka różnica wieku (Tomaszewski był tylko o 5 lat starszy). Tomaszewski i jego żona Teresa Pągowska często jeździli razem z Jaworowskimi na wakacje nad jeziora augustowskie, do wsi Wojciech. „To dziwne. Obdarzałem go uczuciem przyjaźni, choć w gruncie rzeczy znaliśmy się za mało, żeby się poznać do końca. Był prawy. I co może jeszcze trudniejsze – dobry. Ujmowało mnie w nim przede wszystkim to, że nie miał w sobie zawiści. Nigdy nikomu niczego nie zazdrościł. Spokojnie na wszystko patrzył i myślał po swojemu. Miał w środku jakąś pogodę. Był bardzo wrażliwy, w taki swój zamknięty sposób, jak mało kto. Te szorstkości, które czasem mu się zdarzały, brały się z biologicznego głodu równowagi”[28].

Pracownia graficzna i środowisko „Czytelnika”. Współpraca z innymi wydawnictwami

Jeszcze na studiach Jaworowski zaczął projektować obwoluty i ilustracje dla „Czytelnika”. Do pracowni graficznej został wciągnięty przez Andrzeja Heidricha w 1953 r. razem z Janem Młodożeńcem, kolegą z pracowni plakatu[29]. W uznaniu za wykonanie licznych prac dla wydawnictwa Jaworowski otrzymał dyplom od Tomaszewskiego w 1955 r., podobnie jak Młodożeniec[30].

W „Czytelniku” kładziono nacisk na wydawanie literatury pięknej, współczesnej prozy, polskich klasyków, poezji. Oferta skierowana do młodszych czytelników stanowiła raczej margines, jednak ilustracja przestawała być postrzegana jedynie jako domena książki dziecięcej i redakcje wydawnictw coraz częściej dbały też o oprawę plastyczną literatury dla dorosłych[31], co stanowiło dla artystów ciekawe wyzwanie. Szatę graficzną „Czytelnika” doceniano już na łamach ówczesnych czasopism[32]. W latach 1945-50 dyrektorem artystycznym był Jerzy Srokowski[33], grafiką zajmowali się Olga Siemaszko i Marek Rudnicki. Zorganizowaną pracownią graficzną, której funkcjonowanie przypada na czas artystycznego fermentu w polskiej sztuce i na złoty okres tzw. „polskiej szkoły ilustracji“, kierował od początku lat 50. Jan Samuel Miklaszewski sprowadzony przez Olgę Siemaszko z Zakopanego. Dobrał on sobie zespół młodych zdolnych grafików z warszawskiej Akademii[34]. Miklaszewski[35], znakomity grafik, zupełnie dziś zapomniany, był m.in. autorem znaku graficznego popularnych serii Nike i Głów wawelskich. Charakterystyczne dla jego stylu dynamicznie kreskowane ilustracje można znaleźć w albumie Jana Żabińskiego Z życia zwierząt czy w książeczce Antoniny Żabińskiej Borsunio; bardzo ciekawe są też jego rysunki czarnym tuszem do Dwóch księżyców Marii Kuncewiczowej.

Andrzej Heidrich wspomina: „(…) trafiłem na pracownię, która w tamtych strasznych czasach dla nas wszystkich była azylem. Nie mówiliśmy za dużo, niewiele o sobie wiedzieliśmy, a mieliśmy do siebie zaufanie”[36]. „Było to wymarzone miejsce pracy, gdzie panowała życzliwa, przyjacielska atmosfera, bez nadmiernego upolitycznienia”[37]. W okresie studencko-czytelnikowskim jednym z najbliższych kolegów Jaworowskiego był Jan Młodożeniec, z którym wspólnie zrobił kilka plakatów[38].

