Parafia Janówka jest jedną z najstarszych parafii w rejonie, którym się interesujemy. Została założona około roku 1535 przez Królową Bonę i z funduszu Królowej został zbudowany kościół św. Anny. Zgromadziliśmy skany i fotokopie większości zachowanych ksiąg metrykalnych z tej parafii. Najstarsze sięgają roku 1602! Wprawdzie do wykonania pozostało jeszcze wykonanie fotokopii kilkunastu ksiąg znajdujących się w archiwum parafialnym i Archiwum Państwowym w Suwałkach, ale wydaje nam się, że czas rozpocząć indeksację tej parafii. Projekt jest bardzo ambitny. Mamy w tej chwili 75 ksiąg – to kilkadziesiąt tysięcy akt metrykalnych. Projekt podobnej wielkości dotyczący parafii Krasnybór trwał około dwóch lat i angażował znacznie mniejszą grupę ludzi niż obecnie. Zadanie jest więc jak najbardziej wykonalne, ale potrzebny jest wasz udział i zaangażowanie. Zgłaszajcie się do nas. Pierwsi mają szansę wybrać księgi, które im najbardziej odpowiadają, czy to ze względu na okres, czy też ze względu na język. Im więcej osób będzie indeksować, tym wcześniej poznamy losy ludzi zamieszkujący ten region. Zapraszamy do współpracy!
The Daily Calumet to nieistniejąca już codzienna gazeta z Południowego Chicago. Opowiadała o bardziej lub mniej istotnych wydarzeniach z życia lokalnej społeczności, w znacznej części emigrantów z Europy, w tym również emigrantów z Polski. Craig Ostrowski mający przodków w naszym kraju podjął się benedektyńskiej pracy przeczytania wszystkich zachowanych numerów i zindeksowania nazwisk pojawiających się w tej gazecie. Praca prowadzona jest na dwóch frontach: nekrologi – tutaj Craig indeksuje wszystkie nazwiska, oraz pozostałe artykuły – odnotowywane są nazwiska o polskim brzmieniu lub powiązane z Polską.
Publikacja dzisiejsza jest wyjątkowo unikalna, a dotyczy nekrologów z lat 1938-1939. W indeksach prócz imienia i nazwiska zmarłego podany jest jego wiek, data zgonu, data publikacji nekrologu, strona na której wydrukowano nekrolog lub informację o zgonie oraz inne osoby pojawiające się w takich notkach, najczęściej członkowie rodziny i przyjaciele. Wśród nazwisk anglosaskich pojawia się dużo nazwisk z Europy, w tym również Polski. Można wyszukać m. in. nazwisk charakterystyczne dla naszego regionu, takie jak Zawistowski, Michniewicz, Sztuk, Zajko czy Mitros.
Niestety nie wszystkie egzemplarze The Daily Calumet z lat 1938-1939 zachowały się do dziś. Te ocalałe zostały zindeksowane. Wraz z postępem prac będziemy publikować kolejne indeksy z tej gazety. Nekrologi z lat 1938-1939 w języku angielskim indeksował Craig Ostrowski. Dziękujemy i zapraszamy do lektury!
Za założyciela pierwszego, istniejącego do dzisiaj zakonu tercjarskiego, uważany jest tradycyjnie św. Franciszek z Asyżu, który w 1221 Listem do wiernych zapoczątkował ideę życia Ewangelią w stanie świeckim na podobieństwo zakonników. Pierwsze grupy ludzi świeckich pragnących realizować ideały franciszkańskie Pax et Bonum (pl. Pokój i Dobro), zwano początkowo Braćmi i Siostrami od Pokuty, a dziś używa się nazwy Franciszkański Zakon Świeckich.
Do tercjarstwa należeli ludzie wszystkich stanów, mieszczanie i chłopi, rycerze i władcy, a także księża diecezjalni, biskupi, kardynałowie i papieże.
Na terenie parafii Jaminy w pierwszej połowie 20 wieku Trzeci Zakon Św. Franciszka był bardzo aktywny, angażując mnóstwo ludzi, głównie kobiet. W archiwum parafialnym znajduje się rejestr członków i członkiń zakonu. Rejestr prowadzony był do roku 1952. Udało nam się sfotografować tę księgę, a następnie zindeksować. Dla genealogów są tam cenne informacje o wieku tych osób, datach zgonów, datach wstąpienia do nowicjatu i podjęcia działań zakonnych. W niektórych przypadkach o losach poszczególnych osób można się dowiedzieć jeszcze więcej.
Księgę zindeksował Marek Bartoszewicz. Dziękujemy i zapraszamy do lektury!
