Opublikowano Dodaj komentarz

Słowa niosące ukojenie

W kilku zdaniach chciałabym przedstawić antologię wierszy zatytułowaną „Pomiędzy dłonią a niebemˮ. Jest ona wyrazem hołdu dla Niezwykłego Człowieka, jakim był Jan Paweł II. Inicjatywa jej powstania zrodziła się w środowisku poetów skupionych w Nauczycielskim Klubie Literackim działającym przy Zarządzie Okręgu Podlaskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego. Pomysłodawczyniami, a zarazem redaktorami tego wyjątkowego tomu są białostockie poetki Regina Kantarska-Koper i Joanna Pisarska. W tytule mojego tekstu przywołałam myśl autora wstępu do antologii o. Bartłomieja Józefa Kucharskiego. Zwrócił on szczególną uwagę na łagodność słów w zawartych w niej wierszach i kojący ich charakter. Tego właśnie, według niego, potrzebuje hałaśliwy i pełen zamętu świat, w którym przyszło nam żyć.

Kilka poetek: Krystyna Gudel, Regina Kantarska-Koper, Leonarda Szubzda i Józefa Drozdowska współpracuje wydawniczo z Jamińskim Zespołem Indeksacyjnym, stąd moja propozycja zaprezentowania antologii w tym miejscu. Mam nadzieję, że tą publikacją zainteresują się miejscowi bibliotekarze i sympatycy naszego Stowarzyszenia. Autorami wierszy są: Halina Alfreda Auron, Grażyna Cylwik, Anna Czartoszewska, Marek Dobrowolski, Józefa Drozdowska, Tadeusz Dudek, Jolanta Maria Dzienis, Katarzyna Grabowska, Krystyna Gudel, Janina Jakoniuk, Regina Kantarska-Koper, Urszula Krajewska-Szeligowska, Beata Kulaga, Barbara Lachowicz, Edward Lipiński, Grzegorz Nazaruk, Joanna Pisarska, Daniela Polasik, Maria Roszkowska, Agnieszka Ruczaj, Irena Słomińska, Ewa Danuta Stupkiewicz, Leonarda Szubzda i Regina Świtoń. Zgrupowane są w jedenastu ciekawie nazwanych rozdziałach. Opowiadają o wewnętrznych zmaganiach człowieka, doświadczeniu krzyża i miłości Maryi. Są poetyckim odczytaniem przesłania Ewangelii, słowami modlitw, opowieścią o spotkaniu z Bogiem oraz człowiekiem, przedstawiają świętych patronów, opowiadają o napotkanych kapliczkach i widzianych religijnych obrazach, dotykają spraw doczesnych i ostatecznych. Ostatni z rozdziałów zatytułowany „Papież z Wadowicˮ poświęcony jest osobie i świętości Jana Pawła II. Poprzedza go portret Świętego Papieża, nakreślony ręką młodej artystki (prywatnie wnuczki jednej z redaktorek antologii) Julii Magdaleny Koper. Tom liczy 206 stron, oprawiony jest w twardą okładkę ozdobioną ciekawą fotografią autorstwa Joanny Pisarskiej, symbolizującą, według mnie, furtkę prowadzącą zarówno do serca drugiego człowieka jak i do nieba. Obie, co głosił i potwierdzał własnym życiem Patron tejże antologii, są konieczne każdemu z nas do owocnego istnienia tu na ziemi i przyszłego zbawienia.

Poniżej dwa wiersze (Krystyny Gudel i mój) związane tematycznie z obszarem zainteresowania Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego. Mój dyptyk jest dedykowany Barbarze Salwockiej, współpracującej na polu wydawniczym z JZI.  Dodaję swoje zdjęcie krzyży z Wólki Karwowskiej.


Józefa Drozdowska

Dyptyk o krzyżach z Wólki Karwowskiej

Barbarze Salwockiej

Krzyż na początku wsi / Idąc od strony Pruski

Gdy słońce staje w zenicie, rzucasz cień swój na drogę,
zachęcając, bym uklękła na Anioł Pański i spotulniała nieco.
Twój kamienny postument z początku poprzedniego wieku,
żłobiony kroplami deszczu wypraszanego w procesjach,
smagany wiatrem przeganiającym burze stulecia,
daje mi poczucie trwania. Twoje ramiona w obłokach
i tęczy ze wstążek, a u podnóża rumiany polne
bieleją niczym dziewczęca sukienka od Pierwszej Komunii Świętej.
Wchodząc do wsi, odkrywam gościnność Słowa
wypowiadanego z ciebie i w Nim się zakorzeniam.

Krzyż na rozdrożu / Idąc w stronę cmentarza lub Bułkowizny

Gdy się zmierzcha wokół, jaśniejesz przede mną,
bym nie straciła z oczu drogi. Dziękuję za dłonie
nieznanego mi kamieniarza, bowiem kształt,
będący znakiem miłosierdzia, zachwyca wędrowców
od wieku wdziękiem i swą proporcją. Po drodze mijam
skruszałe schody kościoła spalonego podczas wojny,
na których modlą się przed nocą dzikie wino, kminek
i wiechlina. Na widok ten pokornieję i już mniej boli to,
że żegnasz mnie jak tych, których odprowadzają
do ciebie w ostatniej drodze na cmentarz.
Wychodząc ze wsi, niosę innym gościnność Słowa
rozpiętego na twoich ramionach i w Nim dojrzewam…

 

 

Krystyna Gudel

List do błogosławionej
matki Marianny z Lipska nad Biebrzą

Jak Ci tam, matko Marianno,

u dobrego Pana?

Czy nie masz zbyt dużo zajęć

od samego rana, wszak pełno sierot

na niebiańskich łąkach i niejedna matka

z bagażem win się błąka?

Czy pamiętasz chwilę,

kiedy bez wahania stanęłaś za synową

wśród tych do rozstrzelania?

U nas, jak wiesz zapewne,

bardzo różnie bywa. Raz strajk biały,

raz czarny na powierzchnię wypływa.

Ty, teściowych patronko,

miej na nas baczenie, abyśmy mogły

osiągnąć wieczyste zbawienie.

Bo to nie takie proste, gdyż zagrożeń

tyle czyha na każdym kroku.

Pomóż, matko Marianno,

mieć w życiu takie chwile, by tylko

łza szczęścia drżała w naszym oku.

A gdy ziemska wędrówka

będzie ukończona, wyjdź na spotkanie,

matko Marianno, błogosławiona.

 

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Zasoby archiwum parafialnego w Rydzewie k. Rajgrodu (XIX-XX w.)

Artykuł ks. Andrzeja Pieńkowskiego ukazał się w periodyku Studia Ełckie nr 13, w 2001 roku

Wprowadzenie

Początek archiwów parafialnych Kościoła katolickiego sięga średniowiecza. Obowiązek ksiąg metrykalnych został wprowadzony w dru-giej połowie XVI w. po Soborze Trydenckim (1545-1563). Zalecono prowadzenie rejestru chrztów, który był wymagany przy udzielaniu sakramentu małżeństwa. Od XVII wieku zaprowadzono rejestrację wszystkich chrztów i ślubów. Z czasem dodatkowo spisywano bierzmo-wanych, przyjmujących komunię wielkanocną i zmarłych. Do XVIII wieku każda księga metrykalna podzielona była na trzy części: chrztów, ślubów i zgonów. Nie posiadały one rubryk lecz miały formę opisową. Do początków XIX wieku pisane były po łacinie. Powodowało to, że były mało czytelne. Wszedł więc obowiązek (XVIII wiek) prowadzenia oddzielnych ksiąg chrztów, ślubów i pogrzebów1. Przy rejestracji aktów metrykalnych pozostała nadal forma opisowa. Rubryki w księgach na terenie Polski wprowadzono w wieku XX. Obok dokumentów metrykalnych archiwa parafialne posiadały akta urzędowe, akta rachunkowe, księgi korespondencji i inne. Wszystkie one tworzyły bogatą spuściznę historyczną danej epoki.

W obrębie szeroko rozumianego archiwum na przestrzeni lat rozszerzał się i kształtował zakres ksiąg obowiązkowych prowadzonych w parafii. Obecnie do najważniejszych należą księgi metrykalne, czyli ochrzczonych, małżeństw i zmarłych. Dodatkowo muszą być przechowywane księgi bierzmowanych, pierwszej Komunii świętej, chorych, protokołów przedmałżeńskich, rachunkowa, kartoteki parafialne, intencji mszalnych, kapłanów celebrujących, ogłoszeń parafialnych, kronika, inwentarzowe, protokołów wizytacji biskupiej i dziekańskiej, posiedzeń rady parafialnej i ekonomicznej oraz korespondencji2.