Spółdzielnia wydawnicza „Czytelnik” już w pierwszych latach swojej działalności bardzo dbała o swoich pracowników. Zapewniano im pracę na etacie, często także mieszkanie. Socjalne udogodnienia były częścią szerszej polityki Jerzego Borejszy, założyciela wydawnictwa i jego spiritus movens w pierwszych latach istnienia. Starał się on jak najsilniej przywiązać pracowników do swojej instytucji, stwarzając im przyjazne warunki[39]54. Jaworowscy zamieszkali w niewielkim trzydziestoparometrowym, dwupokojowym mieszkaniu, w nowoczesnym domu pod adresem Hoża 37. Tuż obok mieszkał Józef Wilkoń, który był bliskim przyjacielem rodziny. „Jurek towarzyszył mi bardzo życzliwie w moich pierwszych zmaganiach, żeby w „Czytelniku” coś tam dostać do roboty. Bo wtedy był tam Samuel Miklaszewski i jak wchodziłem to mnie takim dłuuugim powłóczystym spojrzeniem odprowadzał. Jurek widział to, współczuł mi głęboko, ale też w gruncie rzeczy ja wtedy nic nie umiałem z grafiki, z okładki”[40].

Przechowywane w archiwum wydawnictwa prace grafików odsłaniają warsztatową kuchnię projektantów. Dużej urody, barwne projekty były tworzone w różnych technikach, zazwyczaj malowane akwarelami czy temperami, bardzo często stosowano też papierowe wyklejanki. Projekty w kartonowych okienkach zawierają wskazówki plastyka i redaktora technicznego, każdy podstemplowany jest zatwierdzającą projekt pieczątką redakcji technicznej. Graficy dołączali próbki kolorów, zaznaczali, jaki typ czcionki ma zostać użyty, notowali wymiary poszczególnych elementów projektu, odległości od krawędzi etc. Logo „Czytelnika” (projekt Tomaszewskiego, zakupiony w 1945 r.), jego umiejscowienie i kolorystyka, stanowiły ważne elementy całej kompozycji. Projekty pracowni graficznej „Czytelnika” cechuje duża różnorodność, gdyż skupili się w niej twórcy o zupełnie różnych osobowościach i temperamentach. Dzięki temu propozycje plastyczne wydawnictwa cieszyły się opinią najciekawszych i najświeższych na ówczesnym rynku książkowym[41].

Liternictwo, umiejętność kaligrafii były wówczas niezbędne do pracy w wydawnictwie. Józef Wilkoń wspomina, że w tych czasach po prostu trzeba było umieć pisać. „Bardzo było dużo grafików, którzy sami rysowali czcionki. Młodożeniec był mistrzem, to był typograf pełną gębą. Wielkim mistrzem był też Janusz Stanny (często całe strony ręcznie pisanego tekstu komponował z ilustracją)”[42]. O „malowaniu literek” pisał także Młodożeniec: „Pracownia graficzna ½ etatu. Robię te wymarzone okładki. Dziś widzę jak początkowo niezdarne, krzywe, cudaczne (czasem do brzydkich treści!), setki szkiców, prób, poszukiwań, kilometry ręcznie pisanych liter. Zamówienie, termin, format, temat, to ten kierat”[43]. Być może w tej sprawności literniczej jakąś rolę odegrał profesor Tadeusz Tuszewski[44]59, prowadzący na Akademii pracownię liternictwa.

Debiutem wydawniczym Jaworowskiego było opracowanie graficzne książek Jeszcze Polska Stanisława Zielińskiego (1953) i Pieśń powszechna Pablo Nerudy (1954)[45]. Ilustracje do tych utworów są bardzo charakterystyczne dla wczesnego stylu Jaworowskiego: surowe, skubizowane twarze postaci, rysowane grubym konturem, jakby wyciosane, z typowym „picassowskim” rysunkiem oczu, nosa.

Jaworowski wraz z Wilkoniem, Młodożeńcem i Stanisławem Zamecznikiem byli grupą dobrych kolegów, a z opowieści i wspomnień wyłania się barwny obraz artystycznej cyganerii, prowadzącej intensywne życie towarzyskie. W nieco późniejszym okresie Jaworowski przyjaźnił się też z młodszym od niego o całe pokolenie Markiem Nowakowskim, który przylgnął do czytelnikowego środowiska pod koniec lat 50., gdy Młodożeniec projektował okładkę do zbioru opowiadań pisarza. „W kręgu Janka byli inni graficy. Jan Samuel Miklaszewski, Marian Stachurski, Jerzy Jaworowski, Andrzej Heidrich.

