Opublikowano Dodaj komentarz

Antoni Sosnowski z Krasnopola w Ameryce

Genealodzy, którzy mają w swoim drzewie genealogicznym krewniaków, emigrantów do Ameryki, zazwyczaj muszą rekonstruować ich losy, korzystając z różnorodnych dokumentów podróżnych, nekrologów, spisów ludności oraz wycinków z lokalnych gazet. Przyczyny tego są oczywiste – często ci emigranci byli niepiśmienni, a ci, którzy posiadali umiejętność pisania, rzadko chcieli opisywać swoje przeżycia. Krewni krasnopolskich Rynkiewiczów i Sosnowskich mieli jednak szczęście, gdyż w ich kręgu pojawiła się Joan Dorothy Flinders z d. Robertson (1936-2021), wnuczka Antoniego Sosnowskiego (1881-1950) i Wiktorii Rynkiewicz (1887-1973), która napisała książkę o rodzinie oraz wiele innych tekstów. Poniżej zamieszczam jeden z nich.

Andrzej Szczudło

Niniejsza publikacja przedstawia skrót historii Polski z jaką musieli się mierzyć moi przodkowie.

Słabość polityczna i militarna Polski sprawiła jej rozbiór przez Rosję, Prusy i Austrię. W 1795 roku Polska została wymazana z mapy Europy na ponad 100 lat. Próby wyrwania niepodległości poprzez powstania były nieskuteczne i Polska nie odzyskała suwerenności do 1918 roku. Żmudny proces odbudowy i jednoczenia narodu był wciąż niewystarczający kiedy przerwała go II wojna światowa i zaczął się sześcioletni okres okupacji niemieckiej i sowieckiej. Cena, jaką Polska zapłaciła była wysoka; miliony ludzi zostało zamordowanych, w tym cała społeczność żydowska. Kraj był zdewastowany, a nadto duże straty terytorialne tylko częściowo decyzją aliantów zrekompensowane przesunięciem granic na zachód. Po wojnie Polska była ujarzmiona przez Związek Sowiecki i nie była w pełni demokratycznym państwem do 1989 roku. (DK Eyewitness Travel Guide, 1210, p. 37)

Akt urodzenia Antoniego Sosnowskiego

Antoni Sosnowski urodził się 26 grudnia 1881 roku w Krasnopolu jako syn Adama i Dominiki Grzędzińskiej. Natomiast Wiktoria Rynkiewicz, córka Mikołaja Rynkiewicza i Julii Karłowicz, przyszła na świat w Jeglówku 18 grudnia 1887 roku. Obydwie rodziny emigrowały do Ameryki w 1900 roku. Wiktoria miała wtedy 13 lat, a Antoni 17. Choć rodzina Wiktorii dotarła nieco wcześniej, ona sama musiała poczekać pewien czas, aż przejdzie test wzroku (tzw. eye test). W międzyczasie pozostawała u krewnych przez około rok i dopiero potem wyruszyli razem statkiem do Ameryki.

Jej rodzina osiedliła się w Versailles, w New London, Connecticut, gdzie Wiktoria spotkała Antoniego Sosnowskiego. Młodzi pobrali się 4 lutego 1911 roku w Versailles i doczekali się czwórki dzieci: Barbary Marii, Teodory Konstancji, Józefa Teodora i Julii Heleny. Wszystkie dzieci przyszły na świat w Versailles. W 1920 roku Antoni i Wiktoria przenieśli się do Valley Falls, w Providence, Rhode Island. Oboje zatrudnili się w fabryce bawełny Londsdale Mill. Pierwszy dom zakupili przy Elm Street w Valley Falls. Nie było tam dostępu do elektryczności, korzystano tylko z lamp gazowych; kanalizacja również nie była dostępna. Po dziewięciu latach przeprowadzili się do South Attleboro, w Bristol, Massachusetts, gdzie za trzy tysiące dolarów gotówką zakupili swój drugi dom przy 15 Robinson Street. Następnie zainstalowali tam elektryczność oraz łazienkę z kanalizacją, zakupili nowe meble do jadalni i salonu, dywan, radio oraz gramofon (Victrola music box).

Zdjęcie ślubne Wiktorii i Antoniego Sosnowskich; źródło: www.familysearch.org

Posiadali około pół akra ziemi (około 20 arów) i zajmowali się hodowlą świń, które Antoni ubijał jesienią. Dodatkowo hodowali kurczaki, króliki, indyki i gęsi. Czasami mieli również dostęp do świeżych ryb, jeśli ktoś z rodziny je złowił. Antoni prowadził także duży ogród warzywny. Spożywali wszystko, co tam urosło. Sąsiad, Pan Mason, regularnie wiosną przyjeżdżał z koniem, aby orać ten ogród. Cała czwórka dzieci pracowała w ogrodzie, zbierając pomidory i inne warzywa przez całe lato, ucząc się tym samym od rodziców pracy i wspierania rodziny. Wiktoria dbała o duży ogród kwiatowy, który był uważany za najlepiej utrzymany w okolicy, hodując peonie, róże, fiołki i lilie. W piwnicy ich domu znajdowała się przestrzeń do przechowywania, częściowo z drewnianą podłogą, gdzie magazynowano wiele warzyw zebranych z ogrodu. Dodatkowo, Wiktoria miała także własną kiszoną kapustę.

Rodzina sporządzała także własne butelkowane piwo, które stanowiło prawdziwy przysmak, szczególnie gdy wnuki przychodziły z wizytą. Czasami dzieci były zaskakiwane pojawieniem się nowo narodzonych kociąt, co zawsze wywoływało uśmiechy na ich twarzach – dzieci uwielbiały je. Zupa była podawana raz w tygodniu i tylko Antoni jadł ją codziennie. Wiktoria trzymała się polskich tradycji kulinarnych. Zazwyczaj przygotowywała dania z wieprzowiny i kurczaka, a kapusta była kluczowym składnikiem jej kuchni, podobnie jak inne polskie specjały. Codziennie polski piekarz objeżdżał okolicę swoją ciężarówką, wypełnioną różnymi smakołykami, takimi jak pączki, ciastka, rolady i chleb. Dla wnuków było to zawsze ekscytujące, ponieważ mogły wybierać spośród wielu możliwości – to było dla nich szczególnym przywilejem.