Celem opracowania jest przedstawienie zasobów Archiwum Parafii pw. św. Wojciecha w Rydzewie k. Rajgrodu z lat 1810-2000. Nie wszystkie księgi i akta obecnie uważane za obowiązkowe, takimi były na przestrzeni lat objętych artykułem. Dlatego schemat artykułu nie będzie pokrywał się z obecnie przyjętym zakresem ksiąg obowiązkowych w archiwum parafialnym. Ważnym również jest fakt, że akta parafii w Rydzewie w dużej mierze opierają się na dziewiętnastowiecznych poszytach. Zawierają one jednocześnie akta urzędowe, rachunkowe i korespondencyjne, dlatego jednoznaczny podział dokumentów jest często niemożliwy. W archiwum z różnych przyczyn nie zachowało się w całości, zaginęło bądź zostało przejęte przez archiwa państwowe wiele ksiąg i poszytów.

Opierając się na analizie źródeł, które są głównym przedmiotem pracy, artykuł ma przedstawić archiwum rydzewskie w sposób możliwie uporządkowany, jako cenne źródło do przyszłych badań historycznych. Dotychczas posiłkując się informacjami z wyższej wymienionych dokumentów, napisana została praca magisterska. Jednak nikt dotąd nie pod-jął się przedstawienia archiwum w sposób kompleksowy.

Rys historyczny

Historia parafii w Rydzewie rozpoczęła się od starań Ksawerego Rydzewskiego (zm. 1843 r.), rotmistrza Powiatu Biebrzańskiego, dziedzica majątku w Rydzewie. Podpisał on akt lokacyjny 6 października 1809 r. po uprzedniej umowie z komisarzami duchownymi. W konsekwencji, 5 marca 1810 roku3 biskup wigierski Jan Klemens Gołaszewski4 wydał akt erekcyjny kościoła filialnego w Rydzewie pw. św. Wojciecha Biskupa. Ksiądz pracujący w Rydzewie otoczył opieką duszpasterską następujące miejscowości wyłączone z parafii Rajgród: Rydzewo, Szymany, Toczyłowo, Sikora, Miecze, Kosówka, Wólka Piotrowska, Wólka Danowska, Danowo, Bukowo, Kołaki i Karwowo. Kościołem filialnym pozostał aż do końca 1818 roku5. Po powstaniu diecezji sejneńskiej czyli augustowskiej, filia w Rydzewie weszła w skład dekanatu wąsowskiego. Po powstaniu styczniowym w 1867 roku zwiększono liczbę guberni, do których władze carskie nakazały przystosować granice dekanatów. W skład dekanatu szczuczyńskiego z siedzibą w Grajewie weszła filia kościoła w Rydzewie. Był to okres wprowadzania obowiązkowego języka rosyjskiego w zapisach ksiąg parafialnych. Stan ten przetrwał aż do pierwszej wojny światowej. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku nastąpiła reorganizacja struktur kościelnych. Parafia w Rydzewie weszła w skład diecezji łomżyńskiej od 1925 roku6. Dekanatem pozostał nadal Szczuczyn. Od roku 1937 parafia Rydzewo włączona została do nowopowstałego dekanatu Grajewskiego7. Obszar parafii podczas drugiej wojny światowej przechodził kolejno pod okupację radziecką (1939-1941) i niemiecką (1941-1945). Po kolejnej zmianie granic diecezji w Polsce, parafia w Rydzewie weszła w skład nowopowstałej diecezji ełckiej w 1992 roku8. Nowym dekanatem został Rajgród.

Księgi metrykalne

Część z tych dokumentów nie zachowała się. Jednak na podstawie akt parafialnych można stwierdzić, że księgi metrykalne prowadzone były od początku istnienia filii rydzewskiej, czyli od 1810 roku9. Do ksiąg zaginionych należą: księgi ochrzczonych z lat 1810-1811, 1812-1825, 1826-1831, 1832-1835, 1836-1842, 1843-1855, 1856-1865; księgi zaślubionych z lat 1810-1825, 1826-1830, 1832-1835, 1836-1842, 1836-1850, 1851-1859; księgi zmarłych z lat 1809-1825, 1826-1832, 1832-1835, 1836-1850, 1851-185310. Pewną liczbę ksiąg przejęły archi-wa państwowe. Zapoczątkowały to władze radzieckie okupujące tereny parafii rydzewskiej po 1939 roku. Akta metrykalne miały pomóc przy przeprowadzaniu poboru wojskowego wśród „nowych obywateli” ZSRR. Podobnie postępowała władza ludowa przejmując księgi metrykalne od 1945 roku włącznie11. Obecnie część z nich jest przechowywana w archiwum gminy Rajgród, natomiast najstarsze (powyżej stu lat) przesłane zostały do Archiwum Państwowego w Łomży12.

W archiwum parafialnym w Rydzewie z tego okresu zachował się manuał (brudnopis z poprzekreślanymi wpisami) zaślubionych z lat 1908-1914. Są również dwie teczki zawierające: raptularz (brudnopis) zaślubionych i zmarłych ochrzczonych z lat 1938-1925. Jest to skrótowy spis zaślubionych i zmarłych, najprawdopodobniej z ksiąg metrykalnych, pisanych latami wstecz. Notatka o zaślubionych podaje datę ślubu, ich wiek oraz imiona rodziców i nazwisko rodowe matki. Przy zmarłych podawany jest wiek, data śmierci oraz imiona rodziców z nazwiskiem rodowym matki. Dane dotyczące ochrzczonych oprócz imienia, daty chrztu i urodzenia, zawierają imiona i nazwiska rodziców. Na marginesach znajdują się adnotacje dotyczące ślubów.

Z lat 1939-1948 zachowały się duplikaty ksiąg metrykalnych podzielonych na trzy części, gdzie wpisywano zarówno ochrzczonych, zaślubionych i zmarłych.

Czytaj dalej Zasoby archiwum parafialnego w Rydzewie k. Rajgrodu (XIX-XX w.)

 
  1. Zob. A. Mezglewski, Księgi Metrykalne, „Encyklopedia Katolicka”, t. 12, Lublin 2008, kol. 661. []
  2. I Synod Diecezji Ełckiej, Ełk 1999, s. 66-67. []
  3. Archiwum Parafialne w Rydzewie (dalej cyt. APR), Akta rachunków, t. 1, Odpis aktu erekcyjnego filii kościoła w Rydzewie z 5 III 1810 r. []
  4. Zob. H. Gołaszewski, Biskup Jan Klemens Gołaszewski jako drugi ordynariusz diecezji wigierskiej (1805-1818) i jako pierwszy ordynariusz diecezji augustowskiej czyli sejneńskiej (1818-1820), „Rozporządzenia Urzędowe Łomżyńskiej Kurii Diecezjalnej”, 47(1985), nr 4, s. 98-107. []
  5. A. Pieńkowski, Filia w Rydzewie, ,,Rajgrodzkie Echa”, 22(2011), nr 5(255), s. 23. []
  6. Zob. W. Jemielity, Zarys dziejów diecezji łomżyńskiej, „Łomżyńskie Wiadomości Diecezjalne, 49(1987), nr 2, s. 8-12. []
  7. W. Jemielity, Nowe dekanaty i parafie w diecezji łomżyńskiej 1925-1977, „Rozporządzenia Urzędowe Łomżyńskiej Kurii Diecezjalnej”, 39(1977), nr 7, s. 14. []
  8. „Kronika Urzędowa Diecezji Ełckiej”, 1(1992), nr 1, s. 24. []
  9. APR, Akta rachunkowe, Protokół zdawczo odbiorczy z 12 lutego 1882 r., s. 9 []
  10. Tamże. []
  11. APR, Akta Urzędowe, t. 7, Pokwitowanie skonfiskowanych ksiąg kościelnych z 26 września 1949 r. W związku z zarządzeniem Ministra Administracji Publicznej wójt gminy Bełda przejął: księgi „urodzenia” od 1888 r. do 1945 r., księgi zaślubionych od 1879 r. do 1945 r., księgi zmarłych od 1890 r. do 1945 r. Cz. Chrzanowskiego brzmi: „Wyżej wymienione księgi otrzymałem bez żadnych przeszkód”. []
  12. Archiwum Państwowe w Łomży, Nr 511, sygn. 1, 2, 3, 4, 5. []
Opublikowano Dodaj komentarz

Indeksacja JZI – stan na koniec maja 2020

W maju do wyszukiwarki Geneo dodaliśmy ponad 14 000 nowych indeksów pochodzących z 75 ksiąg! Wśród indeksowanych parafii pojawiły się cztery nowe – Karpowicze, Kundzin, Puńsk i Wigry. Poza tym dodaliśmy kolejne indeksy z parafii: Adamowicze, Bakałarzewo, Bargłów, Jeleniewo, Rygałówka, Sejny, Suwałki i Wiżajny. Ponadto, poza wyszukiwarką Geneo, dodaliśmy spis parafian karpowickich z 1864 roku. Dostępny jest on w postaci tabeli na stronie parafii Karpowicze. Równolegle jak zwykle uzupełniamy i poprawiamy wcześniej dodane indeksy. W maju indeksowali i weryfikowali:

Wszystkim wyżej wymienionym dziękujemy! Wkrótce kolejne, liczne indeksy, w tym z nowych parafii.