W większości byli uczniami Henryka Tomaszewskiego (…) Z nimi czułem się znacznie swobodniej niż z pisarzami. Branża bardziej rzemieślnicza. Byli bliżej zwykłego życia. Szczególnie mocno zbliżyłem się z Jurkiem Jaworowskim”[46]. Pisarz zawsze dawał Jerzemu jako pierwszemu do przeczytania swoje powieści i bardzo liczył się z jego zdaniem. Jaworowski zaprojektował okładkę do książki Nowakowskiego Zapis („Czytelnik”, 1965). Z kolei na podstawie tragikomicznej rodzinnej historii Jaworowskich o śmierci żółwia przywiezionego z Jugosławii, który wypadł z balkonu, powstało opowiadanie Nowakowskiego Śmierć żółwia (1973)[47].

Najbliższym przyjacielem Jaworowskiego a także kimś w rodzaju mentora był starszy o dziesięć lat architekt i grafik, Stanisław Zamecznik. Nie wiadomo, w którym momencie się poznali, być może zetknęli się już na Akademii, gdzie Zamecznik prowadził w roku akademickim 1949/50 wykłady z wystawiennictwa[48], a może spotkali się już w „Czytelniku”. Razem projektowali wystawę rysunków Młodożeńca w Kordegardzie w 1962 r.[49] Zamecznik często konsultował z Jaworowskim swoje makiety. Wspólnie organizowali rodzinne samochodowe wycieczki architektoniczne. Jaworowski bardzo cenił twórczość przyjaciela architekta w dziedzinie grafiki książkowej, o czym świadczą wprost fragmenty jego wypowiedzi, na przykład ta, w której domaga się szerszego, interdyscyplinarnego podejścia do ilustracji książkowej: „Ilustracja stała się u nas niesłychanie wąską specjalnością graficzną, tzn. dziewięćdziesiąt procent związanych z książką grafików pozostaje jej niewolnikami dozgonnie. Wyłączne oddawanie się tak wąskiej warsztatowo dziedzinie jest niebezpieczne. Gdzie indziej książki opracowują malarze, plastycy o szerszej skali zainteresowań i praktyki, ba, rzeźbiarze – to działa właśnie niesłychanie odświeżająco. Może tu jest właśnie przyczyna faktu, że parę dobrych książek zrobili u nas – architekci[50]. Ostatnie zdanie odnosi się najpewniej do wydawniczych hitów Zamecznika, jakimi były nowatorskie opracowania graficzne Młynka do kawy Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (1958) i Czarów i czartów polskich Juliana Tuwima (1960) dla „Czytelnika”.

Działalność projektowa Jerzego Jaworowskiego obejmowała kilka dziedzin sztuki użytkowej, plakaty, znaki graficzne, obwoluty, ilustracje i opracowania graficzne książek a nawet okazjonalnie projektowanie znaczków[51]. Mniej więcej od połowy lat 60. poświęcił się jednak wyłącznie książce i odnosił na tym polu duże sukcesy. Opracował blisko 400 pozycji, był cenionym projektantem, w wydawnictwach liczono się z jego zdaniem[52]. O swojej pracy pisał: „Właściwie chyba nie jestem ilustratorem w tym sensie, w jakim przywykło się o tym zawodzie myśleć. Zresztą, cięcie plastyki na wąskie plastry profesji zubaża ją. Do książek powinien wchodzić jak najszerzej normalny język współczesnej sztuki”[53]. Oprócz pracy w „Czytelniku”, Jaworowski tworzył także okładki i opracowania graficzne dla wielu innych wydawnictw, m.in. ISKIER, Wydawnictwa Artystycznego i Filmowego, Naszej Księgarni, PAX-u. Kilka ciekawych obwolut zaprojektował też dla Polskiego Wydawnictwa Rolniczego i Ludowego[54]. Od 1961 r. tworzył opracowania graficzne „Almanachu sceny polskiej” oraz programy teatralne („Król Roger”, 1965, „Francesca Rimini”, 1968). W latach 70. związany był szczególnie z PIW-em. W wydawnictwie kierownikiem była wówczas Jolanta Barącz, która bardzo ceniła jego twórczość. W 1973 r. został wydelegowany przez wydawnictwo do organizacji wystawy polskiej grafiki książkowej w Paryżu. Zaprojektował dla wydawnictwa okładki do serii „Teorie teatru współczesnego”, „Polska proza współczesna” (1970-76) i „Polska poezja współczesna” (1971-76) a także ilustracje do jubileuszowego wydania Baśni Hansa Christiana Andersena, wydanych przez PIW w 1975 r. Była to jego ostatnia tak duża realizacja i jednocześnie ukoronowanie jego twórczości związanej z książką. Został zaproszony do tego przedsięwzięcia jako jeden z trzech grafików, obok Janusza Stannego i Andrzeja Strumiłły[55]. Wybrał sobie tom trzeci, zawierający najmniej znane opowiadania.