O godzinie 4 rano Antoni odbierał od sąsiadów odpady kuchenne, aby nakarmić świnie.

Rodzina Antoniego należała do Polskiego Kościoła Narodowego. Antoni czytał polskie gazety, a Wiktoria modliła się z modlitewnikami. Co niedzielę Wiktoria chodziła do kościoła, natomiast Antoni nie. W domu porozumiewali się po polsku, ale równocześnie uczyli się angielskiego. Oboje byli ludźmi honoru, ambitnymi, pracowitymi i lubiącymi aktywny tryb życia. Antoni był łagodnym człowiekiem o zwykle powściągliwym usposobieniu, podczas gdy Wiktoria, choć również łagodna, była bardziej ekspresyjna i lubiła wyrażać swoje myśli.

Antoni i Wiktoria Sosnowscy z córką Julią Heleną i wnuczką Joan Dorothy (autorką artykułu); źródło: www.familysearch.org

Ich córka Barbara zmarła 18 lipca 1937 roku w wieku zaledwie 25 lat na zapalenie płuc, pozostawiając sześciomiesięczną córkę Mary Faith oraz dwuletniego synka Johna Ronalda. Ten czas był niezwykle smutny dla rodziny. Krótko przed śmiercią Barbara powiedziała do członków rodziny: ludzie w białym zbliżają się, co miało dać im poczucie spokoju i trochę pociechy. Jej mąż John Arruda w późniejszym czasie poślubił inną wspaniałą kobietę, Mary Mendez (1912-2000), która opiekowała się dwójką małych dzieci. Cztery lata później para doczekała się własnej córki, Faith Ann (1943-2014).

Antoni Sosnowski upamiętniony na stronie Find A Grave

Po śmierci ojca Wiktorii, Mikołaja Karłowicza, jej matka, Julia, przeniosła się do siostry Wiktorii, Mary Shalkowski. Dom Shalkowskich znajdował się naprzeciwko domu Antoniego i Wiktorii, tworząc zgrane sąsiedztwo i udane relacje rodzinne. Brat Wiktorii, mieszkający w Connecticut i Rhode Island, regularnie odwiedzał ich. Latem starsza już Julia, matka Wiktorii, czasami siadała na werandzie, gdzie podawano galaretkę. Jej prawnukowie obserwowali, jak starała się trafić łyżeczką do ust, co z uwagi na drżące ręce było trochę trudne. Wtedy wydawało nam się to zabawne. Julia cieszyła się obecnością swoich wnucząt, a one z kolei korzystały z rzadkiej możliwości spędzania czasu z taką wyjątkową osobą.

Antoni wraz z żoną upamiętniony w kamieniu na cmentarzu w Seekonk, Bristol County, Massachusetts, USA

6 października 1950 roku Antoni zmarł w swoim domu na gruźlicę w wieku 66 lat. Był to trudny czas dla rodziny, która bardzo za nim tęskniła. Dodatkowo przygnębiające było dla nich to, że Antoni nie uczęszczał do kościoła i miał ograniczone zaufanie do nauczania kościelnego. Ze względu na jego brak aktywności religijnej i sposób, w jaki był postrzegany przez duchowieństwo, jego żona musiała zapłacić księdzu, aby odprawił modlitwy za jego duszę, mające pomóc mu opuścić czyściec.

Antoni będzie pamiętany ze względu na swój poświęcony trud dla rodziny, jego przywództwo i ciężką pracę. Wiktoria nie chciała pozostać sama, dlatego jej córka Julia z rodziną, zanim dwa lata później wyjechała szukać pracy w Kalifornii, zamieszkała u niej. Wkrótce przed ich wyjazdem Wiktoria przeniosła się do Cumberland w Rhode Island, aby zamieszkać z córką Dorotą (Dot) Wollen, która przygotowała dla niej mały apartament w swoim domu. Wiktoria (Baka) spędziła tam ostatnie 15 lat swojego życia. Cieszyła się wiejskim klimatem i wizytami rodziny. Telewizja była dla niej początkowo tajemnicą, ale z czasem stała się dla niej fascynującym źródłem rozrywki. Mogła spędzać godziny, przekonana, że ludzie z ekranu patrzą i rozmawiają z nią osobiście.

Rodzinne zdjęcie potomków Sosnowskich i Rynkiewiczów. Autorka tekstu – wnuczka Antoniego i Wiktorii Sosnowskich – Joan Dorothy w środku

5 grudnia 1953 roku Wiktoria doświadczyła strasznej tragedii, gdy jej jedyny syn Józef został zamordowany nożem podczas bójki w barze w Daly City, Kalifornia. To były niesamowicie smutne i trudne dla niej chwile, tracąc syna w tak okropnych okolicznościach. Mimo to, była zdeterminowana, aby uczestniczyć w jego pogrzebie, co doprowadziło do tego, że po raz pierwszy w życiu wsiadła na pokład samolotu, aby dotrzeć do córki Julii, mieszkającej w San Fernando. Dopiero wtedy cała rodzina udała się do Daly City na ceremonię pogrzebową i pochówek.

Wiktoria, znana jako Baka, była silną, religijną kobietą, która miała głęboką wiarę w Boga, który ją wspierał w najtrudniejszych chwilach jej życia. Mam wciąż jej polski modlitewnik liczący 192 cienkie strony oraz kilka portfelików. Wiktoria zmarła 6 lutego 1973 roku w Providence, Rhode Island, na zawał serca w wieku 85 lat. Pozostawiła po sobie dwie córki, Dorotę i Julię, 7 wnuków i 22 prawnuków. Była kochana przez wszystkich i zapamiętana jako kobieta o głębokiej wierze i odważnym życiu, które prowadziła.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Stanisław Nyka – leśniczy z Łubianki

Stanisław Nyka; Inowrocław, 1938 r.; zdjęcie do legitymacji służbowej
Po publikacji artykułu o fundatorach kapliczki w lesie Łubianka skontaktowała się ze mną pani Agnieszka Bator, krewna jednego z nich – Stanisława Nyki – dostarczając wielu interesujących informacji, zdjęć i materiałów dotyczących nieznanych nam wcześniej losów tego leśnika związanego z Jaminami. Na ich bazie, dzięki uprzejmości p. Agnieszki, powstał niniejszy artykuł.