Polecamy również zerknąć na bardziej szczegółową tabelę pokazującą ilość zindeksowanych akt metrykalnych z podziałem na lata, parafię i rodzaj metryki. Można ją znaleźć tutaj.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Studzieniczna

Zapewne każdy słyszał o Sanktuarium w Studzienicznej, dziś osady leżącej w części administracyjnej Augustowa. Na początku XVIII wieku na jednej z wysepek jeziora Studzienicznego istniała pustelnia, w której zamieszkiwał mnich z wigierskiego klasztoru kamedułów. Pustelnia znajdowała się na miejscu „słynącego z cudów”, o czym podobno zaświadczała wizytacja dekanatu augustowskiego z 1700 roku. Po nim osiadł tam były oficer polskiego wojska Wincenty Murawski alias Morawski. Murawski był zielarzem i ponoć woda z wykopanej przez niego studni, miała uzdrawiające właściwości, w szczególności pomagała w chorobach oczu. Na wyspie znajdowała się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, początkowo obraz wisiał na dębie, a później w wybudowanej przez Murawskiego drewnianej kapliczce. W 1782 Murawski odbył pielgrzymkę do Rzymu, gdzie uzyskał prawo do czterech odpustów zupełnych rocznie, najważniejszy na Zesłanie Ducha Świętego, czyli w Zielone Świątki, 26 lipca na św. Anny, 16 maja na św. Nepomucena i 23 września na św. Tekli. Przywiózł też obrazy świętych, które umieścił w kaplicy. Obecnie stoi tam murowana kaplica, zbudowana w 1872 przez Ludwika Jeziorkowskiego, inżyniera kanału Augustowskiego. Fundamenty kaplicy oparte są na 64 dębowych palach wbitych w ziemię. Pod koniec XIX wieku usypano groblę łączącą wysepkę ze stałym lądem. Uroczystości odpustowe odprawiane są w Studzienicznej do czasów obecnych, a jeszcze przed wojną odpust na Zielone Świątki trwał trzy dni. Podczas przedostatniej pielgrzymki do Polski w roku 1999 Studzieniczną odwiedził papież Jan Paweł II, na miejscu gdzie wysiadał ze statku na brzeg stoi jego pomnik.

Ciekawy opis takich uroczystości odpustowych zamieścił w 1931 roku w „Kurierze warszawskim” dziennikarz, pisarz i felietonista Julian Podoski. Urodzony pod Zamościem, a związany z tymi terenami poprzez ojca, Tadeusza Podoskiego, który był pierwszym komisarzem-starostą powiatu augustowskiego od listopada 1918 roku do listopada roku 1919. Julian przez kilka miesięcy wydawał “Gazetę Augustowską”, a z Augustowem związał się dosłownie, żeniąc się w 1931 roku z Zofią, córką powiatowego lekarza augustowskiego, Jana Jaworowskiego. Felietony Podoskiego o Augustowie i okolicach ukazywały się w „Kurierze Warszawskim” w latach 1929 – 1938. Julian Podoski był przyjacielem Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza. Wspólnie z tym drugim rysował komiksy do Świata Młodych w latach 40-tych i 50-tych XX wieku. Wśród felitonistów piszących o tych terenach jest jeszcze Karol Hoffman, Ferdynand Ossendowski, Bronisław Stefanowski piszący pod ps. Stefan Stojan i kilku innych. Poniższy felieton jest jednym z kilkudziesięciu tekstów opisujących historię, obyczaje i codzienne życie mieszkańców tzw. Kresów północnych (czyli Augustowa, Raczek, Suwałk, Sejn, Grodna) od 1919 do 1939 roku. Prawdopodobnie już w lipcu ukaże się drukiem nasza kolejna książka, licząca ponad 400 stron i bogato ilustrowana archiwalnymi fotografiami, pt. „Augustów, Suwałki, Sejny, Grodno i pogranicza 1919-1939. Felietony korespondentów Kuriera Warszawskiego”. Również w tym czasie planujemy wydać reprint przewodnika „Pojezierze Suwalsko-Agustowskie” z 1937 roku, książka powstaje przy współpracy z Biblioteką Uniwersytecką im. Jerzego Giedroycia w Białymstoku.

W Studzienicznej

Odpust na Zielone Świątki w Studzienicznej — U studni, przy której ukazała się postać Najśw. Marji Panny — Grobelką do kapliczki —Modły w drewnianym kościółku —Pątnicy u stóp kaplicy na wysepce —Płonące świece i pielgrzymka na kolanach — Łaski Najświętszej Panienki ze Studzienicznej — Żebracy — Znajomy z Warszawy — Przekupnie — „Woda zimna lodowa” i obwarzanki — A gdy kończy się trzeci dzień odpustu…

Studzieniczna, w maju

W nocy padał ciepły, majowy deszcz. Rankiem, w pierwszy dzień Zielonych Świątek rozpogodziło się zupełnie. W potokach gorącego słońca, w ulewie złotych promieni, mrowie suwalskiego ludu zdąża na doroczny odpust, w Studzienicznej, w pow. augustowskim. Setki i tysiące wozów, furek, wasągów, bryczek dążą w tym samym kierunku — ku cudami słynącej kapliczce na wyspie jeziora Studzienicznego. Według dawnej tradycji, ongi, przy studzience, miała się ukazać Matka Boska, a zarazem poczęła uzdrawiać chorych i kaleki. Cuda mnożyły się. Coraz szerzej i dalej biegła wieść o miejscu, cudami słynącym. Coraz więcej wierzącego ludu poczęło zbiegać się ze wszech stron suwalsko- augustowskich jezior, puszcz i wsi. W miarę upływu lat, gdy nadzwyczajne zjawiska nie ustawały, ogłoszono tu odpust trzydniowy.

Studzieniczna leży wśród lasów, tam gdzie jeziora Białe i Studzieniczne sąsiadują z sobą. Od wysepki, na której zdarzył się cud po raz pierwszy, usypano groblę, wiodącą do drewnianego kościółka i sąsiedniej wioseczki tejże nazwy. Na samej wysepce wznosi się biała, murowana kapliczka i obok studnia, przy której ustawiono figurę Matki Boskiej, w tym miejscu, gdzie miała się zjawić owego pamiętnego dnia.

Teraz, nie tylko wysepka, grobla i teren wokół kościółka, lecz przestrzeń kilku kilometrów lasu, zajęta jest przez pątników i ich obozy. Ciżba ludu kołysze się i drga, dwoma strumieniami wlewając się do stóp obrazu Najświętszej Panienki i od nich wylewając.

Przeważa lud miejscowy. Jednakie sporo jest także inteligencji.

Czternastu księży, którzy zjechali z okolicy, nie może nadążyć z udzielaniem posług religijnych. Tłum ciśnie się i ciśnie, choć msze odprawiane są bez przerwy. Spragnionych łaski przybywa ciągle. Chwilami zdaje się, że opłotki cmentarzyska kościelnego nie wytrzymają naporu ludu i prysną. Od zatłoczonych wnętrzy świątyni płynie zapach palonych kadzideł i dźwięk srebrnych dzwonków.

Drzwi od kaplicy na wysepce są otwarte szeroko. U ołtarza klęczą, lub krzyżem leżą, ci, którzy pragną doznania łaski, lub też dziękują za doznaną.

Po odmówieniu krótkiej modlitwy, aby dalszym falom pobożnych umożliwić dostęp do świątynki, ludzie zbliżają się do kościelnego dziadka, który „wydzierżawia” świeczki woskowe. Później ci, którzy dziękują, albo dopiero proszą o zmiłowanie w ziemskiej boleści, lub utrapieniu, wychodzą na zewnątrz. Według złożonych ślubów, obchodzą trzy razy kaplicę, bacząc pilnie, żeby płomyki nie zgasły. Wielu z pośród pielgrzymujących do cudownego miejsca, odbywa tę wędrówkę na kolanach.

Przedziwnie wyglądają te dziesiątki kobiet i mężczyzn w upalnym słońcu sunące w rozmodleniu, pełne gorącej wiary w cud, który ma się ziścić!

Podobno Matka Boska w Studzienicznej łaskawa jest dla tych ludzkich mizerot, gdyż połowę obecnych stanowić mają ci, którzy doznali łaski.

Kaplica w Studzienicznej zewsząd oblana jest wodami jeziora. Za tonią, połyskująca w pogodnym upale, zieleni się ciemna ściana lasów sosnowych. Wśród wysokopiennych drzew modli się razem z ludem „gontyna”, drewniana świątynia parafialna.