Jaworowski najlepiej odnajdywał się jako ilustrator poezji[56]71. Opracował kilka poetyckich serii dla różnych wydawnictw oraz szereg pojedynczych tomików i antologii. Wróblewska nazwała go najcelniejszym ilustratorem liryki[57].. Od 1954 r. projektował dla „Czytelnika” okładki i obwoluty do serii poezji polskiej, wydanej w płóciennej oprawie, z tłoczonym i złoconym, lapidarnym wizerunkiem muzy w wieńcu laurowym, w geometrycznej, meandrującej ramce. Obwoluty zaprojektował w literniczym stylu – finezyjnie, ręcznie pisane przez grafika fragmenty wierszy poszczególnych poetów zostały kompozycyjnie powiązane z delikatnymi rysunkami, rysowane białą kreską na barwnych tłach. W serii poetyckiej ISKIER (od 1966 r.) umieścił na obwolucie lapidarne rysuneczki piórkiem i tuszem umieszczone w grubych kreskowych, przerywanych ramkach z wplecionym pomiędzy logo wydawnictwa. Z kolei malarsko potraktowane zostały niewielkich rozmiarów tomiki serii „Współczesnej poezji polskiej” PIW-u (od 1970 r.) z abstrakcyjnymi, barwnymi kompozycjami w lirycznym klimacie.

W 1958 r. opracował dla „Czytelnika” tomik poezji Marii Pawlikowskiej -Jasnorzewskiej Dancing, karnet balowy. Dwie postacie w tanecznej pozie, mężczyzna z diabelskimi rogami i kobieta w balowej masce, nakreślone szybko pewną ręką, za pomocą kilku pociągnięć pędzla temperową farbką, bezbłędnie oddają treść tomiku. Wydawniczą perełką było również opracowanie graficzne romansu pasterskiego Dafnis i Chloe Longosa (1962), który ukazał się jako jedna z pozycji serii z faunem, z przedmową Jana Parandowskiego. Obwolutę z kremowego papieru czerpanego zdobi piękna w kolorze ilustracja utrzymana w szarościach, fioletach i ciepłych brązach. Wewnątrz, lapidarne ilustracje przywołują kreskę Matisse’a. Jak pisał Wojciech Skrodzki, „W niektórych rysunkach postaci ludzkich odżywa duch klasycyzmu, tak pięknie wyrażony w cyklu ilustracji do Dafnisa i Chloe[58]73.

Praca nad książką była dla niego ogromnie ważna, zawsze dokładnie wczytywał się w maszynopisy dostarczane mu przez wydawnictwa i interpretował teksty według własnej wrażliwości. Interesował się literaturą, także tą najnowszą, stąd szczególne zaangażowanie przy projektowaniu okładek do „Współczesnej prozy światowej”, która liczyła blisko 100 pozycji. Henryk Tomaszewski pisał o nim: „W naszym użytkowym fachu zawsze jest się tragarzem i trzeba te meble nosić pod wskazane adresy. Ale on nie podlizywał się ani wydawcy, ani pisarzowi. W tym co robił, był zawsze niepodległy. Przy pracy nad literaturą włączał motor własnej refleksji, i gdzieś go ona wiodła samotnymi ścieżkami. Bardzo dużo czytał, miał całkowicie swoistą inteligencję odczytywania świata i piszącego”[59].


Przypisy

[1] Jan Leonard Jaworowski (1868–1937), pochodził z majątku Szorce-Cibarzewo, opodal miasteczka Trzcianne; lekarz powiatowy, ukończył studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim (dyplom w 1889 r.); Jan Jaworowski, Wspomnienia, Bloomington, Indiana 2012, s. 1-5. (maszynopis).