Stanisław Nyka urodził się 5 kwietnia 1907 r. w Szelejewie (woj. kujawsko-pomorskie), a jego rodzicami byli Feliks i Joanna z Jarząbkowskich. W 1933 r. ukończył kurs w Państwowej Szkole dla Leśników w Margoninie i w 1934 r. został zatrudniony jako gajowy w Nadleśnictwie Osiek (obecnie Nadleśnictwo Cierpiszewo podlegające Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu). W kwietniu 1935 r. awansował na podleśniczego i został przeniesiony pod Zarząd Dyrekcji LP w Siedlcach. Najprawdopodobniej przypadki przenoszenia pracowników pomiędzy dyrekcjami regionalnymi były niezwykle rzadkie i mogły wynikać np. z braku wakatu na danym stanowisku w rejonie bliskim miejscu zamieszkania lub z osobistej chęci zmiany miejsca pracy. Ok. 1938 r. rozpoczął pracę jako leśniczy w Łubiance w nadleśnictwie Jaminy w powiecie augustowskim.

Absolwenci Państwowej Szkoły dla Leśniczych w Margoninie, 1932-1933

Stanisław Nyka wraz z innymi leśnikami (tj.: Antonim Samselem gajowym z Ostrzełka, Bolesławem Andraką gajowym z Łubianki oraz Ludwikiem Janikiem gajowym z Rogowa) w 1939 r. ufundowali, w lesie pomiędzy Jaminami a Wrotkami, kapliczkę z figurą Matki Boskiej. Stanisław bardzo przeżywał fakt, że została ona ostrzelana przez żołnierzy sowieckich w czasie wojny, a po powrocie do Polski w latach 60. chciał koniecznie odwiedzić Jaminy, które darzył ogromnym sentymentem.

Figura Matki Boskiej w lesie Łubianka zniszczona przez Sowietów – zdjęcie z albumu S. Nyki

W 1938 r. jako kawaler z Jamin, ożenił się z Heleną Wejman z Glinna Wielkiego (ur. 1921 r.), córką Stanisława (w jamińskich księgach parafialnych znajduje się wpis dotyczący zapowiedzi; ślub najprawdopodobniej odbył się w parafii panny młodej). Został pozbawiony wolności 10 lutego 1940 r. i zesłany wraz z żoną i 7-miesięcznym synem do miejscowości Miel w pow. Czerdyńskim, a następnie do posiołka Czurocznaja, pow. Krasnowiszerski, Mołotowska Oblast, gdzie pracował przy wyrębie lasu. Zwolniony z robót przymusowych 29 sierpnia 1941 r. (podobnie jak Antoni Samsel), udał się do G’uzoru w Uzbekistanie, gdzie zaciągnął się wraz z żoną do 2. Korpusu Polskiego dowodzonego przez gen. Władysława Andersa. Przeszedł cały szlak bojowy, walczył m.in. pod Monte Cassino, a po zakończeniu działań wojennych został przerzucony z Włoch do Anglii.

W trakcie zesłania zmarł syn Tadzik, a z żoną Heleną (małżonków dzieliła różnica wieku – 14 lat) rozwiedli się zaraz po wojnie (Helena prawdopodobnie została we Włoszech, gdzie ponownie wyszła za mąż).

Stanisław Nyka w Obozie Wycieczkowym; Rzym, listopad 1944 r.

W Anglii Stanisław podjął pracę (fizyczną) ale nie służył mu tam klimat, dlatego docelowo, w 1951 r., zdecydował się popłynąć do USA i osiadł w Chicago (miał tam rodzinę – Leon Nyka). Ciężko pracował fizycznie, najpierw przy stawianiu konstrukcji budowlanych, potem w fabryce. Za granicą czuł się jednak samotny, pragnął wrócić do ojczyzny. Podczas pobytu w USA publikował w polskojęzycznej prasie (gł. w “Dzienniku Chicagoskim”) felietony, wiersze, aforyzmy o charakterze sentymentalno – przyrodniczym. Będąc w Chicago założył album1, w którym zbierał publikacje prasowe swoich tekstów (wraz z adnotacjami gdzie i kiedy ukazały się drukiem; pierwszy wycinek jego felietonu wydrukowanego w “Dzienniku Chicagoskim” pochodzi z sierpnia 1951 r.). W jednym z jego felietonów pt. “Jaśkowa Choinka”  pojawił się tekst – modlitwa, bardzo podobny do utrwalonego w betonie pod figurą Matki Boskiej w Łubiance (Pobłogosław las i pole, pobłogosław ludzką dolę – Jezusieńku nasz maleńki; na figurze: Pobłogosław las i pole, pobłogosław naszą dolę – Matuś nasza).

Stanisław Nyka w Grant Park w Chicago

Na rok przed powrotem do kraju Stanisław zrobił „zwiad” – przyleciał sprawdzić jakie panują warunki w ojczyźnie rządzonej przez komunistów i czy da się tu żyć. Ostatecznie wrócił 19 grudnia 1959 r. (wg karty repatriacyjnej). Zmarł na zawał mięśnia sercowego w Gnieźnie 28 września 1968 r. Pierwotnie spoczął na cmentarzu w rodzinnym Kruchowie (gm. Trzemeszno), najprawdopodobniej w mogile, gdzie uprzednio pochowano jego ojca (informacja nie jest potwierdzona).