Uzupełnione o tę księgę indeksy zgonów można znaleźć na stronie parafii Jaminy.
Dzisiaj dodajemy indeksy z parafii Studzieniczna z pierwszej księgi urodzeń obejmującej lata 1839-1845. Teren tej parafii w XIX wieku obejmował środkową część kanału Augustowskiego ze śluzami: Przewięź, Swoboda, Gorczyca, Paniewo, Perkuć, Mikaszówka, Sosnówek i Tartak. Zawarte w metrykach dane często są jedynymi dostępnymi informacjami o ludziach, którzy zamieszkiwali domki przy śluzach w tamtych zamierzchłych czasach. Zapraszamy do lektury!
Księgę zindeksował szczegółowo Marek Bartoszewicz. Dziękujemy!
Dodajemy kolejną księgę stanu cywilnego z parafii Bargłów zapełniając lukę z roku 1817. Na liczniku mamy już 11 ksiąg zgonów z lat 1808-1825 i ponad 1500 superszczegółowych rekordów z tego okresu. Wraz z powiększaniem się materiału porównawczego nasze możliwości weryfikacyjne rosną i dlatego drobne zmiany mogą pojawiać się również w latach wcześniej opublikowanych. Zapraszamy do lektury całego materiału.
Księgę indeksowała Renata Rapczyńska. Dziękujemy!
Uzupełnione o tę księgę indeksy zgonów można znaleźć na stronie parafii Bargłów.
Dzięki intensywnej pracy naszych wolontariuszy, zarówno indeksujących jak i weryfikujących zapisy z ksiąg metrykalnych, możemy z dużą częstotliwością prezentować kolejne zasoby. Dziś zapraszamy do kolejnej lektury – indeksów zgonów z księgi stanu cywilnego parafii Bargłów z 1819 roku! To już dziesiąta księga z lat 1808-1825 zawierająca mnóstwo materiału genealogicznego na temat zmarłych, ich rodziców oraz zgłaszających.
Zapraszamy do lektury indeksów zgonów z księgi stanu cywilnego parafii Bargłów z 1816 roku. To już dziewiąta księga z lat 1808-1825 zawierająca mnóstwo materiału genealogicznego na temat zmarłych, ich rodziców oraz zgłaszających.
Księgę indeksowała Alicja Felkner inaugurując w ten sposób prace indeksacyjne pod szyldem JZI. Dziękujemy!
Uzupełnione o tę księgę indeksy zgonów można znaleźć na stronie parafii Bargłów.
Dzisiaj dodajemy indeksy urodzeń z parafii Studzieniczna z rosyjskojęzycznej księgi obejmującej lata 1873-1879. Środkowa część kanału Augustowskiego leży na terenie tej właśnie parafii. Zawarte w metrykach informacje często są jedynymi dostępnymi informacjami o ludziach, którzy zamieszkiwali domki przy śluzach w tamtych zamierzchłych czasach. Zapraszamy do lektury!
Ponad 800 metryk zindeksował szczegółowo Darek Rudzewicz. Dziękujemy!
W końcu po pewnej nocy doszło do tego, że nie było już z nami strażników – zostaliśmy sami. W dzień każdy wychodził ze schronu, żeby znaleźć coś do jedzenia. Stale wszyscy o tym myśleli, nawet śnili po nocach. Śniło się, że coś jesz, a tu budzisz się znowu głodny. Nie pamiętam ile czasu byliśmy bez opieki. Zbliżała się noc, wszystko ucichło, miasto oświetlone od pożarów i tylko spalone papierki fruwały w powietrzu. Była to chyba Niedziela Palmowa – tydzień przed Wielkanocą 1945 roku. Nad naszymi schronami, w których byliśmy, w stronę frontu przelatywały pociski z działka. W nocy obudziło nas jakieś szamotanie przy drugim otworze naszego schronu. Zobaczyliśmy, że był to rosyjski żołnierz, który kazał wychodzić ze schronu i uciekać za nim. On biegł pierwszy, a my za nim. Nagle ostrzelano nas z działka. Popadaliśmy na ziemię i potem znów biegliśmy dalej aż do miasta, gdzie na skrzyżowaniach stały niewiasty z bronią pokazując nam gdzie mamy iść. Na ulicach dużo czołgów, z ludzkich ciał tylko placki zmiażdżone przez gąsienice. Do rana byliśmy na przedmieściu Gdańska. W czasie tego popłochu moi znajomi i koledzy się pogubili, każdy poszedł w inną stronę. Wszystkich jednak zatrzymano na przedmieściach Gdańska i ogrodzono.