Nie tylko przecież pobożni przybyli do cudownego miejsca. Każdy wolny, kąt zalegli zawodowi żebracy. Jest ich taka mnogość i różnorodność, że od samego widoku ich poczyna się mącić w głowie. Tym bardziej, iż żebracze bractwo nie krępuje się bynajmniej i możliwie najbliżej w oczy pątników pcha obraz swego kalectwa, aby pobudzić ziomków do ofiarności. Na różne tony brzmią okrzyki i wrzaski, mające wzmóc litość tych, którzy nie żebrzą… Najstraszniejsze kikuty i rany wystawiono na pokaz publiczny… Głuchoniemi pobudzają wrażliwość pątników biciem w dzwonki lub kołatki.

Przyglądając się tej gromadzie, rozróżniasz od razu dwa gatunki żebraków. Pierwszy to — dziady wiejskie, wszelkich odmian i odcieni. Kolekcja tak bogata, że nie jeden etnograf miałby tu wiele do roboty, odnajdując typy, sięgające obrazem swym w odległą przestrzeń czasów. Drugi rodzaj to — „cwaniaki”. Najróżniejsze „jenwalidy” o twarzach, na których, pod maską pobożności, kryją się oczy błyszczące… bezczelnością, źrenice tych latają niespokojnie i czujnie. Każdy z takich drabów, ma jakiegoś pomocnika, ów co pewien czas podsuwa się nieznacznie do „patrona” i nieznacznie także unosi część żebraczych darów w naturze, aby zbytnio nie kłuły w oczy dalszych ofiarodawców…

Między innymi, na grobelce, tuż nad jeziorem, w cieniu drżącej osiki spotkałem starego znajomego. Znam go nie tylko ja, lecz zna również cała Warszawa! Przez całą jesień i zimę stoi, a raczej na płachetce siedzi przed kościołem św. Krzyża. Na szyi ma zawieszoną tablicę: „Głuchoniemy od urodzenia”. Uwagę publiczną zwraca tutaj tym samym dzwonkiem, którego używa w stolicy, na Krakowskim Przedmieściu. Gdym poznał i podszedł bliżej, aby go wziąć na celownik aparatu fotograficznego, drgnął niespokojnie. Może mnie poznał. Bo wszak tyle razy przechodziłem koło niego, wracając z redakcji!

Trzydniowy odpust w Studzienicznej ma tedy sławę ustaloną między kohortami żebraków i przekupniów. Ci pierwsi zdołali się wcisnąć w opłotki cmentarne i tuż pod samą kaplicę, cudami słynącą. Przekupnie są skromniejsi. Improwizowane naprędce kramy i kramiki, założyli wzdłuż głównego szlaku, wiodącego do bramy w ogrodzeniu kościelnym. Sprzedają wszystko! Nawet najzupełniej stołeczne damy, które zajechały na odpust do Studzienicznej, nie wahają się wkładać na szyję „perły” szklane za… 60 groszy sznurek metrowy! Albowiem: „Jeżeli wlazłaś między wrony, krakaj jak i one”… Okrzyki przekupniów wabią amatorów: „Do wody, do wody… Słodka, zimna, lodowa, lepsza, niż żydowska sodowa!” A taki nektar składa się z… kubełka wody zimnej z jeziora, kwaterki octu „naturalnego owocowego”, pół funta cukru miałkiego, no i innych dodatków, zlatających się do „lemoniady” ze wszystkich stron świata, w postaci much i różnych innych insektów. Osłabione siły fizyczne możesz pokrzepić… wyborową kiełbasą, przez rok suszoną i tak skutecznie twardą, iż spróbuj, a śmiało użyć jej będziesz mógł za… cepy do młócenia zboża… Ugryźć ją zdołasz jedynie przy pomocy obcęgów, piły i dłuta… Kwiatem jednakże handlu odpustowego są obwarzanki. Przeróżne! I te naprawdę są znakomite.

Do późna w nocy brzmią, rozbrzmiewają okrzyki i zachęty kramarzy. A gdy wieczór zapada i kończy się ostatni dzień odpustu, wokoło staje się coraz puściej i ciszej. Tłum znika szybko. Zostaje tylko las, szumiący wieczorną modlitwę i zapóźnieni pątnicy, którzy leżą krzyżem u stóp cudownej kaplicy i powtarzają z uporem słowa wiary:

„Wszak uzdrowisz mnie, Najświętsza Marjo Panno Studzieniczańska, bo dobroć Pana naszego, Ojca niebieskiego jest tak nieskończona, że nic nie zdoła odmówić Matce Jezusa Nazareńskiego. Amen!”

Julian Podoski

 
Opublikowano Jeden komentarz

Trudne wspomnienia

Edward Orbik (trzyma sztandar).

Dzieciństwo to chyba najbardziej beztroski i szczęśliwy okres w życiu każdego człowieka. Patrząc na moją młodszą siostrę, mogę to stwierdzić z całą stanowczością. Lubię oglądać fotografie z dzieciństwa. Ostatnio, przeglądając rodzinne zdjęcia, natknęłam się na fotografię mojego dziadka. Zdjęcie zrobiono pod naszą szkołą w Netcie 11 lutego 2008 roku. To była kolejna rocznica upamiętniająca wywózkę mieszkańców wsi Netta Folwark na Syberię. Dziadek stał dumnie w środku i w ręku trzymał sztandar Koła Związku Sybiraków w Augustowie. Wiem, że mój dziadek był Sybirakiem i zawsze brał czynny udział we wszystkich uroczystościach upamiętniających tych, którzy zostali na tej nieludzkiej ziemi. Postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej o moim dziadku i jego dzieciństwie spędzonym na dalekiej Syberii. Niestety, dziadek zmarł 6 czerwca 2014 r., gdy miałam dziewięć lat. Najbardziej wiarygodnym źródłem informacji były więc moja babcia Jadwiga – żona dziadka i moja mama.

Mój dziadek – Edward Orbik urodził się 30 maja 1935 r. w Bargłowie. Był najmłodszym dzieckiem Józefa i Józefy Orbików. Jego mama – Józefa zmarła w 1938 r. Wychowaniem dzieci zajmował się ojciec – Józef, który musiał godzić wszystkie obowiązki z uprawą roli. Żyli bardzo skromnie, ale spokojnie. Dziadek miał starsze rodzeństwo – siostrę Helenę, która wyszła za mąż i mieszkała w sąsiedztwie, braci Stanisława, Czesława i Mieczysława oraz siostrę Jadwigę, dwa lata starszą od dziadka.

Wybuch wojny spowodował wielki zamęt i biedę, a wkroczenie Armii Radzieckiej wcale nie poprawiło bytu biednych i licznych rodzin miejscowej ludności. Męża Heleny na początku wojny Niemcy zabrali na roboty do Prus Wschodnich, a ona wróciła wraz z synem Jasiem do rodzinnego domu, żeby pomóc ojcu opiekować się rodzeństwem.

Zaczęły tworzyć się pierwsze organizacje partyzanckie, które chciały stawić czoło okupantom. Dwaj starsi bracia dziadka – Stanisław i Czesław należeli do miejscowej partyzantki. Obaj byli młodzi i chcieli bronić swojej ojczyzny. Stanisław zakochał się w dziewczynie z sąsiedztwa, Irenie, która była bardzo ładna i odwzajemniła jego uczucia. Irena podobała się również innemu chłopakowi, który nie mógł znieść tego, że wybrała Stanisława. Chcąc zemścić się na konkurencie, doniósł do NKWD, że Stanisław i Czesław są w konspiracji. W maju 1941 r. NKWD aresztowało ukrywających się w stodole braci dziadka – Stanisława (21 lat) i Czesława (20 lat)1. Pradziadek Józef próbował ich wykupić z rąk NKWD, ale było za późno. Przetransportowano ich do Mińska i tam słuch o nich zaginął. Dziadek Edward po 1989 r. próbował ich odszukać, pisząc liczne pisma do Polskiego Czerwonego Krzyża i Archiwum NKWD w Moskwie, niestety bezskutecznie. Przysłana odpowiedź brzmiała: zaginęli na terytorium ZSRR.

W czerwcu 1941 r. w nocy do drzwi zapukało NKWD i kazało się pakować wszystkim bez wyjątku. Pradziadek Józef spakował co najważniejsze: prowiant, ubrania i różaniec. Wraz z dziećmi: Edwardem, Jadwigą, Mieczysławem, Heleną i jej siedmioletnim synem Jasiem przetransportowano ich na stację w Augustowie. Tak właśnie zaczęła się gehenna dziadka i jego rodziny. Być może gdyby nie płomienne uczucie Stanisława, dziadek nigdy nie zostałby deportowany do ZSRR, ale tego nie możemy być pewni. Faktem jest, że konsekwencje za działalność konspiracyjną poniosła cała rodzina.