Rodzice Stanisława: Feliks Nyka i Joanna z Jarząbkowskich pochodzili z Pałuk, a każde z ich dzieci rodziło się w innej wsi w okolicach Rogowa w powiecie żnińskim. Feliks zmarł przed wojną, a Joanna w momencie wybuchu wojny była mocno schorowana i zmarła jeszcze w 1939 r. Pochowani zostali na cmentarzu parafialnym w Kruchowie; w latach 90. ich szczątki zostały przewiezione i pochowane w grobowcu rodzinnym w Gnieźnie. Stanisław Nyka miał czworo rodzeństwa, które dożyło wieku dorosłego:

Stefan Nyka
  1. Stefan Nyka (ur. 07.12.1898 r. w Gałęzewie pow. Żnin; zamordowany w 1940 r. w Charkowie) – najstarszy z rodzeństwa – informacje o przebiegu jego kariery wojskowej znajdują się w księdze cmentarnej Cmentarza Ofiar Totalitaryzmu w Charkowie na Piatichatkach. Odznaczony Krzyżem Niepodległości i Krzyżem Zasługi; w 2007 r. w dniach 9-10 listopada na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie podczas uroczystości pn. “Katyń Pamiętamy – Uczcijmy Pamięć Bohaterów” kapitan Stefan Nyka został pośmiertnie awansowany do stopnia majora.
  2. Stanisława Orzechowska z domu Nyka – zm. przed 1937 r. osieracając dwoje dzieci (po jej śmierci mąż zawarł drugie małżeństwo – z jej siostrą, Salomeą). Została pochowana na parafialnym cmentarzu w Kruchowie (szczątki ostatecznie przeniesiono do Gniezna).
  3. Salomea Orzechowska z domu Nyka (ur. 11.06.1911 r. w Grochowiskach Szlacheckich – Gostomce; zm. 01.05.1989 r. w Gnieźnie).
  4. Sylwester Nyka (ur. 17.09.1914 r. w Grochowiskach Szlacheckich; zm. 13.01.2009 r. w Kępnie).

O rodzeństwie Nyków mogę powiedzieć, że żadne z nich nie miało łatwego, potulnego charakteru, wręcz przeciwnie – były to osoby silnie dominujące. W rodzinie pokutuje stwierdzenie posiadania „nykowskiego genu” w znaczeniu – ambicji, determinacji, pracowitości i gospodarności. Wszyscy trzej synowie Nyków, pomimo pochodzenia z niezamożnego domu, zyskali wykształcenie (w rodzinie panuje przeświadczenie, iż państwo Jankowscy z dworu w Kruchowie z jakiegoś, bliżej nieznanego powodu, pomogli sfinansować naukę dwóch młodszych chłopców). Ostatnio natrafiłam w Internecie na informacje mówiące o tym, że właściciele majątku w Kruchowie byli zaangażowani w sprawy społeczno – polityczne II Rzeczypospolitej, dbali o krzewienie oświaty wśród dzieci wiejskich i na pewno wywierali ogromny wpływ na lokalną społeczność. Tak więc rzuca to dodatkowe światło na rodzinne przekazy.

Agnieszka Bator

W kolejnych artykułach przedstawimy twórczość Stanisława Nyki, gł. w postaci wybranych felietonów opisujących piękno przyrody – inspirowanych lasem, Puszczą Augustowską i Biebrzą – okolicami, w których autor przebywał stosunkowo niedługo, ale niewątpliwie zrobiły na nim niezapomniane wrażenie.

1 Album, niestety w złym stanie (zdjęcia i wycinki gazet przyklejane były za pomocą taśmy klejącej, która pożółkła, a strony mają tendencję do klejenia się), jest w posiadaniu rodziny.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Sokol Brothers – wycinki z gazet

Poniżej zamieszczamy kilkanaście wycinków prasowych dotyczących trzech braci Sokolskich, pochodzących z Augustowa, którzy wyemigrowali w 1918 r. do USA i założyli w New Britain, Connecticut, dobrze prosperującą fabrykę płaszczy. Pełna historia Fabryki Płaszczy Braci Sokol, będąca ucieleśnieniem spełnionego amerykańskiego snu, dostępna jest w publikacji pt. Ludzie wielkich marzeń autorstwa Naomi Sokol Zeavin i dr. Donalda Z. Sokol.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Najfeldowie z Ziemi Sztabińskiej – losy potomków w Polsce i Ameryce

Dzięki poszukiwaniom genealogicznym, którymi zajmuję się zawodowo, otrzymałem niedawno prośbę od potomka jednego z emigrantów do Stanów Zjednoczonych, pochodzącego z Ziemi Sztabińskiej w sprawie uporządkowania genealogii rodzinnej. Emigrantem tym - przodkiem osoby, która się ze mną skontaktowała był Hipolit Romuald Nejfeld, najmłodsze dziecko Karola Nejfelda, bednarza ze Sztabina i Julii z Łapsisów. Hipolit urodził się w Sztabinie w roku 1852. Karol Najfeld, ojciec Hipolita Romualda pochodził z Augustowa. Był synem Jana Nejfelda i Elżbiety Szurkus. Urodził się około 1812 roku. Do Sztabina sprowadził się dzięki małżeństwu z Julią Łapsis, urodzoną około 1816 roku, córką Franciszka Łapsisa i Elżbiety z Kotowskich. Ślub Karola Nejfelda odbył się w Krasnymborze w roku 1835 i od tego roku rodzina mieszkała w Sztabinie. Karol w niektórych dokumentach określany był jako mularz. Bratem Karola Najfelda był Gottlib Najfeld żonaty z Emilią (Amelią) Sztermer (Sztormer). Gottlib był kotlarzem, mieszkał z rodziną w Hucie Sztabińskiej i prawdopodobnie pracował w fabryce Karola Brzostowskiego. Po śmierci pierwszej żony w roku 1858, Gottlib zawarł powtórny związek małżeński z Ludwiką Rafałowicz. Małżonkowie aż do śmierci w połowie lat 80-ych XIX wieku mieszkali w Hucie Sztabińskiej.

Hipolit Romuald Nejfeld miał następujące rodzeństwo:

  • Ludwika Karolina (ur. 1838 Sztabin),
  • Justyna Julia (1840-1842 Sztabin),
  • Julian Antoni (ur. 1841 Sztabin),
  • Teofil (ur. 1844 Sztabin),
  • Wincenta (ur. 1847).

Ludwika Karolina Nejfeld poślubiła Aleksandra Marcina Sztamerta w Krasnymborze w 1855 roku. Po ślubie rodzina mieszkała we wsi Ewy. Julian Antoni Nejfeld ożenił się z Anną Tomaszewską w Jaminach w roku 1863. Ich syn Augustyn Artur Nejfeld po ślubie z Franciszką Ławrynajtys mieszkał z rodziną przed II woją światową w Sztabinie.