Byli tam ludzie różnych narodowości. Potem było przesłuchanie. Każdy osobiście musiał iść do budynku, w którym oficer go przesłuchiwał pytając, jak się nazywa, gdzie mieszkał, w jaki sposób tu się dostał i co robił? Robił też osobistą rewizję. U mnie znalazł tylko szpulkę nici, ale i ją zabrał. Po przesłuchaniu wypuszczano nas przez drugą bramę, skąd już większą grupą szło się dalej. Tak doszliśmy do Kartuz, gdzie wydawano przepustki. Każdy powinien tu okazać jakiś dokument. A myśmy nie mieli, bo niemieckie auswajsy zabrano jeszcze jesienią. Jeżeli ktoś nie miał dokumentu, tożsamość mógł poświadczyć jakiś znajomy. A moi znajomi, jak już wspomniałem, pogubili się. Miałem trudność ze świadkiem, ale w końcu spotkałem znajomego z Sejn, który był folksdojczem i on potwierdził, że mnie zna. Dostałem przepustkę, w której pisało, że jestem dwa lata młodszy, niż faktycznie byłem. Po wyzwoleniu niektórych brano do wojska, bo wojna jeszcze trwała. W ten sposób chciałem tego uniknąć. Dopiero po powrocie do domu, gdy mój rocznik podlegał do wojska, podałem swój prawdziwy wiek.
Po otrzymaniu przepustek tłumy ludzi różnych narodowości wędrowały na południe, z nadzieją, że dojdą do jakiegoś miasta, gdzie będą kursować pociągi. Nie pamiętam już w jakim mieście zobaczyliśmy stojący pociąg towarowy. Nie był to normalny pociąg do przewożenia pasażerów, ale do wojskowego sprzętu. Konduktor nie wiedział dokąd ten pociąg pojedzie, wiedział tylko w którą stronę.
Powciskaliśmy się pomiędzy skrzynie z amunicją, czołgi i inne sprzęty wojskowe. Mimo, że była to już wiosna, w odkrytym pociągu towarowym – szczególnie w nocy – bez okrycia było zimno. Po kilku dniach takiej jazdy dojechaliśmy do Bydgoszczy. Tam była już normalna komunikacja, a w PCK dawano posiłki. Stojąc tam na peronie ostatni raz widziałem swego znajomego, który przy wydawaniu przepustek powiedział, że mnie zna. Prawdopodobnie nie dotarł do Sejn i w drodze został pojmany, ponieważ był folksdojczem. Z Bydgoszczy już normalnym pociągiem jechaliśmy do Warszawy, przez Łódź. W Warszawie byliśmy wieczorem, a ponieważ na Wiśle nie było mostu kolejowego, szliśmy pieszo. Spotkaliśmy tam człowieka, który widząc, że wracamy z niewoli, zaprosił nas do swojego mieszkania w piwnicy. Mieszkał tam ze swoją rodziną. Nad ranem wszyscy usnęli twardym snem, a rano wyszliśmy w dalszą drogę, przez miasto, na drugi brzeg Wisły i na Pragę. Idąc przez zrujnowaną Warszawę spotykaliśmy ludzi idących do kościoła, bo był to pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych 1945 roku. Na Pradze był już pociąg kursujący do Białegostoku. W ten sposób zbliżyliśmy się w stronę domu. Na kilkudniowej trasie część osób docierała już do swoich domów. Do samego Białegostoku dotarło nas tylko troje; dziewczyna z Jastrzębnej, chłopak z Tartaczysk i ja.
Z Białegostoku pieszo już ruszyliśmy w stronę Dąbrowy. Ponieważ głód nam dokuczał, zaszliśmy do tamtejszych ludzi, a ponieważ był to okres wielkanocny, u każdej rodziny było czym poczęstować. Nie mieliśmy żadnego umiaru w jedzeniu. Wiedząc, że wracamy z niewoli, babcie wychodziły do nas na drogę, pytając czy nie spotkaliśmy ich córki lub syna, którzy jeszcze nie wrócili z wojny. Przez Sokółkę, Dąbrowę, omijając Augustów, szliśmy do domu 3 dni.
Drugą noc spędziliśmy w Jastrzębnej, u rodziny doprowadzonej dziewczyny. Na trzeci dzień, już tylko z kolegą, doszliśmy do Tartaczyska. Rozstałem się z nim, i dalej maszerowałem już sam. O zmierzchu byłem w Gibach, a w nocy dotarłem do domu. W domu był już ojciec i siostra Zosia, którzy z robót powrócili wcześniej. Ojciec został wyzwolony w okolicach Olsztyna, zaś siostra w Królewcu. Wyglądałem wtedy fatalnie – trochę kości, chudy, wygłodzony i strasznie zawszony. Matka natychmiast spaliła moją bieliznę. Na przedmieściach Gdańska znalazłem pantofle, które były za małe. Wracając pieszo z Białegostoku do Sejn, natarłem sobie stopy.