Kompletowanie całego transportu zajęło kilka dni. Umieszczano ludzi w bydlęcych wagonach, praktycznie bez okien, a drzwi szczelnie zaryglowano. W wagonie przebywało kilkadziesiąt osób stłoczonych bez wody, żywności i dopływu świeżego powietrza. Trudno mi wyobrazić wśród tego wszystkiego sześcioletnie dziecko, które, zamiast bawić się z rówieśnikami, siedzi wciśnięte w kąt wagonu, nie mogąc się ruszyć. Po południu zesłańcy dojechali do Grodna, gdzie doczepiono kolejne wagony. Nadleciały niemieckie samoloty i zaczęło się bombardowanie Grodna i okolic. Wszędzie było słychać wystrzały i krzyki ludzi. Po przejechaniu Niemna most został zniszczony i to zakończyło wywózkę zesłańców. Wagony były ostrzeliwane z samolotów, wśród skazańców było wielu rannych i zabitych. To wszystko było straszne, dziadek jako małe dziecko niewiele rozumiał z tego, co się działo, ale pamiętał ciągłe modlitwy, pobożne śpiewy, brak jedzenia i wody do picia. Wiadro wody dostawali w miarę systematycznie, ale jedzenie bardzo rzadko.

Pierwsze góry, które zobaczył dziadek w swoim życiu, to nie były polskie Tatry tylko Ural. Po latach wspominał, jak siedział na pryczy i przez małe zakratowane okno oglądał ośnieżone szczyty Uralu. W końcu po prawie trzech tygodniach uciążliwej podróży dojechali na miejsce. To był ich nowy dom – Krasnojarski Kraj Okręg Chakaski, tysiące kilometrów od domu i Polski. Zakwaterowano ich w jakimś baraku, gdzie mogli chociaż rozprostować nogi i usiąść wygodnie na ziemi. Potem przyjechały ciężarówki i zaczęła się dalsza podróż. Rodzina dziadka trafiła do kołchozu. Zakwaterowano ich u rodziny Chakasów w niewielkiej lepiance. Gospodarze nie byli zachwyceni nowymi lokatorami. Już na drugi dzień wszyscy, którzy mogli pracować, ruszyli do pracy. Ojciec dziadka – Józef kosił trawę, starszy brat Mietek też próbował sił z kosą. Dziadek Edek i jego o dwa lata starsza siostra Jadwiga i siostrzeniec Jan pozostawali pod opieką siostry Heleny. Każdy, kto pracował, otrzymywał przydział chleba 300-400 g, ci, co nie pracowali – 150 g dziennie. To były głodowe porcje, za dużo żeby umrzeć, za mało żeby żyć. Latem jakoś dało się coś uzbierać, a to grzyby, jakieś owoce leśne, czy inną roślinność, którą można było ugotować. Bardzo pomocna okazała się gospodyni ziemianki, która trochę nauczyła ich żyć w tych trudnych warunkach. Siostra dziadka – Helena chodziła z nią i zbierała różne rośliny, które nie raz uratowały życie zesłańcom. Najpopularniejsza była pokrzywa. Gotowano z niej zupy i suszono. W czasie żniw wszyscy bez wyjątku wyruszyli do pracy. Dziadek Edek w ramach zabawy zbierał kłosy zbóż i chował je skrzętnie w spodniach. Przynosił do domu i tu w prymitywnych żarnach ścierano to na mąkę i pieczono placki na żeliwnym piecyku. A latem wodę trzeba było przynosić ze strumyka, a zimą zgarniało się śnieg, który topniał i wody było pod dostatkiem. Najgorsze były owady, które latem gryzły niemiłosiernie, a w lepiankach dokuczały wszy i pluskwy przez cały rok. Jesienią były wykopki ziemniaków. Wszyscy bez wyjątku pracowali, żeby zebrać ich jak najwięcej, bo można było trochę dostać ziemniaków do domu. Część ziemniaków chowano pod ziemią w takich małych kopczykach i pod osłoną nocy zabierano je z pola, żeby mieć zapas na zimę. To była kradzież, ale żeby przeżyć, trzeba było to robić. Lato na Syberii było upalne i trwało tak ze trzy miesiące, a potem od razu spadał śnieg, który utrzymywał się do wiosny. Zimą temperatury spadały do -50 °C albo jeszcze niżej. Kiedyś była taka burza śnieżna, która zasypała całkowicie drzwi ziemianki i nie można było wyjść na zewnątrz. Trzeba było najpierw odgarnąć górę śniegu, żeby wydostać się z lepianki. Dziadek Edek nie miał butów, więc zimą nie wychodził na zewnątrz, ale jak już mu się znudziło ciągłe siedzenie w lepiance, to wyskakiwał na zewnątrz i boso biegał po śniegu. Tak mijały dni i tygodnie w głodzie i chłodzie. W roku cała rodzina przeniosła się do sąsiedniego kołchozu Biei. Tu zamieszkali w ziemiance po rodzinie, która przeniosła się do Abakanu. To był prawdziwy luksus, byli na ,,swoim’’. Ojciec dziadka Józef dostał pracę w młynie, brat Mieczysław miał trzynaście lat i też został pomocnikiem młynarza. To było prawdziwe szczęście, praca była ciężka, ale można było zawsze coś przynieść do domu. Brat dziadka Mieczysław w kieszeniach spodni przemycał trochę mąki lub kaszy, a to już było coś. Dziadek Edek starał się też być bardzo pomocny. Latem gromadził z siostrą Jadwigą opał na zimę. Zbierali krowie placki tzw. kiziaki i suszyli na słońcu, żeby zimą można było palić w piecyku. W lesie zbierali chrust. To było ich zajęcie. Ale szczęście nie trwało długo. Zachorował syn Heleny – Jaś, który miał osiem lat. Choroba okazała się śmiertelna. Potem zachorował ojciec dziadka – Józef. Nie mógł już chodzić do pracy i cały obowiązek utrzymania rodziny spadł na Mieczysława. Siostra Helena po śmierci syna nie mogła się otrząsnąć, dopiero choroba ojca sprawiła, że wzięła się w garść i dostała pracę przy dojeniu krów. Ta praca okazało się zbawienna, bo mogła przynieść do domu niewielki kubek mleka. Ojciec Józef powoli wracał do zdrowia. Już wydawało się, że wszystko będzie dobrze, ale stan Józefa nagle się pogorszył i mężczyzna zmarł na początku roku. Zima wtedy była tak strasznie mroźna, że nie udało się go pochować, zrobiono to dopiero pod koniec maja, jak zaczęły się roztopy. W ten sposób dziadek został sierotą.

Mijały tygodnie i miesiące, a Orbikowie tkwili w tej ponurej rzeczywistości, bez widoków na przyszłość. Żyli nadzieją powrotu do domu. Dziadek Edward chodził do pracy razem z bratem Mieczysławem. Dostał po nim stare walonki, więc miał już buty i mógł w zimę wychodzić z domu. Praca dziadka to było sprzątanie i zamiatanie młyna. Przy tym zajęciu można było coś dodatkowo zarobić i przynieść trochę zmiotek kaszy i mąki. Po śmierci ojca przewodniczący kołchozu chciał dziadka i jego siostrę Jadwigę zabrać do domu dziecka, ale siostra Helena nie zgodziła się. Wystąpiła o ich adopcję, dając im swoje nazwisko – Jasińscy. To ich uratowało, nadal byli Polakami. Załatwianie formalności trochę trwało, ale to był już rok, gdzie Polacy mogli się swobodnie przemieszczać. Siostra Helena na piechotę przeszła kilkadziesiąt kilometrów, żeby załatwić wszystkie dokumenty. To okazało się bardzo pomocne przy powrocie do Polski.

Dziadek pamiętał koniec wojny. Wtedy było wielkie święto w kołchozie, zesłańcy mieli dzień wolny od pracy. Wszyscy się ściskali i płakali. Polacy liczyli na rychły powrót do domu – Polski. Akcja repatriacyjna trwała długo, bo trzeba było zgromadzić wszystkie potrzebne dokumenty. Dziadek przyjechał na Syberię na nazwisko Orbik, a wyjeżdżał jako Jasiński i to nie bardzo podobało się ówczesnym władzom. Siostra Helena biegała po urzędach, żeby wszystko załatwić i jakoś się udało. Dziadek był jej wdzięczny do końca życia za to, że nie zostawiła ich na tej nieludzkiej ziemi. W maju 1946 roku wsiedli do pociągu, którym wracali do ojczyzny. Dziadek mówił, że to był najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Po pięciu latach niewoli i udręki wracali do domu. Dziadek wyjechał jako sześcioletni chłopiec, a wracał tak doświadczony, że niejeden dorosły nie udźwignąłby ciężaru tego, co on doświadczył.