O potomkach Gottliba Najfelda można również przytoczyć dalsze informacje. Ludwika Nejfeld wyszła za mąż za Augustyna Błażyńskiego w Krasnymborze w roku 1862. Ich potomkowie Błażyńscy i Świerkowscy na początku XX wieku mieszkali na terenie parafii Sztabin. LudwikNejfeld poślubił Rozalię Oleksy w Bargłowie w roku 1876. Ich potomkowie Nejfeldowie i Wronkowie mieszkali na terenie parafii Bargłów na początku XX wieku. Wiktor Nejfeld poślubił Michalinę Tomczyk w 1885 roku w Krasnymborze. Ich potomkowie Szymańscy, Nejfeltowie i Nejfeldtowie mieszkali przed II wojną światową na terenie parafii Krasnybór i Sztabin. Marianna Nejfeld poślubiła Aleksandra Okrągłego w 1882 roku w Krasnymborze. Franciszka Emilia Nejfeld wyszła za Antoniego Kaczkowskiego w 1885 roku w Krasnymborze. Ich potomkowie w pierwszym ćwierćwieczu XX wieku mieszkali w Komaszówce koło Augustowa. Bronisława Nejfeld wyszła za Franciszka Antoniego Gębickiego w roku 1886 w Krasnymborze. Rodzina mieszkała w Hucie Sztabińskiej.

Wróćmy jednakże do Hipolita Romualda Najfelda. Interesujące jest w jaki sposób Amerykanie, potomkowie emigrantów XIX wiecznych dochodzą do informacji o tym, skąd pochodzą ich przodkowie. Idealną sytuacją jest gdy istnieją dokumenty rodzinne, z których można dowiedzieć się o tym, skąd i kiedy przodkowie wyemigrowali do Ameryki. Często w poszukiwaniach genealogicznych pomocne są serwisy internetowe, w których można znaleźć dokumenty emigracyjne przodków, a wśród nich listy pasażerów statków kursujących między portami europejskimi, a Ameryką, zawierające wiek pasażerów oraz miejsce pochodzenia. Niezwykle pomocne informacje znajdują się w dokumentach naturalizacyjnych, które składali przodkowie, po to aby stać się pełnoprawnymi obywatelami amerykańskimi. Dokumenty te często zawierają dane rodziców, datę i miejsce urodzenia, nazwę statku oraz datę przybycia do Ameryki. Ale nie w każdym przypadku udaje się do takich dokumentów dotrzeć.

Rod Nayfield, prawnuk Hipolita Romualda Najfelda nie odnalazł ani dokumentów naturalizacyjnych swego pradziada, ani listy pasażerów statku, na którym dotarł do Ameryki. Według przekazów rodzinnych Hipolit Romuald pochodził z terenów Polski, blisko granicy z Litwą, a jego nazwisko używane w Europie brzmiało Nejfelt lub Nejfeld. Dodatkowa przesłanka wskazująca na parafię Krasnybór, skąd Hipolit przybył do Ameryki, pojawiła się gdy został odnaleziony potomek Wiktora Nejfelda (tego samego, który ożenił się z Michaliną Tomczyk – patrz wyżej), a analiza porównawcza DNA wskazała, że Wiktor musiał być kuzynem Hipolita. Odkrycie, że Hipolit nosił drugie imię Romuald było prawdziwą niespodzianką. Takie imię nosił jego wnuk, który znany był pod imieniem Rome w Ameryce. Jedyna pisemna „amerykańska” wzmianka dotycząca Hipolita pochodzi z książki „Biographical and Genealogical Sketches from Central Pennsylvania” (Szkice biograficzne i genealogiczne z Centralnej Pensylwanii), wydanej w roku 1944 znajduje się w niej biogram Silasa Nayfielda, który był bankierem, wiceprezesem Liberty State Bank & Trust Company of Mount Carmel. W biogramie czytamy, że Silas urodził się 12 września 1886 roku w Nanticoke w Pensylwanii, jako syn Hipolita Nayfielda i Josephy z Nowickich, obojga obywateli rosyjskich.

Hipolit Nayfield przybył do Ameryki, jako młody człowiek i osiadł w Luzerne County, jako górnik. Zmarł młodo w roku 1887.

Jak długa musiała być droga, którą pokonał Rod, jego prawnuk, aby móc ustalić, że pradziadek pochodził ze Sztabina.

Artykuł ukazał się w numerze 2 z 2022 roku Naszego Sztabińskiego Domu.
 
Opublikowano Dodaj komentarz

Inna Ameryka – audiobooki

Już chyba zorientowaliście się, że lubimy wyzwania! Tym razem zdecydowaliśmy się na wydanie książki…

…w formie audiobooka – i to profesjonalnie!

Do profesjonalnego audiobooka potrzebny jest dobry tekst. Niedawno wydaliśmy powieść genealogiczną “Amerykański kapelusz. Feliks.” Książka ta niewątpliwie spełnia ten warunek, tym bardziej że autorka, pani Maria Challot, szykuje wraz z nami dalszy ciąg losów tytułowego Feliksa i jego żony Zofii “Nadbiebrzańskie eldorado. Zofia.” Ukazanie się drugiego tomu na przełomie sierpnia i września jest więc znakomitą okazją, by przedstawić losy bohaterów nowej grupie odbiorców.

Wczoraj, 31 maja, wystartowała zbiórka z nagrodami za wsparcie w postaci audiobooków w formacie MP3. Za zebraną kwotę – 2000 zł – chcemy przygotować oba tomy powieści w formie audiobooków nagrywanych w profesjonalnym studio. Zasady przyznawania nagród są bardzo proste – wspierający otrzyma gotowy produkt – szczegółowe informacje na stronie zbiórki: https://wspieram.to/inna-ameryka

Audiobooki – dla kogo? Dla każdego! Wielu z nas jest mocno zabieganych i nie ma czasu na czytanie tradycyjnych wydań książek. Audiobooki świetnie sprawdzają się podczas wykonywania codziennych czynności, takich jak: jazda samochodem, sprzątanie, gotowanie itp. Inną grupę adresatów stanowią osoby starsze, które mają kłopoty ze skutecznym czytaniem druku, ale chętnie posłuchałyby ciekawej literatury. I właśnie z myślą o wszystkich potencjalnych odbiorcach uruchomiliśmy nasz nowy projekt.