[2] Helena z Heybowiczów Jaworowska (1889-1945) ur. w majątku Janiszki, na północ od Sejn przy granicy litewskiej; Jan Jaworowski, Wspomnienia..., s. 2.

[3] Jan Jaworowski, Wspomnienia…, s. 19-20.

[4] Nekrolog: ś.p. dr Jan Jaworowski, „Kurier Warszawski” 1937, nr 23, s. 4.

[5] Jan Jaworowski, Wspomnienia..., s. 5-6.

[6] Ibidem, s. 9.

[7] Relacja Zygmunta Kielmela, kolegi Jerzego Jaworowskiego.

[8] Helena Jonkajtys, córka Marii i Hieronima Jonkajtysów, nauczycielki i dyrektora szkoły w Augustowie. Jonkajtysowie byli bliskimi znajomymi Jaworowskich. W 1940 r. cała rodzina została wywieziona na Syberię; Jan Jaworowski, Wspomnienia..., s. 31-33.

[9] M. Dąbrowska, Dzienniki powojenne, oprac. T. Drewnowski, „Czytelnik” 1997, s. 307-308.

[10] Słownik artystów plastyków: artyści plastycy okręgu warszawskiego ZPAP, praca zbiorowa, Warszawa 1972, s. 212-213.

[11] Rozmowy z Piotrem Jaworowskim, czerwiec-lipiec 2018 (dalej: P. Jaworowski).

[12] M. Nowakowski, Pióro. Autobiografia literacka, Warszawa 2012, s. 59.

[13] „Woronieccy pamiętali Jurka doskonale. Mieli do niego zaufanie. Syn szanowanego przed wojną lekarza społecznika. Wieczorem pod granatowym, rozgwieżdżonym niebem na zboczu nad jeziorem, przy bimbrze (…) toczyły się opowieści o małym świecie wiosek schowanych wśród jezior o poetycko brzmiących nazwach: Sajno, Sajenek, Hańcza, Studzieniczne, Gaładuś, Wigry. O okupacji sowieckiej, niemieckiej. O wywózkach ludzi do sowieckich łagrów. O niespokojnych nocach, kiedy oczekiwano na łomot w drzwi. (…) Jurek, ostatni rocznik maturalny przed 1939 rokiem, był w konspiracyjnym harcerstwie, palił mu się grunt pod nogami, trzy razy uciekał pod okupację niemiecką, trzy razy zawracali go Niemcy i za trzecim razem zajęli się nim Sowieci. Śledztwo w NKWD, więzienie w Augustowie. Powieźli transportem w tajgę pod Uralem, rąbał drzewo. (…) Po wielu latach przeczytał Inny świat Herlinga-Grudzińskiego, i odkrył, że był w tym samym kompleksie łagrów, co pisarz. Jercewo! Był bardzo poruszony. (…) Któregoś dnia wyjątkowej niepogody snuliśmy się z Jurkiem Jaworowskim po uliczkach Augustowa. Pokazywał znajome miejsca. Budynek gimnazjum. Dawny dom rodzinny. Nagle twarz mu się ściągnęła. Wskazał parterowy drewniak z werandą, sielski, zadbany z gontowym dachem, w głębi podwórza zabudowania gospodarcze. Tu mieszkał człowiek znany z pierwszego roku panowania Sowietów. Zrobił wiele złego kolegom, sąsiadom. Po wojnie służył miejscowej bezpiece (…) – Chodziłem z nim do jednej klasy w gimnazjum – zamyślił się Jurek – nie wiadomo, czy nadal tu mieszka... Może to on wydał go Ruskim i skazał na długie lata pobytu w tajdze? Nic więcej Jurek nie powiedział (…)”, M. Nowakowski, op.cit., s. 123-126.

[14] Brat, Jan Jaworowski, wyemigrował z Polski w 1963 r., mieszkał w Stanach Zjednoczonych i wykładał na uniwersytecie w Bloomington w stanie Indiana (P. Jaworowski).

[15] J. M. Szancer, Teatr cudów, Warszawa 2016 , s. 73.

[16] Ibidem, s. 73-74.

[17] D. Wróblewska, Szancerowskie książki, w: „Rocznik Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie” 1974, nr 4, s. 90.