Dziadek chciał kiedyś spisać to wszystko, co przeżył, ale wspomnienia były zbyt bolesne. Przeżycia sprawiły, że miał swoje ,,pozostałości’’ po Syberii: nigdy nie jadł zupy szczawiowej, mówiąc, że tej zieleniny najadł się na całe życie, zawsze miał zapas opału i mąki na zimę, a chleb czcił jak największą świętość.

Dzieciństwo dziadka było tragiczne. Cieszę się, że mogłam poznać jego ciekawe losy. Jednego jestem pewna, że my, współczesne dzieci, wychuchane i wypielęgnowane, nie dalibyśmy rady tego wszystkiego przeżyć. Jestem dumna, że miałam takiego dziadka. Dla mnie jest i będzie bohaterem. Zostanie na zawsze w mej pamięci i sercu.

Praca uzyskała wyróżnienie 2. stopnia w konkursie “Historia jednej fotografii” zorganizowanym przez Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku. Rozstrzygnięcie konkursu odbyło się 8 lutego 2018 r.

Tłumaczenie i przypisy: Jay M. Orbik

 
  1. Na terenie gminy Bargłów powstała organizacja podziemna „Samoobrona”, która wydała nakaz tworzenia „piątek”. Każdy zaufany członek ruchu miał dobrać sobie jeszcze czterech i ich zaprzysiąc. W tym czasie enkawudziści wyłapywali głównie nauczycieli, oficerów i podoficerów, chłopów podejrzanych o kontakty z partyzantami. W odpowiedzi na aresztowania młodzi Polacy, z zemsty, zaczęli podpalać zabudowania tych, którzy zgodzili się wstąpić do kołchozu. „Co niedziela paliły się zabudowania u kolejnego zaprzańca, a po zbiorach ogień trawił i sterty kołchozowe ze zbożem. Sowieci raz jeszcze skorzystali z donosicieli i aresztowali między innymi dwóch braci Orbików … Młodych chcieli też zastraszyć poborem do wojska. Brali tych, co ukończyli 20 lat, a nie przekroczyli 50 roku życia”. „Stanęliśmy i my z Kowalczykiem na komisję w Augustowie. Jeden z lekarzy okazał się znajomym, wystarczyło więc ciche porozumienie i zostaliśmy uznani 75 za niezdolnych do wojska”.

    J. Poziemski: Bohaterowie i zdrajcy, Kurier Podlaski. Nr 177 (1841), 12 IX 1990. Także w: Adam Sudoł, Stalin wobec kresów wschodnich II Rzeczypospolitej (jesień 1939) ZESZYTY NAUKOWE WYŻSZEJ SZKOŁY PEDAGOGICZNEJ W BYDGOSZCZY, Studia Historyczne z. 6. p. 68. []

Opublikowano Dodaj komentarz

Spod Sejn do Ameryki

Od dość dawna wiedziałem, że siostra mojego pradziadka Adama Szczudło, Wiktoria wyszła za Kazimierza Zielepuchę (1835- 1905). Potem jeszcze kilkukrotnie spotykałem to nazwisko w rejestrach i metrykach parafii Sejny, przeważnie wypisywanych dla mieszkańców wsi Zagówiec, która od lat 40. dziewiętnastego wieku była też wsią moich przodków Szczudłów.

Osobiście żadnego Zielepuchy nie znałem. Z czasem Witek Zielepucha z Sejn trafił do moich fejsbukowych znajomych, ale nie bardzo był zainteresowany. Wątek genealogii tej rodziny bardziej mnie zaciekawił kiedy zorientowałem się, że Zielepuchowie byli też skojarzeni z Kasperowiczami, na których drzewie genealogicznym i Szczudłowie mieli swój „udział”. Antonina Szczudło, córka Pawła i Marianny Gorczyńskiej w 1863 roku wyszła za Kazimierza Kasperowicza urodzonego w roku 1840 we wsi Tomasze. Jednak żadnych metryk dzieci tej pary nie odnalazłem. Antonina Kasperowicz już będąc mężatką, w roku 1870 występuje w metryce chrztu Anastazji Polens, córki Teodora i Konstancji Szczudło, swojej siostry. Umiera w 1905 roku we wsi Wiłkokuk, prawdopodobnie bezdzietnie.

W połowie czerwca tego roku, nazwisko Zielepucha, w wersji nieco zmienionej – Zielepuka, niespodziewanie pojawia się na fejsbukowym anglojęzycznym forum genealogów. Tym razem pisze nieznana mi wcześniej kobieta z Ameryki, Yelyzaveta Van Duker. Kiedy piszę, że jest to nazwisko z mojego rodowodu, ona wspomina, że jej mąż ma je na swoim drzewie genealogicznym. Kluczową osobą jest Bronisława Zielepucha, która ze swoją starszą siostrą Franciszką emigrowała do USA. Jej emigracyjny dokument wskazuje Zagówiec (oczywiście zapisany błędnie) jako miejsce urodzenia, natomiast akt zgonu Franciszki wymienia rodziców; Kazimierza Zielepuchę i Wiktorię Szczudło (również z błędami). Zachęcony odkryciem kolejnych kuzynów w Ameryce, wertuję zasoby metrykalne parafii Sejny i Berżniki. Udaje się znaleźć całkiem sporo metryk, a wśród nich namierzyć najstarszego w regionie, Benedykta, który urodził się w nieznanym dotąd miejscu około 1790 roku. Zmarł w Bierżałowcach w roku 1846. Prawdopodobnie miał dwie żony; Annę Byczkowską i Mariannę Mackiewicz. Z pierwszą spłodził Benedykt troje dzieci; Mariannę – ur 1827, Kazimierza – 1835 i Marcellę – 1839. Podobnie jak ojciec, Kazimierz też jest dwukrotnie żonaty. Pierwszą jego wybranką zostaje Rozalia Jachimowicz z Budziewizny, która rodzi mu czworo dzieci; Antoninę – 1862, Franciszka Leopolda – 1865, Józefa – 1867 i Wincentego. Dwoje pierwszych umiera po kilku dniach, Wincenty w wieku 18 lat, o Józefie brak informacji w dostępnych mi metrykach. Pierwsza żona Kazimierza Zielepuchy umiera w latach 1872-73 i wtedy owdowiały mężczyzna z dwójką małoletnich dzieci decyduje się na nowy związek. Jego wybranką zostaje Wiktoria Szczudło, młodsza o 10 lat córka Pawła Szczudło (1812- 1895) i Marianny Gorczyńskiej (1801- 1885). Drugie małżeństwo Kazimierza jest jeszcze bardziej owocne niż pierwsze i przynosi mu pięcioro dzieci; Kazimierę – 1874, Władysława – 1878, Rozalię – 1880, Franciszkę – 1881 i Bronisławę – 1886 r. Los Kazimiery nie jest szerzej znany, wiadomo jedynie, że w 1893 roku urodziła panieńskie dziecko – Franciszka, który żył tylko kilka tygodni. Nie wiadomo jaką przyszłość miał Władysław. W zasobach parafii Sejny są dwie metryki Rozalii, z których wiadomo, że żyła tylko dwa dni.

Ostatnich dwoje dzieci Kazimierza i Wiktorii Zielepuchów, Franciszka i Bronisława, emigruje do Ameryki. Franciszka opuszcza ojczyste strony już w 1901 roku, Bronisława dopiero w 1913 r., w 8 lat po śmierci ojca. Bronisława emigrowała statkiem NECKAR do Filadelfii.

Po doświadczeniach życiowych Benedykta i Kazimierza podwójne związki małżeńskie w rodzinie Zielepuchów nie powinny już dziwić. Podobnie i Bronisława dwukrotnie wychodzi za mąż, dwa razy za Litwinów pochodzących z okolic bliskich jej stronom ojczystym. Jej pierwszym wybrankiem jest Frank Gaidziunas (1877- 1925), z którym ma Bronisława troje dzieci; Franka, Jeanne i Pauline.

Drugi mąż Bronisławy to Peter Zukaitas (1897- 1956), urodzony w mieście Simnas na Litwie, z którym niedawna wdowa w wieku 42 lat doczekała jeszcze dziecka. Dano mu imię po matce, Bronisława, co w wersji amerykańskiej brzmiało nieco inaczej – Bertha. Bertha Zukaitas (1928- 2014) była już w pierwszym pokoleniu „born American” i wyrastała w rodzinie wielojęzycznej, gdzie ojciec mówił po litewsku, matka po polsku, a ona po angielsku i wszyscy się rozumieli.

Partnerem życiowym Berthy został Tadeusz Miklas, żyjący w latach 1919- 2006, z pewnością mający także korzenie polskie. Małżeństwo to sprowadziło na świat dwoje dzieci; Lorraine i Toma. Lorraine wyszła za Bradforda Van Dukera. Ich dorobek rodzinny to troje dzieci: Scot, Laura i Mark.