Jeśli nie możesz wesprzeć – udostępnij, podaj dalej informację o naszym projekcie – być może trafi do osoby zainteresowanej. Pomyślcie też o swoich babciach i dziadkach!

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Krewniak Starke z CIA

Nazwisko Starke nie robi wrażenia na żadnym z członków mojej rodziny czy znajomych. Nie mając genealogicznej wiedzy o tej rodzinie trudno domyślić się, że przybrał je sobie na amerykańskie nowe życie urodzony w Lipowie Jan Stankiewicz (1877- 1955). Nie jest powszechnie znane też, że ten Jan po przybyciu do Stanów w 1900 roku, ożenił się z Bronisławą Łabanowską (1887- 1977) z Łopuchowa pod Sejnami, wnuczką Tomasza (1835- 1889) i Floryanny Szczudło (1834-1900). Ślub dany był w 1904 roku w Shenandoah, Pensylwania. Para ta miała siedmioro dzieci: Nell (1905- 2001), Mary (1907- 2000), Edna (1909- 2013), John (1912- 2007), Irene (1915- 2007), Richard (1923- 1944) i Raymond (1925- 2013).

Najmłodszy z rodzeństwa Raymond Starke w skrócie zwany Ray’em, tak jak reszta dzieci Jana i Bronisławy, urodził się w Shenandoah, górniczym miasteczku w stanie Pensylwania. Z jakichś przyczyn pojawiało się tam wielu Polaków z Suwalszczyzny, o czym mogłem przekonać się w czasie pobytu na tamtejszych cmentarzach w 2014 roku.

Ray uczył się w szkole podstawowej w Shenandoah, a następnie poszedł do St. John’s College Annapolis Maryland, gdzie dostał się zajmując limitowane miejsce zabitego w 1944 roku na wojnie we Francji brata Richarda. Po zdobyciu wykształcenia wstąpił do CIA (Central Inteligence Agency) i jako pracownik agencji był wysyłany w różne miejsca pracy. Świadom ryzykowności swojej pracy, miał dobry zwyczaj listownego informowania rodziny o miejscu swojego aktualnego pobytu. Zgodnie z umową list miał być otwarty dopiero wtedy, gdy nie odzywał się przez dłuższy czas. Jedną z destynacji agenta Starke była powojenna Polska, dokąd trafił w ramach porozumienia z polskimi władzami. Jednak został zdemaskowany i bez wiedzy patronów z USA osadzony w areszcie. W tym czasie był w narzeczeńskim związku z córką ówczesnego ambasadora USA w Szwecji. Kiedy dłuższy czas do niej się nie odzywał, poprosiła o interwencję ojca, który wydobył więźnia z aresztu. W czasie pobytu w areszcie Ray nie przyznał się, że zna język polski. Wspominając później ten trudny czas jako coś niezwykłego opowiadał, że co rano wszyscy więźniowie rozpoczynali dzień od śpiewania pieśni „Boże coś Polskę”.

W okresie późniejszym, już w Ameryce Raymond Starke poznał Hortensję Lopez Lagudę (1920- 2010, fot. obok, źródło: Find A Grave), która pochodziła z Filipin. Ray został ostrzeżony przez władze agencji, że jeśli będzie chciał się z nią ożenić, musi zrezygnować z pracy w CIA, gdyż nie była obywatelką USA. Takie było prawo. Ray zdecydował się na małżeństwo z Filipinką kosztem pracy w wywiadzie, mimo że szefem był wówczas jego dobry kolega.

Hortensja Laguda przed Rayem miała już związek z Georgem Hodelem (1907- 1999), który był jednym z licznych podejrzanych w głośnej, szeroko opisywanej w amerykańskich mediach sprawie makabrycznego zabójstwa kelnerki Elizabeth Short znanej jako „Black Dahlia Murderer”. Hortensja miała z nim czworo dzieci. Rodzina Hortensji Laguda w Negros na Filipinach miała wielkie plantacje trzciny cukrowej. Ray z Hortensją założyli plantację na Florydzie. Kiedy ciągle jeździła tam i z powrotem na Filipiny, zostawiając czwórkę swoich dzieci mężowi (była na Filipinach senatorem), relacje małżonków się pogorszyły. Nie mógł sobie dać z tym rady, bo mimo że formalnie poza firmą, faktycznie nadal pracował dla CIA (w sumie 25 lat). W grudniu 1987 roku Ray rozwiódł się z nią i ożenił z Leilą Bray.

Tablica nagrobna pierwszej żony Ray’a Starke

Swoim krewnym Ray zostawił dyspozycję, że chce być pochowany na cmentarzu w Shenandoah, przy rodzicach. Prosił o to swoją kuzynkę Isabelle. Zmarł w roku 2013 na Florydzie. W ceremonii pożegnalnej i pogrzebie na cmentarzu parafii św. Stanisława w Shenandoah była najbliższa rodzina i kuzynka Isabelle. Żona Laila się nie pojawiła.

Konto Ray’a Starke na portalu Find A Grave. Zgodnie ze swoją wolą, pochowany przy rodzicach, z nazwiskiem rodowym ojca, Stankiewicz

Na podstawie informacji Christy Shukaitis opracował Andrzej Szczudło.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Amerykański kapelusz

Amerykański kapelusz. Feliks” to tytuł książki, która ukazała się staraniem naszego wydawnictwa na przełomie 2021/2022 roku. Autorka, Maria Narel-Challot na co dzień mieszka we Francji, ale od czasu do czasu odwiedza swoje rodzinne strony. Właśnie teraz jest w regionie, z którego pochodzi tytułowy bohater powieści – Feliks. Czytelnicy, ci którzy już nabyli książkę i ci którzy są zaciekawieni tematyką tej genealogicznej powieści, będą mieli okazję porozmawiać z autorką na spotkaniach. Pierwsze z nich odbędzie się 9 maja o godzinie 16:00 w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej w Suchowoli i kolejne dwa dni później, 11 maja o godzinie 18:00 w Augustowskich Placówkach Kultury w Augustowie. Spotkania poprowadzą znane literatki: Krystyna Gudel (w Suchowoli) i Józefa Drozdowska (w Augustowie). Wstęp wolny. Serdecznie zapraszamy!