[18] Przez dwadzieścia lat Jan Marcin Szancer był wychowawcą młodzieży artystycznej w pracowni ilustracji i książki warszawskiej ASP. Przedłużeniem tej funkcji była jego druga rola – kierownika artystycznego Biura Wydawniczego Ruch, które jako młody i zachłanny edytor anektowało sobie wszystkie nowe gwiazdy polskiej grafiki książkowej, gwiazdy – trzeba to przyznać – zapalone wcześniej nie bez pomocy profesora Szancera na Krakowskim Przedmieściu; D. Wróblewska, Szancerowskie książki…, s. 91.

[19] https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/1079392,Jan-Marcin-Szancer-odkad-pamietam-malowalem; „Pierwszym więc moim zadaniem było przyciągnięcie do swej pracy młodych, zdolnych grafików. Było mi to zresztą na rękę, bo mogłem teraz moją pracę pedagogiczną połączyć z ćwiczeniem i realnymi zadaniami, w które wprowadzałem moich uczniów i absolwentów. Po roku mojej działalności, kiedy zaczęto przebąkiwać o możliwości likwidacji takiej wydawniczej partyzantki, urządziliśmy w lokalu ZPAP wystawę projektów ilustracji do zaplanowanych książek. To posunięcie okazało się taktycznie słuszne, co więcej, weszło w tradycję i rokrocznie „Ruch” urządzał bardzo interesujące wystawy grafiki dla dzieci”, J. M. Szancer, op. cit., s. 146.

[20] J. M. Szancer, op. cit., s. 146.

[21] W. Włodarczyk, Akademia Sztuk Pięknych w latach 1944-2004, Warszawa 2005, s. 171-172.

[22] „Jubileuszowe wydanie Trylogii zaopatrzono w dosyć niezwykłą oprawę graficzną. Uważaliśmy, że Czytelnik chętniej spojrzy na oryginalne, siedemnastowieczne ilustracje lub ich fragmenty niż na kompozycje XX-wiecznych artystów Ten ambitny zamiar Wydawnictwa napotkał jednak na wiele trudności (…) Jedynie w wypadku Potopu, gdzie zachowały się świetne ryciny Erika Dahlberga, reprodukowane w dziele Samuela Pufendorfa: De rebus a Carolo Gustavo Sueciae rege gestis…, można było dać ilustracje bezpośrednio związane z historyczną fabułą książki. Inne ilustracje, wszystkie pochodzące z XVII wieku, stanowią plon dość długich poszukiwań. Większość z nich to fragmenty rycin zamieszczonych w wielu tomach Theatrum Europaeum, dzieł Freytaga: Architectura militaris…, a także kilkunastu mniej istotnych, obcych drukach. Niezwykle cennym materiałem okazały się akwaforty Stefano Della Belli z jego Wjazdu wspaniałego… oraz kilka rycin znajdujących się w Muzeum Narodowym. Także wszystkie mapy zamieszczone w tym wydaniu Trylogii, pochodzą z XVII wieku bądź są oparte na pierwowzorach z tego czasu”, nota redakcyjna w: H. Sienkiewicz, Pan Wołodyjowski, Warszawa 1966, s. 549.

[23] Ibidem, s. 2. 39

[24] „Miedzioryty Puffendorfa-Dahlberga i innych rysowników-grafików owej epoki, towarzyszących wodzom na polach bitew, w pochodach, chwytających na żywo oglądane krajobrazy, egzotykę nieznanych miejsc i ludzi, stały się pretekstem do własnej wypowiedzi artysty, którego język plastyczny, podobnie jak język literacki Sienkiewicza, obficie czerpał z materiału historycznego”, T.G.K., op.cit., s. 131-132.

[25] A. Szewczyk, Pracownia plakatu, w: Henryk Tomaszewski, red. A. Szewczyk, Warszawa 2014, s. 298.

[26] Ibidem, s. 298- 299.

[27] Ibidem, s. 300.

[28] H. Tomaszewski, w: Jerzy Jaworowski 1919-1975. Rysunek i grafika książkowa…

[29] Andrzej Heidrich, twórca banknotów, wywiad: T. Torańska, Warszawa 2011, s. 34.

[30] P. Jaworowski.

[31] A. Wincenjusz-Patyna, op. cit., s. 44-45.

[32] J. Olkiewicz, Blaski i Braki okładek, „Projekt” 1957, t. 2, nr 6, s. 26-29.