Scot Van Duker na kilka miesięcy trafił do pracy w Kijowie, gdzie był zatrudniony w Konsulacie USA. Któregoś razu w konsulacie kijowskim prezentację o trybie pracy Ambasady USA w Warszawie pokazywała młoda anglistka, Yelyzaveta Avetysian. Oczarowany prezentacją a chyba bardziej urokiem młodej Ukrainki, Scot okazał wyrazy uznania, po których był ciąg dalszy. Zabrał „prezenterkę” ze sobą do Ameryki, gdzie została jego żoną. Dziś tworzą szczęśliwe małżeństwo z dwójką dzieci.

Wśród emigrantów do Ameryki mam sporo kuzynów, którzy tworzą barwne pary międzynarodowe, ale ta jest szczególnie międzynarodowa. Linia genealogiczna Scota to Polacy, Litwini, potem Belgowie, Holendrzy i Francuzi, ale również Anglicy, Szkoci i Irlandczycy. Na jej końcu jest żona Liza, po ojcu Ormianka, po matce Ukrainka. Brat Scota, Mark Van Duker ożenił się z dziewczyną z Chin. Jak widać, Ameryka wciąż jest dobrym miejscem do życia i pracy dla wszystkich nacji.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Indeksacja JZI – stan na koniec kwietnia 2020

JZI - indeksacja - kwiecień 2020

Jeszcze nie tak dawno wydawało nam się, że marzec był wyjątkowo obfity jeśli chodzi o nowe indeksy (18,5 tysiąca z 24 ksiąg). Jednak kwiecień przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania: do wyszukiwarki Geneo dodaliśmy niemal 32 000 nowych indeksów pochodzących ze 106 ksiąg! Pojawiły się nowe parafie: prawosławne – Augustów, Hołynka, Rygałówka, Sopoćkinie oraz rzymsko-katolicka parafia w Wiżajnach. Poza tym uzupełniliśmy dane z parafii: Augustów, Bakałarzewo, Bargłów, Jeleniewo, Kaletnik, Rajgród i Studzieniczna. Ponadto, poza wyszukiwarka Geneo, dodaliśmy spis parafian augustowskich z 1721 roku. Dostępny jest on w postaci tabeli na stronie parafii Augustów. Równolegle jak zwykle uzupełniamy i poprawiamy wcześniej dodane indeksy. W kwietniu indeksowali i weryfikowali:

Wszystkim wyżej wymienionym dziękujemy! Wkrótce kolejne, liczne indeksy, w tym z nowych parafii.

Polecamy również zerknąć na bardziej szczegółową tabelę pokazującą ilość zindeksowanych akt metrykalnych z podziałem na lata, parafię i rodzaj metryki. Można ją znaleźć tutaj.

 
Opublikowano Jeden komentarz

Z Solistowskiej Góry do Ameryki

Grzędy Topograficeskaja Karta Carstva Polskago

Nieznany epizod z historii wsi Grzędy

Wieś Grzędy… miejsce niezwykłe i szczególne na historycznej mapie powiatu grajewskiego. Wprawdzie osada nie istnieje już od ponad 75 lat – jednak historia i życie jej mieszkańców ciągle wzbudzają żywe zainteresowanie turystów, miłośników regionu i historyków. Wieś składała się z ponad 20 gospodarstw rozrzuconych na kilku piaszczystych wydmach. I tak na Nowym Świecie mieszkali Łubowie, Kosakowscy, Rowki, Sienkiewicze, Biercie, Milewscy, Grabowi, na Dębowej Górze posadowione były gospodarstwa Zyskowskich, Kuklińskich, Czajków, Kołakowskich, Olendrów, Zawistowskich. Na Pojedynku mieszkali Kaplowie, i dwie rodziny Grabowych. Na Longwi żyli m.in. Kumkowscy i Mońkowie. Na Solistowskiej Górze mieszkali Czajki i nieco dalej Kuklińscy.

Kilka lat temu wpadł mi w ręce list z 1886 roku pisany z Ameryki przez Kazimierza Czajko z Grzęd do Aleksandra Nawrockiego z Rajgrodu. To ciekawe znalezisko dało mi asumpt do poszukiwań historycznych o wsi Grzędy i jej mieszkańcach.

Aby prześledzić proces osadniczy rodziny Czajków na Solistowskiej Górze, warto na początku przybliżyć losy członków tej rodziny. Otóż protoplastami naszych osadników byli pochodzący z Tajenka Jan i Jadwiga z Kuberskich, którzy w 1829 roku w kościele w Bargłowie zawarli związek małżeński. Młodzi mieszkali w Woźnejwsi, gdzie na świat przychodziły kolejne dzieci:Kazimierz (*1837), Wincenty(*1840, urodzony w Ciszewie),Jan (*1843), Józef (*1846),Teofila (*1847), Antoni (*1850).

Pierwszym z tej familii, który osiadł na Solistowskiej Górze był Kazimierz Czajko. W 1856 roku zawarł on związek małżeński z 18 letnia Wiktorią Dobrydnio z Orzechówki. Małżonkowie zamieszkali w Woźnejwsi, gdzie w 1858 roku na świat przychodzi córka Rozalia, w 1862 roku Józef. W 1870 roku umiera żona Kazimierza, który – co wcale nie było rzadkością, jeszcze w tym samym roku ponownie zawiera związek małżeński z 25 letnią Anną Klimont z Tajna. W akcie zaślubin jest zapisany jako Kazimierz Czajkowski. W 1872 roku w Dreństwie przychodzi na świat córka Anna, rok później Feliks, Kazimierz (*1876), Piotr (*1878), Antoni (*1880). Poza Anną, wszystkie dzieci urodziły się już w Grzędach. Można zatem przyjąć, że Kazimierz wraz żoną i liczną rodziną zamieszkał w Grzędach – Solistowska Góra w 1872 lub 1873 roku. Nie znamy niestety statusu majątkowego Czajków. Jest jednak wysoce prawdopodobne, że sytuacja rodzinna, niejako wymusiła przenosiny na Solistowską. Nowa żona, a także powiększająca się rodzina, powodowały bez wątpienia liczne konflikty w przeludnionej chacie. Ciekawe, że kilka lat później w ślady Kazimierza poszedł jego młodszy brat Jan, który z poślubioną w 1873 roku Franciszką ze Skowrońskich oraz z dwójką dzieci, Franciszką (*1874) oraz Karolem (*1875) również zamieszkał na Solistowskiej. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy pomiędzy braćmi była jakaś umowa, i w związku z tym rodzina Jana zamieszkała w chacie Kazimierza, czy też w nowej -wybudowanej przez siebie. Tego nie wiemy. Faktem jest, że w następnych latach w Grzędach na świat przychodzą kolejne jego dzieci. Aniela (*1880), Konstancja (*1882) Jan (*1884), Józef (*1893), Julianna (*1886), Franciszek (*1887), Wiktoria (*1887) i Józef (*1893).

Około 1885 roku nastąpiło ważne wydarzenie w rodzinie Czajków. Kazimierz, jego syn Józef oraz nie mieszkający w Grzędach brat pierwszego Wincenty, postanowili wyjechać do Ameryki. Byli zatem najprawdopodobniej pierwszymi emigrantami z zagubionej wśród bagien wsi Grzędy. Co było przyczyną tak ryzykownego działanie jak wyjazd do dalekiej Ameryki? Bez wątpienia bieda, przeludnienie wsi, brak ziemi i jak to dzisiaj powiedzielibyśmy brak perspektyw.

Według Anny Adasiewicz, która przeglądała ewidencje pochowanych na cmentarzach w Stambaugh, Iron, emigracja z miejscowości nadbiebrzańskich za ocean rozpoczęła się jeszcze na początku lat 80 XIX wieku. Duża część emigrantów pochodziło z Białaszewa, Osowca, Tajna, Rajgrodu. Pani Anna przytacza historię rodziny Konstantego i Rozalii Zyskowskich z Stambaugh, miasta znanego z kopalni złota. Konstanty urodził się w 1837 r i zmarł 15 maja 1920r w Iron River, Michigan. Rozalia Gardecka i Konstanty wzięli ślub w Rajgrodzie w 1864r. Wyemigrowali w 1884r z 4 dzieci (najprawdopodobniej z Rajgrodu). Ich syn Zygmunt, już chyba urodzony w USA, później odziedziczyli parcelę 40 arowe, na której odkryto później złoża żelaza i miedzi. W wyniku konfliktu o złoża cennego kruszcu został zamordowany w 1924r i sprawa morderstwa i praw do ziemi ciągnęła się przez wiele lat w sadach. Praprawnuczek Konstantego, Raymond Bisque napisał na ten temat książkę.