Maria Narel-Challot

Osiągnęła już pierwsze sukcesy literackie. W 2014 roku została finalistką konkursu „Jeden dzień – Polska jaką pamiętam” (jej tekst został opublikowany w antologii przez australijskie wydawnictwo Favoryta). W 2021 ponownie została finalistką konkursu „Historie lokalne”, tym razem w Centrum Trzech Kultur w Suchowoli. Teraz spełniła swoje wielkie marzenie i opublikowała pierwszą powieść inspirowaną losami emigracyjnymi swoich dziadków. “Amerykański kapelusz. Feliks” to pierwszy tom sagi wydany przez Stowarzyszenie Jamiński Zespół Indeksacyjny.

Feliks

Poniżej fragment powieści, akcentujący różnorodność języków i kultur w regionie:

Te zaskakujące informacje pozwoliły Feliksowi odbyć podróż wyobraźni w czasy jego przodków, którzy płacili czynsz Butlerowi za uprawianie gruntu. Do karczmy też zapewne chodzili. Tam biło prawdziwe serce wioski. Tam dobijano targu, godzono zwaśnionych i ustalano związki małżeńskie. Feliks ucieszył się niezmiernie z tego śladu w historycznych dokumentach, lecz trapiła go nieco lista spisanych gospodarzy. Nauczyciel nie doszukał się w niej jego nazwiska Prancuk, a jedynie „Frącuk”. Obaj uznali to za błąd w zapisie. A przecież wiele nazwisk żyjących obecnie we wsi gospodarzy zanotowano poprawnie: Górski, Hońko czy Narel. A jakie dziwne imiona znaleźli na tej liście! Oprócz zwyczajnych Janów, Józefów czy Maćków, było też sporo już dziś niemodnych, na przykład Ambroży, Ławryn, Omelian czy Rosłan.

Może to wszystko z tego pomieszania ludów i ich mowy? W całej okolicy wszyscy mówią prostym, powszednim językiem, nie tak jak nauczyciel – czysto po polsku. A to przecież język „pański”: inteligentów i księży, którego używa się od święta. Feliks zdziwił się niemało, gdy nauczyciel określił ich naturalną mowę jako białoruską. Przecież oni są Polakami, nie żadnymi Białorusinami, choć wciąż pozostają pod rosyjskim zaborem. Prawda, że nie modlą się tak jak rozmawiają ze sobą, a każda modlitwa brzmi jakby szlachetniej, czy to „Ojcze nasz”, czy „Zdrowaś Maryjo” czy różne litanie. I prawdą jest, że do księdza nie wypada odezwać się jak do sąsiada. Ciekawe, że nikt nie pisze w tym języku, co mówi. Feliks uzmysłowił sobie, że nigdy nie widział choćby kartki zapisanej „po prostu”, jedynie dokumenty drukowane ruską cyrylicą. Rozpoznawał także polskie słowa, nie zawsze łatwe do rozszyfrowania, choćby w listach z Ameryki.

Te myśli pozwoliły mu uświadomić istne pomieszanie języków na tej Grodzieńszczyźnie, niczym w biblijnej Wieży Babel. Urzędnicy zmuszają ich do rosyjskiego, ksiądz odprawia liturgię po łacinie, a okoliczni Żydzi dogadują się między sobą po swojemu. Na dodatek, sąsiad Giedrojć opowiadał Feliksowi po powrocie z Ameryki, że tam całkiem inna mowa, niepodobna do żadnej z okolicznych gwar.

Im więcej Feliks rozmawiał z nauczycielem, tym bardziej stawał się świadom swojej tożsamości, a zarazem –innych możliwości niż życie na roli w swojej wsi. W głębi duszy, schlebiało mu posługiwanie się z nim innym językiem: odświętnym, szlachetnym, niczym z księdzem na plebanii. Te rozmowy rozniecały iskierki jego intelektu, przygaszanego wytężoną pracą i nieustanną walką z głodem.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Wyjazdy Bernatowiczów do USA

Od 10 lat trzymam w swojej szufladzie bardzo nietypowe drzewo genealogiczne. Jest to rodowód tylko tych osób z rodu Bernatowiczów, które wyemigrowały ze swojej ojczyzny do USA.

O protoplaście rodu Bernatowiczów z gminy Sztabin pisała już moja córka w artykule “Marcin Bernatowicz and his closest relatives“. Gdybym chciał pokazać drzewo genealogiczne jego potomków, otrzymalibyśmy wielki rysunek zawierający grubo ponad 1000 osób. Prawdopodobnie zupełnie nieczytelny. Można jednak odfiltrować tylko gałęzie, które kończą się poza granicami Polski.

Końcówka XIX wieku charakteryzowała się zmniejszoną umieralnością niemowląt. Nieużytki we wsiach Suwalszczyzny zostały już zagospodarowane i nie było możliwości utrzymania tak wielkiej liczby mieszkańców wsi przy ciągle słabej efektywności uprawy rolnej. Część z młodych ludzi musiała więc szukać utrzymania poza rolnictwem. Niektórzy najmowali się jako pomoc u bogatszych gospodarzy lub w folwarkach. Inni wyjeżdżali do większych miast w nadziei na znalezienie zajęcia, z którego mogliby utrzymać siebie i swoją rodzinę. Jeszcze inni szukali szczęścia opuszczając kraj i próbując urządzić się w innych krajach, w większości w Ameryce.

Te dylematy nie ominęły również rodu Bernatowiczów. Na przełomie XIX i XX wieku część z nich wyjechało do USA. Nieliczni powrócili do kraju, ale większość pozostała dając początek wielkim rodzinom, które później rozprzestrzeniły się po całym kontynencie północnoamerykańskim. Tego rodu jak i wielu innych z Suwalszczyzny nie ominęła również fala emigracji po drugiej wojnie światowej, aczkolwiek w liczbach bezwzględnych była ona znacząco mniejsza.