[33] A. Wincenjusz-Patyna, op. cit., s. 45.

[34] Andrzej Heidrich…, s. 30.

[35] J. S. Miklaszewski (1907-1982) w latach 1933-39 studiował na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Po wojnie, do 1950 r. pracował w Państwowym Liceum Technik Plastycznych Antoniego Kenara w Zakopanem, gdzie prowadził zajęcia z rysunku oraz kompozycji z liternictwem. W latach 1950-60 kierował pracownią graficzną a następnie był konsultantem do spraw artystycznych i graficznych Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Był też członkiem komisji ocen graficznych w Ministerstwie Kultury i Sztuki (H. Kenarowa, Od zakopiańskiej Szkoły Przemysły Drzewnego do Szkoły Kenara, 1978, s. 234; Polskie życie artystyczne w latach 1945-1960, red. A. Wojciechowski, Wrocław 1992; Jan Samuel Miklaszewski, wystawa rysunku, Galeria Kordegarda, 10.03-1.04.1979, Waszawa 1979, s. 1).

[36] Andrzej Heidrich, twórca banknotów..., s. 34.

[37] M. Smolak, Andrzej Heidrich, malarz polskich banknotów, Wrocław 2016, s. 10.

[38] Pułkownik Foster przyznaje się do winy (1952), Wyścig Pokoju, (1954), W pogoni za żółtą koszulką (1954) (T. Kowalski, Jerzy Jaworowski, „Wiadomości Filmowe”, 13.07.1958) oraz Wesołe Kumoszki z Windsoru (1951).

[39] E. Krasucki, Międzynarodowy komunista. Jerzy Borejsza. Biografia polityczna, Warszawa 2009, s. 194-195.

[40] Rozmowa z Józefem Wilkoniem z dn. 12.03.2019 (dalej: J. Wilkoń).

[41] „Młodożeniec jest bezsprzecznie najciekawszą indywidualnością w tej dyscyplinie. Jego okładki są inteligentne – posiadają ładunek dowcipu plastycznego i co jest może jeszcze bardziej ważne: są plastycznie drapieżne. Od plakatu różni ją jednak kameralność (...) Plastyczny dowcip plakatu to dowcip czytelny z daleka, dowcip hałaśliwy. Okładka jest bardziej intymna, skondensowana i to nie tylko dosłownie, w sensie formalnym”. „Marian Stachurski jest bez porównania bardziej opanowany od Młodożeńca. Jego dekoracyjne, kolorowe okładki są zbudowane statycznie, ich symbolika jest umiarkowana“, „Jerzy Jaworowski jest dość różnorodny. Od dobrych okładek literniczych (Rodzina Thibault) aż do swobodnych, udanych kompozycji (Opowiadanie fantastyczne Wellsa) – pozbawiony jest jakiejś specjalnej maniery, stara się zagadnienie okładki w zależności od charakteru książki rozwiązać możliwie niekonwencjonalnie. Kolor dawkuje ostrożnie, unika zbytniego efekciarstwa czy przesadnego rozmachu”, J. Olkiewicz, op.cit., s. 29.

[42] J. Wilkoń.

[43] Z. Schubert, Jan Młodożeniec, Warszawa 2000, s. 111.

[44] Tuszewski był przede wszystkim konserwatorem papieru, uczniem i następcą Bonawentury Lenarta, założyciela katedry konserwacji starych druków i grafiki na ASP. Zajmował się także liternictwem, grafiką użytkową, ekslibrisem, pracował w technice drzeworytu. Przed wojną był asystentem w Pracowni Liternictwa, po wojnie zorganizował pracownię na nowo. T. Polak, Profesor Tadeusz Tuszewski – pedagog, konserwator i artysta, w: Tadeusz Tuszewski. Grafika. Rysunek. Konserwacja dzieł sztuki, kat. wystawy 20.10 – 30.10.1987, Biblioteka Narodowa, pałac Krasińskich 3/5.

[45] T. Kłosiewicz, Jerzy Jaworowski 1919-1975, „Nowe Książki” 1975, nr 13, s. 79.

[46] M. Nowakowski, Pióro. Autobiografia literacka, Warszawa 2012, s. 59.

[47] Na podstawie utworu powstał także film A. Kotkowskiego Żółw (1973).