Nie pamiętam ile razy zachodziliśmy do ludzi, prosząc o jedzenie. Z pewnością jednak zbyt często, bo stało się nieomal to, co rosyjskiemu jeńcowi w Gawieniancach. Ledwie zdążyłem dojść do domu, od razu zachorowałem. Nie pamiętam, ile czasu leżałem, leczony przez matkę różnymi ziołami, zanim wyzdrowiałem.
Na początku lipca 1944 roku Michał Buchowski[1], ówczesny sołtys Gawienianc przywiózł z gminy rozkaz, aby wszyscy mieszkańcy wsi, pod karą śmierci, bez różnicy – młodzi czy starzy, kobiety czy mężczyźni, jeśli są zdrowi i zdolni do kopania okopów zgłosili się z łopatami na okres 2 tygodni. W pierwszym dniu z Gawienianc nikt się nie zgłosił. Przez noc przesiedzieliśmy w lesie na grądzie[2]. Nie mieliśmy wiadomości jak szybko posuwa się front wschodni i ile jeszcze czasu będziemy musieli siedzieć w lesie, za co groziła kara śmierci. Na drugi dzień zmiękliśmy i poszliśmy do Starego Folwarku. Stało tam całe dowództwo i kuchnia polowa, ale nie zależało nam na niej, gdyż mieliśmy z domu żywności na kilka dni. Kopaliśmy rowy w lesie, nad jeziorem. Każdego dnia po nocy ludzi ubywało. Uciekali przeważnie ludzie młodzi, wydostała się z tego również moja późniejsza żona. Niektórzy na drugi brzeg przepływali jezioro na różnych klockach. Innej możliwości ucieczki nie było, gdyż przez most przechodziło dużo wojska. Po kilku dniach pojawiła się wiadomość, że gestapowcy powiesili dwóch Polaków, którzy próbowali uciekać. Jeden z nich pochodził z koloni Sejny. Wśród ludności powstała panika. Przy sztabie był lekarz – może jakiś Mazur, który mówił po polsku. Ludzie młodzi udający chorych szli do niego z prośbą o wydanie przepustki do domu, po zmianę bielizny. Być może lekarz ten już przewidywał, że Niemcy zbliżają się do kapitulacji i dlatego był Polakom przychylny. Dlatego i ja po dwóch tygodniach pobytu na okopach spróbowałem załatwić sobie przepustkę na wymianę bielizny dla siebie i ojca, który zostawał przy kopaniu. Lekarz dał mi przepustkę na dwa dni. Był tam ze mną kolega z Birżyń, Dąbrowski. Obaj szliśmy szosą przez most i nikt nas nie zatrzymał, mimo że było dużo wojska. Kiedy dotarliśmy do Krasnopola, nagle z urzędu wyszedł jakiś urzędnik i zażądał przepustek. Po sprawdzeniu pozwolił iść dalej.
Gdybyśmy ich nie mieli, być może spotkałby nas los, o jakim wspomniałem wcześniej. W Sejnach w tym czasie było dużo Ukraińców – widać było, że zbliżał się front. Umówiłem się z kolegą, że jeśli on nie będzie wracał z powrotem, to i ja nie pójdę. Miałem zamiar nie wracać, ale matka namawiała mnie, bojąc się, że Niemcy z zemsty spalą budynki. Wszystko teraz zależało od kolegi z Birżyń. Czekałem na jego powrót. Znając jego rodzinę, którą uważano w okolicy za oświeconą i znającą się na polityce, liczyłem na to, że go już nie wyprawią. Jednak moje nadzieje się nie spełniły – na drugi dzień przyszedł i namawiał mnie do powrotu. Matka zapakowała mi bieliznę dla ojca i wyruszyliśmy z powrotem. Ja jednak szedłem z nadzieją, że zawiozę ojcu bieliznę i będę starał się o jakąś okazję do powrotu. Po powrocie na okopy należało zwrócić przepustkę. Tak też uczyniłem. Gdy podałem ją lekarzowi, ten z ironicznym uśmiechem spojrzał na mnie i spytał, czy matka była rada. Być może takich przypadków było mało, żeby ktoś wracał.
Jeśli uważasz, że informacje zawarte na tej stronie są wartościowe, rozważ przekazanie dotacji w dowolnej wysokości. Każda suma wspomoże dodawanie nowych indeksów.
Konto: 37 1600 1462 1834 7686 6000 0001 w BGŻ BNP