Na przedstawionym diagramie każda osoba oznaczona jest kolorem niebieskim i zielonym lub ich mieszanką. Kolor niebieski oznacza okres życia w kraju, kolor zielony – w USA. Widać, że niektóre osoby, chodzi o najstarsze pokolenia rodu, spędziły całe swoje życie w kraju. Inni rodzili się w Polsce, ale wyemigrowali i zmarli po drugiej stronie oceanu. Niektórzy wyjechali do USA, ale później wrócili do ojczyzny (zielony kolor po środku osoby). Są też takie, które urodziły się w USA i wróciły do Polski. Gałęzie nie zawierające w ogóle emigrantów zostały z diagramu w całości wyeliminowane.


Mapa “Odsetek osób polskiego pochodzenia” pochodzi ze strony https://biqdata.wyborcza.pl/

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Ogłoszenia urzędowe w amerykańskich gazetach

Stare amerykańskie gazety to ciekawe, a czasem wręcz bezcenne źródło informacji o emigrantach z Suwalszczyzny. W jednym z poprzednich postów pokazywałem przykład nekrologu z polskojęzycznej gazety “Dziennik Chicagoski”. Interesujące ogłoszenia można znaleźć również w gazetach anglojęzycznych.

“Chicago Tribune” należy do jednej z najstarszych, a zarazem największych (o największym nakładzie) gazet amerykańskich. Ukazuje się od 1849 roku. Redakcja od samego początku ma siedzibę w Chicago, w największym ośrodku miejskim w hrabstwie((samorządowa jednostka administracyjna, okręg)) Cook. Urzędnik stanu cywilnego tego hrabstwa przekazywał gazetom do publikacji informacje o podjętych czynnościach. Tu zamieszczam listę zezwoleń na zawarcie ślubu (tzw. marriage licence) udzielonych w dniu 25 sierpnia 1903 roku. Wśród wielu anglosaskich par znajdziemy również kilka brzmiących po polsku. Brzmiących, gdyż tak jak w wielu dokumentach amerykańskich zarówno zapisujący oryginalny dokument, jak i zecer składający kolumnę gazety do druku mieli poważne trudności z prawidłowym przeliterowaniem obcobrzmiących nazwisk.

Uważnie studiując takie listy można wyłapać znajome nazwiska przodków i krewnych. Niestety już od wielu dziesiątek lat ogłaszanie zezwoleń na zawarcie związku małżeńskiego nie jest praktykowane.

 
Opublikowano Dodaj komentarz

Port i stacja kolejowa w Antwerpii

Na stronie JZI ukazał się artykuł p. Ryszarda Siemiona pt. “Emigracja wsi podlaskich w latach 1885-1920 na przykładzie wsi Jagłowo“. Autor omawia w nim drogę jaką przebywali emigranci z Jagłowa by zakończyć ją w Stanach Zjednoczonych. Artykuł dał mi kolejną inspirację do napisania tego posta.

P. Siemion wskazuje w tekście, iż mieszkańcy Jagłowa okrętowali się w większości w portach Brema i Hamburg. Korzystali ze szlaków przetartych przez pierwszych emigrantów z danej miejscowości i stąd przywiązanie do określonych agencji imigracyjnych i linii “przerzutowych” do Ameryki. Jednym z takich portów, z którego korzystali mieszkańcy innych miejscowości Suwalszczyzny była belgijska Antwerpia. Port w Antwerpii był i jest wyjątkowy, leży około 90 km od Morza Północnego, na prawym brzegu rzeki Skaldy, na skrzyżowaniu najważniejszego szlaku morskiego oraz najgęstszej i najrozleglejszej sieci rzek, kanałów i linii kolejowych. Mimo położenia w głębi lądu przy nabrzeżach mogą cumować statki o największym tonażu. Dawniej i obecnie jest to przede wszystkim port towarowy, ale na przełomie XIX i XX wieku również i stąd odpływały okręty z emigrantami.

Emigracyjny biznes Antwerpii znajdował się w większości w rękach niemieckich linii żeglugowych, które miały umowę operacyjną z Liniami Red Star – amerykańsko-belgijskimi liniami oceanicznymi. Od 1873 do 1934 Linie Red Star przewiozły niemal 2 miliony emigrantów z Antwerpii do Ameryki, w większości do Nowego Jorku. Poniżej zaledwie jedna karta manifestu pokładowego statku pasażerskiego Samland, który 15 czerwca 1907 roku wypłynął z Antwerpii, by 13 dni później zameldować się w Nowym Jorku.

Wśród pasażerów znajdziemy dwie młode kobiety: Aleksandrę Wróblewską z Jasionowa (pozycja 14)  i Pelagię Dochód z Lebiedzina (pozycja 15). Rozpoznaję również kilka innych osób wskazujących jako ostatnie miejsce swojego zamieszkania miejscowość położoną na Suwalszczyźnie.

Aby wyruszyć w podróż morską emigranci docierali do portów koleją. Antwerpia ma przepiękny dworzec kolejowy, który zachował się w niemal niezmienionym stanie od czasu zakończenia budowy czyli od 1905 roku. Pokryty kamieniem budynek dworca Antwerpen-Centraal zaprojektował Louis Delacenserie. Wiadukt prowadzący do stacji jest również godną uwagi konstrukcją zaprojektowaną przez lokalnego architekta Jana Van Asperena. Dworzec jest powszechnie uważany za najwspanialszy przykład architektury kolejowej w Belgii, chociaż wpływ eklektyzmu na projekt Delacenserie doprowadził do trudności w przypisaniu budowli do określonego stylu architektonicznego. Główny budynek dworca dzięki ogromnej kopule nad poczekalnią stał się potocznie nazywany spoorwegkathedraal („kolejowa katedra”). Dzisiaj na dworzec parowozy już nie wjeżdżają, ale taki obraz jaki mają dzisiejsi podróżni musieli mieć przed oczami emigranci. Z dworca do portu jest pół godziny drogi piechotą.

Dlaczego pisze akurat o Antwerpii? Nie tylko dlatego, że niektórzy członkowie rodziny mojej żony odpływali w dal z tamtejszego portu, ale także dlatego, że miałem okazję kilkukrotnie przespacerować się wzdłuż peronów dworca kolejowego Antwerpen-Centraal i podziwiać dokładnie te same miejsca, na które z szeroko otwartymi oczami 100 lat wcześniej patrzyli mieszkańcy Suwalszczyzny. Zrobiły na mnie niesamowite wrażenie, co starałem się ująć na kilku zdjęciach.