Czytaj dalej Z Solistowskiej Góry do Ameryki

 
Opublikowano Jeden komentarz

Figurka Matki Boskiej domu strzegąca

W końcu XV wieku, gdy na terenach puszczy nowodworskiej pojawiło się osadnictwo, na skrajach pierwszych wiosek ustawiano krzyże i kapliczki. Tradycja ta zachowała się po dzień dzisiejszy. Pewna piękna nadbiebrzańska wieś w gminie Dąbrowa Białostocka również posiada kilkanaście takich obiektów. O historii każdego z nich można opowiadać godzinami, jednak jeden z nich jest szczególnie wyjątkowy.

Rodzinna pamiątka

Matka Boska jest w mojej rodzinie od pokoleń, kiedy to jeszcze nazwisko jak i wyznanie mieszkańców domu było inne. Jest to jedyna figurka we wsi. Mierząca ok 30cm przedstawia Maryję z zarumienionymi policzkami i rękoma skierowanymi w stronę piersi. Odsłaniają złote promieniujące serce umiejscowione w centrum tułowia. Kolor szat jest w spokojnych żółto-błękitno-różowych odcieniach. Jest w stanie idealnym, gdyż dbano o nią od zawsze, niestety nie posiada ona żadnych inskrypcji i innych oznaczeń, które mogłyby wskazywać datę jak i wykonawcę postaci Matki Boskiej.

Burzliwa historia

W połowie XIX wieku moi przodkowie przenieśli się do Kropiwna z sąsiedniej wsi Szuszalewo. Trudno jest powiedzieć czy przywieźli figurkę ze sobą czy też zastali ją na miejscu. Najstarszą wiadomością jaką posiadam o niej jest sytuacja „kradzieży” dokonanej przez Zofię, która 30 lat wcześniej wyszła za mąż i opuściła dom rodzinny. Około 1924 roku po śmierci swego ojca oraz po braku zgody swego rodzeństwa na oddanie figurki, postanowiła pod osłoną nocy dokonać kradzieży. Minęło kilka dni zanim domownicy zauważyli że drewniana kapliczka jest pusta. Postanowili się udać do domu najstarszej siostry i odebrać Matkę Boską, co pokazuje że była dla nich bezcenna. Dochodzę do wniosku, że Maryja musiała być znana ze swych cudownych mocy na długo wcześniej przed rokiem 1924.

Cudowne wydarzenia

W lipcu 1944 roku, kiedy przechodził front wojenny spłonęła cala wieś wraz z zabudowaniami, a jedynym domem który przetrwał był ten którego strzegła Matka Boska w swojej kapliczce z drewna lipowego. Wiadomość o cudzie szybko rozeszła się po okolicy. Dom zamieszkiwali już tylko wyznawcy prawosławia co budziło zdziwienie ogółu ludzi, z czasem moi przodkowie otrzymywali propozycje, aby oddali bądź sprzedali figurkę katolikom, którzy będą ja odpowiednio „adorować”. Żaden mieszkaniec domu się na to nie zgodził, jak też do dnia dzisiejszego nie znalazł się śmiałek, który ponownie ukradłby ją.  Po około pięćdziesięciu latach po wojnie Maryja znowu dała o sobie znać. Przyśniła się mojej babci i nakazała jej, aby szybko przeniosła ją z kapliczki do domu – tak też się stało. Po kilku dniach stara lipowa budowla zawaliła się.

Epilog

Obecnie po kilku latach spędzonych w domu Matka Boska ma swoją nową oszkloną kapliczkę, solidną ze stali. Można w to wierzyć lub nie ale nadal broni tego domu przed złem.

* * *

Proszę czytelników o pomoc. Jedyne co udało mi się ustalić, jest to że mogła występować w spisie krzyży i kapliczek z 1913 roku dla parafii dąbrowskiej (wtedy Dąbrowa Grodzieńska koło Grodna) dostępnego w archiwach wileńskich. Na pewno jej zdjęcie jest takim spisie z lat 70-tych w Archiwum Archidiecezjalnym w Białymstoku, jednak brak tam opisu, co widziałem osobiście.  Może ktoś z was potrafi powiedzieć jak i skąd ubodzy i w większości niepiśmienni ludzie w XIX/XX wieku nabywali  takie dewocjonalia? Może z waszą pomocą dopiszę coś więcej o mojej rodzinnej pamiątce, najstarszej rzeczy w rodzinie.

 
Opublikowano Jeden komentarz

Krzyżyk nieznanego żołnierza

Znalezisko

Niemal dokładnie 13 lat temu, w marcu 2007 będąc leśniczym w Napiwodzie znalazłem w lesie k. Moczyska ludzkie szczątki z wojskowym oporządzeniem. Wśród przedmiotów znalazłem też srebrny krzyżyk, jaki noszą na szyi ludzie wierzący. Krzyżyk obrządku wschodniego. Teren znaleziska to obszar, gdzie ostatniej doby bitwy pod Tannenbergiem, 30 sierpnia 1914 r. przez lasy pomiędzy Nidzicą i Zimną Wodą wycofywały się do Rosji resztki 3 korpusów, w bezładzie i w większości na własna rękę.

Jeśli spojrzeć na mapy Prus Wschodnich sprzed Pierwszej Wojny Światowej, to niedaleko na południe od Nidzicy była granica pomiędzy carską Rosją i cesarskimi Niemcami. Królestwo Polskie – jeśli jest tam zapisane to tylko małymi literami. Do wolności, do życia – do granicy Rosji – Królestwa Polskiego – pozostało temu żołnierzowi tylko kilka kilometrów, godzina marszu!

Mały prawosławny krzyż matka żołnierza, gdzieś daleko stąd, zawiesiła synowi idącemu na wojnę, z błogosławieństwem i nadzieją, że przyprowadzi syna do domu. Stało się inaczej. Krzyż przeleżał tutaj na dawnych Prusach Wschodnich, na obcej ziemi, ponad 90 lat.

Znaczenie

Opis znaczenia symboliki zawartej na tym Krzyżu otrzymany z Muzeum Ikony w Supraślu, filii Muzeum Podlaskiego w Białymstoku:

Jest to krzyżyk prawosławny, z ramionami zakończonymi trójliściem. Prawdopodobnie był ozdobiony emalią. Wewnątrz znajduje się mniejszy charakterystyczny dla Prawosławia krzyż o ośmiu końcach. Dolna, ukośna poprzeczka odwołuje się do sceny Ukrzyżowania z Ewangelii według św. Łukasza, gdzie obok Jezusa zostało ukrzyżowanych dwóch łotrów. Jeden jej koniec jest podniesiony, wskazuje niebo, czyli miejsce, gdzie trafi Dobry Łotr. Drugi koniec wskazuje piekło, czyli miejsce, gdzie trafi pełen pychy, drugi łotr.

Litery pisane cyrylicą, które znajdują się na ramionach w polskim alfabecie oznaczają: IS (Jezus), XS (Chrystus), litery u góry CS (Król Chwały).

Litery, które znajdują się u dołu to GA (Grób Adama lub Golgota). Według źródeł apokryficznych w tym miejscu został pochowany pierwszy człowiek Adam i w tym miejscu został ukrzyżowany Jezus, aby odkupić Jego i nasze grzechy. Motyw znajdujący się pod krzyżem to czaszka Adama.

Niestety dolny fragment krzyża jest bardzo niewyraźny i trudno powiedzieć co jeszcze tam się znajduje. Punce, które znajdują się na odwrocie krzyżyka mogą powiedzieć, z którego miasta w Rosji on pochodził. Niestety, które to miejsce w Rosji trudno powiedzieć.

podpisał Maciej Ćwiklewski.

Informacje o pochodzeniu krzyżyka otrzymane od Bogusława Perzyka odczytana na podstawie sygnatur na odwrocie:

  1. Obiekt został wykonany w pracowni Wasilija Nikołajewicza Czułkowa (WNCz)
  2. Wytwórca był zarejestrowany w Urzędzie Probierczym guberni Kostromskiej.
  3. Obiekt wykonano ze srebra próby „84”

Upamiętnienie

Niedaleko mojego znaleziska jest wieś Zimna Woda. Na skraju tej wsi znajduje się jeden z wielu cmentarzy pobitewnych tej wojny, gdzie pogrzebano poległych 37 żołnierzy rosyjskich. Bliżej wsi, przy kamiennym pomniku jest mogiła 7 żołnierzy niemieckich. Wszyscy oni polegli 30 sierpnia 1914 r.

Kościół w Zimnej Wodzie, zbudowany wśród lasów, jest dobrym miejscem dla tego krzyża – pamiątki po młodych ludziach sprzed 100 lat – żołnierzach, dla których domem w ich ostatnich dniach życia były dzisiaj nasze lasy. Krzyżyk został uroczyście zawieszony w tym kościele na tle wyrzeźbionej, powiększonej jego kopii.