[48] W. Włodarczyk, op.cit., s. 265.

[49] „To pewnie Staszek wymyślał, że z rysunków ułożył obok siebie taką mozaikę, chyba wymyślili, że szpilkami do czegoś, ja potem to powtórzyłem w Zachęcie, no bo to nic piękniejszego. To do Janka bardzo pasowało, bo on tych próbek kolorów miał tysiące. Ja kupiłem chyba z kilkadziesiąt takich próbek, był to tak cudowny kolorysta! I akwarelkami i temperami, jak on to mieszał... Urodzony malarz” (J. Wilkoń).

[50] Z zagadnień grafiki książkowej..., s. 6.

[51] W 1964 r. Jaworowski miał ciekawy epizod filatelistyczny. Zaprojektował znaczki żeglarskich Mistrzostwa Świata w klasie Finn, Szybowcowych Mistrzostwa Świata, Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej oraz duży, okolicznościowy znaczek na Olimpiadę w Tokio. W 1965 r. za żeglarską serię ośmiu znaczków przedstawiających różne rodzaje jachtów otrzymał III nagrodę w konkursie na najpiękniejszy znaczek pocztowy roku według londyńskiego pisma „Philatelic Magazine” Wiąże się z tym pewna historia, bowiem jeden z tych nagrodzonych projektów został potem bezprawnie wykorzystany na zachodzie w kampanii reklamowej firmy Shell i gdyby nie brat, który dużo podróżował po Europie i zobaczył gdzieś billboard ze znajomym projektem, to Jerzy zapewne nie dowiedziałby się o tym. Udało się uzyskać minimalne odszkodowanie, które Jaworowscy przeznaczyli na zagraniczne podróże: do Francji, Włoch i Hiszpanii.

[52] „Praca ostatnio dobrze mi idzie to znaczy zaczynam zbierać owoce poprzednich lat. Jestem tu już bardzo znaczny i wszędzie skaczą nade mną. Zamówienia dostaje czasem bezpośrednio od samych dyrektorów wydawnictw, którzy mnie zapraszają do siebie”. (list do Jana Jaworowskiego, niedatowany).

[53] Jerzy Jaworowski, w: Wernisaż wystawy rysunków Jerzego Jaworowskiego, P.P. DESA, Galeria Sztuki Współczesnej „Zapiecek”, 2.10.1975, Warszawa 1975.

[54] W latach 1968-1989 naczelnym grafikiem była Danuta Żukowska, która dbała o dobry poziom estetyczny wydawnictwa. Badania radiacyjne w rolnictwie, 1969; Wirusy a istota życia, 1969; Hematologia weterynaryjna, 1973.

[55] Państwowy Instytut Wydawniczy podjął kolejną rocznicową edycję o cechach całościowych (…) Tym razem otrzymujemy tryptyk Baśni Hansa Christiana Andersena, rzecz ukazuje się w stulecie śmierci wielkiego poety – z wyjątkowo minimalnym jak na nasze obyczaje poślizgiem, zaledwie półrocznym. (…) Ilustracje trzech powyższych tomów powierzono trzem doskonałym plastykom, ciekawie zestawionym jako różne, a jednak silne indywidualności. Janusz Stanny, Jerzy Jaworowski (który nie dożył ukazania się edycji) i Andrzej Strumiłło, oto intrygujący triumwirat artystów, wiodących – każdy po swojemu i każdy wirtuozowsko – swoje własne „wariacje na temat Hansa Christiana”, S. Kobyliński, Andersen i inni, „Nowe Książki” 1976, nr 3, s. 1.

[56] „Najchętniej wybieram do opracowywania poezję, pewnie dlatego, że zostawia mi największy margines swobody interpretacyjnej, daje przeżycie. Niestety przyjemność tego typu staje się coraz rzadsza, bo tomikom poetyckim odmawia się luksusu komponowania układów graficznych i oszczędza jak może na ich szacie”. Z zagadnień grafiki książkowej…, s. 6.

[57] Jerzy Jaworowski 1919-1975. Rysunek i grafika książkowa

[58] W. Skrodzki, op. cit., s. 136.

[59] H. Tomaszewski, w: Jerzy Jaworowski 1919-1975. Rysunek i grafika książkowa…